Klub Wysokopagórski
i
Bieszczady, zdjęcie: Dominik Gawlik / Unsplash
Opowieści

Klub Wysokopagórski

Adam Robiński
Czyta się 6 minut

Są góry, które łatwo zdobyć, ale trudno znaleźć. Najwyższe wzniesienia Danii, Białorusi i ziemi lubuskiej. Korony równin i nizin. Szczyty niskie i najniższe.

Że znalazł się w górach, warszawiak pozna przede wszystkim po drzewach. Aby zobaczyć jodły, musi pojechać co najmniej pod Kielce. Runo tonie w cieniu rzucanym przez zielone iglice, a pod nogami robi się pochyło. To jeszcze nie jest stromizna, która wywołuje pot na karku, ale taka, która pozwala na komfort dalekiego patrzenia. Choćby we wsi Hucisko, powiat szydłowiecki, gdzie wielokrotnie łatana nitka asfaltu najpierw wyłazi spomiędzy drzew, a potem, otoczona domami, wspina się na niepozorne wzgórze. Można zgasić silnik, zaciągnąć ręczny, a potem wysiąść i spojrzeć za siebie. To będzie widok jak z nadmorskiego klifu, tylko zamiast piany fal bujać się będą w oddali ciemnozielone korony drzew. Na usta cisnąć się będzie język orbitalny. Połowa Mazowsza na jednym zdjęciu.

Krzywizna Ziemi. Turystyka w wymiarze planetarnym.

Potem robi się już bardziej tradycyjna, a ja szukam szlaku. Zaczyna się za przystankiem pekaesu i bieg­nie w wysokich trawach między jodły. Do góry, do góry, w zacienione kałuże i labirynty korzeni czasem przypominające schody. To wszystko trwa może kwadrans. Następnie między pniami majaczy stalowa konstrukcja wieży przeciwpożarowej. Są jakieś fundamenty, tablica, drewniany stół i liczne ślady wcześniejszej aktywności górskiej pod postacią śmieci. To już, koniec, szczyt. 408 m n.p.m. Góra, którą ktoś kiedyś nazwał Altaną, i tak już zostało. 51°10’35” szerokości geograficz­­nej północnej i 20°45’19” długości geograficznej wschodniej. Najwyższy punkt województwa mazowieckiego. Z kawałkiem szarlotki w ustach rozglądam się po krzaczorach i śmieję z tej wierutnej ściemy. Przecież Mazowsze było tam, w dole. Tu jest już świętokrzyskie, Garb Gielniowski. A więc żart urzędnika, który kreślił mapy w ramach reformy administracyjnej. „Żart albo pomyłka” – myślę sobie, a w tym samym czasie kolega, towarzysz spaceru albo, jak kto woli, partner wspinaczkowy, z powagą na twarzy wpisuje wspomniane koordynaty w telefon. Data, godzina, miejsce, Altana. Szczyt numer kilkaset coś na jego liście. Kolega jest peak baggerem i ten mazowiecko-świętokrzyski pagór traktuje serio, bo to przedostatni pośród najwyższych punktów wszystkich województw, na które się wdrapał. Zostaje mu jeszcze północny wschód, tajemnicze zbocza Rowelskiej Góry (298 m n.p.m.), gdzie zamiast jodeł rosną turbiny wiatrowe.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Piszę o tym z przymrużeniem oka, bo przecież inaczej się nie da – cóż znaczy najwyższy punkt woj. podlaskiego przy szczycie Małopolski (Rysy, według niektórych nowych obliczeń, mierzą w zaokrągleniu 2500 m­ n.p.m.)? Ale mam do pasji kolegi sporo szacunku. Bo choć takie zaliczanie punktów wystających ponad stan brzmi jak zajęcie zrodzone w chwili rozbratu z refleksją, z potrzeby patrzenia na świat z góry („By wszystko inne mieć w poniżeju” – jak mawia pewien bieszczadzki przewodnik o turystach, którym Tarnica przesłania resztę tego pasma), to jednak – przyznacie – stanowi dobry pretekst do wyjścia z domu.

Złap je wszystkie

Podobno pierwszą listę wymyślił Szkot sir Hugh Munro. Ponieważ ros­ła popularność alpinizmu, a łupem wspinaczy padały kolejne słynne szczyty w Alpach, uznał, że trzeba pójść w ilość. Pod koniec XIX w. skatalogował wszystkie szkockie wzgórza, których wysokość przekraczała 3000 stóp (914 m). Od jego nazwiska nazwano je munros, ale sam sir Munro nigdy nie zaliczył wszystkich. Jest ich ponad 300. To nawet zabawne – o wiele mniej trzeba zaliczyć, żeby zdobyć korony: Polski (28 najwyższych szczytów wszystkich pasm kraju), Himalajów (14, z czego cztery są w Karakorum) czy Ziemi (7). Puszczając wodze fantazji, można jeszcze dodać, że Korona Układu Słonecznego liczyłaby tylko 4 szczyty, z marsjańskim Olympus Mons na czele (dwa i pół Everestu od stóp do głów!); cztery pozostałe planety są przecież gazowe.

