Genealogia, czyli nauka o rozmawianiu
i
Rodzina Sandbegów podczas przyjęcia urodzinowego (Falun, Szwecja), 1949 r./Wikimedia Commons
Opowieści

Genealogia, czyli nauka o rozmawianiu

Katarzyna Rodacka
Czyta się 10 minut

O historiach rodzinnych tak miło sobie pomilczeć. Nie poruszać tematu dziadka, który opuścił rodzinę, zapomnieć o konfliktach przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Tak przyjemnie dochowywać tajemnicy, gdy – odpukać tfu, tfu – nikt nie pyta. I błogo zapominać o tym, ilu braci miał pradziadek i co każdy z nich robił w życiu. Aż do momentu, gdy ktoś z rodziny nie wpadnie na pomysł i nie oznajmi, że oto ma nowe, jakże niebezpieczne hobby – genealogię.

Rozmowy o przodkach

O historii babci najbardziej znacząco milczała jej własna córka Maria. Alicja, córka Marii, wspomina, że żadna z nich nigdy nie mówiła o swoim żydowskim pochodzeniu, bo to podobno wiele lat temu spowodowało, że rodzina pierwszego męża Marii uznała ją za niezbyt dobrą partię. W odwecie Maria zdecydowała, że opowiadać o sobie więcej nie będzie. Że już więcej ani mru-mru o swoim pochodzeniu, bo to nigdy nie wiadomo, kto za to pochodzenie ją poniży. I że dodatkowo jeszcze – wzorem własnej matki – pomilczy sobie o innych sprawach, na przykład o tym, w którym dokładnie obozie podczas wojny była babcia Alicji. Babcia zmarła ćwierć wieku temu. Od tego czasu te informacje urosły w rodzinie Alicji do rangi tabu.

Podobnie milczy się u Małgorzaty. O prapradziadku wszyscy jakby zapomnieli. Nikt nie odwzajemnia jego spojrzenia podczas oglądania rodzinnych fotografii, nie ma go w rozmowach – i we wspomnieniach cisza. Ponoć był księdzem z Krakowa, a gdy urodził mu się syn, wysłał go do szkoły katolickiej na drugi koniec kraju, do Augustowa.

Zanim jeszcze dziadkowie i rodzice Piotra zaczęli uparcie odpowiadać milczeniem na zadawane przez niego pytania, on sam zdecydował rozprawić się z emocjami rodowymi. Fakty nie mówią o wszystkim, zresztą niektórych wcale nie zapisuje się w oficjalnych księgach. W swoich poszukiwaniach genealogicznych szuka odpowiedzi, dlaczego schemat posiadania przyrodniego rodzeństwa wciąż się powtarza oraz na własne zmagania z przeprowadzkami. Nie jest do końca pewien, czy te historie przechodzą z pokolenia na pokolenie, ale wie, że odpowiedzi na niektóre pytania pomogą mu to określić.

Nigdy za to specjalnie nie milczała babcia Emilii. Wręcz przeciwnie! Kochała opowiadać historie ze swojego życia. W większości były to relacje o pożegnaniu. Takie opowieści rodzinno-sąsiedzkie. Jej rodzina została przesiedlona z powiatu tarnopolskiego na tereny dzisiejszej Polski. W tych historiach wszyscy się pakują. Jadą na stację kolejową, czekają na rampie na pociąg, który nie wiadomo, kiedy przyjedzie. Ktoś przynosi wrzątek. Dla Emilii to historie o tym, że świat, który znamy, może zniknąć. W końcu przecież pociąg przyjeżdża i rodzina babci Emilii jedzie za zachód Polski. W nowym miejscu wprowadza się do domu, w którym jeszcze mieszkają ludzie. Oni też się pakują. Jadą na stację kolejową, czekają na rampie na pociąg, który nie wiadomo, kiedy przyjedzie. Pradziadek Emilii przynosi im wrzątek.

