Mnisi na mrozie
i
ilustracja: Mieczysław Wasilewski
Promienne zdrowie

Mnisi na mrozie

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 9 minut

Jedni traktują ekstremalne zimno jako okazję do sprawdzenia swoich sił psychicznych, a drudzy czerpią swoją siłę psychiczną z kontaktu z ekstremalnym zimnem.

Trudno stwierdzić, czy Alexandra David-Néel była naprawdę pierwszą kobietą z Europy, która dotarła do Tybetu. Niemniej na pewno była pierwszą ważną popularyzatorką tybetańskiej duchowości i tajemniczej kultury dachu świata. Wystarczająco sprytna (przypomnijmy, dostała się do Lhasy w przebraniu żebrzącego mężczyzny) i szczerze zafascynowana buddyzmem, ponad 100 lat temu odwiedziła miasta i klasztory, w których spotkała co najmniej intrygujących lamów i joginów. Dzięki tej niesamowitej podróżniczce Zachód po raz pierwszy poznał osobliwości odgraniczonego górami kraju, a jedną z nich – o której czytelnicy mogli się dowiedzieć z wydanej w 1929 r. we Francji książki Mistycy i cudotwórcy Tybetu – jest tummo.

Tummo to po tybetańsku „ciep­ło”, ale rozumiane na różne sposoby: od banalnych po mniej lub bardziej ezoteryczne. Nas interesuje tummo jako zespół praktyk umożliwiających „nadnaturalne” podwyższenie (lub utrzymanie stałej) temperatury ­ciała za pomocą pobudzenia „wew­nętrznych energii”. Adept tummo kontroluje te energie przede wszystkim za pomocą ćwiczeń oddechowych, mocno akcentujących wstrzymywanie oddechu, i wizualizacji bazującej na czymś, co można by nazwać fizjologią mistyczną. Według przekazu David-Néel praktyk wyobraża sobie np. w okolicach pępka święte sylaby, które się żarzą, albo nerw łączący pępek z głową – ten nerw płonie, stopniowo robi się coraz większy, aż obejmuje cały świat; albo słońca znajdujące się na stopach i w dłoniach, którymi następnie się pociera. Te wyobrażenia mogą być niezwykle skomplikowane, ale niezależnie od wariantu centralne są tutaj wyobrażenia ognia w ciele. To „ciepło psychiczne” ma ostatecznie wytworzyć rzeczywiste ciepło.

David-Néel potwierdziła, że była świadkiem, jak mnisi rozgrzewali zamarznięte tkaniny kładzione im na plecach. Na tym istotnie miał polegać test umiejętności tummo: mnisi podczas mroźnej i wietrznej nocy udawali się nad wodę; jeśli była zamarznięta, robili w niej dziurę. Siadali przy brzegu. Tkaniny moczone w wodzie po wyciągnięciu prędko zamarzały. Mnisi nakładali je na siebie i mieli za zadanie osuszyć je za pomocą tummo. Następnie tak wysuszoną tkaninę znów moczono i powtarzano cały proceder. Po trzech takich rundach ustalano, że mnich zdał test. Najlepsi powtarzali całość do 40 razy. Inny rodzaj egzaminów miał polegać na siedzeniu na śniegu i topieniu go – promień roztopionego śniegu wokół medytującego mnicha miał być naocznym wyznacznikiem poziomu jego umiejętności.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Tego rodzaju praktyki mają swoje uzasadnienie geograficzne: wszyscy wiemy, gdzie i jak wysoko leży ­Tybet. Wielu buddyjskich pustelników ­zamieszkuje otoczone śniegiem górs­kie jaskinie. Według David-Néel praktyki tummo miały być czymś, z czego Tybetańczycy byli zawsze bardzo dumni. Ponoć nawet gdy niektórzy lamowie odwiedzali Indie, by pielgrzymować śladami Buddy, pozwalali sobie na drwiny pod adresem joginów wylegujących się w słońcu.

Niektórzy badacze kwestionowali świadectwa David-Néel, zarzucając jej przesadne upiększanie niedostępnej dla innych krainy. Z punktu widzenia dzisiejszej wiedzy wydaje się jednak, że w przypadku tummo opis tych praktyk wcale nie był przerysowany.

Przyśpieszony metabolizm?

