Jak milczeć w językach obcych
i
"Cisza", 1809-1879, Auguste Préault; źródło: MET
Złap oddech

Jak milczeć w językach obcych

Jowita Kiwnik Pargana
Czyta się 7 minut

Naukowcy z Uniwersytetu Tokijskiego przeprowadzili eksperyment. Wzięli czworo Amerykanów, dwóch Japończyków i dwóch Chińczyków i kazali im ze sobą rozmawiać. I nie wyszło to dobrze. Najgorzej wypadła rozmowa z Amerykanami. Japończycy byli zdruzgotani.

„Amerykanie mówili przez cały czas, szybko, jakby strzelali słowami z karabinu. Musieliśmy ciągle uważać, kiedy skończą jeden wątek, a zaczną drugi, żeby móc się wtrącić i coś powiedzieć. Cały czas zarzucali nas pytaniami, ale nie zostawiali chwili na odpowiedź. Nie mieliśmy czasu na oddech, mogliśmy tylko słuchać” – wspominali Shingo i Goro. „Japończycy nic nie mówili, nie odpowiadali na nasze pytania, nigdy się z nimi nie zaprzyjaźnimy” – mówili potem James i Willis. Shingo: „W 16. minucie rozmowy udało mi się w końcu rzucić jeden komentarz. Rozmawialiśmy akurat o sporcie”. Ale, jako że Amerykanie zmienili temat dwie minuty wcześniej, to uznali tę wypowiedź Shingo za trochę dziwną.

Japończycy: „Ta rozmowa była bardzo niemiła. To niegrzeczne ze strony Amerykanów, że nas ignorowali i sami mówili przez cały czas”.

Amerykanie: „Ta rozmowa była bardzo niemiła. To niegrzeczne ze strony Japończyków, że tak milczeli i w ogóle nie chcieli rozmawiać”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Za to konwersacja Japończyków z Chińczykami przebiegła świetnie. Cała czwórka wypowiedziała łącznie jakieś 20 zdań. Dużo milczeli. Rozmowa trwała pół godziny. „Bardzo przyjemna konwersacja” – przyznawali potem Japończycy. „Naprawdę miło się rozmawiało” – ocenili Chińczycy.

Eksperyment pokazał, że Amerykanie i Azjaci zupełnie inaczej postrzegają ciszę – ci pierwsi czują się z nią niekomfortowo i próbują ją jak najszybciej zapełnić, w efekcie ciągle mówią. Tym drugim cisza nie przeszkadza, przeciwnie – uważają ją raczej za przejaw szacunku dla rozmówcy.

Nikt nic nie mówi, ale każdy coś myśli

Cisza ma różne znaczenie w różnych kulturach. Azjaci i Skandynawowie są w stanie zaakceptować nawet minutę ciszy zapadającej podczas konwersacji, zwłaszcza gdy jest to rozmowa z bliską osobą. Kanadyjczycy, Amerykanie i Anglicy źle się czują już po sekundzie milczenia, Holendrzy mogą wytrzymać maksymalnie 4 sekundy, ale jeśli cisza się przeciąga, próbują ją zagadać. Południowcy, szczególnie Włosi i mieszkańcy Ameryki Południowej, w ogóle nie lubią ciszy, dlatego podczas rozmowy często mówią jeden przez drugiego i się przekrzykują. W ten sposób w ich rozmowach ciszy nie ma prawie wcale.

„W mojej rodzinie faktycznie nikt nie milczy. Kiedy się spotykamy, zawsze jest rozgardiasz i zawsze jest głośno. Ktoś coś opowiada, ktoś śpiewa, żartuje, śmieje się” – przyznaje Christina, Peruwianka.

„To prawda, że przeciętny Szwed nie stresuje się, jeśli w rozmowie zapada cisza. W Szwecji nawet w zakładowej kantynie podczas lunchu jest raczej cicho i często można zobaczyć dwóch kolegów z pracy jedzących razem w ciszy i tylko od czasu do czasu rzucających jedno, dwa zdania. Przerwa na lunch to dobra okazja do pogadania? Pewnie tak, ale z drugiej strony, jak już nagadasz się, pracując, to masz ochotę tylko coś zjeść i pomilczeć” – mówi mi szwedzki dziennikarz Petter Larsson z gazety „Aftonbladet”.

