Ile keczupu zostawiasz w słoiku?
i
zdjęcie: Jamie Street / Unsplash
Marzenia o lepszym świecie

Ile keczupu zostawiasz w słoiku?

Urszula Kaczorowska
Czyta się 5 minut

10 kropli wody umyje pojemnik po jogurcie w sortowni śmieci. Pod warunkiem, że wrzucisz go do właściwego pojemnika. Rozmowa z Piotrem Szewczykiem, zastępcą dyrektora Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów Komunalnych „Orli Staw”.

Urszula Kaczorowska: Czy polska rodzina wyrzuca coraz więcej śmieci?

Piotr Szewczyk: Tak, wraz ze wzrostem poziomu życia i zmianą stylu konsumpcji odpadów przybywa. Więcej kupujemy, bo producenci kuszą nas coraz bardziej atrakcyjnymi opakowaniami produktów, które chcemy mieć. Weźmy taką pastę do zębów. Pasta jest w tubce, a tubka w kartonowym pudełku. Zupełnie niepotrzebnie. Opakowanie wykracza poza funkcję ochronną i staje się zwykłym banerem reklamowym.

Jeśli jednak śmieci zostaną posegregowane w domu, są łatwiejsze i tańsze w dalszym przetworzeniu i więcej można z nich odzyskać. Ale musi być spełniony inny ważny warunek: odpady, w większości opakowania, muszą być wykonane z materiału, który nadaje się do recyklingu.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Tyle że opakowania nie są wykonane z jednego materiału.

Są coraz bardziej skomplikowane. Butelkę PET, czyli tę najczęściej wykorzystywaną do napojów – mimo że nakrętka, sama butelka, owijka i klej użyty do jej naklejenia to zupełnie inne materiały – potrafimy w całości poddać recyklingowi. Tego samego nie da się zrobić z tackami wykorzystywanymi w supermarketach do pakowania serów i wędlin. Paradoksalnie na tych samych tackach sprzedawane są też banany z napisem „bio” albo „eko”.

Na to konsument już nic nie poradzi.

Ale może świadomie dokonywać wyboru w sklepie. Keczup możemy kupić w słoiczku albo w plastikowej tubie. Każdy może sprawdzić, że w słoiku, kiedy wrzucamy go do kosza, zostaje jakieś 10% zawartości. W tubie znacznie więcej, bo nie mamy szansy zebrania resztek ze ścianek. A to wpływa na wagę przewożonych śmieci. Dodatkowo tuby nie da się zgnieść jak zwykłej butelki, więc płacimy za przewożenie powietrza. Przez takie niezgniecione opakowania śmieciarki wykorzystują tylko część swojej ładowności. Zgniatajmy opakowania przed wyrzuceniem do kosza!

A co z producentami opakowań? Nie ma na nich żadnej siły?

Dziś producenta nie interesuje, co się stanie z wytworzonym przez niego opakowaniem, kiedy zostanie zużyte. Gdybyśmy mieli rozwiązania prawne wprowadzające tzw. rozszerzoną odpowiedzialność producenta za produkt od jego wytworzenia aż do recyklingu, już na poziomie projektowania musiałby on uwzględnić wpływ na środowisko.

Worek na śmieci to też odpad.

Dlatego najlepiej byłoby, gdybyśmy odpady zbierali nie w workach, tylko w kubłach. Ich żywotność sięga 10 lat i w całości nadają się do recyklingu. Na odpady bio są kubły z wentylowanym dnem, które powoduje, że zawartość zaczyna się lekko kompostować, ale nie wydziela nieprzyjemnego zapachu.

Nie ma samorozpuszczających się worków, całkowicie przyjaznych dla środowiska?

Są, ale kosztują cztery razy więcej. Można je robić ze skrobi kukurydzianej. Za chwilę staniemy jednak przed dylematem, czy chcemy hodować rośliny w celach spożywczych dla ludzi, na paszę dla zwierząt, czy na potrzeby produkcji worków. Biznes szybko przeliczy, co się bardziej opłaca, i zamiast jedzenia będzie produkował worki, bo rośliny uprawiane na worki nie muszą spełniać wyśrubowanych standardów jakościowych.

Czy dobrze jest kierować się zasadą: nie wiesz, gdzie coś wrzucić, wrzuć obojętnie gdzie, byle nie do zmieszanych?

Trzeba sobie odpowiedzieć na proste pytania: Czy to jest szkło? Czy to jest papier? Jeśli odpowiedź brzmi „nie”, a jednocześnie jest suche i opróżnione z zawartości, wrzucamy do żółtego pojemnika, który pełni funkcję śmietnika na surowce opakowaniowe plastikowe, metalowe i wielomateriałowe.

Na moim osiedlu nie ma aż tak szczegółowego podziału. Są trzy pojemniki: na szkło, segregowane suche i zmieszane.

Firmy odpowiedzialne za wywóz śmieci mają jeszcze chwilę na dostarczenie wszystkich pięciu pojemników. Segregacja w blokach i domach wielorodzinnych jest ciągle na stosunkowo niskim poziomie. Powstał pomysł, żeby wprowadzić kary za nieprawidłową segregację w wysokości czterokrotności normalnej stawki za wywóz śmieci. Karę płaciliby wszyscy mieszkańcy bloku. Osobiście nie pochwalam takiego rozwiązania, wystarczyłaby już podwójna stawka.

