Gdyby nie było jutra
i
Osaka, Japonia; zdjęcie: Sava Bobov/Unsplash
Wiedza i niewiedza

Gdyby nie było jutra

Paulina Wilk
Czyta się 13 minut

Młodzi Japończycy wolą nie myśleć o przyszłości. Wszystkie jej realne scenariusze przypominają dystopię i są smutną przepowiednią dla świata. Ale brak perspektyw nauczył ich jednego – naprawdę żyją chwilą.

Wiosną młodzi Japończycy nie mają głowy do romansów. Smukli kawalerzy wiążą wąskie krawaty, prasują białe koszule, wkładają dokumenty do czarnych teczek i – niemal identyczni, doskonale wtopieni w tłum – ruszają na łowy. A raczej mają nadzieję, że to oni zostaną złowieni. Wiosenny rytuał rynku pracy – shūkatsu – to czas rekrutacji, proces złożony z wielu etapów. Najpierw pielgrzymowanie po targach organizowanych przez firmy. Dobrze się tam pokazać, dać znać o swoich zainteresowaniach. Potem składanie podań. Następnie test z matematyki i pisanie eseju. I dopiero po przejściu tych etapów zaczynają się strome schody – rozmowy kwalifikacyjne. Od powodzenia w szukaniu pracy zależy całe życie – dosłownie. Dlatego absolwenci japońskich uczelni aplikują o zatrudnienie w kilkudziesięciu różnych firmach jednocześnie. Konkurencja jest ogromna, a stawka najwyższa z możliwych. Tylko wąska grupa zdobędzie zajęcie stabilne, prestiżowe i dobrze płatne, czyli umożliwiające myślenie o przyszłości. Wiosenne nabory uchylają drzwi do najlepszych korporacji, mediów, kancelarii prawnych, agencji reklamowych i banków. Kto się przez nie przeciśnie, wkroczy do cenionego kręgu, ale nie odetchnie z ulgą. Tak zaczyna się bowiem intensywne życie zawodowe pełne poświęceń, nadgodzin i presji. Jednak ci, którzy zostaną za drzwiami, mają przed sobą jeszcze trudniejszą trasę: niepewne i słabo płatne zajęcia, wystarczające na przetrwanie, ale dyskwalifikujące w kategoriach społecznych. Bez dobrej pracy nie ma mowy o domu ani rodzinie, nie można sobie pozwolić na marzenia. A miejsc pracy, takich na całe życie – nie tylko w Japonii, lecz także w innych krajach – ubywa. Coraz więcej zajęć przypomina łaty zakrywające zszargane ambicje. Często trzeba zatrudnić się w dwóch albo trzech miejscach, żeby móc utrzymać się w mieście i jeszcze spłacić studenckie pożyczki. Według Banku Światowego nieco ponad 8% Japończyków mieszka na wsi (dane z 2019 r.), a w tym gęsto zaludnionym i zurbanizowanym kraju dom – jego zakup czy wynajem – to najwyższy koszt życia. Tamtejsza młodzież, podobnie jak nowe generacje na całym świecie, w większości ma przed sobą przyszłość prekarną: kruchą, chybotliwą, pozbawioną wizji spełnienia i poczucia pewności. Perspektywa ta jest szczególnie obciążająca w społeczeństwie, które nie nadąża za ekonomicznymi realiami i nosi gorset wymagań z minionej epoki. Ideał szczęścia dyktujący rytm życia od zakończenia drugiej wojny światowej całkowicie rozjechał się z tym, jakie szanse są dziś faktycznie dostępne. Młodzi czują to najsilniej i płacą najwyższą cenę za pogłębiający się konflikt między aspiracjami a realiami. I dlatego odwracają się od świata, wybierają internetowe rozrywki oraz fantazję zbudowaną z pikseli – na takie życie ich stać, takie jest dla nich możliwe.

