Popchnęliśmy wskazówki zegarków do przodu. Chwilę później minęliśmy ostatni punkt, który dzielił nas od wiosny, ten, po którym wybuchną kwiatami drzewa owocowe, urośnie trawa, a weekendy staną się już tak ciepłe, że będzie można jeździć na wycieczki: Wielkanoc. Święto trudne do objęcia rozumem i emocjami, nawet dla wierzących. Najważniejsze święto roku liturgicznego chrześcijan, które jednak, w obliczu faktu, że najistotniejszy jego dzień – Wielki Piątek – jest dla większości polskiego społeczeństwa dniem pracującym, staje się zwykle przedłużonym weekendem spędzanym albo przy stole wśród gór jedzenia, albo na wyjeździe i łapaniu pierwszych promieni słońca. Pamiętam okolice Wielkanocy kilkanaście lat temu, kiedy wybrałam się, jak inni, do kina, mając nadzieję, że mojemu przeżywaniu tych świąt nada dodatkowy sens seans filmu Pasja Mela Gibsona. Niestety, po ekranie latały kawałki mięsa, a po sali kinowej – popcorn, którym obrzucała się szkolna wycieczka. Nie dało się opowiedzieć tego, co dla nas wszystkich, choć staramy się z tym nie konfrontować – najważniejsze – tego dziwnego cudu, splotu życia i śmierci, koła, które zatacza los i historia.
Właściwie każde święto, które obchodzimy w naszym chrześcijańskim kręgu kulturowym, niesie w sobie element niewypowiedzianego, element cudu, tak jak cudem jest odradzanie się roślin z zamarzniętej, jakby martwej ziemi, powrót ciepła i słońca, które znów będą nas karmić i ogrzewać. Narodziny dziecka jest jednak łatwiej celebrować niż umieranie w nieludzkim cierpieniu, nawet jeśli ma być ono drogą jasności i nadziei. Na naszą, ludzką miarę byłoby uratowanie Jezusa od tej śmierci. Tak się jednak nie staje. Po wielu godzinach krewni i przyjaciele zdejmują z krzyża zbezczeszczone szczątki człowieka. A w sobotni poranek wszędzie brzmi martwa cisza.
Tego dnia wielu z nas, nawet niewierzących, prowadzi do kościołów dzieci z kolorowymi koszyczkami pełnymi jedzenia. Wielkanoc skupia się na kolorowym jajku - symbolu odradzającego się, pokonującego wszelkie przeciwności życia. A przecież kawałek dalej leży ciało. Umowne ciało, drewniane, plastikowe, porcelanowe, oswojone i niedrastyczne. Ale martwe. Sobota, to pomimo gwaru i zamieszania, rodzinnych spacerów, dzień ciężkiej ciszy. Dzień, w którym, jeśli są dla nas ważne te święta, musimy zrobić coś najtrudniejszego: czekać, mierząc się z własnym smutkiem, wątpliwością, lękiem, myślą o tym, że prędzej czy później każdy z nas przeżyje swoją Wielką Sobotę, dzień, w którym obudzi się jako sierota, po utracie kogoś bliskiego. Dzień, w którym będzie musiał zastanowić się, co zrobić ze stratą: czy tam coś jest, czy nie ma, czy się spotkamy? Co dalej zrobić ze sobą? To trudne ćwiczenie dla wyobraźni, najtrudniejsze. Trudne, jak zstąpienie do piekieł. To wiosenne święto to czas towarzyszenia w śmierci od jej przeczucia, poprzez przejmujące pragnienie uniknięcia jej, przez jej trudną do zniesienia fizyczność aż po ciszę, która pojawia się po niej.
