Dukkha
i
Ilustracja: Igor Kubik
Pogoda ducha

Dukkha

Buddyzm, wstęp do szkoły polskiej (3)
Juliusz Strachota
Czyta się 5 minut

Nie da się zaspokoić ciągłego wewnętrznego braku, który nami szarpie. Nie da się znaleźć zaspokojenia w kolejnym statusie, osiągnięciu albo szkole buddyjskiej – o kolejnych stopniach swojej ścieżki pisze Juliusz Strachota

Nauczyciel zen powtarzał: pielęgnuj umysł NIE WIEM. Ja jednak, po latach, znów chciałem wiedzieć. I ciągle pytałem. I miałem podejrzenia, że mój nauczyciel jednak nie wie tak zwyczajnie, zwyczajnie. Że zen, które powstało jakieś tysiąc lat po Buddzie, niespecjalnie zajmuje się pierwotnymi nauczaniami mistrza, a już na bank niespecjalnie zajmuje się nimi mój nauczyciel. A nauczanie Buddy, które czytałem w Wikipedii, wydawało mi się dużo bardziej zrozumiałe niż instrukcje towarzyszące praktyce mojej szkoły.

Zacząłem się nudzić, szukać nowych/starych ekscytacji – odciągałem się od rzeczy i doświadczeń tego świata. Wracałem do siebie samego. Zamiast weekendowych odosobnień wybierałem Netfliksa – przecież byłem człowiekiem, który już wygrał z demonami. Na co było się tak starać? Żeby osiągnąć oświecenie, w które nie wierzyłem? Żeby być ulubionym uczniem nauczyciela, który po latach wydawał mi się takim samym gościem jak ja?

Im bardziej Netflix, im bardziej podróże i ciastka, tym większy mętlik w głowie. Wszystko od nowa. Tak nauczyłem się, że ten trening nie działa na stałe, co łączy się pięknie z filarem nauk Buddy o nietrwałości. Wydaje się, że to bardzo prosty filar, zwłaszcza w porównaniu do tego o braku jaźni. Tym i innym filarom przyjrzę się z moimi rozmówcami w najbliższym czasie.

Wróćmy do nudy i braku zaspokojenia. Buddyzm zen przestał mi wystarczać i zacząłem szukać w technikach mitycznie kuszących.

Zen nie objaśniało mi sprawy tak, jak to robią programy treningowe na siłowni, ale działało. Podobało mi się to, bo czułem, że być może o to chodzi w religii. Jednak, kiedy zajrzałem do Wikipedii, okazało się, że podstawowa nauka Buddy jest opisana prosto i jasno. Bez żadnej specjalnej tajemnicy. Brzmiało to właśnie jak opis ćwiczenia.

Chodziło w niej w uproszczeniu o to, że nie da się zaspokoić tego ciągłego wewnętrznego braku, który nami tak szarpie. Nie da się znaleźć zaspokojenia w kolejnym iPhonie, statusie, osiągnięciu albo… szkole buddyjskiej. Cierpienie nazywane dukkha to ciągły brak zaspokojenia. Wynika z iluzji ja i przywiązania do pragnień. O tym Budda powiedział w Czterech Szlachetnych Prawdach – w swojej absolutnie podstawowej nauce.

Otóż jest taka szkoła, która jest jasna jak Wikipedia i ma w Polsce solidną reprezentację. Z neofickim nałogowym entuzjazmem poświęciłem się praktykom therawady – tej żółtej. W jej centrum są rzeczy mierzalne – jak na religię dość jasno objaśnione. Mówi się w tej szkole inaczej niż w języku zen. Zamiast sutry mówi się sutty, dhamma zamiast dharma, co mi trochę przeszkadzało, bo przyzwyczaiłem się do niektórych wyrazów.

Wyjaśnię sprawę: pism buddyjskich, czyli sutr (z sankrytu) ani sutt (z pali) raczej nie czytałem. Therawada opiera się na tak zwanym kanonie palijskim, który uznawany jest za zbiór nauk najbardziej zbliżonych do nauczania Buddy. Tu kryje się wiele rzeczy, o których buddyzm zen i tybetański zupełnie zapomniały lub je odrzuciły.

Zamiast sutt czytałem opracowania, interpretacje, opisy w Wikipedii.

Ponieważ nie było w therawadzie tej nieuchwytności zen, którą jednak trochę polubiłem, praktykowałem te dwie szkoły wymiennie. Zależnie od nastroju i zapewne powierzchownie.

Zabrałem się za praktykę medytacji, którą wiele szkół uważa za jedyną słuszną, bo o niej mowa jest w suttach. Zacząłem praktykować jhany, czyli wchłonięcia medytacyjne, które po latach tego samego siedzenia na poduszce i słuchania, jak przelatują dźwięki, uczucia, myśli i inne zewnętrzno-wewnętrzne bodźce, dały mojej praktyce automatyczne odświeżenie.

