Mury z natury
i
Pole konopi, zdjęcie: Sergeĭ Mikhaĭlovich,ok.1910 r., źródło: Library of Congres
Marzenia o lepszym świecie

Mury z natury

Magdalena Czubaszek
Czyta się 9 minut

Czy technologia hempcrete, nazywana betonem konopnym, może być alternatywą dla tradycyjnego budownictwa? O budynkach o ujemnym bilansie CO2 oraz o tym, jak wyboista może być droga powrotu do natury, opowiada roszarnik i budowniczy Adam Kielak.

Magdalena Czubaszek: Co takiego mają w sobie domy z konopi, że widzisz w nich przyszłość?

Adam Kielak: Takie domy są niepalne, paroprzepuszczalne (drewno w środku cały czas oddycha) oraz – a może przede wszystkim – mają ujemny bilans CO2. Konopie, zanim wyrosną i staną się składnikami ścian, dachu i podłóg wymieniają dwutlenek węgla na tlen, osiągając podobną wydajność co 30-letni las. Jeden hektar pola konopi siewnych może wychwytywać nawet 22 tony dwutlenku węgla z atmosfery.

Ale przecież budowa to nie tylko łodygi konopi.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Tak, w trakcie stawiania domu konieczne będzie użycie np. betoniarki zasilanej prądem czy narzędzi, które niekoniecznie powstawały w warunkach szanujących nasze środowisko. Mimo to praca konopi w przerabianiu CO2 na tlen jest na tyle wydajna, że całościowy bilans budowy niemal zawsze wyjdzie na minus lub przynajmniej zero.

Taki dom jest też podobno całkiem ciepły i dobry dla alergików.

Bo ścian z betonu konopnego nie pomalujesz zwykłą farbą. Będzie ci potrzebna taka na bazie wapna albo gliny, która nie przyswaja kurzu. Tak czy siak, unikniesz sporej ilości chemii, a jednocześnie akumulacja ciepła będzie wyższa niż w domach konwencjonalnych. W nich ciepło ucieka głównie przez mostki termiczne, przez co musimy je jeszcze bardziej ogrzewać. To bez sensu. W domach z konopi nie ma tego problemu, bo nie ma mostków. No, chyba że zdecydujesz się na tzw. bloczki konopne, co wydaje się łatwiejsze, gdyż sam beton konopny nie jest konstrukcją samonośną. Konstrukcją jest drewno, które zostaje oblepione takim betonem, a ten przez zawartość wapna dodatkowo je konserwuje. Takie budynki stoją w Europie po 200 lat i mają się dobrze.

W którym momencie swojego życia zdecydowałeś się budować domy?

Wychowałem się na wsi, miałem ojca budowlańca i to w decydującym stopniu wpłynęło na mój wybór zawodu. Od dziecka razem z bratem pracowałem przy budowie płotów, ubijaniu szalunków, mieszaniu betonu i innych mało satysfakcjonujących konstrukcjach. Mimo to byłem dumny, że coś powstaje dzięki sile moich własnych rąk, dopóki ojciec nie zaczął wymagać ode mnie zbyt dużo.

I co się wtedy stało?

Wyjechałem do Anglii i trafiłem… znów na budowę! Tam pierwszy raz w życiu zobaczyłem domy z kostek słomy, tzw. straw-bale, potem zainteresowałem się domami z chrustu, a dopiero na samym końcu poznałem beton konopny.

Co Cię najbardziej w nim zdziwiło?

Żeby to wytłumaczyć, najpierw muszę wyjaśnić, czym jest paździerz, zgoda? To najważniejsza część betonu konopnego, zdrewniała część łodygi konopi. Wyobraź sobie, że kiedyś paździerz był traktowany jako odrzut. Było go mnóstwo i wręcz za darmo, bo wszystkim zależało tylko na włóknie. Powstała nawet legenda, że pierwsze levisy wykonano z konopi. Dziś paździerz konopny kosztuje 1500 złotych za tonę, bo taki jest popyt. Ludzie chcą budować naturalne domy.

