Droga 420, czyli jak lecznicze konopie stały się zakazaną marihuaną
i
Esteban Lopez/Unsplash.com
Wiedza i niewiedza

Droga 420, czyli jak lecznicze konopie stały się zakazaną marihuaną

Wojtek Antonów
Czyta się 7 minut

Cannabis od tysięcy lat są wykorzystywane do produkcji tekstyliów, lin czy papieru. Równie długo znane są ich właściwości terapeutyczne. Stosowane do inhalacji, spożywane z miodem i mlekiem, w końcu palone w fajce konopie były obecne już w starożytnej medycynie hinduskiej, chińskiej czy egipskiej. Nigdy nie było też tajemnicą, że ich stosowanie daje efekty psychodeliczne, jednak dopiero w latach 30. XX w. stało się to w USA jednym z powodów uznania ich za groźny narkotyk oraz zakazu ich posiadania i użytkowania.

Zwyczaj palenia konopi w skrętach przywędrował do Ameryki wraz z transportami przypraw oraz materiałów z Chin i Indii w połowie XIX w. Pachnąca Cannabis indica szybko zaczęła być uprawiana na terenie dzisiejszych Bahamów czy Dominikany, które były pierwszymi portami na tamtejszym handlowym szlaku. Roślinę na swój użytek mogli hodować niewolnicy, którym konopie zastępowały tytoń. Prawdopodobnie to właśnie tam powstały też amerykańskie odmiany o działaniu zmieniającym świadomość.

Lekarstwo, trucizna

Na początku XX w. w Stanach Zjednoczonych cannabis indica jako składnik lekarstw była dostępna w syropach na kaszel, maściach, nalewkach i naparach. W każdej aptece i na wszystkich stacjach benzynowych. Mało kto palił wtedy susz. Sytuacja zmieniła się diametralnie, gdy po rewolucji meksykańskiej z 1910 r. Stany Zjednoczone, zwłaszcza południowe, zaczęły przyjmować sporo imigrantów z Meksyku. Latynosi przywieźli ze sobą rodziny, kulturę i… marihuanę (co ciekawe, ta nazwa nie była wcześniej znana na świecie i na początku posługiwali się nią tylko Meksykanie).

Lata 20. i 30. XX w. to w USA czas prohibicji i rasizmu. Wielu polityków powodów kryzysu finansowego i upadku wartości doszukiwało się wśród wyzwolonych niewolników i imigrantów z Meksyku, przypisując im wszelkie możliwe grzechy i przewinienia. Jednym z ważniejszych było właśnie palenie marihuany, po której, jak pisała ówczesna amerykańska prasa: „czarni ośmielali się patrzeć białym w oczy, a Meksykanie tańczyli z białymi kobietami”. Ważne było podkreślenie, że źródłem kłopotów była „MARIHUANA” – zło przywiezione z Meksyku, a nie lecznicza cannabis indica, którą można było kupić w każdej aptece.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Rosnąca nagonka na konopie doprowadziła jednak do całkowitego zakazu ich używania. Palenie skrętów zeszło do podziemia, ale sama nazwa marihuana odniosła swojego rodzaju sukces i stała się obowiązującym na całym świecie terminem określającym konopie do palenia.

Marihuana, czyli 420

W podziemiu marihuana miała się świetnie. Wbrew zakazom zyskiwała coraz większą popularność. Palili głównie przedstawiciele wolnych zawodów, artyści, muzycy jazzowi. Ci ostatni mieli też ogromny wkład w tworzenie nowych zakodowanych nazw, pod którymi w swoich kawałkach ukrywali palenie skrętów. Jednym z największych fanów konopi był Louis Armstrong, który palenie skrętów nazywał muggle smoking i nagrał utwór pod nazwą Muggles. Inne jazzowe określenia na trawę to jive, mezzroles – na cześć muzyka Mezza Mezzrowa – czy znane do dzisiaj weed i chronic.

Fot. Franco Zen/Unsplash.com
Fot. Franco Zen/Unsplash.com

Dziś określeń marihuany są setki, jeśli nie tysiące. Jedno z nich powtórzyło nawet sukces „marihuany” i w ciągu ostatnich 10 lat z kodu znanego tylko nielicznym stało się hasłem popularnym na całym świecie. Co więcej, stało się wręcz symbolem międzynarodowego święta wszystkich palących konopie. Mowa oczywiście o 420 czytanym jako cztery dwadzieścia (ang. four twenty). Nazwa pojawiła się w na początku lat 70. w Kalifornii, potem, w latach 80. kilka razy przewinęła się w popularnym w konopnych kręgach magazynie „High Times”, parę razy o godzinie 4:20 wspominali też muzycy The Grateful Dead, Bob Dylan czy Willie Nelson. 

