Jestem Palestyńczykiem z wyboru – rozmowa z Iljasem Churim
i
fot. Jerozolima/ Wikipedia.pl
Przemyślenia

Jestem Palestyńczykiem z wyboru – rozmowa z Iljasem Churim

Aleksandra Lipczak
Czyta się 20 minut

Z libańskim pisarzem Iljasem Churim, jednym z najważniejszych współczesnych intelektualistów Bliskiego Wschodu, o dramatycznych splotach historii i teraźniejszości rozmawia Aleksandra Lipczak.

Aleksandra Lipczak: Od czego się zaczęło?

Iljas Churi: Od odkrycia, że w mieście Lidda [hebr. Lod – przyp. aut.] istniało kiedyś założone przez izraelskich żołnierzy getto dla Palestyńczyków. Byłem naprawdę zdumiony.

Nie był to znany fakt?

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt o tym nie pisał. Można powiedzieć, że nie mieściło się to w naszych ramach myślenia. Dzisiejsze międzynarodowe lotnisko w Izraelu nosi imię Davida Ben Guriona. Wcześniej, pod brytyjską okupacją, nazywało się Lydda Airport, bo leży blisko Liddy. Po wylądowaniu możesz powiedzieć taksówkarzowi: „zabierz mnie do getta Arabów” – i on będzie wiedział, o co chodzi. Ale jak w przypadku wielu takich historii, nikt głośno o nich nie mówi, bo są zbyt bolesne. Podobnie jest w rodzinach: są tematy tabu, o których się nie wspomina. Ma się wrażenie, że kiedy powie się o nich na głos, wszystko eksploduje.

Lidda to był odosobniony przypadek, czy gett było więcej?

Odgrodzone dzielnice stworzono po wojnie 1948 r. w większości większych palestyńskich miast: Ramallah, Hajfie, Jaffie, Akce… Niesamowite było to, że nazwa „getto” wyszła od izraelskich żołnierzy. Palestyńczycy w ogóle nie znali tego słowa. W Palestynie, jak wszędzie na Bliskim Wschodzie, byli Żydzi, ale nigdy nie mieszkali w gettach. To bardzo katolicki i europejski koncept. O tym, że termin był zupełnie nieznany na Bliskim Wschodzie, świadczy fakt, że Palestyńczycy byli przekonani, że getto to po prostu hebrajska nazwa na arabską dzielnicę.

Dzieci getta. Mam na imię Adam to opowieść o Nakbie, czyli katastrofie, którą przeżyli w 1948 r. Palestyńczycy. 800 tys. z nich straciło wówczas swoje domy, wielu padło ofiarami czystek etnicznych. 

Mam na imię Adam to pierwsza część trylogii. Po arabsku ukazała się już druga jej część, niedługo mają się pojawić pierwsze tłumaczenia na inne języki. A ja kończę właśnie pisać trzecią. To historia mężczyzny, który jako dziecko został znaleziony przy piersi swojej zmarłej matki w czasie eksodusu mieszkańców Liddy w lipcu 1948 r. [w czasie wojny izraelsko-arabskiej, która wybuchła po ogłoszeniu niepodległości przez Izrael – przyp. aut.]. Większość z nich została wygnana z miasta po jego zajęciu przez Izraelczyków. W czasie tego długiego marszu śmierci wiele osób zmarło. Było bardzo gorąco, brakowało wody i jedzenia, a izraelscy żołnierze trzymali uchodźców na muszce i zmuszali ich, by szli dalej. Wielu z tych, którzy zmarli, zostało porzuconych na polach, bez pochówku. Niewielką grupę mieszkańców, która została w Liddzie, umieszczono w oddzielonej drutem kolczastym części miasta, który sami Izraelczycy nazwali właśnie „gettem”.