Dwa miesiące poszukiwań w Internecie doprowadziło Artura do poznania imion i nazwisk 90 krewnych. Historią rodziny interesował się od lat. Dzięki temu dowiedział się, że jego przodkowie byli Łemkami i żyli na Podkarpaciu. Jego prapradziadek Atanazy, niepiśmienny Łemko, jako pierwszy opuścił swoją wieś i przeniósł się do Krakowa. Jego syn, Eliasz, był już marszandem. Przyjaźnił się z wieloma młodopolskimi malarzami i handlował ich obrazami. Podobna ciekawość popchnęła do poszukiwań Magdę. Jej mama była kopalnią wiedzy, opowiadała anegdoty o sąsiadach, rodzinie, znała wszystkich. Magda cały czas mówiła sobie, że kiedyś to wszystko spisze. Nigdy tego nie zrobiła. Mama zmarła 13 lat temu. Zacięcie do rodzinnych historii ma także Jowita. Na jednym z najważniejszych zdjęć w domowej kolekcji, na pierwszym planie w centralnym miejscu znajduje się trumna. W latach 50. na polskiej wsi nie było zbyt wyszukanych katafalków – trumna stoi na dwóch krzesłach. Na pogrzeb prababci przyszło 25 gości. Wszyscy stoją za nieboszczką, na tle domu. Jowita opisała większość z obecnych. Wie, że jeśli ona nie zajmie się spisaniem historii rodziny, nikt inny tego nie zrobi.

Detektywi historii

Ignacy był raczej milczący. Wiele czasu poświęcał pracom stolarskim, przede wszystkim robił huśtawki. Chyba każdy w jego rodzinie miał własną. Wszystkie były biało-zielone. Kiedy palił fajkę, jego popisowym numerem było puszczanie kółek z dymu. Babcia Bronisława była bardzo serdeczna. Czasem dawała swoim wnukom jakieś drobne, żeby kupili sobie cukierki w sklepie naprzeciwko. Bronisława przypłynęła do Ameryki jako pięciolatka, Ignacy jako młodzieniec. Osiedlili się w Pensylwanii. Najpewniej dlatego, że tamtejszy krajobraz przypominał im Polskę. Tak jakby chcieli mieć w Ameryce swoje własne Podhale.

To właśnie w poszukiwaniu ich świata Stanley przyjechał do Polski. W końcu spojrzał na góry z tej samej perspektywy, z której patrzył jego dziadek. W Czarnym Dunajcu Stan spotkał się także po raz pierwszy z polskimi krewnymi. Kiedy kilka lat wcześniej córka przyszła do niego z zadaniem domowym, żeby rozrysować drzewo genealogiczne rodziny, myślał, że bez trudu jej pomoże. Okazało się jednak, że nie wie on zbyt wiele o swoim pochodzeniu. Teraz jeszcze bardziej czuje, że historia Polski to także jego historia. Chce to dziedzictwo przekazać swoim dzieciom.

Stanleyowi w znalezieniu rodziny za oceanem pomogły Karolina Szlęzak i Kinga Urbańska, założycielki firmy genealogicznej Your Roots in Poland i stowarzyszenia Twoje Korzenie w Polsce. Towarzyszą w poszukiwaniach, ale zajmują się także edukacją w zakresie genealogii rodzinnej.

Zwraca się do nich kilka różnych typów ludzi. Pierwszy to Zdobywcy, którzy chcą jak najbardziej rozbudować swoje drzewo genealogiczne. Sporo jest też Romantyków, kierujących się jakąś historią miłosną, rodzinną legendą czy tajemnicą, którą chcą rozwikłać po latach. Trzecia grupa to Praktycy. Ci szukają informacji do postępowań spadkowych. Niektórzy noszą w sobie rodzinne traumy, które wciąż są przekazywane, a nie zostały przepracowane. „To pewien trend widoczny w psychologii. Niektórzy zgłaszają się do nas właśnie w konsekwencji swoich rozmów z terapeutą” – mówią genealożki.

„Odkrywanie własnych korzeni pomaga zaakceptować, że każdemu zdarza się potknąć. Nasi przodkowie nie raz przegrali w karty pole, prowadzili hulaszczy tryb życia lub podjęli wątpliwe moralnie decyzje w czasie wojny. Ale jednak to dzięki nim my jesteśmy na świecie. Każdy z nas ma swoje jaśniejsze i ciemniejsze strony. Dzięki genealogii lepiej rozumiemy, że czasy i okoliczności nie zawsze sprzyjają podejmowaniu moralnych decyzji. Tym bardziej że my wiemy, jak potoczyła się historia. Oni tego nie wiedzieli” – dodają.

Praca Kingi i Karoliny przypomina śledztwo detektywistyczne, a niektóre historie śmiało mogłyby pochodzić z książek czy filmów. Jak np. ta o albumach znalezionych na śmietniku w Gdyni, które trafiły do potomka ich właścicieli, pana Tomasza.