Spotkanie ze śmiercią wydaje się najtrudniejszym, co nas czeka, jednak jest jeszcze inne, może nawet trudniejsze spotkanie: ze złem. Każdy, kto po raz pierwszy angażuje się w towarzyszenie historii Chrystusa, pamięta swoją rozpacz, chęć odwetu, zapobieżenia tak strasznej niesprawiedliwości. Figura Zbawiciela zresztą nie jest do tego konieczna, jego prefiguracji spotykamy w ciągu swojego życia dziesiątki. Ja sama, zanim byłam w stanie pojąć lub chcieć się zaangażować w myślenie o Wielkiej Nocy, pamiętam swoje pierwsze spotkania ze świętą grozą niesprawiedliwości, umęczonej niewinności, niezasłużonej, niesprawiedliwej śmierci lub cierpienia, które tylko z nią może się równać: w Małej syrence, Braciach Lwie serce, Dziewczynce z zapałkami, Niekończącej się opowieści… Nawet tam, gdzie nie ma choćby cienia religii, od zła i śmierci i niezbędnego do ich pokonania czyjegoś poświęcenia, nie sposób się odciąć – to tematy, które towarzyszą nam od wczesnego dzieciństwa w wielkich i małych narracjach… Baśnie i opowieści są i zawsze były ważnym sposobem wtajemniczenia i duchowego ćwiczenia, które jest potrzebne każdemu – czasem zło i cierpienie, któremu przychodzi nam stawić czoła lub świadkować, są tak potworne i druzgocące, że próba odcięcia się od nich nie przynosi ulgi, bo zostaną nam one już na zawsze w oczach i w głowach i będziemy musieli o nich myśleć i próbować, na własny użytek, zbudować sobie jakąkolwiek odpowiedź: w imię czego to się dzieje? Co potem?
Z ostatniej chwili!
U nas masz trzy bezpłatne artykuły do przeczytania w tym miesiącu. To pierwszy z nich. Może jednak już teraz warto zastanowić się nad naszą niedrogą prenumeratą cyfrową, by mieć pewność, że żaden limit Cię nie zaskoczy?
Jeśli wierzymy w Zmartwychwstanie, w to, że śmierć nie jest ostatecznością, lecz cyklem, na chwilę odzyskamy spokój. Jednak nie jest to spokój, którym ktokolwiek z nas może cieszyć się na zawsze. Cierpienie i jego obezwładniająca moc wracają… W tym roku, przed Wielkanocą, zobaczyłam w kinie Epilog norymberski, film Jerzego Antczaka o procesie rozliczającym drugą wojnę światową. Zestarzał się i sam film i ekspresja aktorów, ale zeznania świadków śmierci niewinnych niezmiennie brzmią z porażającą siłą. Tak samo jak codzienna porcja wiadomości telewizyjnych – okrutna, niesprawiedliwa ofiara dokonuje się codziennie. I choćbyśmy się starali, nie mamy możliwości jej zapobiec.
Zostaje milczenie i doświadczanie, choćby raz do roku, ciszy, pustki i bezsilności- bez odwracania się od nich. To, czy i jak przeżyjemy piątkowe umieranie i niedzielny wybuch radości, jest mniej lub bardziej wpisane w schemat, obrządek. Sobota – dzień milczenia – to dzień, w którym jesteśmy w pewnym sensie zostawieni sami sobie, kiedy każdy może zanurzyć się we własną ciszę, własne pytania i czekanie na to, czego doświadczy, podejmując ten wysiłek.
Profesor Zbigniew Mikołejko, filozof religii, agnostyk, autor dwóch książek, które są dla mnie jednymi z najważniejszych i najbardziej poruszających i inspirujących świadectw mierzenia się z cierpieniem, (W świecie wszechmogącym. O przemocy, śmierci i Bogu i Jak błądzić skutecznie), zapytany, jak człowiek niewierzący może obchodzić Wielkanoc, odpowiedział: „Nie może obchodzić, bo musiałby wejść w rzeczywistość wiary. Ale opowieść o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa może się stać dla niego opowieścią o nadziei, o konieczności zmagania się ze złem i bólem, o samotności i solidarności”.
W rytuałach można uczestniczyć, nie rozumiejąc ich znaczenia, nie wierząc w ich moc. Jeśli to Was nie przekonuje albo nie wystarczy, Waszą własną Wielką Sobotę i poszukiwanie nadziei możecie znaleźć prawie w każdej historii, która była dla Was ważna. Przypomnijcie je sobie i „prześpijcie” z nimi – z własnymi emocjami, które w Was te historie wywołują: z lękiem, ze smutkiem, z obawą, żalem, niezgodą. I poczekajmy, na to, co nam ten namysł przyniesie. Jesteśmy razem w tym czekaniu, niezależnie od Świąt.
Data publikacji:

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!