Szwedzi przyznają, że nie lubią grzecznościowych rozmów, np. o pogodzie, wydają im się one zbędne. „Może dlatego doceniamy ciszę i nie próbujemy jej na siłę przerywać – mówi Petter. – Oczywiście dużo zależy od osobowości, ja np. zawsze staram się wymyślić jakieś ciekawe tematy do rozmowy, kiedy jestem ze znajomymi”.

„Mój ojciec ma taką tradycję, że kilka razy w tygodniu umawia się ze swoim bratem na piwo wieczorem. Siedzą w pubie, sączą piwo i milczą. Nigdy tego nie rozumiałam, ale milczenie najwyraźniej im nie przeszkadza. Moja matka odwrotnie: ciągle by mówiła. Wydzwania do rodziny do Polski” – opowiada Agata. Jej ojciec jest Niemcem, matka Polką, oboje mieszkają w Niemczech.

„Mówi się, że Finowie słyną z małomówności. Może to przez filmy naszego reżysera Akiego Kaurismäkiego? W nich nie ma zbędnych słów, mówi się tylko to, co konieczne” – zastanawia się dziennikarka fińskiej agencji prasowej Anniina Luotonen.

Dziewczynie z fabryki zapałek Kaurismäkiego (1990 r.) padają dokładnie 42 zdania. Pierwsza linijka tekstu pojawia się w 12. minucie 70-minutowego filmu i składa się z dwóch wyrazów: „pieni olut”. To oznacza: „małe piwo”. W 1999 r. Kaurismäki wyreżyserował film całkowicie niemy pt. Juha.

„Aż tak milczący, jak w jego filmach, to chyba jednak nie jesteśmy – ocenia Anniina. – Chociaż to prawda, że nas raczej nie dziwi, kiedy osoba, z którą rozmawiamy, nagle zamilknie, bo potrzebuje chwili ciszy. Moim zdaniem takie milczenie oznacza tylko, że rozmówca dobrze waży słowa i ja to doceniam. My chyba w ogóle jako naród nie lubimy rozmów o niczym, zamiast sztucznych gadek wolimy milczenie. Oczywiście to nie oznacza, że będziemy siedzieć cicho albo nie zabierzemy głosu, kiedy będzie taka potrzeba”.

Może dlatego o mieszkańcach Finlandii opowiada się, że tam „nikt nic nie mówi, ale za to każdy coś myśli”.

„Ja za to zagaduję ciszę, nie lubię jej – zwierza mi się Emily Cox, Amerykanka. – Nawet kiedy przedstawiam projekt w pracy, staram się mówić szybko i dużo, byle tylko uniknąć ciszy. Oczywiście, oprócz tej już wcześniej zaplanowanej, np. na zadawanie pytań. Rozmawiałam o tym ostatnio ze swoim partnerem, który jest Flamandem, i on mi powiedział, że ma tak samo i też źle się czuje, jeśli ludzie wokół niego za długo milczą. Zauważyłam za to, że niektórzy Amerykanie czują się strasznie urażeni, kiedy ktoś im wejdzie w słowo albo przerwie. W Stanach mówimy o tym „pet peeve”, co można przetłumaczyć jako »drażliwy punkt«”.

Kiedy Emily przyjechała do pracy w Europie, jej firma zorganizowała warsztaty z różnorodności kulturowej dla cudzoziemców. To właśnie tam usłyszała, że kultury można podzielić na „słuchające” i „mówiące”. Ona utożsamia się z tymi drugimi.

Cisza we włoskiej telenoweli

„Amerykanów cisza męczy, dlatego próbują ją wypełnić słowami. Japończycy i Chińczycy też nie lubią, gdy cisza przeciąga się w nieskończoność, ale nie czują wielkiego dyskomfortu, jeśli w trakcie rozmowy na chwilę zapadnie milczenie. W Azji to oznacza, że rozmówca zastanawia się nad odpowiedzią, próbuje zinterpretować, co druga osoba miała na myśli, albo obmyśla nowy temat. W Ameryce z kolei oznacza to, że nie zna odpowiedzi albo nie chce z nami rozmawiać” – mówi prof. Yuka Shigemitsu z Uniwersytetu Tokijskiego, autorka eksperymentu opisanego na początku tego tekstu.