Dziadek pana Tomasza, Stanisław, prowadził w Wejherowie zakład fotograficzny Matejko. „Ja i moi trzej bracia żyliśmy tymi opowieściami o dziadku fotografie. Jeszcze po jego śmierci bywaliśmy w jego studiu. Mam wiele albumów ze zdjęciami, zbieram też fotografie wykonane w jego zakładzie. W moich zbiorach posiadam zdjęcia, na których dziadkowie przeglądają różne albumy, dlatego od dawna wiedziałem, że niektórych z nich brakuje. Wydawało się jednak niemożliwe, żeby się znalazły. Albumy zawierają historyczne fotografie wejherowian, w tym członków mojej rodziny” – opowiada pan Tomasz.

Wszystkie albumy robiła babcia Jadwiga. Prostokątne, z czarnymi, grubymi stronicami. Zdjęcia przyklejała bezpośrednio do papieru lub przytwierdzała za pomocą specjalnych narożników. Teraz trzeba je ostrożnie odklejać, żeby sprawdzić podpis z drugiej strony. Czasem pod zdjęcie jest nawet włożona korespondencja z osobą z fotografii. Pani Anna przypadkiem na nią natrafiła i postanowiła odnaleźć potencjalnych właścicieli, a dzięki sile Internetu albumy dotarły do Tomasza, którego rodzina znajduje się na wielu zdjęciach.

Zostanie po nas tylko Facebook

Karolina i Kinga przyznają, że poszukiwania genealogiczne najlepiej zacząć od spisania dat, nazwisk, miejsc i historii, które znamy. Porozmawiać z najstarszą osobą w rodzinie, sprawdzić domowe archiwum. To, czego nie znajdziemy w szufladach zakurzonego kredensu, może okazać się dostępne online. Obecnie wiele danych, ksiąg parafialnych czy spisów jest zdigitalizowanych. Warto też pójść na cmentarz lub sprawdzić spisy cmentarne w Internecie. Są także strony, na których można tworzyć swoje drzewo genealogiczne, a gałęzie połączą się z drzewami spokrewnionych osób, które też prowadzą takie poszukiwania.

Wykonując test DNA, sprawdzimy, jak procentowo rozkłada się nasze pochodzenie. Czy pochodzimy raczej z Azji, ze Skandynawii czy może z rosyjskich wysp? Bo co do tego, że wszyscy jesteśmy mieszkanką wielu kultur, nie ma żadnej wątpliwości.

Jeśli jakieś dokumenty trudno jest znaleźć, istnieje spora szansa, że znajdą się na mikrofilmach zarejestrowanych przez mormonów. Zdigitalizowali oni wiele ksiąg metrykalnych na całym świecie i udostępniają je teraz wszystkim, bez względu na wyznanie. Niektóre dostępne są cyfrowo, niektóre jedynie na miejscu w archiwach w Salt Lake City.

A co z informacjami o nas? Co zostawimy po sobie naszym potomkom, którzy tak jak my teraz będą kiedyś szukać informacji o przodkach? Wydaje się, że Internet bardzo zmienił naszą zbiorową pamięć. Portale społecznościowe rejestrują, co lubimy, co jemy, czego słuchamy, gdzie spędzamy wakacje, a nawet, jakich szukamy rekomendacji. Kalendarz Google nie zapomni podobno nigdy, że ostatnie zakupy w IKEI robiliśmy 11 października 2019 r. I że spędziliśmy tam godzinę i 23 minuty, z czego większość na dziale „Pokój dzienny”. Jako ludzkość robimy mnóstwo zdjęć telefonem, zaledwie 40 milionów z nich codziennie jest publikowanych na Instagramie. Ile z nich przetrwa? I czy nasi potomkowie będą potrafili odnaleźć się w tym natłoku informacji?

Specjalistki od genealogii mówią, że jeśli chcemy, by nasze zbiory ostały się dla kolejnych pokoleń, warto zacząć od uporządkowania dokumentów. Skopiować je i opisać. Zdjęcia wywołane zdigitalizować, a te cyfrowe – wywołać. Unikatowy album odpowiednio zabezpieczyć. I nagrać historie opowiadane przez członków rodziny. Nic tak szybko nie ginie w pamięci jak ludzki głos.

