Dwie trzecie lubi, nikt nie słucha – rozmowa z Judytą Sierakowską
i
zdjęcie: Derbeth, Flickr (CC BY-SA 2.0)
Opowieści

Dwie trzecie lubi, nikt nie słucha – rozmowa z Judytą Sierakowską

Grzegorz Przepiórka
Czyta się 15 minut

Fenomen albo powód do wstydu. Muzyczny bękart albo kopciuszek, który zabłysnął po trzydziestce. Obiekt miłości albo nienawiści… A może gustu muzycznego wcale nie musimy kłaść na ostrzu noża?

Grzegorz Przepiórka: Liczyłem, że zaczniemy efektownie od coming outu, tymczasem tuż przed rozmową wyczytałem, że prywatnie od disco polo bliższe ci są Rammstein i Metallica.

Judyta Sierakowska: Co nie oznacza, że słucham tylko cięższych brzmień. Na nich się wychowałam, są mi najbliższe, ale lubię też muzykę filmową, stare dobre kawałki Michaela Jacksona, Tiny Turner, Felicjana Andrzejczaka czy Małgorzaty Ostrowskiej. Oprócz tego, kompozycje Hansa Zimmera, Gustavo Santaolalli, George’a Gershwina. Katuję też Carminę Buranę Carla Orffa… Wiem, straszny rozrzut, muzyczne borderline. Swoje kawałki mogę wskazać w zależności od humoru. Czasem odwrotnie, to muzyka mnie wprowadza w nastrój. Przy utworach bez tekstów lepiej mi się pisze, przy mocnych brzmieniach wyrzuca złość, przy sentymentalnych płacze, a przy tanecznych pląsa i odkurza (śmiech).

Zakładam jednak, że zbierając materiał do książki…

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Uprzedzę pytanie. Tak, słuchałam.

Jak twoje lubiące ciężkie brzmienia ucho odbierało falsety podczas koncertów?

Koncerty to pikuś w porównaniu z godzinami przesłuchiwania w domu twórczości z ostatnich trzech dekad. Mimo to nie widziałam w tym problemu… choć może precyzyjniej byłoby powiedzieć, że nie słyszałam. I nie jest to kwestia przyzwyczajenia, raczej zrozumienia. Wiedziałam, po co to robię i dlaczego oni śpiewają falsetami. Na taki sposób wykonania było zapotrzebowanie już w latach 90., a wraz z przebojami przeniknął on do dyskotek, sal weselnych czy, z czasem, na imprezy plenerowe.

Czy powinno mnie to martwić, że mi nie przeszkadza disco polo? Myślę, że są większe problemy na tym świecie niż cudzy gust muzyczny. Nigdy zresztą nie kategoryzowałam ludzi ze względu na to, jakiej muzyki słuchają. Nie zaklnę się i nie rzucę tekstem z Twojej generacji, że „nigdy w życiu nie pokocham dziewczyny, która słucha disco polo”. Staram się nie używać określeń takich jak nigdy i zawsze.

Już w swoim pierwszym reportażu w ogóle zajmowałaś się disco polo. W tym roku, po 14 latach od jego publikacji, ukazała się książka. Temat życia? Od czego się zaczęło?

Biorąc pod uwagę te wszystkie lata, przerwy i powroty, to był raczej „związek” wysokiego ryzyka. A zaczęło się od tego, że późnym wieczorem przed „Klubokawiarnią”, miejscem bynajmniej nie disco, zobaczyłam bardzo długą kolejkę. Kolorowi ludzie w szelestach czekali na Boysów. Disco polo w środku stolicy? I to w czasach kryzysu tego gatunku? Te pytania były punktem wyjścia do napisania debiutanckiego reportażu. To był 2005 r. Stażowałam wtedy w „Przekroju” i nie myślałam jeszcze o disco polo jako o fenomenie, który mógłby być tematem książki.

Czym zatem porwało cię disco polo, że aż napisałaś o nim książkę?

Brakiem rzetelnych, przekonujących informacji na jego temat. Wiem, wiem. To taki niepoważny gatunek, muzyczny bękart, że można poświęcać mu jedynie plotkarskie artykuły w prasie branżowej albo informacje o tym, ile zarabiają discopolowcy, zamieszczane w tygodnikach w sezonie ogórkowym. Ewentualnie pozostają jeszcze analityczne drwiny z tekstów i teledysków. Kicz to samograj, więc z marszu można go wyśmiać. Nic prostszego. Przeczytałam setki tego typu artykułów i w którymś momencie mnie to zmęczyło. Dlaczego nie ma fachowej, rzetelnej literatury? Dlaczego nikt z tymi ludźmi nie rozmawia? Zaczęłam gromadzić materiały.

