Dom z drewna i słońca
Marzenia o lepszym świecie

Dom z drewna i słońca

Architektura pasywna
Zygmunt Borawski
Czyta się 4 minuty

Ola i Przemek zbudowali dom, który wykorzystuje energię z promieniowania słonecznego. Oddychają czystym powietrzem, nie muszą walczyć z grzybem – i płacą śmiesznie niskie rachunki za energię.

Mieliśmy mieszkanie w bloku. Długo pracowałam na stanowisku kierowniczym w banku, Przemek miał warsztat motocyklowy, wcześniej był wojskowym. Później zdałam na kulturoznawstwo i zaczęłam uczyć dzieci w przedszkolu. Zamarzył nam się dom. Zaczęliśmy szukać ziemi. Dwa razy mogliśmy kupić felerną działkę, ale raz wyratował mnie mój tata, a za drugim razem – mama, która jest leśnikiem. Widzieli, że jest w tych działkach coś dziwnego. I mieli rację. W ogóle bez rodziców nic by się nie udało. Dołożyli się też do inwestycji. Do trzech razy sztuka z tą działką, nieopodal tamtych dwóch znaleźliśmy kolejną i ta była idealna. Już nie było odwrotu. Sprzedaliśmy mieszkanie i z wielkim trudem, ze względu na moje problemy zdrowotne, dostaliśmy kredyt. Ale udało się. Mogliśmy zacząć.

Teraz potrzebowaliśmy projektu. Nic nam się nie podobało, żadne domki katalogowe. My chcieliśmy coś prostego, a tamte były przekombinowane. Ktoś polecił nam Piotrka z firmy Greencolective. Spotkaliśmy się kilka razy, szybko się dogadaliśmy. Święty człowiek. Jego projekty są ekologiczne i pasywne. On zresztą jest taki sam. Totalnie oddany pracy i Ziemi. Na bazie jego gotowego projektu zrobiliśmy dom. Przed zakończeniem fazy projektowania Piotrek mówi do mojego męża, że w sumie to Przemek sam sobie z tym domem poradzi. Sam go może postawić. To jest proste. Patrzę na Przemka, jest trochę przerażony, ale podnosi wzrok i patrzy na mnie z przekonaniem. Jest nadzieja, chęć działania. Robimy. 

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wylewanie ławy fundamentowej to był największy stres. Zatrudniliśmy tylko czterech ludzi do skręcenia zbrojenia. Resztę wykonaliśmy bez zawodowych robotników. Sami zrobiliśmy szalunki, sami laliśmy beton. Przy budowie ścian szczytowych pomagali nam znajomi. Wszystko jest tutaj z drewna. Konstrukcja z drewna klejonego, ściany działowe z konstrukcyjnego drewna litego, wnętrze obite deskami ze świerku syberyjskiego. Na elewacji daliśmy pionowo deski z thermo sosny. Dobra, bo nie potrzebuje żadnej impregnacji. Ściany zewnętrzne mają tu –0,5 m- szerokości i wiesz, ile jest w tym ocieplenia? 46 cm! To wełna drzewna, którą specjalnymi maszynami wpompowywali pod ciśnieniem 11 atmosfer pomiędzy membrany. Na podłodze daliśmy deski ze świerku, a w pomieszczeniach mokrych deski z impregnowanego jesionu. Do tego okna. Kupiliśmy trzyszybowe, bo tylko z takimi mogliśmy spełnić warunki pasywności. Istotne jest też to, że nic przy budowie tego domu się nie zmarnowało. Stół, przy którym siedzimy, został zrobiony z desek, które zostały nam z budowy elewacji. To samo tyczy się półek w kuchni. Cokół w kuchni nad blatem zrobiliśmy z blachy ryflowanej, a w łazienkach zamiast glazury znowu daliśmy thermo sosnę. W końcu niejedna sauna jest nią obita.

Jak przyszła kobieta z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, by sprawdzić parametry pasywności, abyśmy mogli dostać dofinansowanie, to siedziała u nas 12 godzin. Jej pierwsze pomiary wykazały tak niski współczynnik przenikalności ciepła, że myślała, że maszyny obliczeniowe oszalały. Po 12 godzinach znowu wszystko zmierzyła. I tak samo. Wszystko na bardzo niskim poziomie. Była zdumiona. Wiesz, my byliśmy wiecznie na wszystko uczuleni. Co chwila przeziębienia. A teraz nic. Dzięki temu, że użyliśmy tylko naturalnych, najwyższej jakości produktów, powietrze jest tutaj niebywałe. Nie ma grzyba, nie ma ciągłych zmian temperatury. Rekuperator daje czyste powietrze, drewno daje ciągły zapach świeżości. 

