Liny powrót do przyszłości
i
ilustracja: Karyna Piwowarska
Wiedza i niewiedza

Liny powrót do przyszłości

Michał Szadkowski
Czyta się 5 minut

Drugiej takiej dyscypliny nie ma. Żadna nie służyła za trening w wojsku, by potem awansować na igrzyska olimpijskie, następnie z nich wylecieć i skończyć na festynach. A to nie koniec przeciągania liny.

Dziennikarz Edgar Aabye jechał na igrzyska, by je opisywać. A wrócił ze złotym medalem. Rzecz działa się w 1900 r. w Paryżu. Aabye na drugich nowożytnych igrzyskach był korespondentem duńskiej gazety „Politiken”. Kiedy okazało się, że łączona drużyna duńsko-szwedzka (wówczas pozwalano na ponadnarodowe sojusze) w przeciąganiu liny została zdekompletowana przez kontuzje, zgodził się pomóc. Kwalifikacje poniekąd posiadał – w młodości trenował wioślarstwo i kolarstwo, a zaledwie cztery lata wcześniej został mistrzem Danii w pływaniu. Kiedy zdecydował się na start, miał już pewny srebrny medal, bo do pokonania pozostała tylko Francja. Amerykanie zrezygnowali, bo przeciąganie liny odbywało się w tym samym czasie co finał rzutu młotem. A właśnie z młociarzy składała się amerykańska reprezentacja w przeciąganiu.

O tytule mistrzów olimpijskich zdecydował zatem od razu finał rozgrywany w Lasku Bulońskim, w którym zespół duńsko-szwedzki dwukrotnie pokonał gospodarzy.

Tak wyglądał pierwszy olimpijski turniej w przeciąganiu liny. Organizatorzy dołączyli tę dyscyplinę do igrzysk ze względu na tradycję i nieprzemijającą popularność. W Egipcie już 2,5 tys. lat p.n.e rywalizowano w ten sposób, w Chinach 200 lat p.n.e. wojownicy, przeciągając linę, utrzymywali formę i przygotowywali się do walki. A kontynua­cję tradycji zawdzięczamy m.in. brytyjskim marynarzom, wypełniającym sobie postoje w portach imperium rywalizacją z tubylcami.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Na nowożytnych igrzyskach przeciąganie liny szybko zamieniło się jednak w rodzaj sportowej fuchy. Często traktowano je jako dyscyplinę dodatkową – zawodnicy specjalizowali się w rzucie dyskiem, trójskoku, sprincie i dopiero po zakończeniu swoich konkurencji szli ciągnąć linę. Kiedy w 1908 r. organizatorzy zgodzili się na start więcej niż jednej drużyny z jednego kraju, żeby nasilić rywalizację, całe podium zajęli Brytyjczycy. Dokładniej: zespoły policjantów z City, aglomeracji Londynu i Liverpoolu. Mogli wcisnąć się między nie Amerykanie, ale w pierwszym meczu zarzucili funkcjonariuszom z Liverpoolu używanie nieregulaminowego obuwia. Kiedy protest został oddalony, obrażeni wycofali się z turnieju. W 1912 r. w Sztokholmie znów zgłosiły się tylko dwie drużyny. Reprezentująca Szwecję sztokholmska policja pokonała londyńską walkowerem, bo po pierwszej porażce Brytyjczycy położyli się na ziemi, odmawiając dalszej walki.

W końcu po igrzyskach w 1920 r. przeciąganie liny wyleciało z programu olimpijskiego i wylądowało na marginesie wielkiego sportu. Bardzo głębokim marginesie. Dopiero w 1981 r. zostało zaproszone na World Games, czyli odbywające się co cztery lata igrzyska sportów nieolimpijskich. Wcześniej funkcjonowało w szkołach, na festynach i piknikach, co zresztą fatalnie przełożyło się na wizerunek dyscypliny.