Byłaś pewna, że to wystarczy na książkę?

Wiedziałam, że to wystarczy na reportaż, ale że disco polo to poważne zjawisko o długiej historii utwierdziły mnie dopiero badania, przeprowadzone jeszcze w latach 80., z których wynikało, że najbardziej popularna w Polsce jest muzyka ludowa, biesiadna, a to m.in. z niej wywodzi się disco polo. Dobrze wiemy, do jakiego gatunku należały lata 90., a jeśli dołożymy do tego ubiegłoroczne wyniki badań CBOS-u (63% Polaków lubi disco polo, w tym 23% lubi bardzo), to pytanie nasuwa się samo. Ile możemy się oszukiwać, że disco polo nie jest fenomenem? Żaden z krajów ościennych nie wypracował tak niezależnej sceny dyskotekowej, jak my.

Co najbardziej cię interesowało?

Konkrety, chociażby skąd wzięła się ta muzyka i w jaki sposób wyrastały wokół niej biznesy. Te wszystkie pieniądze noszone w reklamówkach, nagrywanie w garażach, dyskoteki w budynkach po PGR-ach, kariery i spektakularne upadki, konflikty w branży, walka o prawa autorskie, plagiaty, podziały na Podlasie i stolicę, wytwórnie Blue Star, Green Star, mafijne porachunki i inwestycje. Jak się zmieniał stadion, na którym w latach 90. sprzedawano około 10 milionów pirackich płyt kompaktowych rocznie, a dzisiaj występują największe gwiazdy gatunku, widownia zaś na tym Roztańczonym PGE Narodowym liczy około 50 tysięcy ludzi.

Blisko 2/3 Polaków lubi disco polo, ale nikt nie słucha. To drugie zaznaczyłaś w tytule.

„Nikt nie słucha, a każdy zna” i od razu wiadomo, że chodzi o disco polo. To ciągłe nieprzyznawanie się i wypieranie, że istnieją ci, co słuchają. Nikt ich nie zna, nikt o nich nie słyszał. Nikt nie słucha mówi wiele na temat disco polo.

Za tym sformułowaniem i zarazem tytułem kryje się poczucie wstydu. A właściwie chyba nie kryje, bo nie jest odkryciem, że wielu słuchających disco polo wstydzi się tego. Nowością są raczej niemający kompleksów fani, bohaterowie jednego z twoich reportaży. Dlaczego disco polo jest dla nich tak ważne?

Oni nie są taką zupełną nowością. Wystarczy przypomnieć sobie słynny koncert w Sali Kongresowej z 1992 r. i autobusy, którymi z całej Polski przyjechało kilka tysięcy ludzi. Żeby ich nie rozczarować, zrobiono dwa koncerty, jeden po drugim. Podwójna gala.

Dzisiaj fani disco polo potrafią przejechać setki kilometrów, wziąć wolny dzień albo dostosować grafik w pracy, by uczestniczyć w koncercie ulubionego zespołu. Dla nich nie ma piękniejszych chwil – jak usłyszałam podczas niejednej z rozmów – niż te, kiedy stoi się w tłumie, gromadnie śpiewa piosenki, które mają optymistyczny przekaz. Zabrzmi pewnie banalnie, ale disco polo dodaje im skrzydeł. Istotny jest w tym wszystkim też szczególny stosunek gwiazd gatunku do fanów, bliski kontakt. Historia ponad dwudziestoletniej przyjaźni Marcina Millera z dziewczyną, której lekarze dawali kilka lat życia to tylko jeden z przykładów.

Oprócz optymistycznego przekazu pewnie kilka innych cech decyduje o popularności disco polo. Czy prostota byłaby na kolejnym miejscu?

W zebranych przez firmy badawcze ankietach, przy pomocy których starano się ustalić, za co odbiorcy lubią disco polo, najwięcej głosów oddawano na następujące odpowiedzi: łatwa, lekka i przyjemna, wpadająca w ucho. Mnie to nie dziwi – czujesz się przecież z czymś dobrze, jeśli to rozumiesz. Ponadto doceniano jej rytmiczność, skoczność, melodyjność oraz to, że jako muzyka do tańca zapewnia dobrą zabawę. Lubi się disco polo właśnie za to, jakie jest, a ono się ze swojego zadania wywiązuje doskonale.