Ale żeby je budować, nie trzeba kupować paździerza. Można go wysiać samemu. Czy w Polsce to trudne?

Musisz mieć certyfikowane nasiona i odpowiednie pozwolenia. Jeśli chodzi o wysiewanie konopi na paździerz, to w 2017 roku szlaki nie były jeszcze przetarte. Owszem, można było iść drogą tzw. kontraktacji, czyli dogadać się z firmą, która skupi od ciebie słomę konopną, ale ja wcale nie chciałem jej sprzedawać. Urzędnicy w mojej gminie nie bardzo więc byli chętni się zgodzić.

Jak ich przekonałeś?

Wydrukowałem ustawę, pozakreślałem kilka fragmentów czerwonym flamastrem i poszedłem jeszcze raz do urzędu. Obawiałem się, że nic z tego nie będzie, bo ustawę kazano mi zostawić i czekać aż zapozna się z nią radca prawny. Wychodząc z budynku, nieoczekiwanie spotkałem wójta, porozmawiałem z nim i moją sprawą zajęto się momentalnie, dostałem wymagane pozwolenia. To była najłatwiejsza część… Bo konopie wyrosły mi długie prawie na cztery metry. Wspaniale było codziennie rano budzić się i na nie patrzeć, ale potem zacząłem zachodzić w głowę, jak je ściąć. Łodygi tych roślin są niezwykle twarde, a żeby pozyskać z nich osobno włókno i osobno paździerz najpierw trzeba słomę konopną jakoś ściąć.

Podejrzewam, że zanim znalazłeś na to sposób, musiałeś jeszcze przygotować się na wizyty policji?

W tamtym czasie każdy, kto siał, zawsze miał przygody. Teraz policja patrzy na nas nieco łaskawszym okiem, ale wcześniej traktowała nas jak przestępców, myśląc, że to uprawa konopi indyjskich, które zawierają THC. Mnie za pierwszym razem nie zastali w domu, więc uniknąłem niepotrzebnych nieporozumień. Widziałem jednak, że w nocy spacerowali po moim polu bez zawiadomienia. Potem przyszła kolej na oficjalną kontrolę, w której brali udział też urzędnicy. Jeden z policjantów, taki poczciwina, nie mógł zrozumieć tego, co robię i swój klasyczny wywód zakończył słowami: „Po co to takie rzeczy siać?! Nie można to się wódki, jak normalny człowiek, napić?!”.

I co? Na tym koniec?

Nie, po tygodniu zadzwoniła do mnie mama, że w domu jest policja. Powiedzieli, że przyjadą po mnie w ciągu pół godziny, bo akurat byłem w Warszawie. Wystraszyłem się. Pomyślałem, że może ktoś mi coś wsiał z THC i teraz to znaleźli. Nawiasem mówiąc, rośliny w miarę upływu lat wytwarzają coraz więcej THC, więc trzeba uważać. Kilku policjantów weszło do mieszkania, w którym była tylko moja dziewczyna, Jolka. Od razu zaczęła im tłumaczyć, pokazywać książki, a ci czytali i czytali, więc kiedy dotarłem, już trochę zmiękli pod wpływem lektur. Jeden z nich był jednak wciąż nieprzekonany. Pokazał palcem na kalendarz i warknął: „Co to za zapiski!? Ile żeś tego nasprzedawał?!”.

A co tam było?

88 kg, 89 kg, 87 kg – po prostu się odchudzałem i każdego dnia notowałem swoją wagę. Policjanci, którzy do nas przyjechali nie byli z wydziału antynarkotykowego, więc mogli się pomylić. Mieli mnie tylko przewieźć na moje pole, gdzie na miejscu od kilku godzin stały już cztery radiowozy. Przestraszyli ludzi, powyrywali mi krzaki. Po dłuższej rozmowie wyszło na to, że bardzo napalili się na moje konopie. Jeden z policjantów już do żony dzwonił, żeby mundur prasowała na nowe odznaki, wszyscy liczyli premie. A ostatecznie musieli wybierać, który powie swojemu dowódcy, że nie ma tu jednak żadnego przestępcy. Na koniec poprosili mnie jeszcze o grupowe zdjęcie na tle konopi. Na tym skończyły się moje przygody z policją.