Kolejnym ważnym tekstem informującym Zachód o tummo była Droga białych obłoków Anagariki Govindy, a właściwie Ernsta Lothara Hoff­manna – Niemca, który podróżował po Tybecie w latach 30. i 40. XX w., uzyskując nawet godność lamy. Autor opisuje spotkania z lekko ubranymi mnichami w zasypanych śniegiem górach, a także młodych chłopców w szkołach przyklasztornych, którzy o poranku tarzają się w śniegu (prawdopodobnie wstępny etap treningu tummo).

Tego rodzaju doniesienia musiały zaintrygować naukowców. Pierwsze badanie tummo miało miejsce w styczniu 1981 r. w Dharamsali (głównym ośrodku emigracji tybetańskiej) i zostało przeprowadzone przez grupę badaczy z Harvardu pod kierownictwem Herberta Bensona. Uczeni przebadali trzech zaawansowanych praktyków, z których każdy miał stosować te techniki minimum przez 6 lat; ponadto wszyscy mieszkali przez ostatnie 10 lat w kamiennych chatach (4 × 7 m, dach z płyty łupkowej, ziemia), nieogrzewanych i rozlokowanych na górzystych terenach w okolicach Dharamsali, na wysokości 1800–2800 m n.p.m.

Buddyjscy mnisi medytowali przez niecałą godzinę; najwyższy skok temperatury zarejestrowano na dłoniach i palcach stóp (ponad 7°C). Hipotezę o przyśpieszonym metabolizmie, mającym zwiększyć energię w ciele, odrzucono (mnisi spożywali normalne racje żywnościowe); serce działało w normalnym tempie. Zasugerowano, że za zwiększenie temperatury w dłoniach i stopach odpowiedzialne jest rozszerzenie naczyń krwionośnych, choć jednocześnie przyznano, że tego nie zbadano. Krótko mówiąc, nie znaleziono zadowalającego wyjaśnienia dla zjawiska, którego istnienie oficjalnie stwierdzono.

Ostatnie ważne badania nad tummo zostały przeprowadzone przez Marię Kozhevnikov (też związaną z Harvard Medical School) w roku 2012. Dostęp do wyników tych badań jest bezpłatny w Internecie, raport nosi tytuł Neurocognitive and Somatic Components of Temperature Increases during g-Tummo Meditation: Legend and Reality. Kozhevnikov zakwestionowała metodologię badań Bensona z 1981 r. i przeprowadziła dwa porównawcze eksperymenty, mierząc nie tylko temperaturę ciała, lecz także fale mózgowe przy użyciu elektroencefalografu. W pierwszym pomiarze wzięli udział zaawansowani praktycy tummo ze wschodniego Tybetu; w drugim – zachodni praktycy jogi, którzy zostali poinstruowani, by wykorzystać jedynie somatyczne aspekty tummo, czyli konkretne ćwiczenia oddechowe połączone z napinaniem poszczególnych mięśni, bez używania wizualizacji. W rezultacie praktykowanie ćwiczeń oddechowych – kluczowych w utrzymaniu ciepłoty – okazało się znacznie krótsze i trudniejsze bez wizualizacji. Wyniki tych badań silnie akcentowały koncentrację mnichów: miał to być powód, dla którego praktyki tummo nigdy nie idą w parze z ruchem dynamicznym, w rodzaju biegu czy nawet chodu, lecz ograniczają się tylko do ćwiczeń oddechowych i ewentualnie statycznych ćwiczeń izometrycznych. Ruch dynamiczny jest zbyt rozpraszający, a utrzymanie stałej uwagi jest tutaj najistotniejsze. Zasadniczo wyniki stwierdzają, że tummo umożliwia „większą kontrolę temperatury ciała, a tym samym zdrowia oraz zwiększenie możliwości poznawczo-kognitywnych”. Zakwestionowano hipotezę o świadomym podwyższeniu temperatury ciała, jednak zasugerowano, że mnisi po prostu potrafią, niezależnie od warunków, utrzymać stałą temperaturę ciała (parujące tkaniny, o których pisała David-Néel, ­parowałyby z powodu różnicy temperatur pomiędzy skórą a temperaturą otoczenia).

Zauważmy, że w tym wszystkim niezwykła odporność na zimno to tylko jeden z elementów całej sensacji związanej z omawianym zjawiskiem. Sprawa nie dotyczy wyłącznie ludzkiej odporności i możliwości ludzkiego ciała, które pozostają zazwyczaj w uśpieniu. Być może w tym wszystkim najważniejsze jest przypuszczenie o uprzywilejowanej roli świadomości w pracy ciała i potencjalne wywieranie wpływu na jego funkcje, które wydawały się poza wszelką kontrolą. Mistrzowskie opanowanie umysłu, do którego dochodzą buddyjscy mnisi przez lata ćwiczeń, prowadzą do czegoś, co z naszego punktu widzenia zakrawa na cud.