Zachować pamięć

Alicja ma dzisiaj nieco ponad 30 lat. Z okazji tegorocznego Dnia Babci postanowiła zrobić sobie prezent. Przełamać tabu, porozmawiać z mamą i wreszcie dowiedzieć się, jakie były wojenne losy babci. Dosyć sporo jak na jeden dzień, w sytuacji, gdy milczało się przez kilka dekad. To, o czym nikt nie chciał rozmawiać, zostało jednak już dawno zdigitalizowane w archiwach obozu Auschwitz. Alicja spogląda na zdjęcie swojej babci. En face i z profilu, z numerem. Te poszukiwania przełamały rodzinne tabu. Dały także przyzwolenie Marii na to, by wreszcie mogła rozmawiać o tym, o czym całe życie wolała milczeć.

Małgorzata, której rodzina nie rozmawia o pradziadku, ubolewa, że takich historii się nie przekazuje. „Przecież decyzje naszych przodków nie powinny definiować nas samych. Warto znać historię naszej rodziny, jednak ta wiedza nie wpływa na to, kim jestem ja. Każde pokolenie tworzy swoją własną opowieść” – dodaje. Nad tym, czy na pewno od samego początku jesteśmy jak tabula rasa, zastanawia się też Piotr. W jakim stopniu zachowania przodków mamy zapisane w genach? „Możliwe, że na świat przychodzimy, żeby w końcu rozwiązać pewne powtarzalne schematy” – mówi.

Artur natomiast czyta teraz sporo książek o tym, jak żyło się na przełomie XIX i XX w. w tych gminach, w których mieszkali jego przodkowie. Stara się wyobrazić sobie tych ludzi. Jak się ubierali, jakim mówili językiem. Ściąga archiwalne mapy, sprawdza, gdzie stały ich domy. Zastanawia się czasem, co takiego skłoniło prostego górala z Bieszczad do wyjazdu do Krakowa. Jowita, która opisała żałobników stojących za trumną, chce teraz opisać kolejne zdjęcia. Dodaje też, że po kilku rozmowach z rodziną, rozumie ich lepiej. Poznając ich historie, wie, czemu niektórzy do dzisiaj są wciąż zgorzkniali lub nieufni.

Emilia jak każdy z nas czytała w podręcznikach o wielkich przyczynach wielkich wojen i o wielkich decyzjach wielkich przywódców, a na lekcjach historii ołówkiem nanosiła nowe granice na anonimowe białe mapki. „Z punktu widzenia pojedynczej rodziny, wojna to było jednak coś zupełnie innego. Nie nauczyłam się tego ze szkolnych podręczników, ale z rozmów z babcią. Mam też ogromną nadzieję, że dzięki temu, jest mi teraz trudniej osądzać. Zarówno historię, jak i współczesność”.

Genealogia bada więzi rodzinne. Pod tym krótkim stwierdzeniem kryją się pytania o relacje naszych rodziców z dziadkami, przyrodnie rodzeństwo, migracje, konflikty, mezalianse, nieudane małżeństwa, przedwcześnie zmarłe dzieci, tajemnice rodzinne. Z więzów rodzinnych wyrastają nasze relacje z sąsiadami, role przypisane poszczególnym członkom w rodzinie, śluby i pytania, czemu nikt nie zapraszał na wesele wujka Mańka, przecież wujek tak świetnie tańczy. Te same więzi rodzinne pociągają za sobą odkrycia w kwestii pochodzenia nazwiska, podobieństwa dzieci do swoich i nie swoich ojców, dziedziczenia. Genealogia pomaga odkryć fascynujący świat, którego już podobno nie ma, o którym niekoniecznie się mówi i o którym z premedytacją się milczy. Wystarczy o tym wszystkim porozmawiać.


*Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.

 

Czytaj również:

365 drzew i 6 rzek
i
Cecylia Malik, 6 rzek – Wilga (2012), fot. Cecylia Malik i Piotr Dziurdzia
Przemyślenia

365 drzew i 6 rzek

Aleksandra Lipczak

Aleksandra Lipczak: Skąd wzięły się rzeki w twoim życiu?

Cecylia Malik: Pierwszą była Kamienica. Moi rodzice, którzy są artystami, poznali się w górach, tato był przewodnikiem beskidzkim. Kamienica, która wypływa z Gorców, płynie przez Szczawę, dokąd jeździliśmy na wakacje. Kojarzę ją z zabawą i zachwytem, bo jest przepiękna.

Czytaj dalej