Prostota nie oznacza jednak, że łatwo jest stworzyć discopolowy hit, jak wszystkim się wydaje. Cztery takty na krzyż, tekst o szalonej miłości i gotowe. Gdyby tak było, to każdy nagrany utwór stawałby się hitem, a tymczasem przeboje, które zdobywają publiczność, pojawiają się raz na jakiś czas. Trzeba naprawdę trafić w gust.

Spontaniczność czy produkcja? Jak powstaje dziś disco polo?

Niestety, lata 90., kiedy szczytem marzeń było wydać kasetę i zagrać w większym mieście, dawno się skończyły. Obecnie scenę zdobywają młode wilczki, które mają swoich menadżerów i doskonale wiedzą, jak rozpychać się łokciami w branży i mediach społecznościowych. Innymi słowy, jak obracać się w Internecie, bo to on teraz stanowi przepustkę do wielkiego świata. Kiedyś liczono sukces milionami sprzedanych kaset, a teraz milionami kliknięć na YouTubie. W przypadku imprez plenerowych być może ma to nieco mniejsze znaczenie, bo załóżmy, że burmistrzem jest osoba starszej daty, to prawdopodobnie zadzwoni do zespołów, które najlepiej kojarzy, na przykład Boysów, Bayer Full, Skanera. Ale telewizyjni researcherzy, którzy typują gości do programów telewizyjnych, przede wszystkim sprawdzają, kto ma największą liczbę wyświetleń. Obecnie disco polo zmierza w stronę zaplanowanego sukcesu.

Czyli?

Istnieją dziś firmy, takie jak Fabryka Przebojów, w których można kupić gotowe linie melodyczne i teksty. Co więcej, od podstaw kreowane są całe zespoły. W ten sposób powstał Top Girls. Wytwórnia Green Star oceniła, że na rynku brakuje kobiecego zespołu dla młodej widowni i ogłosiła casting. Trzy atrakcyjne dziewczyny, które wyłoniono do składu to dobry przykład na planowanie sukcesu, który, aby wybrzmieć, powinien przede wszystkim wyglądać. No, ale trzeba tutaj dodać, że one naprawdę potrafią dobrze śpiewać, a ich klipy mają po kilkadziesiąt milionów odtworzeń.

„Nikt nie słucha. Reportaże o disco polo", 2019, Judyta Sierakowska

„Nikt nie słucha. Reportaże o disco polo”, 2019, Judyta Sierakowska

Kto ma dzisiaj monopol na disco polo i jego najlepszych wykonawców?

Od 1994 r. Green Star z Białegostoku niezmiennie jest głównym graczem. Top zespoły z lat 90. wywodzą się właśnie z tej wytwórni, ale również nowy narybek, taki jak wspomniane Top Girls. Rynek jednak trochę się zmienił i dziś na Green Starze i Białymstoku świat się nie kończy. Przykładem jest chociażby sukces Pięknych i Młodych, którzy swoje utwory nagrywają w studiu Vanila Records założonym przez Krzysztofa Boguckiego w Kobyłce pod Warszawą. Ponadto disco polo już dawno przestały się brzydzić wytwórnie, które nagrywają różne rodzaje muzyki. Ich menadżerowie wiedzą bowiem, że to jest pewna inwestycja. Są też artyści, którzy wolą zachować większą niezależność, czyli po prostu płacą za nagrania w studiach. Ba, część z nich ma studia nagrań w swoich domach i właściwie pełną swobodę.

A czy jest to biznes, który uczciwie traktuje wykonawców, zwłaszcza tych na starcie?

Nie chcę stawiać się w roli sędziego. Na pewno jednak Green Star korzystał ze swojej pozycji rynkowej w latach 90., a umowy podpisane ówcześnie są w mocy do dzisiaj. No chyba że ktoś miał takie niebywałe szczęście i wykupił się, zanim się wybił, a stawka za niezależność stała się zaporowa. Tak było chociażby z Weekendem, chwilę przed sukcesem Ona tańczy dla mnie. Wprawdzie Green Star ma prawa do ich starszych piosenek, ale już nie do tej, dzięki której zdobyli pierwsze 100 milionów i międzynarodową sławę.