Czyli od tego momentu mogłeś wreszcie zacząć myśleć o tym, jak ściąć swoje rośliny?

Dokładnie. Entuzjaści konopi zakładają pewnie, tak samo jak ja na początku, że będzie bardzo łatwo zajmować się polem konopnym. Dziś nie ma problemu z uzyskaniem pozwolenia na zasianie konopi ani z kupnem certyfikowanych nasion. Kryzys nadejdzie, kiedy taki badyl osiągnie cztery metry. Ja zaprosiłem wtedy rolnika, żeby mi to skosił, a on do mnie od razu: „Czym chcesz te drzewa kosić?!”.

Trudno mi uwierzyć, że nie ma w Polsce odpowiednich maszyn.

Nie ma, nie kupisz czegoś takiego od ręki, chyba że działasz przemysłowo. Włókno konopne jest bardzo mocne, jak wjedzie w takie pole kombajn, to po pół godziny spalą mu się łożyska. Kiedyś radzono sobie za pomocą starych kosiarek konnych albo osęk. Można też używać kos listwowych.

Powiedzmy, że ścięliśmy już konopie. Co dzieje się dalej?

Zanim wrzucimy zebrane rośliny do międlarki, muszą jeszcze trochę poleżeć, od kilka tygodni do roku lub dłużej. Po ścięciu słomę konopną trzeba wyrosić.

Wyrosić?

Tak, to słowo pochodzi oczywiście od „rosy”. Rolnicy kiedyś słali ścięte konopie na polach. W ten sposób rośliny najpierw chłonęły poranną wilgoć, a potem ją oddawały. Proces trwał i trwał, zwiększając wydzielanie pektyny w konopiach, przez co brązowiały i stawały się łamliwe. Niektórzy zostawiali słomę na rok w stodole, żeby ją jeszcze porządnie przemroziło. Potem wreszcie można ją wrzucić do międlarki i mamy podstawowy składnik betonu konopnego…

Paździerz!

Tak, paździerz. Należy go rozmieszać z wapnem, wodą i niewielką miarką cementu, w odpowiednich proporcjach. Gotowy beton mogę już ręcznie ubijać w szalunkach traconych – czyli deskach, które trzymają zastygającą mieszaninę – i stawiać sobie całe ściany w ten sposób. Tylko to jest bardzo pracochłonna metoda. Jedną ścianę, wysoką na 4 m i długą na 3, zgrana ekipa budowlańców będzie stawiała od 6 do 8 godzin. Zacząłem więc pracować i konstruować specjalną maszynę do narzutu betonu, aby ten proces przyspieszyć. To dla mnie kluczowa sprawa. Kiedy skończę swój wynalazek i będę wiedział, że odkrywa on swoją rolę, wtedy zbuduję dla siebie i mojej dziewczyny, Jolki, dom. Jednocześnie będę mógł pokazywać ludziom, że to wszystko działa i jest możliwe.

Czy budowa takiego domu jest tańsza od konwencjonalnego?

Na razie są to porównywalne koszty. Natomiast wciąż dziwi mnie skala zainteresowania wokół tej technologii. Ludzie piszą do mnie i przyjeżdżają, pytając jak zorganizować taką konstrukcję. Na przykład kolega, który jest instruktorem krav magi, chciałby postawić halę sportową. Kiedy mu powiedziałem, że finansowo wyjdzie go taka budowla podobnie, co zwykła, to i tak był chętny. Widzę, że jest pewna zmiana w świadomości, bo kiedyś na dom z konopi mówiono, że to dom z błota i że się pali.

Jak to możliwe, że jest niepalny?

