Don Klifot
i
Donald Taylor Ritchie, fot.: Wikipedia.pl, CC BY-SA 4.0
Pogoda ducha

Don Klifot

Ewa Pawlik
Czyta się 1 minutę

Urodził się w 1925 r. Po szkole, podczas drugiej wojny światowej, rozpoczął służbę w marynarce Australii na pokładzie HMAS Hobart, z którego miał okazję obserwować poddanie się armii japońskiej w Zatoce Tokijskiej.

W 2006 r. przyznano mu Order Australii, najwyższe odznaczenie państwowe, za wkład w rozwój kraju poprzez znaczące dokonania. Ale nie miało to z wojną nic wspólnego.

Od 1964 r. Donald Taylor Ritchie, zwany Donem, mieszkał na przedmieściach Sydney, w Watson Bay. Tuż obok znajduje się okryty ponurą sławą klif The Gap. W tym miejscu, rok w rok, odbiera sobie życie około 50 osób, skacząc w przepaść.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Don był ciepłym i dobrym człowiekiem, który kochał spacery. A ponieważ mieszkał w pobliżu The Gap, dosyć często zdarzało mu się spotykać w trakcie tych przechadzek ludzi planujących samobójstwo. Były żołnierz, a później także były sprzedawca polis ubezpieczeniowych, miał w zwyczaju nawiązywanie rozmowy z takimi ludźmi. Z reguły pytał najzwyczajniej w świecie: „Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?” i proponował herbatę.

Zaskakująco często ten drobny gest wystarczał, by nowy znajomy nie skakał w przepaść.

Don nie posiadał żadnego psychologicznego wykształcenia, był spacerowiczem amatorem o wielkim sercu, ogromnej życzliwości i otwartości na drugiego człowieka. Działał w naturalny dla siebie sposób i do końca życia nie uważał, by robił coś wybitnego.

Trudno dokładnie podać, ile osób ocalił Don w trakcie swoich spacerów. Na pewno nie mniej niż 160 – to udokumentowane przypadki, które sprawdzono przed przyznaniem odznaczenia. W wyniku działań Dona i jego żony Moyi w pobliżu klifu stanęły bezpłatne telefony obsługiwane przez poradnie psychologiczne i kryzysowe, a lokalne władze zajęły się organizacją systemów pomocy dla ludzi znajdujących się w trudnej sytuacji życiowej. Wiadomo, że spacery są zdrowe, ale któż by pomyślał, że nie tylko dla spacerującego!

Roland Topor, rysunek z archiwum nr 946/1963 r.
Roland Topor, rysunek z archiwum nr 946/1963 r.

Czytaj również:

Smutek nie jest chorobą – rozmowa z Allanem Horwitzem
i
"Lachrymae", 1894-95, Lord Frederic Leighton; źródło: MET
Wiedza i niewiedza

Smutek nie jest chorobą – rozmowa z Allanem Horwitzem

Tomasz Stawiszyński

Zaczęło się od tego, że był overbooking i poleciałem do Nowego Jorku we wtorek, a nie w poniedziałek. Nie kłóciłem się specjalnie z przedstawicielami PLL LOT, bo na rozmowę z Allanem Horwitzem, na którą czekałem od lat – to jeden z moich intelektualnych idoli, jego książki The Loss of Sadness, What is normal? albo Creating Mental Illness pochłaniałem z wypiekami na twarzy – byłem umówiony dopiero w środę. Wysłałem więc e-mail do hotelu z informacją, że z powodów losowych przylecę dzień później, i spokojnie wróciłem do domu.

Kiedy jednak nazajutrz, po trzygodzinnej (z powodu gigantycznych, nawet jak na Nowy Jork, korków) podróży z lotniska JFK na Manhattan, do hotelu w końcu dojechałem – w stanie zaawansowanego jet lagu i ogólnego zmęczenia – okazało się, że mój e-mail nie dotarł, a rezerwację anulowano. „Nie mamy pańskiego pokoju i co pan nam zrobi?” – mniej więcej coś takiego powiedział mi wyjątkowo niesympatyczny recepcjonista.

Czytaj dalej