Kiedy ma się prawa autorskie do największych przebojów zespołu, a nawet i do jego nazwy, to wiadomo, kto kogo trzyma w szachu. Żadnym pocieszeniem pewnie nie jest też to, że nawet największe gwiazdy, jak Michael Jackson, podpisywały na początku nieudane umowy. Spróbujmy jednak postawić się też w sytuacji wytwórni, która, inwestując w karierę początkującego wykonawcy, też ponosi ryzyko.

Na okładce książki widnieje mural przedstawiający w radosnych barwach Zenka Martyniuka. Pasuje jak ulał do hasła „muzyka łagodzi obyczaje”, a to z kolei mogłoby być komentarzem do obrazu, jaki można znaleźć w środku. Disco polo poprawia nastrój, ludzie słuchający tego gatunku są szczerzy, serdeczni, gwiazdy nie gwiazdorzą, a na koncertach Polacy to jedna rodzina. Zastanawiam się, co poza już wspomnianymi relacjami biznesowymi jest łyżką dziegciu w tej beczce miodu?

Możemy poszukiwać goryczy w samym disco polo i pewnie znajdziemy składniki, bo przecież, jak wszystko inne, ma ono swoje jasne i ciemne strony, choćby to, że pieniądze często niszczą ludzi, a prawie każdy wykonawca przebrnął przez okres, kiedy sodówka uderzała mu do głowy. Tyle że w tej branży szybko schodzi się na ziemię, bo to swojskość daje siłę.

Gdy spojrzy się szerzej, to można dostrzec, że łyżką dziegciu jest podział. I nie chodzi o kwestię, o której już mówiliśmy, że jedni słuchają, a drudzy nie, jedni wstydzą się, a inni wręcz przeciwnie. Dużo bardziej niepokojący jest podział na akceptujących i nieakceptujących. Disco polo to, obok polityki i religii, kolejna sfera, która Polaków dzieli.

Co jest niepokojącego w tym, że ludzie nie zgadzają się na pewien standard muzyki?

Nic, dopóki nie reagują nerwowo, kiedy ją słyszą albo nie potrafią o niej rozmawiać. Tymczasem nie raz spotykałam się z postawą, którą zwykle wyraża krótkie: „Po prostu nie! Nie mów mi o disco polo”. Chyba to mnie najbardziej przeraża – radykalizm. On bowiem jest naładowany agresją. Zastanawia mnie, po co my z tym walczymy i dlaczego mamy problem, by rozmawiać o disco polo. Przecież ignorowaniem nie spowodujemy, że ono zniknie.

Czytałam nawet wpisy w rodzaju: „Podobała mi się książka Sierakowskiej o Mołdawii, ale o disco polo nie przeczytam”. Bo za disco polo nie stoi historia? Nie chcemy uwierzyć, że tam jest? Disco polo to ludzie, z krwi i kości. Często na zwykły ludzki sposób dobrzy. Tak jak i sama ich muzyka, która nie jest kulturą wysoką, to oczywistość, ale nie szkodzi. Bo jak ma szkodzić coś, co miliony podnosi na duchu i wprowadza w dobry nastrój? Inność nie jest niczym gorszym, a nikt z nas nie ma patentu na gusta.

Napisana przez ciebie książka ma pomóc zmierzyć się z problemem, którym jest „nie mów mi o disco polo”?

Przede wszystkim zależało mi na tym, aby zrozumieć, czym jest disco polo i skąd wyrasta, a dzięki temu pomóc przełamać stereotypy. Wystarczy tolerancja i nietraktowanie wykonawców oraz słuchaczy za niegodnych rozmówców.

Podobało mi się to, co Janek Bińczycki (muzycznie bardzo daleki od disco polo), który prowadził moje spotkanie w Krakowie, napisał na swoim profilu na Facebooku o książce: „o jej doniosłości piszę z pełnym przekonaniem, bo to nie tylko kawał świetnej dziennikarskiej roboty, ale też rzecz, która obala stereotypy, także takie, którym sam hołdowałem. Historie zespołów typu Maxim czy Skaner czyta się jak relacje z tras Black Flag lub Dead Kennedys, a dzieje kultowych gdzieniegdzie wytwórni Green Star czy Blue Star jakby to była historia Alternative Tentacles. Oczywiście nie chodzi o jakości muzyczne, tylko o determinację Mirków i Zenków z małych, przemielonych transformacją miejscowości, którzy, często inspirując się np. new wave czy new romantic, zakładali zespoły o fantazyjnych nazwach i jechali na syntezatorach trochę bardziej swojskie i przaśne wersje zachodniej dyskoteki. Sporo w Nikt nie słucha jest ducha DIY (bo oryginalna aparatura była poza zasięgiem), gorzkich życiowych doświadczeń i prawdy o Polsce. Po zapoznaniu się ze wspomnianym materiałem przedkładam rzewne białostockie syntezatory nad ten cały Berlin, techno i kluby, do których nie wpuszczają za zgrzebny wygląd.