Adam Dannun, główny bohater mojej powieści, odkrywa w wieku 50 lat, że nie zna swojego prawdziwego imienia. Został nazwany Adamem – jak pierwszy człowiek – bo był pierwszym dzieckiem w getcie. Kiedy dorósł, próbował się zaadaptować, zostać Żydem w Izraelu. W tym celu podawał się za ocalałego z warszawskiego getta. A właściwie mówił po prostu, że jest z getta, a wszyscy zakładali, że chodzi właśnie o to warszawskie. Skończył jako emigrant, sprzedawca falafeli w nowojorskiej restauracji. Nawiasem mówiąc, falafel stał się dziś typowym izraelskim daniem, podczas gdy to klasyczna arabsko-egipska potrawa.

W Nowym Jorku Adam spotyka Mamuna, starego, niewidomego człowieka, który dawno temu uratował mu życie, zabierając go od zmarłej matki. To za sprawą Mamuna Adam poznaje swoją prawdziwą historię i zaczyna układać biografię na nowo. Uświadamia sobie, że jego historia została wymazana, wyciszona. Milczała jego matka, milczeli wszyscy wokół, a nawet on sam śnił często o tym, że jest posiadaczem czapki niewidki. To opowieść o losie Palestyńczyków, ale problem jest dużo szerszy i dotyczy wszelkich mniejszości poddanych opresji.

Jak to się stało, że Nakba stała się jednym z tematów pana pisarstwa?

Piszę o Palestynie, choć jestem Libańczykiem i napisałem też sporo o Bejrucie i Libanie. W sprawę palestyńską zaangażowałem się już jako nastolatek. Pod koniec lat 60. dołączyłem do palestyńskiego ruchu oporu, dużo czasu spędziłem w obozach dla palestyńskich uchodźców w Libanie. To były czasy wojny w Wietnamie, guerilli, międzynarodowej walki. To były lata nadziei na rewolucję w różnych miejscach na świecie. Nawiasem mówiąc, wciąż w nią wierzę.

Dlaczego to robiłem? Kwestia palestyńska to po prostu sprawa ogólnoludzka. Palestyna jest jedynym krajem na świecie, który wciąż znajduje się pod klasyczną kolonialną okupacją. Poza tym, jak mówił Edward Said, Palestyńczycy to ofiary ofiar, co nadaje ich losowi bardzo szczególne znaczenie. To, czy stoimy po stronie ofiar, czy oprawców, to ostateczny sprawdzian naszego społeczeństwa. Tak, jak w czasie II wojny światowej należało stać po stronie Żydów, tak dziś należy brać stronę Palestyńczyków.

Sprawa Palestyny jest bardzo skomplikowana, bo Palestyńczycy byli przez długi czas uciszani, pozostawali niewidzialni. Niedostrzegany, niemy Palestyńczyk, zmuszony do pozostawania w milczeniu, to fenomen, w którym materializuje się całe bestialstwo ludzkiej historii.

„Jestem Libańczykiem z urodzenia, ale Palestyńczykiem z wyboru” – mówi pan.

To dla mnie kwestia etyki i roli, jaką powinna odgrywać literatura i intelektualna praca. Zadaniem intelektualisty jest obrona tych, którzy są ofiarami opresji. A właściwie nawet nie obrona, ale identyfikacja z nimi i próba stworzenia nowego języka do opisu ich doświadczenia. To zresztą główny problem Dzieci getta…: jak uciszana populacja może odnaleźć właściwe słowa? Jak sprawić, żeby słowa wyrażały też ciszę?

W Koranie jest napisane, że pierwsze, co zrobił Bóg, to nauczył Adama nazw rzeczy. Jestem ateistą i nie mam z religią nic wspólnego, ale wydaje mi się to bardzo piękne. To, co robi literatura, to właśnie nazywanie rzeczy po imieniu i to próbuję robić. Albo inaczej: staram się stawiać kropki nad słowami. W arabskim mamy dużo kropek, bez nich nie jesteśmy w stanie odróżnić od siebie znaków tworzących litery.

