Huk sylwestrowej nocy
i
zdjęcie: Vernon Raineil Cenzon; źródło: Unsplash
Złap oddech

Huk sylwestrowej nocy

Marcin Napiórkowski
Czyta się 10 minut

Rytualny hałas to znak śmierci starego i narodzin nowego porządku. To właśnie dlatego tak chętnie odpalamy w sylwestra fajerwerki. A przy okazji wydajemy mnóstwo pieniędzy.

Rino zbuntował się bardzo wcześ­nie. Już jako dwunastolatek pierwszy wybiegał na ulice Neapolu, by zbierać sylwestrowe niewybuchy, kiedy tylko ucichł huk eksplozji. Przenosił je potem na podmiejskie łąki przy stawach, układał w stosy i podpalał, by przez chwilę poczuć się jak bogacz, którego stać na prywatny pokaz pirotechniczny. Blizna znacząca jego dłoń była więc podwójnym memento. Przypominała mu o niebezpieczeństwie związanym z ogniem i wybuchami, ale też o jego klasowym charakterze. Bogaci mieli środki, by wzniecić więcej dymu i huku, ale to biedni ponosili większe ryzyko związane z odpalaniem fajerwerków.

Tamtej nocy Rino i jego przyjaciele stanęli naprzeciw braci Solara nadzwyczaj dobrze uzbrojeni. Naprzeciw znaczy tu: balkon w balkon. Bracia z początku strzelali jakby od niechcenia. Czekali, aż ucichnie panujący w całym mieście chaos, opadnie dym, a wraz z nim emocje. Aż ci biedniejsi wyczerpią nędzne zapasy i skończą żałosne świętowanie. Wtedy – relacjonuje Elena Ferrante – bracia Solara mieli stać się jedynymi prawdziwymi panami nocy.

Tym większe było ich zdziwienie, kiedy na ich salwy ze znajdującego się po drugiej stronie ulicy balkonu odpowiedziano ze zdwojoną siłą. Rozpoczęła się wojna. Z początku symboliczna. Młodzi odgrywali dorosłych, zabawa udawała życie. „Starsi chłopcy zapalali papierosy, chroniąc dłońmi płomyki zapałek od wiatru – wspomina narratorka powieści Ferrante. – Pomyślałam, że gdyby wybuchła wojna domowa jak między Romulusem i Remusem, między Gajuszem Mariuszem i Sullą czy między Cezarem i Pompejuszem, mieliby takie same miny i spojrzenia, przybieraliby takie same pozy”. Stopniowo inscenizacja zaczyna jednak coraz ciaśniej splatać się z życiem. Rino wyrywa petardy młodszym chłopcom. Długo zatrzymuje w dłoniach odpalone już rakiety. Żeby lont dobrze się rozpalił. Żeby perfekcyjnie wymierzyć czas i miejsce wybuchu.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W pewnym momencie jedna z rakiet z hukiem spada na balkon zajmowany przez bohaterów. To sygnał do rozpoczęcia prawdziwej wojny. W ruch idą wszystkie pozostałe fajerwerki. Ostatecznie to zamożni bracia Solara jako pierwsi ujrzeli dno w przygotowywanych od miesięcy skrzynkach. Wtedy szał sylwestrowej nocy zupełnie ogarnął już umysły walczących. I nagle, jakimś cudem, choć fajerwerki się skończyły, z wrogiego balkonu znów rozległ się huk eksplozji. Na drugą stronę ulicy posypał się grad odłamków. Nie pogodziwszy się z przegraną, bracia zaczęli ostrzeliwać rywali z prawdziwej broni. Rino zrozumiał to jako ostatni. Kiedy inni w popłochu wczołgali się do środka, on stał przy balustradzie, miotając ku przeciwnikom obelgi zmieszane z wyrazami triumfu i radości. Młodsza siostra ściągnęła go z balkonu w ostatniej chwili. Żywego.

Przez chwilę byłem pewien, że Rino zginie, bo wskazywała na to zarówno logika narracji – fajerwerkowa wojna toczy się w powieści Genialna przyjaciółka Eleny Ferrante – jak i potężniejsza oraz bardziej pierwotna logika sylwestrowej nocy, którą ta historia z Neapolu sprzed lat doskonale ilustruje.