Dlaczego powinniśmy zaakceptować disco polo?

Bo to jest część naszej kultury. Nie mamy tylko Chopina, a mówię to ja, która w 2010 r. współorganizowałam ze Stowarzyszeniem Mieszkańców Ulicy Smolnej Najdłuższe Urodziny – najdłuższy koncert chopinowski świata, wzięło w nim udział kilkuset wykonawców i trwał nieprzerwanie od 22 lutego do 1 marca.

Odnoszę się z pełną rewerencją do muzyki Chopina, ale mówiąc kolokwialnie, ona nie rozkręci imprezy plenerowej, tak jak to robi disco polo. Zresztą to nie dotyczy wyłącznie muzyki. Zauważ, co się najlepiej sprzedaje w literaturze. Remigiusz Mróz i Blanka Lipińska, której książka już w przedsprzedaży rozeszła się w kilkunastu tysiącach egzemplarzy. Zapewne użyty w niej 126 razy – jak podobno policzył Kuba Wojewódzki – rzeczownik „kutas”, bo o zamienniki trudno, pomógł w sprzedaży. Taka literatura i taka muzyka mają wzięcie, bo nie istnieje tylko kultura wysoka, a potrzeby niektórych odbiorców są proste. W tym temacie od lat bez zmian.

To się zaczęło już w latach 80., kiedy potrzeby romantyzmu, ckliwości przekładały się na wielomilionową oglądalność Niewolnicy Isaury czy W kamiennym kręgu. Ta pierwsza telenowela, krytykowana jako trzecioligowy serial, miała oglądalność na poziomie 81%, a rekord to 92%! To był najpopularniejszy program w historii polskiej telewizji. W latach 90. co trzecia ukazująca się na świecie książka była harlekinem, a tylko do końca 2000 r. kanadyjski koncern Harlequin Enterprise wydał w Polsce 100 milionów egzemplarzy tego typu książek.

Vox populi przede wszystkim?

Może lepiej zastanówmy się nad tym, czy istnieje super kontroferta względem disco polo. Moim zdaniem mamy mnóstwo fenomenalnych zespołów, które mogłyby powalczyć o gusta Polaków. Może tylko rynek muzyczny powinien sobie zadać pytanie, dlaczego one nie biją takich rekordów, jak discopolowcy.

A czy nie uważasz, że sięganie po disco polo to też w dużej mierze kwestia edukacji muzycznej lub raczej jej braku? Faktu, że niedostatecznie lub w ogóle nie uwrażliwia się na różne rodzaje muzyki, nie uczy odbioru. Może jest tak samo, jak z lekcjami plastyki, które traktuje się po macoszemu. Parę lat temu pisał o tym Filip Springer, widząc jako jej efekt brak wrażliwości na bałagan architektoniczny w polskiej przestrzeni. Może rzecz ma się podobnie z muzyką?

Nie badałam tego wątku, ale jeśli zapytasz, jak to u mnie w szkole wyglądało, będę mogła jedynie podzielić się smutną prawdą – z lekcji muzyki i plastyki niewiele wyniosłam. Miałam też odczucie, podejrzewam, że ono do dzisiaj jest powszechne, że dla nauczycieli liczą się stopnie z innych przedmiotów.

Hans Heinrich Eggebrecht, niemiecki muzykolog, twierdził, że muzyka jest chwałą Boga wyśpiewywaną przez anioły i narzędziem diabła. Może, zanim szeroko rozłożymy ramiona, warto odpowiedzieć sobie na pytanie: jaki wpływ ma disco polo? Jakie wzory myślenia i zachowania przemyca?

Nie doszukujmy się. Disco polo to prostota, taneczność. Jak odpowiadają sami ankietowani: „przy tej muzyce nie trzeba myśleć”. No, ale dodajmy też aspekt terapeutyczny – te teksty o miłości i czułości, śpiewane ciepłym falsetem miały i mają pozytywny wpływ. Choćby w latach 90. ta muzyka była wręcz faworyzowana w więzieniach. Osadzonym puszczano disco polo, bo jak twierdzono, to ich uspokajało i wprowadzało w pogodny nastrój. W areszcie śledczym na warszawskiej Białołęce listę przebojów okupowała Wolność Boysów, a teraz na pierwszym miejscu jest tam Mama ostrzegała zespołu Daj To Głośniej. Oczywiście discopolowego.