Tanio jak u mamy

Według raportu przygotowanego w 2019 r. przez analityków z badającej nadchodzące trendy firmy Future Laboratory młodzi Japończycy cieszą się z tego, co mają – w danej chwili, póki jeszcze trwa. Choć w porównaniu z rówieśnikami z innych krajów wypadają pesymistycznie, to w wieku od 15 do 29 lat częściej niż wcześniejsze generacje określają siebie jako zadowolonych z życia. Jest tego kilka powodów. Osiągnięta w XX w. wysiłkiem kilku pokoleń zamożność jeszcze się utrzymuje, umożliwiając młodym dosyć komfortowe życie w rzeczywistości zaawansowanych usług i technologii. Jako dorośli wciąż mogą czerpać z tych zasobów, szczególnie jeśli mieszkają z rodzicami i na ich koszt. Gdy odpada wysoki wydatek wynajmu mieszkania, życie okazuje się niezbyt drogie i pełne przyjemności. W stosunku do niemłodych już osób samotnych, które nadal zamieszkują pełne maskotek pokoje, japońscy socjolodzy używają jednoznacznych określeń, takich jak „pasożytujące single”. Odraczana doros­łość jest faktem i – niezależnie od ocen tego zjawiska – coraz silniejszym trendem. W japońskich miastach niemal na każdym rogu ulicy dniem i nocą działa wielobranżowy punkt sieci 7-Eleven. To więcej niż sklep: przypomina lokalne centrum rozrywki i spotkań, serwujące gotowe posiłki o każdej porze, gdzie można zostawić pranie, odebrać przesyłkę, kupić bon na lubianą loterię oraz zobaczyć się z innymi – równie anonimowymi użytkownikami całodobowej rzeczywistości. Na modę – tak istotną w kulturze japońskiej – nie trzeba wydawać już fortuny. W siłę rosną niedrogie marki odzieżowe, jak UNIQLO. Z prowadzonych badań wynika, że młodzi czerpią dużo radości ze swoich telefonów – autentycznie cieszą się, że urządzenia są dla nich portalami do wirtualnych światów, w których mogą znaleźć wszystko, co ich fascynuje: muzykę, gry czy różne subkultury. Smartfony są w ich życiu tak ważne i tak intensywnie obecne, że na określenie tego fenomenu powstało pojęcie „keitai culture”, obejmujące całość kulturowych zjawisk oraz interakcji dostępnych dzięki telefonom. Życie wirtualne ma dla młodych dużo zalet: nie generuje kosztów, a pochłania całkowicie i nie żąda w zamian zbyt wiele. Szczególnie jeśli na szali postawić bardziej tradycyjne scenariusze szczęścia: zakup mieszkania, założenie i utrzymanie rodziny, wykształcenie dzieci i związane z tym obowiązki. Wybrać taką przyszłość znaczy harować bez wytchnienia i – paradoksalnie – nie mieć czasu dla rodziny, w imię której ponosi się wyrzeczenia.

Fukuoka, Japonia; zdjęcie: Alexander Schimmeck/Unplash
Fukuoka, Japonia; zdjęcie: Alexander Schimmeck/Unplash 

Młodość we współczesnej Japonii to także samotność związana z demografią. Zaledwie 10% populacji ma od 15 do 24 lat. Za to już w połowie stulecia 65-latkowie i starsi będą stanowić 40% społeczeństwa. Już dziś oznacza to, że młoda mniejszość i jej interesy są wyraźnie niedoreprezentowane na różnych szczeblach władzy. Elity polityczne nie potrafią rządzić z myślą o odległej przyszłości, nie przyjmują szerszej perspektywy, wykraczającej poza kres ich własnego życia. Dlatego choć prognozy niebezpiecznego starzenia się Japonii znane są od lat, wciąż brak skutecznych rozwiązań, które wstrzymałyby negatywne trendy. Piramida pragnień młodych zmienia się w odpowiedzi na zbyt wysoko zawieszone poprzeczki i nierównomiernie rozłożone koszty współżycia z innymi pokoleniami. A to, że na dalekowschodnich wyspach przybywa nowych określeń na osoby żyjące w odosobnieniu, zanurzone w wirtualnych iluzjach i niezainteresowane związkami, jest współmierne do dotkliwego braku innych, realnych perspektyw. Kiedy życie zatrzaskuje drzwi przed nosem, pozostają światy wyobrażone.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Rachunek przyjdzie jutro

