Jeden dzień życia
i
zdjęcie: Aziz Acharki/Unsplash
Promienne zdrowie

Jeden dzień życia

Paulina Wilk
Czyta się 10 minut

Kult przepracowania można zastąpić kulturą pracy, odpoczynku i kreatywności. Godziny, które spędzamy za biurkiem, możemy poświęcić rozwojowi i przyjemnościom. Wiemy to nie z bajek, lecz z prowadzonych na świecie badań nad skróceniem tygodnia pracy.

Wyobraź to sobie: dostajesz jeden dodatkowy wolny dzień w tygodniu. W każdym tygodniu. Co z nim zrobisz? Może połowę prześpisz. Może zaczniesz grać w tenisa. Odbierzesz zaległą przesyłkę z poczty, zrobisz zlecone dawno badania krwi. Ugotujesz coś z książki kucharskiej, którą dostałeś w prezencie rok temu i która od tamtej pory kurzy się nieużywana z braku wolnego czasu. Albo pomarzysz na jawie. Cokolwiek wybierzesz, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że ten dzień polepszy twoje samopoczucie i sprawi, że z radością wrócisz potem do pracy. A ku uciesze pracodawcy podskoczy także twoja produktywność.

Jednym z powodów, dla których przestajemy lubić swoją pracę, jest to, że zajmuje ona tak dużo czasu w naszej codzienności. A ponieważ w cyfrowej ekonomii całodobowej kurczy się czas na odpoczynek, prawie nie wychodzimy już ze stanu ciąg­łej gotowości. Żyjemy w erze rosnących wskaźników wypalenia zawodowego, które pandemia zaostrzyła, de facto wydłużając godziny pracy wielu z nas. A jednak pomogła również spojrzeć krytycznie na kult tyrania bez wytchnienia. Dzięki temu idee do niedawna marginalne teraz testuje się w praktyce.

Brytyjski pilotaż

Jednym z takich pomysłów jest czterodniowy tydzień pracy – koncepcja, którą właśnie wypróbowuje Wielka Brytania. Przez sześć miesięcy, od czerwca do końca 2022 r., w programie pilotażowym uczestniczy 70 rozmaitych firm zatrudniających łącznie 3300 osób. Mimo skróconego o 20% – czyli o jeden dzień – tygodnia pracy otrzymają one 100% wynagrodzenia i postarają się utrzymać 100% dotychczasowej efektywności. Firmy dołączają do eksperymentu na własny koszt. Nowa kultura zatrudnienia może okazać się dla nich opłacalna i korzystna. Aż 56% badanych w Europie zdecydowałoby się bowiem – gdyby miało wybór – na czterodniowy dzień pracy. Aż 78% byłoby skłonnych pracować więcej godzin w każdym z czterech dni, by piątego nie musieć. Z kolei 22% zgodziłoby się nawet zarabiać mniej, by zyskać czas wolny. Tak pokazał raport Workforce View in Europe z 2019 r. Dziś liczba osób, które chciałyby mieć więcej wolnego, byłaby pewnie jeszcze wyższa, bo pandemia zmieniła nasz stosunek do pracy.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Założenia pilotażu prowadzonego aktualnie na Wyspach (oraz – choć w mniejszej skali – w USA, Nowej Zelandii i Kanadzie) są ambitne. Ma on sprawdzić, czy da się pracować mniej, ale jakościowo lepiej, tak by zatrudnieni nie tylko nie generowali strat, lecz także zyskali coś wartościowego: czas lepiej wypełniony i przeżyty. Badanie zainicjowała fundacja 4 Day Week Global założona przez dwoje przedsiębiorców z Nowej Zelandii, Andrew Barnesa i Charlotte Lockhart, którzy przewodzą czemuś na kształt światowej koalicji zwolenników tej koncepcji. Barnes wpadł na pomysł czterech dni pracy, gdy zaczął u siebie i swoich pracowników zauważać oznaki wypalenia. Lockhart do przemyślenia proporcji pracy oraz innych rodzajów aktywności skłoniła choroba nowotworowa. Ich fundacja gromadzi ekspertów, związkowców, pracowników i pracodawców chętnych do wypróbowania nowego podejścia. Brytyjski pilotaż jest jak dotąd jego największym realnym testem. Współpracują przy nim również think tank Autonomy oraz naukowcy z uniwersytetów w Oksfordzie, Cambridge i Bostonie. Sprawdzają, jak praca przez cztery dni w tygodniu wpływa na efektywność, relacje między płciami, środowisko naturalne (zmniejszenie emisji CO₂) oraz dobrostan osób zatrudnionych. Wyniki poznamy w 2023 r., ale ponieważ nie jest to pierwsza próba, można przewidzieć, jakie tendencje odsłoni. Właściwie wszystkie zrealizowane dotąd badania prowadzą do jednoznacznie pozytywnych wniosków.