W Hiszpanii pakt milczenia przerwali dopiero wnukowie i wnuczki uczestników wojny domowej. W pana wypadku mamy jeszcze przemieszenie geograficzne: o narodowej traumie Palestyńczyków pisze Libańczyk.

W Hiszpanii milczenie zostało narzucone przez dyktaturę. Cisza jest zawsze narzucana, nie istnieje milczenie, które wynikałoby z autentycznej potrzeby. Ludzie z reguły mówią. Mówimy. A kiedy już milczymy, to dlatego, że albo zmuszają nas do tego okoliczności, albo blokuje nas trauma. Uciszanie ofiar, sprawianie, by stały się niewidzialne i niesłyszalne, wydarzało się od zawsze w historii świata, dotykało nie tylko Palestyńczyków, ale też Żydów, hiszpańskich republikanów, rdzennych Amerykanów czy czarnych obywateli RPA. Dzieje się i dziś i jest częścią mechanizmu opresji, który dąży do tego, żeby znormalizować to, co nie jest normalne. Normalna nie jest bowiem opresja, normą powinna być raczej sprawiedliwość społeczna – tak to widzę.

Nie napisałem tej powieści jako cudzoziemiec. Tak, jak mówiłem, od wczesnej młodości byłem częścią palestyńskiej sprawy, z wyboru i z zaangażowania. I było to zaangażowanie totalne. Nie piszę więc jako obcy.

Przeczytałam w jakiejś recenzji, że przed pana powieściami Nakba była cicha, że to pan dał jej głos. Czy to prawda?

Moja wcześniejsza powieść Brama słońca wydana w 1998 r. jako pierwsza pokazała detale Nakby. Najwięksi palestyńscy twórcy, którzy byli moimi nauczycielami i których prace uwielbiam: Emil Habibi, Ghassan Kanafani, Jabra Ibrahim Jabra pisali o Nakbie, ale nie wchodząc w szczegóły, pozostając na bardziej abstrakcyjnym i metaforycznym poziomie. Dlaczego? Bo to, co wydarzyło się w 1948 r., było dla Palestyńczyków także źródłem hańby. W Bramie słońca pojawia się np. kobieta, która zostawia swoje nowo narodzone dziecko w lesie, bo chce iść dalej z pozostałymi swoimi dziećmi. Zbieranie takich historii zajęło mi całe lata. Niełatwo opowiadać o takich rzeczach. Palestyńczycy byli nie tylko pokonani i zniszczeni wewnętrznie, ale czuli też wstyd.

Po wydaniu Bramy słońca drzwi pozostały jednak otwarte. Zawsze ktoś musi zacząć i padło akurat na mnie.

Dzieci getta… otwierają z kolei inne drzwi, opowiadając o Palestyńczykach w Izraelu. Pisał o nich Emil Habibi, doskonały autor, w swojej powieści Optysymista [wydanej w Polsce pod tytułem Niezwykłe okoliczności zniknięcia niejakiego Saida Abu an-Nahsa z rodu Optysymistów – przyp. aut.]. To jednak sarkastyczna powieść napisana w zupełnie innym duchu niż moja, bez żadnych konkretnych bohaterów. Ja chciałem napisać książkę o ludziach z krwi i kości. Adam – narrator i główny bohater – jest oczywiście fikcyjną postacią, ale jest do cna prawdziwy.

Chciałem też napisać opowieść życiu w getcie, bo nigdy wcześniej o tym nie pisano. Dzieci getta… ukazały się po arabsku pięć lat temu i od tego czasu słowo „getto” weszło do debaty w Izraelu i Palestynie. Literatura bywa dobrą przewodniczką.

Dzieci getta… to wyjątkowo wyrafinowana formalnie powieść. Splata pan w niej fikcję i fakty, historyczne postacie sąsiadują ze stworzonymi przez pana bohaterami, pojawia się w niej nawet pan, w słowach narratora: „Kłamca, przedstawiający się jako ekspert od opowiadania o Palestynie”. Gdzie są jednak fakty, a gdzie fikcja w opisie samego getta?