Połączenie amatorskich warunków i braku wyobraźni zamienia bowiem czasem przeciąganie liny w potwornie niebezpieczną rywalizację. Nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, z jak ogromną siłą ma do czynienia (o tym za chwilę), nie każdy wie, że używanie nylonowej liny (zabronionej podczas oficjalnych zawodów) grozi – w najlepszym wypadku – poparzeniami. Cztery dekady temu próba pobicia rekordu Guinnessa przez 2300 uczniów z Pensylwanii zakończyła się tragedią. „Nagle poczułem zapach spalenizny. Na początku myślałem, że to lina, potem doszło do mnie, że to mogą być ręce” – relacjonował lokalnej gazecie 14-letni Shannon Meloy. Pożyczona od lokalnej elektrowni lina miała wytrzymać siłę równą prawie 6000 kg. Kiedy pękła, palce straciło sześć osób, rannych zostało około 200. Z kolei dwie dekady temu w Westernohe w Niemczech w trakcie rozgrywki zginęły dwie osoby. Pięć lat temu dwaj uczniowie szkoły średniej w Kalifornii stracili w sumie dziewięć palców. Nawet przy niedużej liczbie uczestników zdarzają się bowiem szarpnięcia o sile przekraczającej tonę. Wystarczy, że ktoś obwiąże sobie linę wokół dłoni – wbrew regułom, rzecz jasna – i nieszczęście gotowe.

Powtórzmy: na oficjalnych zawodach takie wypadki się nie zdarzają, tragedie są bardziej kolejnym dowodem na to, że w nieprofesjonalnych rękach każdy przedmiot może stać się niebezpieczny.

Profesjonaliści zaś rywalizują w ośmioosobowych zespołach, podzielonych na kategorie wagowe. Najlżejsi w sumie nie mogą przekroczyć 480 kg, najciężsi – 720 kg. Na środku mierzącej 33,5 m liny widnieje czerwony znacznik, 4 m od niego, po obu stronach, umieszczone są niebieskie. Środek jest także wskazany na podłożu, wygrywa zespół, który przeciągnie znacznik rywali poza ten punkt na ziemi. Na pierwszy rzut oka wygląda to na bardzo prostą zabawę, ale po zagłębieniu się w szczegóły dyscyplina okazuje się bardziej skomplikowana. Jeden zawodnik odpowiada za kotwiczenie liny, inny za ofensywę, jeszcze inny – za odpieranie szarpnięć rywali.

Od kilku lat przeciąganie liny stara się wrócić na igrzyska. Walkę o zawody w Tokio w 2020 r. przegrało, ale w kolejnych nie jest bez szans. Zwłaszcza że dla ruchu olimpijskiego byłby to powrót do przyszłości – skoro przez 100 lat dyscyplina pozostawała na uboczu wielkiego sportu, jest wolna od jego wad. Nie ma tam na razie komercji, władzy sponsorów i kapryśnych gwiazd. Więcej: gdyby przeciąganie liny wróciło na igrzyska, byłoby jedną z niewielu, a może i jedyną dyscypliną w programie uprawianą wyłącznie przez amatorów. Przynajmniej przez jakiś czas…

 

Czytaj również:

Lot nad zamarzniętym jeziorem
i
Zalew Zegrzyński, zima 2017/2018, zdjęcia: Wojtek Antonów
Wiedza i niewiedza

Lot nad zamarzniętym jeziorem

Wojtek Antonów

Kiedyś to były zimy. W latach 20. XX w. mazurskie jeziora od listopada do kwietnia skuwał lód. Po grubej skorupie można było podróżować saniami zaprzężonymi w konie, a rybacy siekierami wycinali przeręble wielkości chałupy. Co jakiś czas na lodzie pojawiały się też białe żagle: bojery.

Położona nad jeziorem Święcajty wieś Ogonki w latach międzywojennych (kiedy nazywała się Schwenten) była europejską stolicą lodowego żeglarstwa. Na rozegranych tam w latach 30. międzynarodowych regatach wystartowało prawie 120 ślizgów. Z tamtych czasów zachował się film Tanzende Kufen (Tańczące płozy), który pokazuje, jak bardzo popularny i rozwinięty był sport bojerowy. Czarno-białe zdjęcia Wilhelma Siema przenoszą widzów na zamarznięte tafle mazurskich jezior – 80 lat temu goszczące najlepszych lodowych żeglarzy z Niemiec, ZSRR, Polski i krajów bałtyckich.

Czytaj dalej