Nadal pokutuje też mit: po co mam segregować, skoro wszystko trafia do jednej śmieciarki i tam się miesza.

Mamy coraz nowocześniejsze technologie i pojazdy. Często nie widać gołym okiem, że śmieciarka ma podział na dwie lub trzy komory.

Co się może stać, kiedy wrzucimy do śmieci zmieszanych igłę albo baterię?

Automatyzacja sortowania postępuje, jednak śmieci na pewnym etapie wciąż segregują ludzie. Mają ubranie ochronne i rękawice, ale nie ma takiej rękawicy, której nie da się przedziurawić. Pracownik, który się czymś zakłuje, odwożony jest do szpitala i spędza tam cały dzień na badaniach. Wszyscy jesteśmy zaszczepieni, ale taki wypadek to zawsze traumatyczne doznanie.

A każda bateria lub akumulatorek wyrzucone z niedbalstwa do kubła powodują, że w naszym zakładzie może wybuchnąć pożar. To ważna informacja szczególnie teraz, kiedy pożary kojarzymy z nielegalnymi wysypiskami śmieci. Pożar zagraża każdemu legalnie funkcjonującemu zakładowi zajmującemu się odpadami. Baterie i akumulatorki powinny być zbierane oddzielnie, ponieważ są odpadem bardzo niebezpiecznym dla środowiska.

Myć kubeczek po jogurcie czy go nie myć?

W warunkach domowych umycie kubeczka wymaga pół litra wody. W warunkach przemysłowych, w zamkniętym obiegu wody – może 10 kropli. Polecałbym opróżnić możliwie najdokładniej, żeby nic z niego nie wypływało, i zostawić do wyschnięcia. Puszki po rybie tylko ze względów zapachowych można opłukać.

Co z zakrętkami?

Musimy sobie zdawać sprawę, że im element mniejszy, tym trudniejszy do wychwycenia w sortowni. Plastikową butelkę zgniatamy i zakręcamy zakrętkę. Jeśli zostawimy ją luzem, prawdopodobnie trafi do spalarni, zamiast ulec przetworzeniu z całą butelką. Metalową zakrętkę na szklanej butelce zostawiamy. Nakrętka trafi do huty szkła i tam jest odzyskiwana jako metal.

Jaką część odpadów, które trafiają do Pana zakładu, daje się odzyskać?

Gdyby opakowania były robione z materiałów jednorodnych, odzyskalibyśmy wszystko. Dziś jest to tylko 30–50%. Mało. Ale obserwując branżę od 30 lat, myślę, że mamy powody do zadowolenia. Jeszcze sporo pracy przed nami, lecz dokonaliśmy już olbrzymiego skoku i zrobiliśmy to w tempie dużo szybszym niż Niemcy.

A co z odpadami, których nie chcą współpracujący z Pana zakładem recyklerzy, bo na nic już się ich nie przetworzy?

Odpady z tworzyw pozostałe po wysortowaniu surowców przekazywane są firmie, która produkuje tzw. paliwo alternatywne, głównie spalane w cementowniach. Albo trafiają do spalarni. Żeby cementownia wzięła od nas tonę odpadów, musimy jednak zapłacić 400–500 zł. Dlatego tak ważna jest zmiana podejścia producentów oraz wzmocnienie przemysłu recyklingu, aby większość produktów można było długo używać lub przetworzyć w procesie recyklingu ponownie na surowiec.

Co się dzieje z odpadami z brązowego pojemnika, czyli bio?

Podobnie jak wiele zakładów w Polsce mamy kompostownię. Produkujemy certyfikowany kompost, który jest wykorzystywany w rolnictwie. Ten proces trwa ponad sześć miesięcy, a tona produktu kosztuje u nas 15 zł.­Mamy też instalację kogeneracyjną wytwarzającą prąd i ciepło, zasilaną biogazem ze składowiska. Budujemy również instalację fermentacji. Zanim odpady z brązowego pojemnika trafią do kompostowni, przejdą tam proces fermentacji, w którym powstanie z nich biogaz zasilający silnik spalinowy, napędzający prądnicę. Tak powstaną ciepło i energia elektryczna na potrzeby zakładu. Jeśli będzie jej więcej, niż potrzebujemy, sprzedamy ją do sieci.
 

Czytaj również:

Wprowadzenie do życia glebowego
i
ilustracja: Andrzej Czeczot
Marzenia o lepszym świecie

Wprowadzenie do życia glebowego

Berenika Steinberg

Kiedy dojeżdżamy do Pokrzydowa, do gospodarstwa Aleksandry i Mieczysława Babalskich, jest wczesne popołudnie. Słońca brak, zimno, jak to w styczniu. Żałuję trochę, że nie zawitaliśmy tu o innej porze roku. Wtedy może dotknęłabym świeżych owoców, poczuła zapach trawy. A tak – tylko szarość i chłód. Jeszcze nie wiem, jak bardzo się mylę.

1.

− Mamy dziś awarię w młynie – wita nas uśmiechnięty pan Mieczysław.

Czytaj dalej