Sylwestrowy hałas, jak pokazuje Ferrante, to współczesna realizacja jednego z najpierwotniejszych, najszerzej rozpowszechnionych rytuałów kulturowych. Zabijanie starego, by mogło narodzić się nowe. Odpędzanie śmierci i tego, co złe, nierzadko poprzez złożenie mrocznym bóstwom ofiary. Ustanawianie porządku – także tego związanego z klasową hierarchią – wiąże się tu z czasowym zawieszeniem obowiązujących norm. Ostatnia noc starego roku i pierwsza nowego to moment, w którym otwierają się wrota innych wymiarów i wszystko staje się możliwe, ale zarazem chwila, gdy można zobaczyć, czym społeczeństwo jest naprawdę i na jak kruchych fundamentach zostało ustanowione.

Stąd właśnie pojedynki i bitwy, stąd celebrowanie swojego statusu społecznego i rzucanie mu wyzwania, stąd – wreszcie – młodzi bawiący się w dorosłych, inscenizujący prawdziwe wojny, zatracający jednostkową tożsamość roztopioną w gorączce świętowania. Stąd również kluczowe w książce doświadczenie Lili, odważnej siostry Rina i głównej bohaterki całej opowieści. Sylwester to dla niej przede wszystkim moment, w którym można dostrzec prawdę – „rozbić znajomy obraz świata i pokazać jego przerażającą naturę”.

Usłyszeć czas

Czas upływa bezszelestnie. Ludzie, instytucje, nawet budowle i pomniki raczej wypalają się, niż eksplodują. Upływ czasu ukrywa się przed naszą uwagą za zasłoną habituacji, czyli przyzwyczajenia. Tykanie zegara, które rozlega się co sekundę, szybko staje się tłem. Hałas rozbrzmiewający poza granicą uwagi przeradza się w szum, dekorację, na której tle rozgrywa się życie. Niesłyszalny czas przecieka nam przez palce. Dlatego właśnie co godzinę rozlega się kurant, który przypomina, że oto staliśmy się o 60 minut starsi.

Tę samą rolę pełnią urodzinowe świeczki, którym towarzyszy strzelanie korków od szampana, gromkie Sto lat czy fontanna ze sztucznych ogni. Choć starsi stajemy się niepostrzeżenie z każdą upływającą minutą, raz do roku próbujemy oszukać czas. Jego płynną, a więc chaotyczną naturę podporządkować regułom, granicom i miarom – temu, co ustanawia ludzki kosmos porządku. Krzykiem, śpiewem, śmiechem, ale też zgaszeniem świec oznaczamy, że to właśnie ten moment, w którym staliśmy się starsi o rok.

Jak zaznaczyć, że to właśnie ten moment? Że minęliśmy niewidzialną linię między „przedtem” a „potem”? Hałas eksplozji jest idealny. Trwa krótko – jak gdyby sam nie istniał w czasie, lecz tylko rozdzielał dwa jego odcinki. Jest granicą. A jednocześnie nie sposób go przegapić. Domaga się naszej uwagi.

Ekonomia hałasu

Antropolodzy zajmujący się obrzędami noworocznymi podkreś­lają zwykle znaczenie huku w odganianiu złych duchów oraz jego rolę symboliczną. Wybuch to znak śmierci starego i narodzin nowego porządku. Huk odstrasza chaos i przywołuje porządek. Ale intu­i­cyjne zrozumienie tego mechanizmu nie jest wcale łatwe. Dlaczego, u licha, fajerwerkowa wojna w Nea­polu, której bohaterowie omal nie przypłacili życiem, miałaby ustanawiać porządek?

Wydaje mi się, że to właśnie trop usłyszenia czasu rzuca na kwestię hałasu sylwestrowej nocy interesujące światło. Czy może raczej: interesujący dźwięk. Pierwsze, co rzuca się w oczy… w uszy, chciałem oczywiście powiedzieć, to ekonomia hałasu. Fajerwerkowa wojna opiera się na zbytku. Jej esencją jest przesada. Przypomina w tym doskonale znane antropologom ceremonie potlaczu czy rytualnego próżnowania, podczas których ogarnięci szałem przeciwnicy prześcigają się w konsumpcji i marnotrawstwie. Ucztowanie do mdłości, picie do nieprzytomności, nazbyt hojne rozdawanie, ale też zapamiętanie się w tańcu – to wszystko formy przesady przechodzącej często w rytualną rywalizację.