Jak to robią Islandczycy

Sztandarowym przykładem tego, że mniej czasu spędzonego w pracy wiąże się z większym poczuciem spełnienia, lepszą jakością życia, a nawet wyższymi przychodami i efektywnością, okazało się badanie, któremu w latach 2015–2019 poddał się 1% wszystkich zatrudnionych w Islandii, a dokładniej 2,5 tys. pracowników tamtejszego sektora publicznego. Świat obiegły dwie konkluzje na temat tego eksperymentu: po pierwsze – krótszy tydzień pracy nie obniża produktywności; po drugie – prowadzi do wyraźnego wzrostu zadowolenia i poprawia samopoczucie ludzi. Pilotaż przeprowadzono na zlecenie rządu i Rady Miejskiej Reykjaviku, zajęło się nim stowarzyszenie ALDA (Association for Sustainability and Democracy), a jego przeprowadzenie nadzorował też think tank Autonomy.

W islandzkim pilotażu czas pracy został zredukowany ze standardowych 40 do 35 godzin rozłożonych na cztery dni w tygodniu. Efekty były oszałamiające. U pracowników wyraźnie obniżył się poziom stresu, osłabło poczucie wypalenia. Nie spad­ły natomiast ani wydajność, ani jakość świadczonych usług. Co jeszcze ustalono? Że zmiana pomogła ludziom zrównoważyć proporcje pracy oraz innych aspektów życia. Badani spędzali więcej czasu z dziećmi, realizując swoje hobby i pasje. Gdy krócej w pracy byli mężczyźni, chętniej przejmowali od żon część obowiązków domowych i opieki nad dziećmi. Rzadziej chorowali i brali zwolnienia lekarskie. Badania uznano w Islandii za gigantyczny sukces. Pomogły obalić mit, że im dłużej pracujemy, tym więcej zadań realnie wykonujemy, i odmieniły środowisko pracy w Islandii. Związki zawodowe doprowadziły do renegocjacji warunków zatrudnienia. W 2021 r., czyli zaledwie dwa lata po pilotażu, aż 86% pracowników w kraju albo już pracowało cztery dni w tygodniu, albo miało z pracodawcami umowę, która im na to pozwalała.

Praca w różnych branżach

Ale czy podobne wyniki uda się uzyskać w innych krajach? W różnych państwach istnieją przecież odrębne modele gospodarcze, warunki zatrudnienia czy odmienne kultury pracy. Otóż wszystko, co jak dotąd pokazują badania – prowadzone co prawda zwykle na małą skalę – jest zaskakująco spójne. Na przykład w USA Micro­soft w 2019 r. przez miesiąc dawał pracownikom wolne trzydniowe weekendy. Ta zmiana nie obniżyła ich efektywności, lecz podniosła ją aż o 40%. W Nowej Zelandii jeden z pierwszych tego typu testów przeprowadziła firma Perpetual Guardian – o 7% spadły wskaźniki stresu, aż 78% pracowników uznało, że równowaga między pracą a życiem się poprawiła. W Belgii od lutego 2021 r. zatrudnionym przysługuje prawo do wykonywania zadań w ciągu czterech – zamiast pięciu – dni pracy. Do tej pory w żadnym kraju skrócony tydzień nie został wpisany do Kodeksu pracy.