Umiejętność cieszenia się chwilą to wśród młodych Japończyków nowa zdolność, wykształcona w odpowiedzi na… dotkliwy brak przyszłości. Postawa godna podziwu, ale wymuszona. Skądinąd badania pokazały, że optymizm młodych znika w momencie, gdy są pytani o przyszłość i swoje dalsze losy. Według danych zbieranych przez OECD w krajach europejskich średnio 80% osób przed trzydziestką uważa, że w wieku 40 lat będą szczęśliwe. W Japonii myśli tak zaledwie 40%. A według amerykańskiego ośrodka badawczego Pew Research Center, podczas gdy młodzi na Zachodzie chętnie wydają pieniądze, napędzając konsumpcję, ich rówieśnicy w Japonii wyjątkowo dużo oszczędzają. Wiedzą, że czarna godzina nadchodzi.

Osaka, Japonia; zdjęcie: Egor Myznik/Unsplash
Osaka, Japonia; zdjęcie: Egor Myznik/Unsplash

Jeśli ktoś w Japonii chętnie kupuje towary i usługi, to ludzie starsi. Tamtejsza gospodarka jest wciąż trzecia na świecie pod względem wielkości (obok chińskiej i amerykańskiej), jednak słabnie, a wkrótce zabraknie jej najważniejszego paliwa – pracowników. Japonia ma rekordowy, wśród bogatych państw, dług publiczny: według Międzynarodowego Funduszu Walutowego wynosi on blisko 240%, a może wzrosnąć o kolejne 10%. Aktualnie to ponad 13 bilionów dolarów. I w samym 2020 r. dług ten powiększył się aż o 2 biliony, głównie ze względu na szczególne wydatki rządu – pakiety stymulujące wzrost w czasie pandemii koronawirusa. Zadłużenie państwa u obywateli rośnie od lat 90. XX stulecia, kiedy z hukiem pękły bańki na rynku nieruchomości i finansów, kładąc kres trwającemu od zakończenia drugiej wojny światowej superwzrostowi i progresowi technologicznemu Japonii. Nad głowami młodych wisi wielki rachunek, który będą musieli spłacić. Już dziś okrada ich z optymistycznej wizji jutra i możliwości snucia planów. Do tego zapowiadane od dawna wymieranie społeczeństwa zaczęło się już w 2007 r. W roku 2020 populacja kraju liczyła niespełna 126,5 mln osób, czyli około 384 tys. mniej niż rok wcześniej – ubyło 0,3% populacji. Ludzie nie tylko są coraz starsi, rodzi się też za mało dzieci. Wskaźnik dzietności wynosi 1,3, podczas gdy do reprodukcji społeczeństwa potrzeba aż 2,1. Przyszłość demograficzna wygląda jak odwrócona piramida – wielka odpowiedzialność na głowach nielicznych. W takim układzie młodość, która w powojennych gospodarkach liberalnych kojarzyła się z poprawą jakości życia, nowymi horyzontami, awansem i postępem, obecnie w Japonii ugina się pod ciężarem tego, co ją czeka. Liczby są nieubłagane. Średnia wieku dziś to 48,4 roku. Według Lyndy Gratton, współautorki prognostycznej książki The 100-Year Life i profesorki London Business School, która doradzała japońskiemu rządowi, blisko połowa aktualnie rodzących się w kraju dzieci będzie żyć ponad 100 lat. Wielu młodych Japończyków jest świadomych, że będą zmuszeni pracować niemal do śmierci i z własnej pracy utrzymać kilkoro starych członków społeczeństwa. Kto jednak zapłaci w przyszłości za ich starość? Na to odpowiedzi nie ma.