W szortach na Kilimandżaro

Odnośnie cudów – przejdźmy do tych, które dzieją się w Europie i są niemal na wyciągnięcie ręki, czyli do postaci Wima Hofa. Wim Hof to Holender, który parał się w życiu różnymi zajęciami. Był m.in. listonoszem. Niemniej od zawsze fascynował się jogą, kung-fu, sufizmem, zen, wszelkimi tradycjami mistycznymi. Tyle że każda lektura prowadziła do rozczarowania: miał wrażenie, że tylko czyta, co najwyżej rozumie, ale nie c z u j e tego, czego szuka.

Zimą 1979 r., w wieku 20 lat, pod wpływem nagłego i kontrowersyjnego impulsu, wszedł do lodowatej wody w amsterdamskim kanale i przeżył coś w rodzaju wytęsknionego objawienia. Zainicjowało to serię eksperymentów i dociekań związanych z zimnem i oddechem. Na włas­ną rękę (o tummo dowiedział się znacznie później) doszedł do imponujących wyników.

Wymienię kilka z rekordów zapisanych w Księdze rekordów Guinnes­sa,­ które pobił Hof: wejście na Kilimandżaro w samych szortach i butach (odnotujmy częściowo udaną analogiczną próbę z wejściem na Mount Everest); przepłynięcie pod lodem prawie 60 m, maraton na pustyni Namib bez wypicia łyka wody, najdłuższa kąpiel w lodzie (ten rekord bił kilkakrotnie, najczęściej na żywo podczas programów telewizyjnych, wynik: około 2 godzin).

Po tragicznej śmierci żony Hof zmienił charakter swojej działalności. Zamiast bić kolejne rekordy bardziej zaangażował się w wykorzystanie swojej wiedzy w szerzeniu profilaktyki zdrowotnej, rehabilitacji osób cierpiących na choroby autoimmunologiczne, a także psychiczne. Jego żona, którą do dziś nazywa miłością swojego życia, popełniła samobójstwo; Hof twierdzi, że zimno wyleczyło go z bólu po tej stracie. Utrzymuje, że ekspozycja na zimno (choćby zimny prysznic) jest czymś bardzo korzystnym w stanach lękowych czy depresyjnych – to doświadczenie tak intensywne, że nie ma innej możliwości niż powrót do siebie i do swojego ciała.

Hof bardzo chętnie poddaje się różnym eksperymentom naukowym. Sam twierdzi, że jest w stanie kontrolować swój układ odpornościowy, tłumić lub pobudzać jego działanie, czyli robić coś, co zgodnie z podręcznikami medycznymi wydaje się raczej niemożliwe. W głoś­nym badaniu przeprowadzonym przez Petera Pickkersa w 2011 r. sprawdzono to, wstrzykując mu martwe bakterie E. coli (dzięki temu, że były martwe, nie stanowiły ryzyka dla zdrowia Hofa, ale jego organizm powinien zarea­gować na zagrożenie). U innych osób, które wzięły udział w eksperymencie, po iniekcji występowały silne skutki uboczne; Hof odczuł tylko lekki ból głowy. Holender jest w ogóle wdzięcznym materiałem dla naukowców, bo ma brata bliźniaka, z którym można go porównywać anatomicznie. Brat nie przejawia żadnych „nadnaturalnych” mocy fizycznych, co nasuwa przypuszczenie, że Wim Hof nie jest wybrykiem natury i jego osiąg­nięcia mają silny związek z programem ćwiczeń oraz pracą świadomościową.

Podstawowym celem jego działalności – co ciągle powtarza w wywiadach – jest przekonanie innych, że każdy może być zdrowy, silny i szczęśliwy (rzecz jasna, jest wielkim przeciwnikiem przemysłu farmaceutycznego). Twierdzi, że jest w stanie każdego nauczyć tego, co sam potrafi. I wydaje się to prawdą. Holender ma dom w Karkonoszach, w którym co roku organizuje zimą tygodniowe warsztaty – ich zwieńczeniem jest wejście na Śnieżkę w samych spodniach. By wziąć udział w tych warsztatach, nie trzeba się wcześniej specjalnie przygotowywać.