Do dużego przetestowania krótszego tygodnia szykują się Hiszpanie, bardzo wobec pomysłu entuzjastyczni (według Workforce View in Europe czterech dni pracy chciałoby aż 63% obywateli). Na rok 200 firm przejdzie na czterodniowy tydzień pracy. Koszty związane z tymi zmianami zostaną pokryte z unijnego Funduszu Odbudowy. Hiszpanie przewidują, że reorganizacja pracy nie będzie bezbolesna ani całkiem tania. Bo czterodniowy tydzień pracy – dość łatwy do zaimplementowania wśród tzw. białych kołnierzyków, w branży IT czy pośród pracowników biurowych – trudniej wprowadzić w przemyśle, usługach medycznych (np. w szpitalach), fabrykach czy firmach, które po prostu muszą działać codziennie. Test przeprowadzony w 2017 r. w Szwecji pokazał, że szpitale – aby skrócić pielęg­niarkom codzienną zmianę do 6 godzin – musiały o 20% zwiększyć liczbę zatrudnionych, bo w opiece nad chorymi nie da się utrzymać efektywności przy skróco­nym czasie pracy. O ile w biurach pracownicy są produktywni średnio przez połowę spędzanych w nich godzin (mamy okresy skupienia i rozprężenia, ostatnio zaburzane przez większą liczbę bodźców, powiadomień internetowych), co umożliwia szukanie metod lepszego zarządzania czasem, o tyle w niektórych zawodach takie regulowanie nie jest możliwe. Znalezienie dodatkowych osób do pracy będzie kłopotem. W Europie (na skutek pandemii, restrykcyjnych polityk imigracyjnych i starzenia się populacji) rąk do pracy brakuje. W samych Niemczech lukę tę szacuje się na blisko 1,7 mln osób. W Polsce – choć politycy już proponują, byśmy testowali czterodniowy tydzień pracy – większość firm jest sceptyczna, boi się konieczności zwiększania zatrudnienia. Zresztą sami Polacy do pomysłu się nie palą – zainteresowanie krótszym tygodniem w 2019 r. wyrażało około 38% z nas.

Pragmatyczne wyzwania przypominają, że krótszy tydzień pracy nie we wszystkich branżach się przyjmie. Nie umniejsza to jednak wartości, jaką w zmianie modelu pracy widzą sami zatrudnieni. We wspomnianej szwedzkiej próbie wypoczęte pielęgniarki wykonywały swoje obowiązki chętniej i efektywniej, mając lepsze samopoczucie. Aż o 85% zwiększyły aktywne interakcje z pacjentami, zabierały ich na spacery, śpiewały im i czytały.

Produktywnie, czyli twórczo

Wbrew temu, co nam się wydaje, większość prac wymaga jakiegoś poziomu kreatywności, wymyślania rozwiązań czy nieszablonowych działań. I w tym czterodniowy tydzień oraz zwiększona doza relaksu mogą pomóc. Bo choć zdarza się nam marzyć o nicnierobieniu, większość ludzi najpełniej wypoczywa w sposób aktywny (spędzając czas w kontakcie z naturą, czytając, uprawiając sport, krzątając się po domu – tak pokazują m.in. wyniki globalnego badania relaksu The Rest Test). Takie czynności zwiększają naszą kreatywność, a co za tym idzie – również produktywność zawodową. To sprzężenie Alex Soojung-Kim Pang opisał już w 2016 r. w książce Rest: Why You Get More Done When You Work Less. Autor – futurysta, analityk technologii – był konsultantem wielu firm w Dolinie Krzemowej i wykładowcą Stanford University. W książce wyjaśniał, że większa liczba godzin pracy wcale nie wpływa na wzrost produktywności. Jest odwrotnie: im więcej odpoczywamy, tym efektywniej pracujemy. Dowodzą tego także dane wielkiej skali – pracujący wyjątkowo długo Koreańczycy czy Meksykanie osiągają niższą efektywność niż Norwegowie czy Duńczycy pracujący krócej. Inny ważny wniosek z doświadczeń Panga to nowe rozumienie kreatywności – nie jest ona nagłym, niekontrolowanym przypływem weny. Kreatywność, jak mówił Picasso, zastaje człowieka przy pracy. Pod warunkiem że jest on wypoczęty i ma czas, by myśleć. Pang jest dziś jednym z głównych konsultantów 4 Day Week Global. Jego nowa książka Shorter (2021) to praktyczny przewodnik dla przedsiębiorców, którzy chcą zatrudniać w mniejszym wymiarze godzin.

Czterodniowy tydzień pracy nie musi oznaczać wolnych piątków. Czas można też odejmować z każdego dnia, wychodzić z pracy wcześniej. Albo brać wolne w zmienne dni. Analitycy pracy rekomendują elastyczne podejście, bo im większą swobodę w zarządzaniu czasem będą mieli pracownicy, tym lepsze może to dać efekty, m.in. pogłębi lojalność wobec firmy. Możliwość pracy zdalnej i samodzielnego kształtowania swojego grafiku to coraz częstsze oczekiwanie kandydatów na różne stanowiska. Według badań instytutu analitycznego FORSA krótszego tygodnia pracy chce już 71% badanych w Niemczech. O wprowadzenie tej zmiany zaapelował największy związek zawodowy w tym kraju – IG Metal – argumentując, że tylko to powstrzyma dużą falę odejść i zwolnień z zakładów produkcyjnych, a nad Europą krąży już widmo stagnacji.

