Elektrownia w Czarnobylu: coś więcej niż arka
i
Wikimedia
Wiedza i niewiedza

Elektrownia w Czarnobylu: coś więcej niż arka

Zygmunt Borawski
Czyta się 4 minuty

Zacznijmy od liczb, a te są imponujące. Arka jest wysoka na 108 metrów – dla porównania Statua Wolności ma ich 93.

Ma 273 metry szerokości, czyli tyle, ile Półwysep Helski na wysokości słynnego kempingu „Solar”, i 162 metry długości, czyli półtora długości futbolowego boiska, albo mniej więcej sześć płetwali błękitnych średniej wielkości ustawionych jeden za drugim.

Jej waga to 37000 ton – tyle samo waży 57,364 fiatów 126p, tzw. maluchów. Aby powstała, trzeba było zebrać 1,5 mld euro, czyli równowartość trzech Stadionów Narodowych w Warszawie.

Arka jest więc ogromna, ciężka i droga.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Mógłbym dalej przytaczać dane, bo jest ich bez liku. Na przykład: jest to największa ruchoma konstrukcja na świecie, została wybudowana 300 metrów od miejsca, które miała przykryć (i z sukcesem przykryła). Albo: konstrukcja poruszała się dzięki 224 podnośnikom hydraulicznym i rozwijała „prędkość” 10 metrów na godzinę (ruch ten dostrzegalny jest dopiero na przyspieszonym nagraniu), a pracowało przy niej 10 tysięcy wykwalifikowanych robotników z ponad 30 krajów.

Na fundusz inwestycji złożyło się 40 państw z całego świata, a wkład Polski to 1 proc. całościowej sumy, czyli 1,5 miliona złotych.

Arka jest bowiem wspólną konstrukcją. I wspólnym kosztem.

Nawet przytaczając nieszczęśliwy powód powstania opisywanej konstrukcji, nie można obyć się bez twardych danych.

Czarnobyl, źródło: Wikimedia
Czarnobyl, źródło: Wikimedia

Arka, czyli wielka hala, o której mowa, to nowy sarkofag osłaniający szczątki reaktora nr 4 w Czarnobylu. Został uszkodzony po wybuchu pary wodnej, który nastąpił podczas eksperymentalnej próby wyłączenia reaktora 26 kwietnia 1986 roku. Chwilę później eksplodował wodór, który spowodował zawalenie się dachu elektrowni. W międzyczasie palił się też grafit, powodując ulatnianie się do atmosfery 190 ton radioaktywnych odpadów. Skażony został teren w promieniu 30 km. Radzieckie służby ratunkowy gasiły pożar przez dziewięć dni. Udało się dopiero, gdy z helikopterów zrzucono kilka tysięcy ton ołowiu i piasku (a i wtedy nie obyło się bez ofiar, na pamiętnym filmie widać wypadek helikoptera, który runął, gdy jego śmigła zaplątały się w liny dźwigu). W ciągu pięciu godzin ewakuowano na stałe całą ludność okolicznego miasta Prypeć, czyli około 40 tysięcy osób. Z szacunków wynika, że 134 osoby biorących udział w akcji likwidowania zapadło na ciężką chorobę popromienną, a 30 z nich zmarło. W szczątkach reaktora nr 4 nadal znajduje się 95 proc. ze 180 ton radioaktywnego paliwa, którym był on załadowany w trakcie wybuchu. To dlatego nowa Arka jest potrzebna.

Ale to nie wszystko. W trakcie budowy starego sarkofagu, który miał przykryć zniszczony reaktor, wykorzystano 400 tys. metrów sześciennych betonu i 7 tys. ton stali. Niestety,t tuż po wybudowaniu pierwszego sarkofagu  okazało się, że nie wytrzyma on więcej niż 30 lat i trzeba będzie czym prędzej zastanawiać się nad drugim, który przykryje pierwszy i pozwoli go rozmontować. I właśnie wtedy zaczęto myśleć o nowej arce. Był 1988 rok. Łączna masa starego sarkofagu skazanego na rozmontowanie to ponad 500 ton.

Reasumując – Arka to nie żarty. To fakty. Twarde i nieruchome. To wszechobecne liczby, o których nic tylko czytam, które staram się sobie wyobrazić pozostawiając architekturę na boku. I to powoduje, że samo meritum ucieka mi z pola widzenia i staje się już tylko symbolem jednostki i miary. A przecież to jedno z największych przedsięwzięć inżynieryjnych naszych czasów. I myślę sobie, że to wielka szkoda, że tak imponujący projekt już tylko nieliczni zobaczą w pełnej krasie. I że piękno wewnętrznej konstrukcji łukowej ujrzą już tylko stary reaktor i ci nieliczni szczęśliwcy, którzy z narażeniem życia będą go rozbierać. I staram się sobie wyobrazić jak w słoneczne dni, mimo niewdzięcznej roli, dach Arki, obłożony niezliczonymi panelami ze stali nierdzewnej, będzie odbijać światło i oświetlać pobliskie lasy. I jestem przekonany, że to będzie wyjątkowy widok. I chciałbym to zobaczyć z oddali jadąc samochodem po wertepach ukraińskich lasów. W końcu myślę sobie też, że dlatego redukowanie tego budynku do nic nie mówiących liczb, to wielka szkoda dla tych, co widzą w Arce coś więcej niż tylko maluchy, wieloryby i statuy wolności.

Arka to coś więcej niż przykrycie.

Czytaj również:

Żaden beton
i
Pałac Bursztynowy, Jaipur, Indie; zdjęcie: RealityImages/Adobe Stock
Marzenia o lepszym świecie

Żaden beton

Klaudia Khan

Tradycyjne domy w gorących rejonach świata – zbudowane z gliny, z małymi oknami, wewnętrznymi dziedzińcami czy wieżyczkami „łapiącymi wiatr” – nie potrzebowały klimatyzacji i wiatraków, aby użyczyć chłodnego schronienia mieszkańcom.

W Bannu, położonym w południowej części prowincji Khyber Pakhtunkhwa w Pakistanie, popołudniami życie spowalnia. Wyludniają się dziedzińce tradycyjnych domów. Mieszkańcy udają się na poobiednią drzemkę albo chronią przed słońcem na werandzie od wewnętrznej strony domu. Jest kwiecień i temperatura dochodzi do 30°C. Wysokie stropy, grube gliniane ściany i podłogi wyłożone płytkami z gliny oraz niewielkie otwory okienne znajdujące się niemal pod sufitem skutecznie chronią nas przed żarem dnia. W czerwcu i lipcu będzie jeszcze goręcej, nawet do 45°C. Werandy zostaną osłonięte kotarami albo trzcinowymi roletami, a gdy zabraknie prądu – czyli przez większą część doby – odrobinę chłodu zapewnią jaali, tzn. ażurowe łamacze światła zdobiące ściany.

Czytaj dalej