Między pewnością a zwątpieniem
Opowieści

Między pewnością a zwątpieniem

Adam Aduszkiewicz
Czyta się 14 minut

Alternatywą dla dogmatycznej pewności nie jest otchłań zwątpienia. Gdy wydaje ci się, że świat wokół się wali, gdy gaśnie światło wiedzy, a ciemnota podnosi głowę, nie musisz szukać ratunku w butelce wina. Adam Aduszkiewicz czyta perskiego poetę Omara Chajjama.

Idę leśną drogą. Mgła, krople deszczu, nostalgia. Co miało tego roku w lesie urosnąć, to już urosło, co miało się urodzić, urodziło. Wokół mnie spokój. Szczególny jesienny spokój, gdy życie lasu powoli zamiera. Za chwilę wiatr i deszcz ogołocą drzewa z liści. Przyjdą mróz i śnieg, wszystko się skończy. Lubię ten krótki fragment roku i lubię spokój, który przynosi. Przypomina mi zawsze wiersz perskiego poety Omara Chajjama, napisany mniej więcej 900 lat temu:

Skoro tylko wiatr zostanie z wszystkiego, co jest,
nic
prócz straty i prócz klęski z wszystkiego, co jest,
pomyśl
sobie, że jest w świecie wszystko, czego nie ma,
możesz
uznać też, że nie ma niczego, co jest.

Swe czterowiersze, rubajaty – od arabskiego słowa al-Rabi’ oznaczającego liczbę cztery – Omar Chajjam zaczął spisywać dopiero po siedemdziesiątce, w jesieni życia albo w „zimie życia” (według perskiej tradycji, jak przypomina prof. Mehdi Aminrazawi, autor monografii Wine of Wisdom). Ale na Wschodzie poezja nie przyniosła mu sławy. Był znany jako wielki uczony, jeden z najwybitniejszych ludzi swego czasu. Jako poeta zaistniał dopiero, gdy w drodze różnych przypadków manuskrypty z rubajatami trafiły na Zachód i przetłumaczone wzbudziły zachwyt czytelników.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Syn wytwórcy namiotów i złoty wiek

Właśnie mija 200. rocznica wydania pierwszego przekładu poezji Chajjama na język europejski. W 1818 r. wiedeński orientalista Joseph Freiherr von Hammer-Purgstall opublikował tłumaczenie 25 jego czterowierszy. Potem przyszły następne przekłady z najsławniejszym – angielskim, Edwarda FitzGeralda z 1859 r., wydawanym setki razy. Pierwsze próby w języku polskim pojawiły się w 1902 r. Chajjam szybko zdobył trwałą pozycję w zachodniej kulturze. Czytany, podziwiany i komentowany. W 1892 r. w Londynie powstał klub Chajjama, następnie podobny pojawił się w USA, potem w Niemczech (istniał krótko), najnowszy zaś założono w 1990 r. w Holandii. Już od końca XIX w. mówi się w świecie anglosaskim o kulcie Chajjama. Oczywiście w kręgach ludzi czytających poezję.

Na muzułmańskim Wschodzie sprawy potoczyły się inaczej. Być może ze względu na sławę wielkiego uczonego, która przyćmiła poezję. Chajjam zajmował się bowiem matematyką, astronomią, astrologią, filozofią i medycyną. I miał w tych dziedzinach duże osiągnięcia. Nie bez powodu na mapie Księżyca widnieje krater Chajjama. A może stało się tak ze względu na charakter jego poezji – trudnej do zaakceptowania w świecie zdominowanym przez religijną ortodoksję. Już za życia zresztą miał z nią trudne relacje.

Abu’l Fath Omar ibn Ibrahim Chajjam urodził się w Niszapurze w perskim Chorasanie w 1048 r. „Chajjam” znaczy wytwórca namiotów. Tym zapewne zajmował się jego ojciec, zoroastrianin świeżo nawrócony na islam. To ważna okoliczność: Chajjam był muzułmaninem dopiero w drugim pokoleniu.

