Czyli o tym, kiedy dobrze jest umrzeć i dlaczego najbardziej należy bać się nie umarłych, lecz dusz potępionych i czyścowych.
Wszystkie okna od ulicy zasłonięto białym płótnem. Na lustrach powieszono szary papier, telewizor przykryto prześcieradłem, a zegary zatrzymano na godzinie 15:34. Dziadka, odświętnie ubranego w czarny garnitur i białą koszulę, położono na środku największego pokoju. Poduszkę, na której leżał przystrojono gałązkami mirty. Cały dom pachniał ciężkimi kwiatami i palonymi świecami.
W mojej rodzinie dziadek był ostatnim, którego żegnaliśmy prawdziwie po kaszubsku: bez lamentów i z obrządkiem pustej nocy.
Zwiastuny śmierci
Śmierć na Kaszubach dzieli się na dobrą i złą. Dobra jest wtedy, kiedy człowiek może się do niej przygotować. Zła, kiedy przychodzi nagle, sprowadzimy ją na sobie sami albo wtedy, kiedy ktoś nam ją zaśpiewa lub zada.
Zaśpiewać śmierć można po zachodzie słońca, przy zapalonych świecach i śpiewaniu pogrzebowych pieśni w intencji kogoś, komu życzymy końca. Aby ją zadać trzeba postarać się trochę bardziej: należy zakopać ubranie lub włos konkretnej osoby w jakimkolwiek grobie na cmentarzu.
Ona sama daje o sobie znać na różne sposoby. Nie pamiętam, by coś dziwnego działo się kiedy dziadek zbliżał się do kresu swojego życia, ale nasz sąsiad na krótko przed śmiercią zamykał w panice okno, kiedy wieczorową porą słyszał pohukiwanie