Podobnie rzecz się ma z rywalizacją na hałas. Ten ekonomiczny wątek pobrzmiewał niezwykle wyraźnie w opowieści Ferrante. W chwilach opamiętania nawet rywalizujące rodziny uświadamiają sobie zresztą tę przerażającą prawdę. Ich współ­zawodnictwo opiera się na błyskawicznym puszczaniu z dymem naprawdę dużych pieniędzy.

To nie pieśń przeszłości. Współczes­ne fajerwerkowe orgie także szokują kosztami. Setki tysięcy złotych w jednej chwili puszczane są z dymem. Pokaźne kwoty z budżetów miast i miasteczek wysyła się w jednej chwili w niebo. Dziś zresztą – z troski raczej o zwierzęta niż portfele – fajerwerki ustępują miejsca pokazom laserów. Również tutaj pochwalenie się wysoką kwotą świadczy jednak bardziej o hojności niż rozrzutności lokalnego włodarza.

Bo nie ulega wątpliwości, że o północy coś powinno się wydarzyć. Bez tego widomego znaku stary rok nie przeszedłby w nowy, nie byłoby momentu kulminacyjnego, do którego zdążała celebracja i po którym zaczęła się rozładowywać. Jak napięcie w dobrej powieści. To kolejny, równie ważny wymiar ekonomii hałasu. Ujmujemy go intuicyjnie, mówiąc, że coś wydarzyło się „z hukiem”.

By w pełni uświadomić sobie znaczenie antycypacji, kulminacji i rozładowania, pomyślmy choćby o zarzutach formułowanych pod adresem obchodów stulecia niepodległości w 2018 r. Dostaliśmy wprawdzie setki drobnych wydarzeń – instalacji artystycznych, marszów, biegów, ławeczek – lecz zabrakło tego jednego kluczowego momentu, w którym powiedzielibyśmy sobie: to właśnie teraz. Bum! Minęło 100 lat. Jak się z tym czujemy?

Zamiast huku dostaliśmy szum. A szum ma to do siebie, że szybko staje się niezauważalny.

Hałas porządku i hałas rewolucji

Szum i huk. Tak naprawdę mamy do czynienia z dwoma rodzajami hałasu. Jeden z nich jest niesłyszalny, drugi – ogłuszający, niemożliwy do przegapienia. Brytyjczyk czy Amerykanin bez trudu chwyta ten koncept, bo taką ambiwalencję niesie ze sobą angielskie noise.

Jej tropem poszedł David Hendy, autor książki Noise: A Human History of Sound and Listening (Hałas. Ludzka historia dźwięku i słuchania). Opowiada ona dzieje ludzkości przez pryzmat towarzyszącego nam dźwiękowego pejzażu. Hendy jest historykiem mediów i popularyzatorem współpracującym od lat z BBC. Opisywany przez niego hałas nie jest jednak hukiem, który znamy z sylwestrowej nocy, lecz przeciwnie – nieustannie towarzyszącym nam szumem. Hendy prowadzi czytelnika przez kolejne epoki, przysłuchując się dźwiękom natury, pierwszych miast, plantacji niewolników czy fabryk, by dotrzeć wreszcie do pejzażu współczesnych ośrodków miejskich.

Najciekawsze w książce są fragmenty, w których autor interpretuje związek hałasu z porządkiem świata. Hałas to według Hendy’ego ścieżka dźwiękowa naszej codzienności. Śpiew ptaków, nawoływanie zwierząt hodowlanych, turkot dorożek, a nawet szum przejeżdżających samochodów czy terkot fabrycznych maszyn znikają w końcu za zasłoną habitua­cji. Przestajemy je słyszeć. (Co nie znaczy, że przestają wywierać wpływ na nasze zdrowie, samopoczucie i relacje społeczne). Jednostajny hałas przestaje być dostrzegalny, stając się muzyką sfer. A niesłyszalna muzyka sfer mówi nam o porządku świata.