Żył w burzliwych czasach w miejscu, w którym wiele się działo. Miasto Niszapur, czyli „tron królewskiego syna”, zostało zbudowane w III w. na cześć Szapura, władcy Persji z dynastii Sasanidów. W mieście położonym na jedwabnym szlaku krzyżowały się drogi ludzi z różnych stron świata, przenikały idee, zderzały kulty i obyczaje. Niszapur był w tamtych czasach centrum żywego jeszcze kultu zoroastriańskiego. W jego sąsiedztwie znajdowała się jedna z najważniejszych świątyń ognia. Dziesięć lat przed narodzinami Omara Chajjama miasto zostało zdobyte przez Turków seldżuckich. Życie Chajjama przypada na rządy trzech najwybitniejszych przedstawicieli tej dynastii: Tugrila, Alp Arslana i Malikszaha oraz jego syna Sandżara, za którego czasów zaczęła się już dezintegracja stworzonego przez nich państwa. Niedługo po zajęciu miasta przez Seldżuków, jeszcze zanim Chajjam przyszedł na świat, zostało ono zniszczone przez wielkie trzęsienie ziemi. A niecałe sto lat po śmierci Chajjama, w latach 1124–1129 miasto – jak również cały świat, w którym żył poeta – zmiótł z powierzchni ziemi najazd Mongołów.

Seldżuccy władcy otaczali opieką naukę i kulturę, inwestowali w uczelnie, biblioteki i obserwatoria astronomiczne, ale przełom XI i XII stulecia to już schyłek złotego wieku cywilizacji islamu. Jej początków trzeba szukać gdzieś w drugiej połowie VIII w., gdy w czasach kalifa Mansura rozpoczęto, a potem prowadzono na wielką skalę za panowania kalifa Mamuna, wielką akcję tłumaczenia na arabski w zasadzie wszystkich dostępnych wtedy tekstów naukowych i filozoficznych, jakie pozostały po Grekach. Tłumaczono również z pahlawi (to dawna odmiana perskiego) i sanskrytu. Za przekładami przyszły własne osiąg­nięcia. Dzieła filozoficzne, matematyczne, astronomiczne, medyczne, alchemiczne uczonych muzułmańskich (Arabów, Persów, Turków) weszły na trwałe do historii ludzkiej myśli. Ten okres intelektualnej debaty i twórczości nie trwał długo i w czasach Chajjama, przynajmniej we wschodniej części świata islamu, dobiegał końca. Najwyższą prawdą stał się szariat. Pojawiały się fatwy wymierzone w filozofów. Teolodzy upowszechniali opinie, że ten, kto studiuje logikę, jest heretykiem, że geometria jest złem, że odwoływanie się do wiedzy medycznej i stosowanie jej w praktyce jest ingerencją w bożą wolę. Jesień życia Chajjama to niemal namacalny schyłek cywilizacji, której był ważnym przedstawicielem, a także schyłek państwa, które na kilkadziesiąt lat zapewniło spokój, bezpieczeństwo i rozwój w Azji od Kaszgaru po Konstantynopol i Jerozolimę, od mórz Kaspijskiego i Czarnego po Zatokę Perską.

Życie bystronogie niczym rtęć umyka

Omar w młodości zdobył rozleg­łe wykształcenie. Wchłonął wiedzę o świecie, przekazaną w tekstach starożytnych i sobie współczesnych filozofów, i wydatnie ją poszerzył we własnych dziełach. Dla sułtana Malikszaha stworzył kalendarz słoneczny (w miejsce księżycowego) znacznie dokładniejszy od znanego na Zachodzie kalendarza gregoriańskiego. Sułtan, nieumiejący czytać ani pisać, potrzebował kalendarza, żeby dokładnie określić dzień, w którym co roku będzie świętował datę swego wstąpienia na tron. Ale żeby ułatwić pracę uczonym, ufundował obserwatorium astronomiczne. Kolejny sułtan – Sandżar, któremu Chajjam zaimponował umiejętnością przewidywania pogody – zapraszał go, by wspólnie zasiadali na tronie.