Kogo stać na szczęście

Najprostszym rozwiązaniem ekonomicznym wydaje się polityka sprzyjająca imigracji. Ale według raportu Pew Research Center z 2018 r. – pokazującego m.in. postawy Japończyków wobec gospodarki, demokracji oraz innych państw – liczba przyjezdnych jest znikoma. Bilans emigrantów i imigrantów od lat waha się w okolicach 1% populacji. Zresztą – co dla rozważań o kondycji młodych ważniejsze – sprowadzanie pracowników zagranicznych nie ukoi egzystencjalnego lęku. Dominujące obrazy starości czy słabnąca innowacyjność budzą wiele obaw. Do tego istnieją przeszkody kulturowe. Japonia przez stulecia była krajem szczelnie zamkniętym na świat i do dziś, mimo iż ma znaczące mniejszości etniczne, panuje przekonanie o jej kulturowej jednolitości. Japońskie tradycje, hierarchie i codzienne rytuały czynią też kraj niełatwym dla przyjezdnych, a co za tym idzie – niepopularnym wśród imigrantów. Druga najczęściej wymieniana odpowiedź na kryzys populacyjny dotyczy kobiet. Jeśli rodzi się za mało dzieci, rząd powinien stworzyć odpowiedni program promujący rodzicielstwo, zaoferować konkretne rozwiązania i środki wsparcia. Wydaje się, że kierujący krajem dziewięć lat premier Shinzo Abe, który dorobił się nawet inspirowanej swoim nazwiskiem marki Abenomika określającej jego – z grubsza bezskuteczne – próby pobudzenia inflacji i wzrostu gospodarczego, miał dość czasu na wprowadzenie zmian. Jednak zapowiedziane przez jego rząd udogodnienia wchodzą w życie powoli. Miał powstać przede wszystkim system opieki nad dziećmi, których matki pracują – rozwinięta sieć żłobków, przedszkoli. W praktyce idzie to jak po grudzie i nadal, co musi dziwić w jednym z najbardziej rozwiniętych państw świata, zaledwie 63% Japonek pracuje zawodowo i aż 70% kobiet po urodzeniu dziecka rezygnuje z pracy na co najmniej dekadę.

Osaka, Japonia; zdjęcie: Egor Myznik/Unsplash
Osaka, Japonia; zdjęcie: Egor Myznik/Unsplash

