Dwie pary butów
i
Maraton w Seulu/ Wikiemdia Commons
Przemyślenia

Dwie pary butów

Piotr Stankiewicz
Czyta się 3 minuty

Latem kupiłem dwie pary butów do biegania. Pierwszą – w profesjonalnym sklepie w Warszawie, z doradcą, konsultacją i plakatem Mo Faraha na ścianie. Drugą – w Szklarskiej Porębie, w sklepiku-straganie na deptaku, gdzie można też było dostać ciupagi made in China i oscypek made in Bóg wie gdzie. Pierwsze buty wybierałem przez godzinę z chyba stu par, które znajdowały się w sklepie, druga to była sierota na swojej półce, wzięta niemal bez przymierzania. Ceny przemilczę, ale podam ich stosunek: pierwsze buty były równo pięć razy droższe.

Co się stało później? Dokładnie to, co można przewidzieć. A więc w butach drogich i lansiarskich biega mi się fatalnie, są niewygodne, nie mogę ich wyczuć, lewa stopa pronuje, a prawa supinuje, do piętnastego kilometra wszystko boli, po piętnastym – już wszystko jedno, byle do końca, byle tylko je zdjąć. A te tańsze, kupione od ręki? Ach, słowa tego nie oddadzą, leżą od razu i idealnie, jestem w nich jak szampan – lekki, doskonały.

 

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Ale dlaczego zadręczam Was tymi szczegółami? Dlatego, że to świetna ilustracja, że my, współcześni stoicy, musimy porzucić ów wytarty pogląd naszych ojców założycieli, wedle którego świat jest urządzony racjonalnie i sprawiedliwie. Optymistyczną wizję harmonijnego świata można oczywiście atakować huraganem Harvey („Jak możliwe są takie kataklizmy w tym niby ułożonym świecie? Szach-mat teiści!”), ale, co najciekawsze, nie trzeba wcale wytaczać tych argumentów armat. Można dać się wykazać wróblom. Nie potrzeba monsunu, wystarczy para butów, by rozleciał się ład świata. Ale jak?

 

Jeżeli postrzegam świat jako nieprzewidywalny i przypadkowy (polecam tę optykę!), jako pozbawiony porządku, ładu, a już na pewno jakiejkolwiek racjonalności, to absurdalne zdarzenia typu „tanie buty – super, a drogie leżą fatalnie” są czymś, czego należy spodziewać się na porządku dziennym. I to jest sytuacja dość prosta. Z obolałymi stopami i złością na koszty radzę sobie po stoicku, a resztą nie zawracam sobie głowy. Ale pomyślcie teraz, co się stanie, jeżeli będę się starał zachować tę wiarę w racjonalność i harmonię świata. Dojdzie mi dodatkowy ciężar, nawet większy i dotkliwszy niż poprzednie. Będę musiał sobie wytłumaczyć, jak taka bezsensowna rzecz mogła się wydarzyć w moim ładnym, poukładanym świecie. Jak to się stało, że droższe buty, zamiast mile przewidywanej jakości i amortyzacji, przyniosły mi rozczarowanie i stratę kasy, a te tanie, zdjęte z losowej półki okazały się strzałem w dziesiątkę. Zamiast robić spokojne wybieganie w tańszych butach, będę musiał wkładać czas i energię w to, żeby pogodzić sobie w głowie ten konsumencki absurdzik z wiarą w racjonalność świata. Ta wiara przestaje być więc jakąkolwiek pociechą, oparciem czy optymizmem. Staje się ciężarem, który przytłacza i kosztuje. A jeśli wiara w coś nie dość, że kontrfaktyczna, to jeszcze nieprzydatna… po co w ogóle ją mieć?

Czytaj również:

Era Wodnika
Przemyślenia

Era Wodnika

Jakub Popielecki

W kącie pokoju stoi komódka. Jesteśmy w Brazylii, są wczesne lata 80., ciocia Lucia obchodzi 70. urodziny, na przyjęcie zjechała się cała rodzina. Dzieci składają solenizantce życzenia, podsumowując jej bogaty życiorys – jak mówią – godny filmu. Lucia, otoczona przez bliskich, znajdująca się w centrum uwagi, ucieka jednak wzrokiem ku komódce, a myślami – ku przeszłości. Przypomina sobie, jak kiedyś, dawno temu, uprawiała na mebelku seks z kochankiem. Wspomnienie jest jasne, żywe, żywsze niż teraźniejszość. Jeszcze moment, a i ta chwila przeminie. Zaraz przeniesiemy się bowiem w przyszłość, do czasów współczesnych. Mieszkanie opustoszeje, zostanie w nim tylko jego właścicielka, Clara (grana przez Sonię Bragę), krewna Lucii – jedną dojrzałą kobietę wspominającą szaloną młodość zastąpi druga. W kącie mieszkania pozostanie stara komódka.

„Aquarius” Klebera Mendonçy Filho to nie opowieść o Lucii i jej komódce, tylko o Clarze i jej mieszkaniu. Ale w przechodzeniu od jednej bohaterki do drugiej, w skupieniu na łączącym generacje przedmiocie, tkwi sedno filmu. Filho opowiada o przemijaniu, o przekazywanym z pokolenia na pokolenie dziedzictwie, o kołowrocie młodości i starości. Kamera swobodnie przekracza tu granice czasu, ale ogranicza się do jednej przestrzeni. Jazdy i panoramy korytarzami mieszkania Clary są niezwykle zmysłowe, płynne, obiektyw „pożera” wnętrze, stara się złowić jego ducha. Szuka aury, tej, o której pisał Walter Benjamin. „Aquarius” opowiada przecież o analogowej kobiecie żyjącej w cyfrowych czasach, o kochającej winyle dziennikarce muzycznej w epoce empetrójek i streamingu, o właścicielce zabytkowego mieszkania zagrożonej przez agresywną gentryfikację.

Czytaj dalej