Długo przygotowywałem się do napisania tej książki. Zacząłem od przeczytania wszystkiego, co napisano na temat getta, potem przeprowadziłem wywiady ofiarami tamtych wydarzeń, zarówno w samej Palestynie – Izraelu, jak i wśród palestyńskich uchodźców w Ammanie. Później na nowo zestawiłem ich świadectwa z istniejącą literaturą. Opis walk w Liddzie jest w 100% zgodny z faktami, zaczerpnąłem je zresztą z archiwum izraelskiej armii. Świadectwa żołnierzy, którzy brali udział w masakrze w Liddzie, są w większości dostępne online. Solidnie napracowałem się więc nad dokumentacją, ale największym wyzwaniem była próba odtworzenia samego getta. Niestety większość jego mieszkańców zmarła, zanim zacząłem badać ten temat. Pozostały historie, które dzieci usłyszały od swoich rodziców. Wszystko, co opisuję w Dzieciach getta…, szczegóły z życia getta, historie miłosne, relacje międzyludzkie – to fikcja. Jest to jednak fikcja oparta na dogłębnych badaniach, na pracy nad rzeczywistością. Nie ma tam nic, co nie byłoby prawdą.

Opis getta jest niezwykle wiarygodny. Trudno uwierzyć, że nigdy nie był pan w Palestynie.

To prawda, jako obywatel wrogiego państwa mam zakaz wjazdu do Izraela. Choć znam Palestynę jak własną kieszeń, nigdy tam nie byłem. Getto w Liddzie mogłem poznać dzięki przyjaciołom, którzy wybrali się tam ze swoimi iPadami i na żywo pokazali mi każdy jego zakątek. A potem byłem też w getcie na debacie wokół mojej powieści.

Online?

Nie inaczej.

Są książki, opracowania historyczne, wiedza na wyciągnięcie ręki. Ale fakty, o których pan pisze, wciąż budzą kontrowersje. Anglojęzyczna Wikipedia sugeruje nawet, że jest pan antysemitą.

Mówienie, że jestem antysemitą, to po prostu głupota. To nawet nie jest niesprawiedliwe, tylko po prostu głupie. Jestem przeciwko represjom, okupacji i polityce prowadzonej przez Izrael, a nie przeciwko Żydom. Jedna z największych bitew, w jakiej wziąłem udział, to ta, kiedy Garaudy [Roger Garaudy – francuski filozof, oskarżony o kłamstwo oświęcimskie – przyp. aut.] opublikował tę swoją głupią książkę o Holokauście. Byłem jednym z niewielu ludzi w arabskim świecie, którzy go wtedy zaatakowali. Doszło wtedy do próby zorganizowania konferencji rewizjonistów w Bejrucie i byłem wśród tych, którzy walczyli o to, by do tego nie doszło. I udało nam się zatrzymać te bzdury.

Europejczycy wciąż mają spory problem ze swoją historią. I to bardzo dobrze, bo powinni mieć poczucie winy. To, co wydarzyło się w czasie II wojny światowej, było największą zbrodnią przeciwko ludzkości. Zachęcam więc ich do tego, żeby nigdy nie przestawali czuć się winni i nigdy nie wrócili do antysemityzmu, chociaż teraz zastępują go chętnie islamofobią i przesądami na temat Arabów.

Ale Nakba dzieje się tu i teraz, dzisiaj i każdego innego dnia na Zachodnim Brzegu konfiskowane są ziemie, niszczone domy, zabijani są ludzie. Codziennie. Ci goście z Likudu i kahaniści to klasyczni faszyści. Nie mają problemu z nazywaniem swojego państwa żydowskim, choć krytykują Państwo Islamskie. Nawet Chomeini był w tej kwestii bardziej inteligentny. Po rewolucji pojawił się pomysł, żeby nazwać Iran Demokratyczną Republiką Islamską. Albo demokratyczna, albo islamska – miał wtedy powiedzieć. Nie da się być jednocześnie etnicznym państwem i demokracją.