I tu odsłania się sedno problemu. Postrzeganie ról płciowych i rodzinnych pozostaje w Japonii silnie konserwatywne, podczas gdy gospodarka XXI w. nie pozwala już na taki podział. Od kobiet nadal oczekuje się, że będą matkami i paniami domu, od mężczyzn – że zapewnią wysoki poziom życia całej rodzinie. Tymczasem aby utrzymać dom, potrzebne są dziś dwie pensje dobrze zarabiających i w pełni aktywnych zawodowo małżonków. A o taką pracę – w dużej firmie, dobrze płatną i na lata – coraz trudniej. Bezrobocie wśród młodych jest dwukrotnie wyższe niż w innych grupach w kraju. Stąd już tylko krok do zrozumienia, dlaczego w Japonii około 40% mężczyzn i kobiet wskazuje wysokie koszty jako przeszkodę we wzięciu ślubu, liczba nieżonatych mężczyzn bez doświadczeń seksualnych wzrosła do 42%, a niezamężnych kobiet – do 44%. Wśród singli rośnie też odsetek tych, którzy nie byli w żadnym związku (to już prawie 70% mężczyzn i blisko 60% kobiet). Takie dane wykazała National Fertility Survey of Japan z 2015 r., kolejny raport powinien ukazać się niebawem. Przyczyną coraz częstszego wybierania życia w pojedynkę nie jest żadna specyficzna skłonność mieszkańców tego kraju, to raczej chłodny rachunek ekonomiczny. Istnieje jeszcze inny powód kryzysu populacyjnego, zdaje się bardziej związany z normami kulturowymi – narastająca wstrzemięźliwość seksualna i w ogóle spadające zainteresowanie fizyczną bliskością. Tu sprawa jest złożona. Choć Japonia słynie z erotycznych subkultur i fetyszy, produkcji najbardziej wyrafinowanych lalek czy zaawansowanych wirtualnych awatarów dających substytut stosunku seksualnego, to na co dzień erotyka i zmysłowość nie są okazywane, nie ma trzymania się za rękę ani publicznych pocałunków. Seks w swoim „tradycyjnym”, fizycznym wydaniu to aspekt małżeństwa i prokreacji. Niechęć do posiadania i utrzymywania dzieci jest uzasadniona ekonomicznie. A co z samym małżeństwem? Japończycy żyją w kulturze zbiorowości, gdzie pojęcie „my” i kategorie wspólnotowe długo górowały nad indywidualnymi. Związki małżeńskie były aranżowane przez rodziny albo przez firmy, które zabierały pracownikom znaczną część życia prywatnego – z piciem po godzinach, weekendowymi piknikami oraz pracowniczymi wakacjami włącznie. Współcześnie, gdy dochodzi do zachwiania czy zmiany norm, młodzi są zdani na siebie i często zdezorientowani. Brakuje im doświadczenia i śmiałości w samodzielnym znajdowaniu dobrych partnerów na życie. Nie mają także w pamięci pozytywnych przykładów domowego współżycia: typowe małżeństwo oznaczało, że mama i tata funkcjonowali przez lata osobno. Ona w domu, on w firmie – wyrabiający rekordowe liczby nadgodzin (ostatnio rząd je limituje, mając na względzie również przyszłość rodzin), a następnie odreagowujący w barach. Widok pijanych do nieprzytomności mężczyzn w garniturach i z teczkami leżących na chodnikach nie jest wcale rzadkością. Biura i firmy od dekad skutecznie zastępują cały świat: po krótkim śnie w hotelu kapsułowym można wziąć prysznic, dostać świeżą koszulę i wrócić za biurko. Można latami z rzadka widywać żonę oraz dzieci i dopiero na emeryturze naprawdę zamieszkać w domu. Można też poznać żonę na firmowym przyjęciu, a potem przez lata jeździć z rodziną na firmowe wakacje. Jednak przedsiębiorstw tak kompleksowo obsługujących życie swoich pracowników jest coraz mniej. No i młodzi Japończycy mają także odwagę zadać pytanie: czy warto? Zamążpójście, macierzyństwo, tworzenie domu, posłuszeństwo są wciąż na topie w konserwatywnie sformatowanym japońskim systemie wartości. Lecz dwudziestolatkowie wiedzą swoje. To Japończycy pierwsi doświadczyli gwałtownego technologicznego, ale też cywilizacyjnego przyśpieszenia. Są więc liderami w peletonie globalnej historii. Japońskie wyspy długo kojarzyły się z boomem robotyki i cyfryzacji, którego symbolem były inten­sywna komputeryzacja, miniaturyzacja i szybki wzrost gospodarczy, szczególnie w latach 70. i 80. XX w. Jednak optymistyczna wizja jutra okazała się w rzeczywistości zaledwie okamgnieniem: wydarzyła się i szybko przeminęła. Od lat 90. XX stulecia kraj jest w stagnacji. Jak sprinter, który samotnie przebiegł metę i nie wie, co ze sobą począć. Liczbowo przedstawia się to w od lat oscylującym wokół zera wzroście gospodarczym. Wizerunkowo – w coraz mniejszej liczbie japońskich marek budzących ekscytację i wyznaczających trendy, tak jak robiły to Casio, Panasonic czy Honda 40 lat temu. Kulturowo – w nieobecności japońskich artystów oraz nowych technologii wśród naszych ulubionych i często używanych. Innowacyjność – tak ważna w latach powojennego cudu gospodarczego – również słabnie, ponieważ jest domeną młodości. A najmłodsi Japończycy nie chcą być samodzielnymi i kreatywnymi przedsiębiorcami. Mają jedną, beznamiętną obsesję: zyskać pracę w dużej korporacji albo przedsiębiorstwie państwowym. To coś pewnego, czego można się chwycić i co zagwarantuje przetrwanie. W warunkach potwierdzających się prognoz demograficznych wygrywa najmniej inspirująca z potrzeb – pragnienie stabilizacji.

