Nie-Boski software
i
Daniel C. Dennett/ fot. Phil Wickens
Przemyślenia

Nie-Boski software

Rozmowa z Danielem C. Dennettem
Tomasz Stawiszyński
Czyta się 27 minut

Czy demaskuję problem świadomości? W pewnym sensie jak najbardziej. Ale to tak, jak by powiedzieć, że biologia demaskuje problem życia – mówi Daniel C. Dennett, jeden z najważniejszych żyjących filozofów. 

Tego wrześniowego dnia kampus Tufts University wygląda dokładnie tak, jak na zdjęciach ze strony internetowej. Niewysokie ceglane budynki, dużo drzew, promienie słońca rozświetlające małe dziedzińce. Życie studenckie toczy się niespiesznie. Żeby nie powiedzieć: leniwie. Dobrze ubrani, wysportowani młodzi ludzie przechadzają się, rozmawiają, uśmiechają. Niektórzy siedzą na ławkach, pogrążeni w lekturze. Jeszcze inni idą w blasku południa, trzymając się za ręce albo przytulając. Młodzi, atrakcyjni, głodni wiedzy, pełni marzeń o wspaniałej przyszłości.

W takich samych okolicznościach, tyle że dwa i pół tysiąca lat temu – myślę, zmierzając w stronę Center for Cognitive Studies, w którym mam się spotkać z Danielem C. Dennettem, jednym z największych żyjących filozofów – spędził pierwsze lata życia książę Siddhartha, szerzej znany jako Budda Siakjamuni. Wszystko wokół niego było idealne. Otaczali go wyłącznie ludzie młodzi, zdrowi i piękni. A przynajmniej tak się na pierwszy rzut oka wydawało, bo zapobiegliwy ojciec, nie chcąc wzbudzać w synu niepotrzebnych niepokojów, nakazał ukrycie przed nim wszelkich znamion przemijania, choroby i śmierci. Kiedy Siddhartha w końcu odkrył istnienie tych zjawisk, postanowił porzucić wszystko i wyruszyć na poszukiwanie oświecenia. Czy kampus Tufts także ma swoje sekrety?

Skojarzenie wcale nie jest takie ekscentryczne. Ostatecznie Dennett – podobnie jak Budda – twierdzi, że nasza świadomość, nasze poczucie „ja”, coś, co wydaje się najbardziej rzeczywiste na świecie, jest tylko iluzją. Podobną do interfejsu użytkownika na ekranie komputera. Nie powiemy przecież, że pulpit jest rzeczywisty. A foldery, w których przechowujemy pliki? Tak naprawdę nie istnieją. Są tylko graficzną reprezentacją skomplikowanych procesów zachodzących w komputerze, na którym zainstalowano odpowiednie oprogramowanie. Tak samo z naszym „ja”. Jest jak ten folder. Jak efekt działania programu zainstalowanego w naszym mózgu przez kulturę i język. Człowiek zatem to twór dwóch ewolucji – biologicznej i kulturowej. Ta pierwsza odpowiada za rozwój hardware’u, ta druga – za rozwój software’u. I to wszystko. Żadnych tajemnic, nieśmiertelnych dusz, boskich tchnień.

Czy jednak Budda siedziałby dzisiaj przy biurku obłożonym książkami, czasopismami i zdjęciami bliskich? Czy łowiłby ryby nieopodal swojej posiadłości w stanie Maine? Czy potrafiłby własnoręcznie wybudować dom? Czy piłby czarną kawę z masywnego kubka, wydawał książki, występował na konferencjach, a o ludziach, którzy nie podzielają jego przekonań, mawiał od czasu do czasu, że są „stuknięci” (nuts)?

Chyba nie. Kim zatem jest człowiek, który dwa i pół tysiąca lat po Buddzie uważa, że jesteśmy tylko iluzją?

Sądząc po masywnej sylwetce, wielkiej siwej brodzie, tubalnym głosie i potężnej dłoni, którą wyciąga do mnie na przywitanie, jedno mogę powiedzieć na pewno: Daniel Dennett bez wątpienia istnieje. Cokolwiek on sam by na ten temat twierdził.

Tomasz Stawiszyński: Kim Pan jest?

Daniel C. Dennett: W pewnym sensie wieloma różnymi ludźmi. Ale oni wszyscy są mniej lub bardziej zjednoczeni w profesorze filozofii, który obecnie spędza więcej czasu z psychologami, informatykami i biologami ewolucyjnymi niż

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Historia się nie skończyła
i
fot. Ofer Chen/ Wikiemdia Commons
Opowieści

Historia się nie skończyła

Tomasz Stawiszyński

Byłem już właściwie przekonany, że to się nie uda. 

Że Carlo Strenger nagle zmienił zdanie. Albo umarł. Wiem, jak to brzmi, ale ostatecznie nie po to on sam w swoich książkach podkreśla, że jednym z podstawowych problemów współczesnej kultury jest zaprzeczanie ludzkiej śmiertelności, żebym ja teraz bał się coś takiego o nim napisać. Już za chwilę rozpocznie się boarding na lot do Tel Awiwu, a ja wciąż nie mam od niego żadnych wiadomości. Wcześniej odpisywał w ciągu kilku minut. Najdalej kilku godzin. A teraz nic. Jest czwartek, e-maila z prośbą o potwierdzenie naszego spotkania wysłałem mu w poniedziałek. Potem we wtorek drugiego. I trzeciego. Wysłałem też kilka SMS-ów z prośbą o pilny kontakt, bo bilety już załatwione, hotel zarezerwowany i w ogóle wszystko gotowe. A teraz jestem na lotnisku i rozważam najgorsze scenariusze. Co też się mogło stać, że Strenger znienacka zamilkł? 
I kiedy już zrezygnowany zamierzam wrócić do domu, bo wobec takiego zmasowanego milczenia czułbym się – pukając do jego drzwi następnego dnia – niemal jak jakiś stalker, przychodzi nagle zwięzły SMS: „Interview is on. Looking forward”. Uff. Wsiadam do samolotu i po kilku godzinach ląduję na miejscu. 

Czytaj dalej