Jest w pana powieści coś, co nie daje mi spokoju. Czy przerywanie ciszy zawsze jest dobre? „Może tragedia powinna zostać spowita w milczenie, bo wszelkie mówienie o jej szczegółach wypacza pełną godności ciszę, jaka nad nią zapadła?” – zastanawia się narrator. Nazywa siebie samego katem, bo zmusił poznanego w Nowym Jorku Palestyńczyka do mówienia o przeszłości.

Są w mojej powieści dwa bieguny. Pierwszy to pochwała ciszy. To o tym jest historia, od której zaczynam Dzieci getta…, czyli niedokończona powieść o umajjadzkim poecie Waddahu al-Jamanie, którą próbuje napisać Adam Dannun i którą porzuca, kiedy dowiaduje się, jak wyglądała jego własna historia.

Waddah al-Jaman został żywcem pogrzebany w skrzyni. Umarł w milczeniu, nie buntując się przeciwko swojemu losowi – a może chroniąc ukochaną. W swojej niedokończonej powieści Adam zestawia jego milczenie z milczeniem Palestyńczyków.

Nie ma pewności, czy historia średniowiecznego poety zdarzyła się naprawdę, ale można ją znaleźć we wszystkich klasycznych opracowaniach poświęconych arabskiej literaturze. Cała jego poezja z ostatniego okresu życia przepadła, ale jego milczenie było po stokroć bardziej poetyckie niż jakakolwiek poezja na świecie.

Druga część Dzieci getta… to jednak próba przerwania milczenia. Życie Adama wywraca się do góry nogami i zarzuca on poszukiwanie literackiej metafory. Po co pisać alegoryczną powieść, skoro życie okazuje się bardziej metaforyczne od jakiejkolwiek literackiej figury?

Cisza jest jak wulkan. Śpi, potem się budzi, potem znowu przechodzi w stan uśpienia. Jakakolwiek próba jej przerwania jest zazwyczaj bardzo trudna. Przybrana matka Adama nigdy nie opowiadała o swoim życiu, więc żeby odtworzyć jej historię, ten musi zebrać urywki wypowiadanych przez nią zdań i spróbować złożyć je w całość.

Wielkie przełamanie milczenia dokonuje się w momencie, kiedy mówić zaczyna Murad, mężczyzna z Liddy, którego Adam poznaje w swojej restauracji. Zmuszony do mówienia przez Adama i swoją żonę cierpi, czuje się winny. Przerwanie milczenia okazuje się bardzo bolesne, to niemal tortura. Jest tak bolesne, jak sama cisza. Murad opowiada przecież o tym, jak Palestyńczycy szabrowali własne domy, jak stali się niewolnikami, jak własnymi rękami grzebali rozpadające się ciała.

Arabskie słowo „kalam” oznaczające mowę pochodzi od rdzenia „kalama” – ranić. Słowa to rany. To przykład złożonej relacji między mówieniem a ciszą, możesz powiedzieć, że to przez traumę. Ale to nie trauma, to życie. To tak my, ludzie, zachowujemy się w codziennym życiu.

Czasami zdarza się tak, że przyjaciel lub przyjaciółka zaczynają mi coś opowiadać, a ja mówię: „Stop. Nie mów nic więcej, bo będziesz tego żałować. A potem zerwiesz ze mną kontakt”. Oczywiście, jeśli w grę wchodzi trauma, wszystko jest dużo trudniejsze, a rany głębsze. Ale nawet bez traumy tak to właśnie wygląda.