Sława i pozycja społeczna nie uchroniły go jednak od zarzutów o herezję i niedowiarstwo. Jako uczony był dla przedstawicieli kręgów ortodoksyjnych z założenia kimś podejrzanym. Kiedy odbył pielgrzymkę do Mekki, jedni sądzili, że zrobił to, by stworzyć pozory pobożności, inni – żeby ją w pełni wyrazić.

Gdy jednak około siedemdziesiątki Chajjam dostrzegł, że „to życie bystronogie niczym rtęć umyka […] zrozum, że czuwanie serca w sen już przechodzi”, dał sobie spokój z pozorami. „Wszyscy wiedzą – napisał – że nigdy nie wyszeptałem najmniejszej modlitwy”. Czy więc pod koniec życia zdecydowanie opowiedział się za wiedzą i rozumem przeciw religii? Ależ nie. Napisał: „Wiedza, rzuć ją, a żadnej nie doznasz szkody”.

Droga, którą wskazuje, prowadzi zupełnie gdzie indziej, choć dla próbujących zinterpretować jego poezję jej kierunek nie jest dość jasny. Niełatwo o zgodę w tej sprawie, skoro każdy, kto pisze o poezji, bardziej ujawnia bieg własnych myśli, niż odkrywa myśl poety. Czytam następujące zdania:

Świta już, spędźmy chwilę przy różanym winie
i szkło wstydu i pychy rozbijmy o kamień
oszczędźmy sercom naszym długich lat nadziei
wpuśćmy palce między długie, wijące się sploty.

I myślę, że koniec biesiady jest jak koniec życia. Świt to chwila, gdy wreszcie budzi się świadomość, gdy dostrzegam, że nie ma się co łudzić próżnymi nadziejami i że to wstyd oraz pycha odgradzały mnie od życia, więc ostatnia pora, by je odrzucić.

Żadnych złudzeń, powtarza Chajjam: „nikomu nie dotrzyma jutro obietnicy”. Wieczność, piekło i niebo to tylko słowa. Nikt nie wrócił z dalekiej drogi, żeby zdradzić jej sekrety, więc „bacz […] abyś nie zostawił nic cennego, bo już tu nie wrócisz!”.

Z prochu wziąłem początek i jak wiatr przeminę

Nie brak rubajatów, które mówią o rezygnacji i rozczarowaniu spowodowanych przemijaniem. Bo „czymże było twoje przyjście na ten świat niestały?/Przyszła mucha, pobrzęczała, nikt jej nie widzi”.

Jest ich wystarczająco wiele, żeby francuski filozof Marcel Conche mógł napisać, że „Omar Chajjam jest ponury: głęboki nieuleczalny ontologiczny smutek połączony z jego jako taką kondycją ludzką jest ogólnie rzecz biorąc normalny, ponieważ człowiek nie wie, kim jest, jakie ma znaczenie i nawet po śmierci niczego się nie dowie”. Chajjam, odczytany przez Conche’a, jest ateistyczny. „Mówi się o Stwórcy” – cytuje filozof poetę i dodaje za nim: „zwykła plotka”. Przywołuje zdanie historyka Ernesta Renana, który pisał o poezji Chajjama: „w żadnej europejskiej literaturze nie można cytować dzieła, w którym jest zaprzeczona z tak wyszukaną i zjadliwą ironią nie tylko pozytywna religia, ale także wszystkie moralne przekonania”. Pozostaje głęboko odczuwany bezsens świata. A także bezsensowność dociekań i związanych z nimi oczekiwań:

Ci nieświadomi, co drążyli prawdę
Na różny sposób mówili o niebie;
A skoro się nie poznali na sekretach świata,
Wpierw coś mówili od rzeczy, a potem posnęli.

W nieskończoność można cytować wersy, w których Chajjam podważa wartości nauki, badań i tego, czego sam dokonał:

Niejedną na naukach strawiłem godzinę,
Niejedną miałem radość, iż z nauki słynę,
A oto jest – posłuchaj – treść zdobytej wiedzy:
Z prochu wziąłem początek i jak wiatr przeminę.