Podobna jest w tym do mitu w ujęciu francuskiego filozofa Rolanda Barthes’a. Mit czyni kulturę naturą. Zamienia to, co arbitralne, społeczne, oparte na umowie czy hierarchii, w przyrodzony porządek, którego nie sposób podważyć. Jeżeli plemię słoni włada plemieniem mrówek, to dlatego, że w czasie mitycznym ich praprzodkowie stoczyli walkę, która raz na zawsze ustaliła porządek świata. Oczywiście po krwawej rewolucji mrówki mogą napisać własne pieśni i legendy, w których ich sprytny praprzodek pokona wielkiego słonia. Mit nie sprawia, że układ społeczny staje się niepodważalny. Wyznacza jednak takie granice wyobraźni, byśmy tego podważenia nie mogli sobie wyobrazić. Chyba że za pomocą pewnych specjalnych środków.

To właśnie punkt zderzenia między dwoma rodzajami hałasu. Hałas-tło, szum przezroczysty i oczywisty, ustępuje tu miejsca niepokojącemu dźwiękowi, przerywającemu monotonię, by wyznaczyć granicę między starym a nowym. Jak w starotestamentalnej opowieści, kiedy mury utrwalające porządek świata walą się na dźwięk trąb.

I tu właśnie następuje najciekawsza dla nas refleksja pojawiająca się na marginesie książki Hendy’ego. Dwie formy hałasu mają niezwykle często to samo instrumentarium. Czy to w prawdziwej rewolucji, czy to podczas jej karnawałowej inscenizacji biedni wymierzają przeciw bogatym te same dźwięki, które na co dzień stanowią muzyczne tło ich uciśnienia. Brzęk ostrzonych kos, stukot ciężkich narzędzi wynoszonych z warsztatów, odgłosy wzburzonego rewolucją miasta, w którym echo kroków na bruku czy tętent kopyt stają się nagle czymś niepokojącym. Na tej samej zasadzie współczesnym protestom, zamieszkom i rewolucjom towarzyszą odgłosy nowych technologii. Ich podstawowym narzędziem staje się telefon komórkowy.

Rytm tej rewolucyjnej symfonii wyznaczają przedmioty służące wyłącznie do robienia hałasu. Kołatki, bębny i gongi, gwizdki, ale też petardy i fajerwerki, butelki z benzyną i kamienie albo race. Wszystko to narzędzia partyzanckiej walki i oznaczania swoich pozycji.

„Posłuchajcie nas – mówią protestujący. – Jesteśmy. Będziemy. Usłyszcie to, co niesłyszalne, zobaczcie to, co niewidzialne”. I znów chodzi tu o upływ czasu, o zaznaczenie granicy, poza którą zmienić miałoby się to, co niezmienialne – struktura społeczna przeistoczona wcześniej w naturę przez siłę naszych nawyków. Rewolucja stawia sobie za cel uczynienie hałasu na powrót słyszalnym. Sylwester – uczynienie upływu czasu znaczącym. Środkiem dla obu staje się huk przecinający ciszę.

Może dlatego tak łatwo przychodzi nam uwierzyć, że każdy sylwester ma w sobie potencjał rewolucji. Że jutro wszystko będzie inaczej. Że nowy rok zmieni to, co niezmienne, wprowadzając nowe tony w towarzyszącą nam muzykę sfer.

Niestety. Następnego ranka Rino obudzi się znów jako ubogi szewc, syn ubogiego szewca. W dodatku biedniejszy o wszystkie pieniądze, które poprzedniego dnia puścił z dymem w fajerwerkowej gorączce. Ale przynajmniej się obudzi. Póki życia, póty nadziei.

 

Czytaj również:

Cisza, sen trwa!
i
Topor – ilustracja z archiwum, nr 1951/1982 r.
Opowieści

Cisza, sen trwa!

Roland Topor

Kiedy stos naukowych książek spadnie ci na głowę, wiedz, że będzie się działo. Przynajmniej w nieokiełznanej wyobraźni XX-wiecznego francuskiego mistrza groteski.

Marsjanin wpatrywał się w Krystynę Spoc trojgiem oczu: zielonym, czerwonym i migającym żółtym. Zawyła ze strachu.

Czytaj dalej