Są to stany, które śmiało można nazwać odmiennymi stanami świadomości – w trakcie kolejnych stadiów pojawiają się fizyczne i emocjonalne stany ekstatyczne, zadowolenie albo głębokie nieporuszenie umysłu, które przeradza się w zatarcie granic między mną a resztą świata.

Później postanowiłem wrócić do buddyzmu tybetańskiego, który ma mnóstwo wyjątkowo atrakcyjnych technik jogicznych – praktyki świadomego umierania albo ogrzewania organizmu, dzięki czemu podniesioną temperaturą ciała można wysuszyć na sobie pranie.

Robiłem dziwne podskoki, wydawałem okrzyki, oddychałem raz jedną, raz drugą dziurką od nosa, żona groziła rozwodem. Kiedy skusiło mnie, żeby sięgnąć po metodę Wima Hofa, który ma swój mit wykształconego przez mnichów Batmana, powiedziałem sobie: „No dobra, stop”.

Ścieżka

Skoro znów się pogubiłem, to wróciłem do Wikipedii. Znalazłam wtedy coś, co dotychczas omijałem – to, że nauka Buddy to kodeks, a te wszystkie odmienne stany świadomości (które oczywiście namiętnie ćpałem) są tylko jednym z jego elementów.

Do Czterech Szlachetnych Prawd, które określają doktrynę, niezbędna jest ścieżka, która określa dyscyplinę i składa się z ośmiu punktów:

1. Prawidłowy pogląd

2. Prawidłowe intencje

3. Prawidłowa mowa

4. Prawidłowe działanie

5. Prawidłowa egzystencja

6. Prawidłowy wysiłek

7. Prawidłowa uważność

8. Prawidłowe skupienie

Medytacja to w zasadzie dwa z punktów szlachetnej ośmiorakiej ścieżki, która prowadzi do wyzwolenia. W wielu przypadkach jeden – siódmy. Reszta punktów dotyczy między innymi tego, żeby zarabiać legalnie, nie kraść, nie zabijać, nie plotkować, nie kłamać, nie obgadywać innych.

Bo w praktyce buddyjskiej podstawowym ideałem jest niesienie pożytku innym. Stąd na koniec praktyki ślubuje się między innymi maksymalny wysiłek, żeby wyzwolić niezliczone czujące istoty.

Jak mogłem przegapić to, że ścieżka do wyzwolenia jest tak zwyczajna?

Wejście w strumień

Mój pierwszy nauczyciel zen zmarł i błąkałem się nieco po świecie oraz swoim umyśle. Znalazłem się między innymi u dalajlamy, u którego się nie odnalazłem. Na Sri Lance. W Bhutanie. W Tybecie.

I wreszcie docieram pod ten figowiec, pod którym Budda osiągnął oświecenie. Jem ciastka, piję herbatę i wracam do Polski, żeby zdążyć przed nowym wirusem. Zamykam się w domu. Z tego zamknięcia wracam do codziennej, intensywnej praktyki.

W szczycie pandemii, w listopadzie 2020, od nowego nauczyciela przyjmuję buddyjskie wskazania. Tę dość podstawową rzecz robię prawie dziesięć lat po tym, jak za buddyzm zabrałem już się niby na serio. W strumień nauk Buddy wstępuję na Zoomie. Przed komputerem ślubuję przestrzegać wskazań, dostaję buddyjskie imię. Koniec zdalnej ceremonii, idę opróżnić zmywarkę. Potem spacer z psem i żona może wreszcie oddać mi córkę.

Buddyzm przeniknął się z moim życiem tak, że nie wiem, gdzie przebiegają granice. To trochę jak z tym najważniejszym buddyjskim drzewem.


Zapraszamy do przeczytania pierwszej drugiej części cyklu: Buddyzm, wstęp do szkoły polskiej.

ilustracja: Igor Kubik
ilustracja: Igor Kubik

Czytaj również:

Najważniejsze drzewo świata
i
ilustracja: Igor Kubik
Doznania

Najważniejsze drzewo świata

Buddyzm. Wstęp do szkoły polskiej (1)
Juliusz Strachota

„Naukami Buddy zainteresowałem się 20 lat temu – nie wiedziałem dokładnie dlaczego”. Pisarz Juliusz Strachota opowiada o swojej wielorakiej duchowej ścieżce w pierwszej części naszego nowego cyklu.

Siedzę pod drzewem, pod którym Budda osiągnął oświecenie. Najważniejsze miejsce dla buddystów z całego świata. Drzewo rośnie w samym centrum zespołu świątynnego Mahabodhi w indyjskiej miejscowości Bodh Gaja. Jakim cudem przetrwało do dziś? Odpalam Wikipedię, z której wynika, że tak naprawdę to czwarty bezpośredni potomek tamtego konkretnego drzewa. Czyli dość pokrętna sprawa. To samo i nie to samo drzewo jednocześnie.

Czytaj dalej