Dzieci getta… nie bez przyczyny są w liczbie mnogiej. Zestawia pan w swojej powieści Holokaust i Nakbę, są w niej odniesienia do getta warszawskiego i Shoah Claude’a Lanzmanna. Adam wymyśla sobie żydowskiego ojca z Polski. „Powieść, którą napisałem, jest aktem głębokiego uznania dla drugiego: dla Żyda” – powiedział pan.

W żadnym, ale to w żadnym wypadku nie porównuję Holokaustu i Nakby. To niemożliwe. Nie chodzi tylko o liczbę ofiar czy wyjątkowe okrucieństwo nazistów. To nieporównywalne sprawy także z tego powodu, że Holokaust to historyczne wydarzenie, które się zakończyło, a Nakba to proces, który wciąż trwa. Mimo to, jeśli mieszkasz w Palestynie albo Izraelu, te dwie rzeczy w nieuchronny sposób się ze sobą splatają. Znasz Instytut Yad Vashem?

Oczywiście.

Wiesz, gdzie go zbudowano? Stoi na terytorium zniszczonych palestyńskich wiosek. Trzy palestyńskie wsie zostały zrównane z ziemią w czasie Nakby, a na ich miejscu postawiono właśnie Yad Vashem. Pomyśl, jakie to przerażające. Za każdym razem, kiedy mówię o okupacji palestyńskich terytoriów, rozmowa nieuchronnie skręca w stronę Holokaustu i wtedy muszę się tłumaczyć: nie jestem antysemitą, nie neguję Holokaustu. Potępianie antysemityzmu to ludzka powinność, podobnie jak potępienie Nakby, apartheidu w RPA i tego, jak traktowani są czarni w USA. Nie mogę bronić Palestyńczyków i mówić publicznie o Nakbie, jeśli jestem obojętny wobec Zagłady. Takie same kryteria muszą obowiązywać w obliczu wszystkich ludzkich tragedii.

Pytania takie, jak to o mur oddzielający terytorium Izraela od Zachodniego Brzegu czy o strukturę apartheidu, którą stworzył Izrael, same narzucają myślenie o tym, co działo się w Europie w XX w.

Wystarczyło odwrócić historię, by znaleźć się w całkiem innej. Nie musiałem nawet wymyślać szczegółów, bo wydawały mi się takie same” – mówi narrator.

W końcu Adam jedzie nawet do Warszawy, żeby dowiedzieć się, „skąd jest”. Powieść dzieje się w getcie, ale to przecież nasi kuzyni Izraelczycy przywieźli ten termin na Bliski Wschód.

W jakimś sensie Holokaust jest więc dziś częścią palestyńskiej historii, oddziałuje na ich teraźniejszość. Kiedy pisze się powieść, historię ludzi, a nie teorię, rzeczy nigdy nie są proste, wszystko się ze sobą splata i na siebie nakłada. W innym przypadku fikcja po prostu nie działa.

Napisałem niedawno wstęp do książki wydanej przez Columbia University Press o Nakbie i Holokauście. To nie była próba ich porównywania, ale sprawdzenia, jak funkcjonują obok siebie w palestyńsko-izraelskim kontekście. Napisałem tam o dwóch fenomenach, których nikt nie wydaje się dostrzegać: ocaleni z Holokaustu, którzy przybyli do Izraela po wojnie, byli nazywani „sabonim” – to słowo pochodzące od mydła. A w nazistowskich obozach koncentracyjnych byli z kolei „muzułmanie”. Ci ludzie nie mogą nie być moimi braćmi. Ale ci, którzy zachowują się jak oprawcy i którzy okupują palestyńskie terytoria, nigdy nimi nie będą.

Prawdziwa bitwa, która musi stoczyć Izrael, czyli ta przeciwko apartheidowi, musi być wspólną walką albo nie będzie jej wcale. Jej częścią muszą też być Żydzi, inaczej zostanie nam nacjonalistyczne szaleństwo albo wojna religijna. Izraelczycy będą twierdzić, że dostali ziemię od Boga, a muzułmanie – że Palestyna to święta ziemia islamu. W ten sposób walka będzie trwała w nieskończoność, bo bogowie nigdy nie umierają.