Jeśli paździerz zostanie wymieszany z wapnem hydraulicznym, czyli spoiwem wiążącym z wodą, to taka mieszanka jest niepalna. Z biegiem lat to spoiwo, wymieniając nieustannie dwutlenek węgla na tlen, zmienia się w materiał zbliżony właściwościami do skały wapiennej. Cały czas twardnieje. Na mojej stronie na Facebooku „Mury z Natury” można zobaczyć, jak grzeję taki beton palnikiem i nic się z nim nie dzieje. Przy 1300°C materiał jest tylko lekko spopielony, ale nie zajmuje się ogniem.

Wydaje mi się, że zrobiłeś całkiem niezłą robotę w kwestii pogłębiania świadomości ludzi – wyedukowałeś urzędników, policjantów w swojej gminie, rolników i pewnie całą okolicę.

Na mnie wołają już „Konopia”. Ten wójt, który pomógł mi uzyskać pozwolenie na sianie, zaczął organizować wycieczki dla mieszkańców. Chciał zachęcić ich do siania, skoro ich ziemia i tak leży odłogiem, a mogliby przecież coś zarobić. Wynajął więc autobus i na dwa dni pojechaliśmy z ok. 30 rolnikami do Kurozwęk na targi konopne. W drodze opowiadałem im o hodowli tych roślin i od tamtej pory, jak tylko mnie widzą, to krzyczą: „O! Cześć Konopia!”.

Ale nie tylko Ty zajmujesz się w Polsce betonem konopnym. Jak oceniasz środowisko pionierów domów z konopi w Polsce?

Niestety, odnoszę wrażenie, że każdy trzyma swoją wiedzę tylko dla siebie, jakby to była wielka tajemnica. W ten sposób działa się na szkodę samej technologii. Po ukończeniu różnych szkoleń ludzie zaczynają budować, ale zniechęcają się, kiedy tylko coś im nie wychodzi. Dom pęka, pojawiają się wykwity z betonu, albo coś innego. Znam takie przypadki. Można byłoby tego uniknąć, gdybyśmy wymieniali się wiedzą i spostrzeżeniami. Tylko wtedy jest szansa, że ludzie decydujący się na taki dom będą zadowoleni. Wciąż się uczymy, bo metod budownictwa konwencjonalnego nie da się stosować w domach naturalnych. Nie jestem ekoświrem, żeby przekonywać, by wszyscy mieszkali w domach z konopi. Każdy człowiek musi sam sobie uświadomić, czego potrzebuje i dokonać wyboru.

Czytaj również:

Słomiaki i samogrzeje
Marzenia o lepszym świecie

Słomiaki i samogrzeje

Jak budować (prawie) bez betonu?
Aleksandra Kozłowska

Domy ze słomy, chociaż kojarzą się ze skansenem, to mogą okazać się naszą przyszłością. O budownictwie naturalnym i jego wpływie na naszą planetę z trenerem Budownictwa Słomianego, Przemkiem Rajem – rozmawia Aleksandra Kozłowska.

Koniec grudnia. Ziemia śpi oprószona śniegiem niczym racuch cukrem pudrem. Cisza. Na Eksperymentalnej Farmie Stoczki pod Sieradzem nie drgnie nawet jedna brzozowa gałązka. Wszystko się zmienia, gdy zaraz po śniadaniu wychodzimy z „samogrzeja”, wtulonego w pagórek domku z gliny i słomy. Ruszamy do warsztatu, gdzie pachnie latem: drewnem i słomą. Zrobione z niej bloki piętrzą się w stertach nastroszone kłującymi źdźbłami. Bloki trzeba ciasno ubić, po czym gęsto upakować w drewnianych ramach – w ten sposób powstają panele (192 na 200 cm), które potem posłużą za budulec ścian „słomiaków”. Przyjechałam tu nie tylko porozmawiać, ale też popracować jako wolontariuszka. Przemek Raj, właściciel Farmy zarządza: „Skończymy ten panel i zrobimy kolejny. Do obiadu powinniśmy się z tym uwinąć”.

Czytaj dalej