Koniec z kultem tyrania?

Wprowadzenie czterodniowego tygodnia pracy może stać się konieczne w niedalekiej przyszłości. Zmienia się nasze rozumienie pracy i to, jakie miejsce chcemy jej dawać w życiu. Współczesny kult przepracowania, którego korzeni można dopatrywać się w protestanckim etosie pracy, rozkręcił się do niezdrowych proporcji pod koniec wieku XX, a obecnie przybiera rozmiar globalnej manii. W późnym kapitalizmie przepracowanie otoczone jest czcią. Być skrajnie obciążonym znaczy czuć się pożądanym, stać wysoko w hierarchii sukcesu. Pozorność tej satysfakcji szybko jednak wychodzi na jaw. Według instytutu McKinsey, który w tym roku zbadał kilka tysięcy pracowników na świecie, już połowa z nich czuje się wypalona.

Wobec tego trendu w ludziach budzi się potrzeba lepszego wyważenia proporcji pracy oraz innych zajęć. Jednocześnie rozpowszechniona z powodu pandemii praca zdalna w praktyce spowodowała rozregulowanie i wydłużenie czasu, jaki jej poświęcamy. Telefony, mejle i powiadomienia odbieramy wcześnie rano albo wieczorami. Wszędzie, gdzie mamy ze sobą smartfona, pozostajemy w zasięgu współpracowników i zobowiązań. Przekonanie, że pracując z domu, lepiej wykorzystujemy czas, nie do końca się więc sprawdza. Natomiast pandemia pokazała również, że praca w domu nie oznacza mniejszej efektywności. Ta istotna wskazówka odrywa nas od XX-wiecznego schematu, w którym trzeba było spędzać osiem godzin w zakładzie pracy, bo w ten sposób najłatwiej było ją zmierzyć. Ten model właśnie odchodzi do lamusa. Inspiracji do jego porzucenia można poszukiwać u Henry’ego Forda, który ustawiając robotników przy taśmie i lepiej organizując pracę, doprowadził do skrócenia zmiany o dwie godziny dziennie. Obecnie w firmach, które zdecydowały się na czterodniowe tygodnie, robi się to samo: zebrania zespołów skracane są do 5 minut, spotkania z klientami – do pół godziny, obowiązują dwugodzinne bloki wysokiego skupienia, kiedy nie odbiera się mejli ani wiadomości. Pracownicy, którzy unikają rozproszenia, pracują krócej oraz intensywniej.

Skrócenie tygodnia pracy nie jest fantazją ani kaprysem, ale ważną – właśnie uświadamianą – potrzebą. Gdy turbiny ekonomii 24/7 przyśpieszają, a wojna oraz inflacja wzmagają niepokoje, aż kusi, by pracować jeszcze więcej. A jednak coś się zmienia. Ludzie na całym świecie poczuli, że czas to znacznie więcej niż pieniądz.

Czytaj również:

Traktat o góralskiej robocie
i
ilustracja: Marek Raczkowski
Marzenia o lepszym świecie

Traktat o góralskiej robocie

Wojciech Bonowicz

Robiło się w domu i wokół domu, w polu i przy owcach. I nawet gdy zdrowych nóg zabrakło. Każda para rąk miała zajęcie. A praca była rozmową, relacją, przekraczaniem egoizmu. Nie panowaniem nad kimś, lecz wzajemnością i wymianą.

Tego nie zapomnę nigdy: siedziałem w szpitalu w Zakopanem przy łóżku blisko 80-letniego górala i słuchałem jego wspomnień. Opowiadał, że w Jurgowie, skąd pochodził, ludzi oceniało się wedle ich pracowitości: szacunkiem cieszył się taki, który „robił”, to znaczy zawsze umiał znaleźć sobie pożyteczne zajęcie. Zdarzyło się, że jeden z gospodarzy stracił obie nogi. Kiedy po amputacji wrócił do Jurgowa, zbliżały się akurat sianokosy. Chłop, choć sam kosić nie mógł, zabrał się do strugania ostrewek (drewnianych stojaków do suszenia siana). Wieść szybko się rozeszła. „Nogi stracieł, ale jesce robi” – mówiono we wsi z podziwem.

Czytaj dalej