„My i biedni Żydzi, których z nazistowskich obozów koncentracyjnych sprowadzono na pole bitwy w Palestynie, jesteśmy razem ofiarami tych zabójców” – mówi Adam.

Złożoność tego wszystkiego może udźwignąć właśnie literatura. Tylko ona w tak płynny sposób jest w stanie umieścić rzeczy w ludzkim, a nie politycznym czy filozoficznym kontekście. W klasycznej arabskiej tradycji pisanie jest podróżą. Sindbad odbył siedem swoich podróży po to, żeby wrócić do Bagdadu i opowiedzieć historie o tym, co przeżył.

Literatura to wyprawa, podczas której dokonujesz odkryć. Podróżujesz w głąb rzeczy, odkrywasz ukryte znaczenia i życie, które toczy się naprzód nawet w najstraszliwszych warunkach, jakie możesz sobie wyobrazić. Nawet wtedy człowiek próbuje przetrwać, iść naprzód, wymyślać życie na nowo.

Ma pan dużo czytelników w Izraelu?

Wszystkie moje powieści zostałe przetłumaczone na hebrajski, a Brama słońca stała się tam niemal bestsellerem. Kiedy uczyłem na Uniwersytecie Nowojorskim, jeden z moich izraelskich studentów użył mojej powieści jako przewodnika, kiedy latem odwiedzili go znajomi zza granicy. Zabrał ich do Galilei, żeby pokazać im pozostałości palestyńskich wsi.

Popularność moich książek m.in. wypływa stąd, że jestem jednym z niewielu arabskich powieściopisarzy, w którego książkach pojawiają się żydowscy bohaterzy z krwi i kości. W izraelskiej literaturze też nie było jak dotąd pełnowymiarowych palestyńskich bohaterów. Nawet u najlepszych pisarzy, takich jak David Grossman czy Awraham B. Jehoszua, jeśli już pojawia się jakiś Palestyńczyk, to jest to albo cień człowieka, albo niema postać, albo szaleniec.

Zaczął pan od walki z fedainami. Kiedy z bojownika stał się pan pisarzem?

Kiedy działałem w palestyńskim ruchu wyzwolenia. Może to zabrzmi absurdalnie, ale zabierałem wszędzie ze sobą moje książki, do bazy, na obozy szkoleniowe. W samym środku walki czytałem Dostojewskiego. Dwie pierwsze powieści opublikowałem, kiedy byłem jeszcze członkiem palestyńskiego ruchu oporu.

Od zawsze wiedziałem, że literatura jest moim powołaniem, ale walka była moim obowiązkiem jako obywatela. Tak samo czułem w 2019 r., w czasie tzw. rewolucji październikowej, kiedy Libańczycy wyszli masowo na ulice. Też tam byłem, właśnie dlatego, że jestem obywatelem. Nigdy natomiast nie byłem politykiem, nawet wtedy, kiedy działałem na rzecz wyzwolenia Palestyny.

Moje powieści narobiły mi nawet wówczas trochę problemów, bo byłem w nich bardzo krytyczny wobec ruchu. Kiedy zajmujesz się literaturą, musisz pisać prawdę, nawet jeśli działa ona na twoją niekorzyść. Moja powieść była nawet przez jakiś czas zakazana w Palestynie. To było głupie. Zwykle nie da się zresztą być politykiem, jeśli nie jest się choć trochę głupcem. Głupota stanowi część władzy, a ta jest głupia z definicji. Sprawia, że czujesz się ważny, podczas gdy nikt z nas taki nie jest.

„Najgłupszą z mafii” nazywa pan też rządzących dziś Libanem. Wieści płynące z pana ojczyzny są przygnębiające: Liban to dziś państwo na skraju upadku.