Od połowy lat 90. co roku 20 kwietnia w San Francisco spotykają się zwolennicy legalnej marihuany i punktualnie o 16:20 (4:20 po południu według amerykańskiego systemu oznaczania czasu) odpalają skręty. Na początku robili to na zasadzie obywatelskiego nieposłuszeństwa, ale od 2003 r. mogą już to robić legalnie – dzięki California Senate Bill 420, czyli ustawie o legalizacji medycznej marihuany.

Skąd się wziął ten liczbowy kod i co oznacza? Mitów jest kilka. Przez pewien czas krążyła legenda, że to policyjny kod określający podejrzanych o palenie skrętów – to jednak bzdura. Według innej teorii liczba miała pochodzić z jednej z piosenek Dylana – ale i to nie jest prawdą.

Fot. Gio Barlett/Unsplash.com
Fot. Gio Barlett/Unsplash.com

Sprawę postanowił zbadać w latach 90. wspomniany przed chwilą „High Times”. Redaktor naczelny magazynu napisał artykuł, w którym przedstawił kilka możliwych wyjaśnień i zapytał czytelników, co o tym myślą. W odpowiedzi zgłosił się… jeden z autorów terminu. Otóż wszystkie znaki na ziemi i w chmurach (dymu) wskazują, że za terminem „cztery dwadzieścia” stoi pięciu przyjaciół z liceum w San Rafael. W 1971 r. jakimś cudem weszli w posiadanie mapy, która miała doprowadzić ich do ukrytej w lesie opuszczonej plantacji pierwszej klasy konopi. Pewnego dnia umówili się o 16:20 pod stojącym na szkolnym dziedzińcu pomnikiem Ludwika Pasteura i wyruszyli na poszukiwanie „zielonego runa”.

Nie wiadomo, czy to mapa była niedokładna, czy chłopcy nie byli w stanie się odnaleźć w lesie – w każdym razie nic nie znaleźli. Bawili się jednak świetnie, więc wyprawę powtórzyli po raz kolejny (znowu nic) i jeszcze raz (też nic). Kod jednak pozostał, 420 stało się ich hasłem, które oznaczało chęć spotkania i palenia. Wraz z poszerzaniem towarzyskich kręgów termin zyskiwał popularność, aż wkrótce cała szkoła wiedziała, co się robi o 4:20 po południu.

Traf chciał, że jeden z przyjaciół po ukończeniu liceum zaczął pracować jako manager zespołu Too Loose to Truck, który często grał z legendarnymi The Grateful Dead. Dzięki temu termin 420 szybko wszedł do języka muzyków, co przy ich rosnącej popularności, liczbie koncertów w całym kraju, spotkań z innymi artystami i konsumowaniu dużych ilości skrętów spowodowało, że stał się znany i przejmowany przez kolejne osoby. 4:20 – czyli czas zapalić!

Od czasu przyjęcia w Kalifornii ustawy 420 obchody święta konopi przypadające na 20 kwietnia są z roku na roku coraz huczniejsze. W Stanach i krajach, gdzie rekreacyjna marihuana jest legalna, to po prostu święto porównywalne np. do dnia św. Patryka. Natomiast tam, gdzie używanie konopi wciąż jest nielegalne, odbywają się marsze i spotkania zwolenników zalegalizowania rośliny, która od tysięcy lat towarzyszy ludzkości.

Czytaj również:

Konopie – roślina zbyt użyteczna
i
fot. Aleksander Borawski
Promienne zdrowie

Konopie – roślina zbyt użyteczna

Katarzyna Tyszkiewicz-Borawska

Usłyszeliśmy z przyjaciółmi, że konopie wracają na polskie ziemie i też zapragnęliśmy zostać hodowcami. Nie wiedzieliśmy, że przyniesie nam to moc utrapień – ale i dużo radości.

Spółkę założyliśmy we troje: ja, mój mąż Aleksander i nasz przyjaciel Przemek. Jak tercet przyjaciół z Ziemi obiecanej, tyle że nie fabrykę zakładaliśmy, ale uprawę konopi. Nasiona dostaliśmy w poznańskim Instytucie Włókien Naturalnych i Roślin Zielarskich. Mieliśmy wyprodukować dla nich ziarno na rekultywację. Reszta plonu – kwiatostany i słoma – miała być do naszej dyspozycji i z góry postanowiliśmy przeznaczyć ją na olejek oraz beton konopny. Byliśmy pełni zapału i dobrych przeczuć.

Czytaj dalej