Być może problem z disco polo polega na tym, że ten gatunek nie doczekał się solidnych, a jednocześnie nieuprzedzonych krytyków muzycznych? Znasz takich?

Sądzę, że nie ma takich. Jedynymi krytykami są sami muzycy, jak na przykład jeden z bohaterów książki, Robert Sasinowski z zespołu Skaner, który stara się trzymać poziom, zarówno w tekstach piosenek, jak i teledyskach. On jest też przykładem na to, że niektórzy wykonawcy disco polo chcieli śpiewać ambitniejsze piosenki, niestety bez rezonansu wśród odbiorców.

Przygotowując się do tej rozmowy, jeszcze przed świętami, wpisałem w wyszukiwarkę hasło: muzyka. W części najważniejsze artykuły otrzymałem następujące wyniki. Na trzecim miejscu „Madonna jest chora”, na drugim „Vince Neil przeszedł operację”, na pierwszym zdjęcie uśmiechniętego Zenka Martyniuka i informacja, że TVP zapowiada specjalny, świąteczny benefis muzyka.

Oj działo się, 11 grudnia Opera i Filharmonia Podlaska wypełniła się po brzegi, a czołowi wykonawcy gatunku zdawali relacje w mediach społecznościowych. Spore wydarzenie towarzyskie. Benefis „Życie to są chwile” z okazji 30-lecia kariery Martyniuka, 26 grudnia w paśmie wieczornym pokazała telewizyjna dwójka. I? I stał się hitem Bożego Narodzenia – 4,04 miliona widzów, czyli pokonał nawet Kevina samego w domu! Martyniuk kolejny rok przyciąga nawet ośmiomilionową widownię w czasie emisji Sylwestra Marzeń. A wkrótce na ekrany kin wejdzie film biograficzny Zenek.

Tak, czeka na walentynkową premierę… Zestawienie tych artykułów to najpewniej zbieg okoliczności, ale wymowny – disco polo jest w szczytowej formie. Z drugiej strony bohaterowie twojej książki – muzycy i fani – krytykują utwory, które powstają w ostatnim czasie, zarówno teksty, jak i teledyski. To można by odczytać jako zapowiedź kryzysu. Czy według ciebie disco polo powoli się wyczerpuje, czy czeka nas długie królowanie tego gatunku?

Disco polo już raz było w kryzysie. W latach 2002–2006 właściwie zeszło do podziemia. Nagle bowiem ucichło w Polsacie, który był jego główną tubą. Zniknęły z anteny programy „Disco Polo Live” i „Disco Relax”, które zapewniały wielomilionową oglądalność. A potem disco polo wykwitło, dzięki Internetowi oraz telewizji, z jeszcze większą witalnością. Kto wie, być może znów przycichnie na jakiś czas, ale z pewnością nie zniknie. Dopóki są wesela i inne imprezy, na których się tańczy, discopolowcy będą mieli gdzie grać i za co żyć.


Judyta Sierakowska: Reporterka, podróżniczka, z wykształcenia socjolożka. Kilka miesięcy mieszkała w Komracie, stolicy Gagauzji, gdzie uczyła dzieci języka polskiego, a dorosłych przygotowała do egzaminu na Kartę Polaka. Wszyscy zdali.

Czytaj również:

Foto polo
i
Łukasz Jasiukowicz, portret Dominika Sadocha dla magazynu „Żurnal”; Instagram: @lukejascz
Przemyślenia

Foto polo

Kacha Kowalczyk

Od fascynacji do niechęci i z powrotem – wokalistka Coals o swojej relacji ze sztuką fotografii i o najlepszych twórcach made in Polska.

Zaczęłam interesować się fotografią na początku liceum. Pamiętam czarno-białe zdjęcia ludzi w prozaicznych, codziennych sytuacjach. Smutne, zmęczone życiem twarze. Majestatyczne portrety ważnych osobistości oświetlone jak na barokowych dziełach. Kobiety z zamkniętymi oczami w zwiewnych sukniach pływające po jeziorze. Wszędzie to samo i tak samo. Znużyło mnie to w końcu.

Czytaj dalej