Conche odczytuje w poezji Chajjama świadectwo tego samego doświadczenia, o którym wieki później napisze matematyk Pascal. „Chajjam doświadcza ciszy wszechświata, niezrozumienia i zagadki”. Przecież pisze: „Weź ten puchar i pijmy, wsłuchując się bez niepokoju w wielką ciszę wszechświata”. W dystansowaniu się od nauki wcale nie chodzi o to, że – jak by chcieli religijni fanatycy – jest ona pozbawiona sensu i nie mówi niczego wartościowego o świecie. Rzecz w tym, że nie mówi niczego wartościowego o sensie życia. Możliwe, że warto porozmawiać o życiu z prof. Peterem Higg­sem, ale bozon Higgsa nie ma nic do powiedzenia zaniepokojonemu swym przemijaniem człowiekowi.

O najważniejszych dla nas sprawach, badając fizyczną rzeczywistość, niczego nie możemy się dowiedzieć: „Szepty jakieś za zasłoną o tobie i o mnie”. Kim jest ten, kto szepce za zasłoną, i do kogo się zwraca? Z pewnością nie do nas i nie chce, żebyśmy usłyszeli jego słowa. Jakby grał z nami w jakąś grę: „Kukiełkami jesteśmy, niebo jest kuglarzem […] przez chwilę poskaczemy tutaj, po tych deskach/i wracamy do skrzynki niebytu”.

Tylko jedno tchnienie dzieli pewność i zwątpienie

Prof. Mehdi Aminrazavi pisze w swojej książce, że Chajjam nie kwestionuje istnienia Boga, nie jest ateistą, bo to niemożliwe, żeby odstępcę od wiary tytułowano imamem i żeby zasiadał u boku sułtana. Chajjam – pisze Aminrazavi – kwestionuje natomiast cel, dla którego Bóg stworzył świat. To, jak Chajjam widzi świat, można więc opisać jako egzystencjalny determinizm. Jesteśmy tu i cierpimy nie z własnego wyboru, lecz dlatego, że taka jest ludzka kondycja. Jesteśmy uwikłani w grę, której celu nie znamy. Cóż pozostaje mędrcowi? Nie brać tego na poważnie. Usunąć się. Bo tego nie da się brać na poważnie. Wszyscy ci, którym wydawało się, że osiągnęli w grze w życie mistrzostwo, musieli na koniec uznać swoją porażkę. Lepiej, jak mówi Chajjam, „raczej takie życie przespać albo być pijanym”.

Tak jak wiele rubajatów uzasadnia ponurą interpretację Conche’a, równie wiele potwierdza sugestię Aminrazaviego, że skoro nie ma innego wyjścia, lepiej cieszyć się darowaną chwilą. Trochę popkulturowego zen albo uproszczonego epikureizmu. „Skoro ostateczną rzeczą świata jest nicość/pomyśl sobie, że nie jesteś, i gdy jesteś, ciesz się”. Lub po prostu: „tutaj raj sobie uczyń, przy czarce wina/bo nie dojdziesz, czy będziesz czy nie będziesz w raju”.

Ale znajdziemy również u Chajjama takie wyznanie: „weselić się i pić wino – mój obyczaj stary/wiarą moją: brak zupełny wiary i niewiary”. Może odpowiedzią na doświadczenie bezsensu i totalnej porażki, jaką okazuje się życie, jest sceptyczny dystans, powstrzymanie się od wszelkich mniemań i sądów?