Zdaniem nowozelandzkich naukowców Lois Wilkinson i Yumiko Olliver-Gray negatywne postrzeganie ciszy pochodzi z Zachodu. „Ludzie na Zachodzie nie lubią milczenia, uważają je za opresyjne i zagrażające, a nawet za oznakę niedojrzałości rozmówcy”. Według badaczy z holenderskiego Uniwersytetu w Groningen większość Europejczyków nie lubi, kiedy w rozmowie zapada cisza, bo mają poczucie, że tracą kontrolę nad dyskusją, albo czują się odtrąceni, a to prowadzi do niskiego poczucia własnej wartości i poczucia braku akceptacji społecznej.

Holenderscy naukowcy przeanalizowali treść włoskich oper mydlanych i zauważyli, że ich bohaterowie milczą, kiedy się na coś nie zgadzają albo o coś się kłócą. Cisza gra więc rolę ewidentnie złowrogą. Płynnie tocząca się konwersacja zaspokaja nasze potrzeby społeczne, w tym poczucie przynależności czy walidacji społecznej (upraszczając: poczucie tego, że inni mają podobne spostrzeżenia jak my), a jej zakłócenie odbierane jest jako zagrożenie tych potrzeb. Nic więc dziwnego, że u wielu wzbudza to złe emocje, wręcz agresję.

Co ciekawe, jak podaje angielskojęzyczny magazyn naukowy „Cell”, nawet porozumiewający się w języku migowym czasem czują się nieswojo, gdy konwersacja nie przebiega płynnie i jeśli między jedną a drugą wypowiedzią przeciąga się niezręczna przerwa.

Bardzo cicha burza

Całkiem inaczej postrzega się ciszę na drugim końcu świata. „W kulturach azjatyckich to wyraz mądrości i szacunku dla drugiej osoby. Milczenie pozwala na przemyślenie swojej wypowiedzi, czasem na uniknięcie kompromitacji i wyjście z twarzą z niektórych sytuacji” – mówią Nowozelandki Lois Wilkinson i Yumiko Olliver-Gray. Podobne spostrzeżenia ma Radosław Bolałek, który prowadzi firmę Hanami zajmującą się, jak sam mówi, „polsko-japońską wymianą ekonomiczno-kulturową”. „W Japonii cisza nie jest postrzegana jako coś złego. Nawet w trakcie poważnych rozmów biznesowych nie jest równoznaczna z niezręcznością czy brakiem woli współpracy. Umożliwia zebranie myśli. Należy jednak pamiętać, że cisza jest też doświadczeniem grupowym. Społeczeństwo japońskie jest kolektywne, wiele rzeczy robi się razem. Ta zaduma podczas narad jest pokrętną formą burzy mózgów. To takie hasło: »A teraz skupmy się i wspólnie nad tym pomyślmy«”.

Nie można jednak powiedzieć, że cisza zawsze jest dobra, a hałas zły. Na pewno głośne zachowania, które przeszkadzają innym, są niemile widziane. Natomiast Japończycy są mistrzami small talku, więc przy nieformalnych spotkaniach – szczególnie z osobami, z którymi nie wiążą ich bliskie relacje – często cisza nie występuje. Za to w rozmowie wśród przyjaciół czy par mogą się trafić dłuższe momenty ciszy i nie jest to nic niezwykłego czy niemiłego.

Skandynawowie, tak jak Japończycy, przyznają, że lubią milczeć wśród znajomych. Cisza wydaje im się oznaką wzajemnego zaufania między dwiema osobami.

Jeśli więc chce się szczerze porozmawiać, warto umieć nie tylko mówić, lecz także milczeć w obcych językach. Inaczej się nie dogadamy.

Czytaj również:

Cisza na wyginięciu
i
Gordon Hempton
Promienne zdrowie

Cisza na wyginięciu

Maria Hawranek

Cisza otwiera nas na świat, którego na co dzień nie słyszymy. Dlatego jest tak cenna. Z Gordonem Hemptonem, ekologiem akustycznym, który trzykrotnie okrążył kulę ziemską w poszukiwaniu najrzadszych odgłosów natury, rozmawia Maria Hawranek.

Maria Hawranek: Czy jest jakiś dźwięk, który szczególnie Pana zaskoczył?

Czytaj dalej