Wprowadziliśmy się na wiosnę 2017 roku. Mieszkamy tu już prawie rok. Pamiętamy pierwszą noc. Jeszcze wszystko było prowizorką. Ale cóż to był za rok! Wiesz, że w listopadzie, naszym najzimniejszym miesiącu, wydaliśmy na ogrzewanie tylko 30 złotych? Bo zima w tym roku była trochę nędzna, było mało światła. Wolimy, jak jest mróz. Wtedy świeci słońce, w domu utrzymuje się temperatura od 20 do 23 stopni i nie grzejemy. 

Ale nic nie jest idealne. Na przykład po tym, jak opublikowaliśmy zdjęcie domu w Internecie, spadła na nas fala hejtu. Na jakichś portalach pisali, że brzydkie są te drewniane deski wewnątrz, że wszystko wygląda jak boazeria. A my tak chcieliśmy, ponieważ dają one ciepłe światło i sami mogliśmy je przygwoździć. Nie potrafimy tynkować, a wszystko chcieliśmy zrobić sami. Pisali też, że brzydkie są kable do osprzętu, które zostawiliśmy na wierzchu. A nam się bardzo podobają. Wiją się przez cały dom niczym uporządkowany labirynt. Przemek wszystko przemyślał. Na końcu widać zawsze osprzęt. Dostojny, czarny, z włącznikiem dźwigniowym. Oczywiście tani nie był, ale my generalnie nie oszczędzaliśmy, bo chcieliśmy mieć dobre produkty. Jeżeli nie chcesz dokładać, jeżeli nie chcesz płacić więcej, to paradoksalnie na początku musisz zapłacić dużo. Ludzie tego nie rozumieją. No i znowu rozmawiamy o cenie. Wybacz. Ale za to też spotkaliśmy się z krytyką. Ewidentnie suma 400 tysięcy złotych za 100-metrowy dom zrobiła na ludziach wrażenie i zaczęli pisać, że taką chatę można wybudować o wiele taniej. Ale czy to się opłaca? My już wiemy, że przez 30 lat nic tutaj nie będziemy musieli zmieniać. A w Warszawie za taką sumę kupisz najwyżej kawalerkę.

Wiesz, ja jestem nauczycielką w szkole Montessori. I ja tam mam dzieci, takie małe, czteroletnie. My ich uczymy odpowiedzialności. Nie rozpieszczamy ich, ale dbamy o nie jak o własne. I wiesz co? Te dzieci same po sobie sprzątają, same robią śniadanie i nakładają sobie jedzenie. Nawet niejadek wszystko zje, trzeba tylko dać mu możliwość samodzielnego przygotowania, nałożenia. My im tylko dajemy narzędzia. Może za pierwszym razem pokazujemy, jak co zrobić, ale później już radzą sobie same. U nas nawet dwuipółletniemu dziecku dajemy igłę do ręki i ono potem wie, jak się jej używa. I jak tak ci o tym wszystkim opowiadam, to nie mogę pozbyć się wrażenia, że z Przemkiem i ze mną było dokładnie tak samo. Że wraz z narzędziami do budowy domu wzięliśmy sprawy w swoje ręce. I trochę jak te dzieci uwierzyliśmy w siebie. I niemożliwe stało się domem. I to na dodatek pięknym i mądrym. Wiesz, chyba wystarczy tylko chcieć. 

Czytaj również:

Modernopolo
i
fot. Radosław Krajewski
Doznania

Modernopolo

Motto: „Trzeba jednak być świadomym, że przed tymi nieudanymi, zdaniem krytyków, projektami nie da się uciec, one są wszędzie, w rzeczywistości stanowią tak naprawdę sól tej ziemi”*

Z nimi jest trochę jak z muzyką Bajmu. Trochę wstyd słuchać, a jeszcze bardziej wstyd się do tego przyznać. Jednak gdy usłyszysz w radio głos Beaty Kozidrak, to rozejrzysz się dokoła siebie, i jeżeli okaże się, że jesteś sam, to pogłośnisz i pośpiewasz. Melodia wchodzi w głowę i nie opuszcza. Nucisz ją do końca dnia. Albo jak z serialem „Klan”. Niby nim gardzisz, ale wiesz kim jest Rysio,  znasz na pamięć słowa piosenki Rynkowskiego i cieszysz się, gdy osoba, która siedzi koło Ciebie w pracy podłapie żart sytuacyjny o Lubiczach. Radość z nawiązania nici porozumienia z tymi, co mają te same wspomnienia jest przeogromna.

Czytaj dalej