Życie w covidzie jest doświadczeniem jednoznacznie ambiwalentnym. I to na wielu płaszczyznach. Należy dbać o kontakty z ludźmi, żeby nie sfiksować w samotności, ale nie można tego robić przez zwykłe spotkania w realu. Mnóstwo trzeba siedzieć w Internecie, bo praca i wszystko, ale też nie można czytać newsów w nieskończoność, żeby nie dać się przytłoczyć. Życie w tych permanentnych rozdarciach to dodatkowy ciężar psychicznych koronawirusowych czasów.
A największa ambiwalencja jest chyba taka. Z jednej strony trzeba i warto myśleć pozytywnie, przypominać, że nie takie historie już przetrwaliśmy jako gatunek i społeczeństwo. Jak zawsze (ale teraz szczególnie) warto być optymistą i patrzeć do przodu. Z drugiej strony jednak, chciałoby się bić w wirtualne dzwony, alarmować, przypominać miastu i światu, że umiera dziś w Polsce więcej ludzi niż kiedykolwiek po 1945 r. i że to nie jest tylko statystyka, tylko prawdziwa tragedia, bo w zasadzie co drugi