Jak rozmawiać z ludźmi
i
"Rozmowa", 1872 r., Enoch Wood Perry/MET
Złap oddech

Jak rozmawiać z ludźmi

Mateusz Kołczinger
Czyta się 2 minuty

Dziś zajmiemy się kwestią pomijaną, kłopotliwą, żeby nie powiedzieć wstydliwą, czyli innymi ludźmi i ich notorycznym istnieniem. Każdy adept już od początku wejścia na właściwą ścieżkę zauważa, jak wielką przeszkodę dla samorozwoju stanowią osoby wokół. Kiedy ta nieładna prawda dotrze do świadomości, automatycznie zadajemy sobie pytania: jak to możliwe, że dotąd mogłem/mog­łam żyć wśród tych wszystkich upo­rczywców? Jak mam ich wszystkich traktować? Jak z nimi rozmawiać?

Wielu adeptów próbuje rozwiązać ten problem w duchu Nieuważności: rozpuścić go jak gdyby, czyli dogłębnie przejmować się tym, co mówią i robią inni, i lekceważyć to zupełnie – na przemian, w chaotycznych, nieregularnych cyklach – aż te dwie skrajności zleją się w jedną pańsko-niewolniczą, spójno-niespójną postawę. Jest to metoda często intuicyjnie wybierana nawet przez osoby, które na ścieżkę nieuważnego samorozwoju nie weszły. I jest to metoda niezła. Ale można zaproponować lepszą.

O ile bowiem pryncypialna Nieuważność wspaniale sprawdza się jako cel i droga rozwoju wewnętrznego, o tyle w kontaktach z innymi warto ją nieco przełamać postawą banalnie racjonalną. Zapomnijmy na chwilę o Nieuważności i zadajmy sobie pytanie: co tak naprawdę przeszkadza nam w kontaktach z innymi? Oczywiście: ich inność. Tej inności nie zwyciężymy, lecz możemy ją od siebie odsunąć, o ile uda nam się tak postępować z innymi, by robili dokładnie to, co chcemy. Trochę tak jak wędrowiec, którego dopadło stado dzikich zwierząt nocą podczas popasu. Nie pokona ich wszystkich, ale może je odpędzić, odpowiednio posługując się żagwią.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

By odegnać od siebie inność innych, można użyć wielu sposobów. Przedstawię tu najprostszy z nich, który polega na uzyskaniu pozycji dominującej za pomocą spojrzenia. W tym celu (co w dzisiejszych czasach wie chyba nawet dziecko) nie patrzymy rozmówcy w oczy, ale w punkt u nasady jego nosa. Dzięki temu wybiegowi nie męczy nas wcale kontakt wzrokowy. Nie zbijają nas z tropu odbijające się w czyichś oczach emocje i myśli. Nie denerwuje nas, że ten ktoś też patrzy na nas i że sytuacja ma dwie strony – naszą stronę oraz stronę tej drugiej osoby – a może i więcej stron, jeśli zaczniemy się jej z różnych stron przyglądać.

Jeśli patrzymy nie w oczy, tylko między oczy, w magiczny sposób znika lęk o to, co też ta inna osoba może dostrzec w naszych oczach – które przecież są nagie, wystawione na pastwę innego jak dwa bezbronne pisklaki odnalezione w zaroślach przez najedzonego, lecz pozbawionego litości kocura. Ten lęk zniknie, gdy patrzeć będziemy w punkt między brwiami rozmówcy, zniknie, bo przecież zobaczymy nie oczy, a tylko skórę – może spoconą, może pryszczatą, może bladą lub opaloną – ale w każdym razie ślepą. Nagle prysną wszystkie komplikacje, niepotrzebne niuanse, zamaskowane zasadzki. Odczujemy kojącą ulgę jak wówczas, gdy po dłuższym siedzeniu na krześle wyciągniemy wreszcie portfel i klucze z tylnych kieszeni spodni.

Jeden z moich uczniów użył kiedyś innej metafory: oto po forsownym marszu przez upalne, brudne miasto docieramy wreszcie do mieszkania i zażywamy lekarstwo na astmę, którego zapomnieliśmy, wychodząc rano z domu. Niestety, trudno mi zweryfikować trafność tego porównania, gdyż nie mam astmy i nawet niespecjalnie interesuje mnie, co czują ludzie, którzy na nią cierpią.

Adept, który jest już nieco zaawansowany w treningu Nieuważności, natknie się jednak na pewną przeszkodę, gdy będzie stosował metodę między-oczy-patrz (mop). Może mieć mianowicie kłopot ze skupieniem uwagi na owym kawałku skóry u nasady nosa. W takim wypadku dobrze jest posłużyć się trikiem. Weźmy gruby, niezmywalny flamaster i namalujmy rozmówcy w owym punkcie sporej wielkości kropkę. Niby to tylko nieznaczny znak, ale różnica będzie znacząca – poczujemy, jakby oznakowane miejsce samo przyciągało nasz wzrok.

Zawodowa uczciwość każe mi wspomnieć jeszcze, że ten genialny sposobik czasem bywa trudny do zastosowania. Rozmówca może nie zechcieć, by ktoś przyozdobił mu twarz niezmywalnym tuszem. W takim przypadku odradzam używanie przemocy! Namalowanie kropki po obezwładnieniu to środek ostateczny i unikajmy go. Najlepiej po prostu dobierajmy sobie takich rozmówców, którzy bez oporu pozwolą, by ich musnąć pisakiem. Z własnej praktyki mogę powiedzieć, że żaden spośród moich najwierniejszych adeptów jeszcze mi nie odmówił, wielu nawet przypominało mi o tym, wręcz służyło własnym flamastrem.
 

Czytaj również:

Przypadek i konieczność w świetle Nieuważności
Doznania

Przypadek i konieczność w świetle Nieuważności

Mateusz Kołczinger

Pewien uczeń zapytał mnie kiedyś, co wedle doktryny Nieuważności rządzi światem: konieczność czy przypadek?

– Sprawdźmy to! – zaproponowałem i wręczyłem mu monetę. – Niech pan rzuca – poleciłem. – A ja zamknę oczy, żeby pan wiedział, że nie oszukuję.

Czytaj dalej