Wszyscy jesteśmy Japończykami

Młodzi Japończycy nie są już wyjątkiem – reszta świata zmierza w podobnym kierunku. Wszystkie wspomniane zjawiska, choć może jeszcze nie tak wyraźnie widoczne, mamy już tu, na europejskim podwórku. Ze starzejącą się populacją Zachodu, postępującą na całym świecie urbanizacją i przeprowadzkami do miast, coraz częstszymi katastrofami naturalnymi, modą na niemiłość, spadającą dzietnością, drożejącymi mieszkaniami, niespełnioną obietnicą ciągłego postępu i spotęgowaną przez pandemię wirtualizacją życia – kroczymy ścieżką przetartą już przez wyspiarzy. Nie tak wyobrażaliśmy sobie przyszłość, a jednak właśnie w tym kształcie nam się przydarza. COVID-19 anulował ogrom planów i towarzyszące rozwojowi poczucie, że przyszłość jest w naszych rękach. W pandemii nasza codzienność została gwałtownie zrewidowana. Teraz obietnica jutra nie jest już wiecznie oddalającym się horyzontem, zachęcającym do snucia śmiałych wyobrażeń, ale wizją – po części dystopijną – która realizuje się w naszym doświadczeniu. Zamieszkujemy ją.

Tokio, Japonia; zdjęcie: Antonio Rull/Unsplash
Tokio, Japonia; zdjęcie: Antonio Rull/Unsplash

Japończycy to wiedzą. Doświadczyli już rzeczywistości, po której nadeszła pustka. Zostali z niepokojącymi przepowiedniami dla świata i zdezaktualizowanymi ideałami. Jaka czeka ich przyszłość? Czy jej wyzwaniom mogą sprostać jedynie roboty? Rozwój robotyki to przecież specjalność Japończyków. Według Pew Research Center aż 89% mieszkańców tego kraju jest przekonanych, że w pracy i na co dzień zastąpią ich inteligentne maszyny. I nie jest to wcale wizja ponura, Japończycy od stuleci są zżyci z robotami. Już w XVII w. produkowali drewniane lalki umiejące serwować herbatę i strzelać z łuku. Jeszcze przed nastaniem XXI w. budowali robotyczne psy zdolne do komunikowania swoich „stanów emocjonalnych” za pomocą zmiany koloru. W tym stuleciu japońską rzeczywistość wzbogaciła długa parada humanoidalnych robotów, w tym Erica, z którą można rozmawiać na 20 różnych tematów, Robear – pie­lęgniarz osób starszych, a także Kirobo Mini, który dotrzymuje towarzystwa kierowcom i ostrzega, gdy pędzą za szybko. Może inwestowanie wiedzy i pieniędzy w roboty jest cenną lekcją mądrości dla innych? Świadczy o pogodzeniu się Japończyków ze scenariuszem jutra bez nas, a przynajmniej bez dominującego udziału człowieka. Tworzenie mechanizmów, które w różnych sprawach są dokładniejsze i bardziej wydajne niż ludzie, to przecież akt wiary w przyszłość, próba rozwiązania nadchodzących problemów, ulepszenie życia. Jak również uznanie ludzkich słabości. Jutro wszyscy będziemy starzy – z pewnością przyda się nam wtedy pomoc uprzejmego, odpornego na zmęczenie i wirusy robota.

Czytaj również:

Brawo, Okinawo!
Pogoda ducha

Brawo, Okinawo!

Aleksandra Reszelska

Na gorącej jak lawa japońskiej wyspie, pełnej duchów, żołnierzy i rajskich widoków, ludzie żyją o wiele dłużej niż w innych częściach świata. Jaki jest sekret ich długowieczności?

Jedna znajoma Japonka powiedziała mi kiedyś, używając typowej dla Japończyków mieszanki humoru i grozy, coś, czego długo nie mogłam zapomnieć: „Jeśli urodziłeś się na Okinawie i zdarzy ci się kichnąć, to zawsze ktoś ci odpowie. Albo żołnierz z bazy wojskowej, albo ktoś z twojej rodziny, albo jakiś zabłąkany duch”.

Czytaj dalej