Trzeba pamiętać, że sceptyczny „hart niewyrokowania” to coś zupełnie innego niż deklaracja duchowego wygodnictwa. Współczes­ny sceptyk Odo Marquard uczy, że tęsknota za „totalnie poruszającym duszę supersensem, nadającym się na transparenty i godnym teatralnych werbli” to „dyżurna naiwność” i trzeba ją sobie darować. Ale pisze również, że „jest zatem korzystne dla człowieka – z uwagi na konsekwencje dla wolności – mieć wiele przekonań: nie wcale ich nie mieć bądź mieć tylko jedno, ale mieć ich wiele”. A to dlatego, że jedynie dzięki temu, iż „każda kolejna determinanta ogranicza, powstrzymuje i łagodzi nacisk determinacyjny każdej innej, ludzie mają swą – skromną, całkiem skończoną, ograniczoną – każdy własną (indywidualną) wolność przeciwko wyłącznemu wkraczaniu każdej z nich”. Od greckiej starożytności, od Pyrrona z Elidy, sceptycy, zwalczając dogmaty innych szkół filozoficznych, nie szukali bezpiecznego azylu w zgryźliwym wykazywaniu, jak wątpliwe są prawdy, o które spierają się inni ludzie. Skeptikos pierwotnie oznaczało po grecku tyle, co myślący albo badawczy. Sceptycznie brzmiąca odpowiedź Chajjama pokazuje, że jest alternatywa dla ponurego nihilizmu lub utopionej w winie rezyg­nacji. Jak prawdziwy sceptyk Chajjam pisze:

Od niewiary dzieli wiarę tylko tchnienie,
Tylko jedno tchnienie dzieli pewność i zwątpienie –
Jaka w tym tchnieniu słodycz! O, bierz ją całą:
Tyle w naszym życiu zysków, co to oka mgnienie…

Między pewnością a zwątpieniem otwiera się przestrzeń wolności. „Zamknij swój Koran, uwolnij umysł i swobodnie oglądaj Niebo i Ziemię” – nie bój się, uczy doświadczony życiem Chajjam. Alternatywą dla dogmatycznej pewności nie jest otchłań zwątpienia. Gdy wydaje ci się, że świat wokół się wali, gdy upadają dynastie, gaśnie światło wiedzy, a ciemnota podnosi głowę, nie musisz szukać ratunku w butelce wina. W jednym z najbardziej przejmujących czterowierszy Chajjam mówi:

Wczoraj wieczór uderzyło mi do głowy wino
I rozbiłem dzban o kamień za błahą przyczyną –
A wtem jakby szept popłynął z glinianego dzbana:
I jam kiedyś był człowiekiem, i ty będziesz gliną.

Coś trzeba potłuc, coś porzucić. Wygodny, uporządkowany, przewidywalny świat, naukę, wiedzę o siłach, które obracają niebiosami. Bo wtedy właśnie, gdy dzban pęka, do uszu dociera szept tym razem słyszalny i zrozumiały. Szept płynący z głębi własnej duszy, który mówi ci, co dla ciebie jest ważne. W chwili, gdy masz poczucie, że wszystkie sprawy, w które byłeś zaangażowany, kończą się, także gdy wiesz już, że twoje życie się skończy, możesz zatrzymać się w biegu i doświadczyć spokoju takiego jak w pierwsze dni jesieni. I dostrzec, że jesteś częścią wielkiej przemiany, że staniesz się gliną, jak glina stała się tobą. Że uczestniczysz w wielkim strumieniu życia. Ten głos mówi, że dostrzegając piękno w ulotnych chwilach, dostrzegasz wieczność. Bo piękno jest wieczne. Że gdy w burzliwym świecie doświadczasz przyjaźni i radości z przyjaciółmi, doświadczasz raju.

Piekło? Iskra daremnej ludzkiej rozpaczy –
Raj? Jeżeli krótką chwilę spokojnie spędzicie.

 

Wykorzystałem rubajaty w przekładach z perskiego Andrzeja Gawrońskiego (Omar Chajjam, Rubajaty, Ossolineum, 1971) i Władysława Dulęby (Dywan perski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1977), a także w przekładzie z francuskiego Patrycji Bobowskiej-Nastarzewskiej (Marcel Conche, Filozofować w nieskończoność, Wydawnictwo Marek Derewiecki, Kęty 2007).

Czytaj również:

haiku jesienne
Doznania

haiku jesienne

Lidia Rozmus

***

zamieć
wszystkie groby 
bezimienne

Czytaj dalej