Najbardziej znaną publikacją dotyczącą Hofa jest książka Scotta Carneya Co nas nie zabije, której wielkim finałem jest wejście na Kilimandżaro z udziałem Hofa i autora. Dziennikarz przeprowadził wywiad środowiskowy, aby poznać prognozy dotyczące planowanego wejścia na największy szczyt w Afryce w ciągu dwóch dni (zwyczajowa aklimatyzacja związana ze stopniowym rozrzedzaniem się powietrza i ryzykiem choroby wysokościowej trwa co najmniej pięć dni). Większość zapytanych znawców tematu (lekarze, wspinacze) stwierdziła, że cała załoga umrze. A jednak się udało i wszyscy przeżyli: Scott przez większość czasu szedł bez koszulki i jednocześnie się pocił, nawet w odczuwalnej temperaturze dochodzącej do –35°C.

Praca ciała i umysłu

Wspomniany rekord Wima Hofa w pływaniu pod lodowcem został pobity przez Stiga Severinsena (72 m, tylko kąpielówki i okulary). Duńczyk przeszedł podobną drogę: to mistrz świata we freedivingu, który jakiś czas temu rozpoczął również pracę z weteranami wojennymi cierpiącymi na zespół stresu pourazowego i osobami dotkniętymi różnymi schorzeniami somatycznymi. Severinsen twierdzi, że doszedł do swoich osiągnięć i nadzwyczajnej formy w dużym stopniu także dzięki medytacji i pracy z własnym oddechem, której nauczył się w Indiach (Duńczyk jest też rekordzistą świata we wstrzymaniu oddechu – 24 minuty; całość do obejrzenia na YouTubie). Jedną z jego metod stosowanych w rehabilitacji i terapii jest nurkowanie. Wynika to z założenia, że zanurzenie w wodzie wymusza na organizmie odmienną metodę działania, przede wszystkim mózgu, który – zdaniem Severinsena – zaczyna się zachowywać w sposób zbliżony do stanów osiąganych w głębokiej medytacji.

Podsumowując, połączenie pracy ciała i umysłu może dać niesamowite rezultaty. Jest to fakt wystarczająco udokumentowany i ważny nie tylko dla sportowców. W obecnej sytuacji na świecie rola świadomości w uzyskaniu przez nas odporności i w ogóle w zachowaniu zdrowia wydaje się szczególnie godna uwagi. Pomijając jednak „nadludzkie” osiągnięcia mnichów i ekscentrycznych rekordzistów, warto rozważyć, czy komfortowe warunki współczes­nego życia nie doprowadziły do zbyt dużego osłabienia naszych organizmów, których nie wystawiamy już właściwie na żaden „trening środowiskowy”, separując je od ożywczego wpływu żywiołów. Nasze ciała powstały do życia w naturze. Przypomnijmy też, że nasi paleolityczni przodkowie, od których właściwie nie różnimy się fizycznie, nie nosili kurtek puchowych i kalesonów ani nie mieli centralnego ogrzewania.

 

Czytaj również:

Obudź w sobie delfina
i
Kadr z filmu "Człowiek delfin" (2017); zdjęcie: Against Gravity
Wiedza i niewiedza

Obudź w sobie delfina

Nina Harbuz

Nurkowanie na jednym wstrzymanym oddechu daje możliwość spotkania z samym sobą. Dlatego tak często freediving nazywany jest podwodną medytacją.

Jest rok 1957. Miami, Floryda. Dobrze zbudowany mężczyzna z bujną czupryną ciemnych włosów i cienkim wąsikiem wchodzi do oceanarium nazwanego Seaquarium. To redaktor francuskiej gazety „La Floride Française” i korespondent Radia Kanada, 30-letni Jacques Mayol. Dostał z redakcji zamówienie na reportaż o pierwszej podwodnej operacji, jaką planowano przeprowadzić na mieszkającym w basenie graniku. „Nie miałem pojęcia, że zamierzam tym samym wykonać decydujący krok, który kompletnie odmieni moje życie” – napisze 43 lata później w autobiograficznej książce Homo Delphinus (Człowiek delfin). Tamtego dnia nie mógł mieć też pojęcia, że 19 lat później jako pierwszy nurek freediver zejdzie na wstrzymanym oddechu na głębokość 100 m, a 31 lat później dowie się o nim cały świat dzięki filmowi Luca Bessona Wielki błękit.

Czytaj dalej