Ale zostawmy Himalaje zawodowcom, a sami skupmy się na bardziej przyziemnych celach. List jest bez liku. To mogą być najwyższe szczyty wszystkich polskich województw, wszystkich państw Europy, wszystkich wysp na kontynencie azjatyckim lub nawet wybranych metropolii całego świata. Kiedy kilka lat temu grupa zapaleńców z mającego dopiero powstać Towarzystwa Krajo­znawczego „Krajobraz” porwała się na zdobycie Korony Warszawy, a jej wyczyn ze zdumieniem relacjonowały warszawskie media, dziennikarze nie mieli pewnie świadomości, że oto obcują z peak baggingiem w czystej postaci. Najszlachetniejszą z list jest ta dotycząca najwyższych wzniesień wszystkich państw na planecie Ziemia – z pozoru oczywista i raczej nieosiągalna. Wspomniany kolega lubuje się w niej najbardziej, z dumą opowiada o swoich osiągnięciach i choć np. z Mont Blanc musiał zawrócić, to i tak co najmniej raz zapisał się w historii światowego sportu wspinaczkowego. To było na Borneo, w maleńkim Brunei. Wystarczył mejl do tamtejszego Ministerstwa Turystyki, by ekspedycja na najwyższy punkt na mapie sułtanatu – Bukit Pagon (1850 m n.p.m.) – stała się faktem. Jeśli wyszukać tę nazwę w bazie serwisu Peakbagging.com, zobaczy się polskie nazwisko pośród siedmiorga dotychczasowych zdobywców góry. Mało tego, tylko polska wyprawa podeszła do sprawy na tyle poważnie, by osiągnięcie potwierdzić odczytem z GPS-u. To istotne, bo góry lubią płatać figle – wypiętrzać się i kurczyć, co czasami przysparza zdobywcom dodatkowych stresów. Przykładem niech będzie najwyższy punkt na mapie Szwecji, pokryty lodowcem południowy wierzchołek Kebnekaise, który – jak się okazało rok temu – w wyniku ocieplania się klimatu stracił to miano na rzecz innego punktu w tym samym masywie, wolnego od lodu. I weź tu znowu jedź tak daleko na północ, żeby stanąć kawałek dalej niż poprzednio!

Ale tym, co w peak baggingu urzeka najbardziej, wcale nie jest poczucie humoru skał oraz ich drwiny z ludzkich przedsięwzięć, lecz detektywistyczny wymiar całej roboty. Szukanie gór tam, gdzie ich nie ma. W Lubuskiem, na Białorusi czy w Danii. Ekscytacja krajoznawczą wycieczką w chabazie, położone trochę wyżej niż dach 10-piętrowego budynku. Wytyczanie dróg wspinaczkowych przez pochyłe łąki. Po wycieczce na Górę Dzierżyńską pod Mińskiem (345 m n.p.m.; cytując za Wikipedią: „Stok południowo-zachodni ma pochyłą około pięciu stopni, stoki północne i wschodnie są rozorane, a pochyłość wynosi około dwu stopni”) kolega opowiadał, że dotarł tam tylko dlatego, że znalazł taksówkarza wyspecjalizowanego w dostarczaniu turystów na to miejsce. Z kolei na Wyspach Owczych (Slættaratindur, co – uwaga, chichot losu – oznacza Płaski Szczyt; 880 m n.p.m.) jego ekspedycji zagroziła mgła, która przez parę dni skutecznie uniemożliwiała godny Gorców spacer. Na wierzchołku znalazł się rzutem na taśmę – rozpogodziło się na kilka godzin przed startem samolotu, do którego miał wsiąść.

Gra w listy

Nie jestem kolekcjonerem, a listy kojarzą mi się raczej z zakupami niż przyjemnością. Jeśli coś zbieram, to chyba tylko trójstyki granic. I to raczej przy okazji, a nie przede wszystkim. Lubię to abstrakcyjne poczucie, że w szczerym polu kończy się jeden świat, a zaczynają dwa inne. Czasem, np. pod Włodawą, na polsko-białorusko-ukraińskim pograniczu, ta inność jest uderzająca, choć krajobraz przecież wszędzie taki sam. Jeśli o czymś marzę, to o wycieczce do Chasanu, gdzie na rzece Tumen krzyżują się granice Rosji, Chin i Korei Północnej. To prawie tak, jakby spotykały się trzy komiksowe uniwersa.

Ale skoro już zacząłem z tą Altaną, to może warto zdobyć chociaż Koronę Województw Polski? Będzie czym się chwalić w krajoznawczym portfolio. Tym bardziej że na Rowelskiej Górze na Suwalszczyźnie już byłem. Przypadkiem, bo przejazdem i zupełnie nieświadomy rangi miejsca. Muszę tylko zapytać kolegę, czy to też się liczy. Na razie, trochę na zapas, wybiorę się do Puszczy Kampinoskiej. Władza coraz śmielej mówi o wytyczeniu nowego województwa – warszawskiego, a jego najwyższym szczytem zostanie pewnie któraś z tamtejszych wydm. W Internecie piszą, że to będzie pagórek przy Opaleniu (106 m n.p.m.), ale dla pewności trzeba by wejść na wszystkie wydmy w puszczy. I zrobić listę, żeby żadnej nie przegapić. Wystarczy na parę tygodni wycieczek.

Czytaj również:

Uzależnieni od ziemi – rozmowa z Adamem Robińskim
i
Połoniny w Bieszczadach, zdjęcie: Marek Piwnicki; źródło: Unsplash
Ziemia

Uzależnieni od ziemi – rozmowa z Adamem Robińskim

Grzegorz Przepiórka

Problem w tym, że ludzie dzisiaj są słabo zakorzenieni, przez co dialog z otoczeniem w naszej kulturze stał się czymś obcym. Moglibyśmy uczyć się od drzew, które nieustannie komunikują się z ziemią i innymi organizmami, m.in. poprzez zjawisko mikoryzy. One są uzależnione od ziemi, a ziemia w jakiś sposób jest uzależniona od nich – mówi Adam Robiński, autor książek Hastry i Kiczery. Rozmawiał Grzegorz Przepiórka

Grzegorz Przepiórka: W Bieszczady wysłała cię Monika Sznajderman, szefowa Czarnego. W przypadku takiego miejsca chyba się nie odmawia.

Czytaj dalej