Są nie tylko głupi. Są kryminalistami, pod każdym względem. Rozkradli dosłownie cały kraj. Nasze oszczędności w bankach zniknęły. Inflacja to jakieś 800%. Nie mamy czego jeść, dosłownie. Ludzie nie mają za co zrobić zakupów. Walczą o to, żeby móc kupić bochenek chleba. Jak mogę więc mówić o nich inaczej? To zwykli przestępcy.

Libańczycy przechodzą dziś przez prawdziwe piekło. Zniknęła klasa średnia, wszyscy zubożeliśmy. Brakuje mleka dla dzieci, lekarstwa stają się powoli rzadkim dobrem, podobnie jak mięso.

Z konieczności wszyscy niedługo zostaniemy wegetarianami, co byłoby przynajmniej dobre dla naszego zdrowia.

Co się stało z rewolucją z 2019 r., która dała tyle nadziei Libańczykom?

To, co się wtedy tu działo, było naprawdę niesamowite. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyliśmy. Na ulicach byli dosłownie wszyscy. W czteromilionowym kraju na ulice wyszły dwa miliony, co oznacza, że byli tam praktycznie wszyscy oprócz dzieci i starców. Wszyscy jednogłośnie żądali upadku reżimu, zmiany systemu. Nie udało się nam. Nie udało się z powodu siły i aparatu przemocy, którą dysponuje system. Chodzi przede wszystkim o polityczne milicje, na czele z Hezbollahem, który stoi na straży status quo. To właśnie milicje, a nie armia, były sprawcami najgorszej przemocy i opresji wymierzonej w protestujących. Stanęliśmy na skraju wojny domowej, a po naszych doświadczeniach [w Libanie trwała w latach 1975–1990 wojna, która pochłonęła 120 tys. ofiar – przyp. aut.], nikt nie chciał ryzykować takiej ewentualności.

Dziesięciolecie arabskiej wiosny to bardzo mroczny czas dla Bliskiego Wschodu.

Ale po ciemności zwykle nastaje jasność, dychotomia noc–dzień to bardzo interesująca zależność. Moment jest mroczny nie tylko dla Palestyny, gdzie zniknęły szanse na jakikolwiek dialog. Katastrofy mnożą się wszędzie, na czele z Syrią. W Libanie również przeżywamy katastrofę. Polityczną i ekonomiczną katastrofę. Kraj się rozpada. Ale to nie znaczy, że mamy przestać bronić życia i humanistycznych wartości. Dopóki możemy pisać, możemy żyć. Jak to było w Ewangelii Świętego Jana? „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo”. Dopóki mamy słowa, nie zginiemy.

Iljas Churi urodził się w 1948 r. w Bejrucie. Jest jednym z najważniejszych żyjących autorów piszących po arabsku i laureatem wielu prestiżowych nagród. Napisał kilkanaście powieści i sztuk teatralnych, jest też krytykiem literackim i eseistą. Palestyńczykom poświęcił swoją głośną powieść „Brama słońca” (wyd. 1988), która została przeniesiona na ekran przez egipskiego reżysera Yousry’ego Nasrallaha. Po polsku właśnie ukazała się jego powieść „Dzieci getta. Mam na imię Adam” (przeł. Hanna Jankowska), wyd. Karakter.

Czytaj również:

Wojenne historie osób LGBT
i
Fot. A. Lasocki
Przemyślenia

Wojenne historie osób LGBT

Paulina Małochleb

Dramaty osób nieheteronormatywnych wciąż są przez historyków traktowane jako nieznaczący margines opowieści o drugiej wojnie światowej i czasach powojennych. Jak przywrócić im pamięć? Rozmowa z historyczką dr Joanną Ostrowską.

Paulina Małochleb: Dlaczego 70 lat po wojnie piszesz o historii osób LGBT w obozach i więzieniach? Jaki jest cel Twojej książki Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej, którą w 2021 r. wydało Wydawnictwo Krytyki Politycznej?

Czytaj dalej