Dobrze zadane pytania
i
zdjęcie: Bryce Vickmark/AFP/East News
Edukacja

Dobrze zadane pytania

Paulina Wilk
Czyta się 16 minut

Jeśli chcesz komuś pomóc, najpierw dowiedz się o nim jak najwięcej. Nie stosuj złotych zasad, do każdego dobieraj rozwiązania szyte na jego miarę. I najważniejsze: nie wierz w oczywiste prawdy, cały czas sprawdzaj i pytaj – radzą Esther Duflo i Abhijit V. Banerjee, nobliści, badacze współczesnego ubóstwa.

Oboje jeszcze spali, kiedy zadzwonił telefon. Zegarki w Cambridge w stanie Massachusetts wskazywały dopiero piątą rano. Był październik 2019 r. Kiedy 47-letnia Esther Duflo, naukowczyni zajmująca się tematyką biedy i łagodzenia jej skutków, w końcu odebrała, przez moment mogła myśleć, że nadal śni. Usłyszała w słuchawce, że właśnie – jako druga kobieta w historii – otrzymuje Nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii. Odpowiedziała pytaniem: „Wspólnie z kim?”.

Razem z nią nagrodzeni zostali jeszcze dwaj inni ekonomiści. Jej mąż, Abhijit V. Banerjee, oraz Michael Kremer – cała trójka już od lat prowadziła przełomowe badania nad ubóstwem w Poverty Action Lab, globalnym centrum badawczym działającym na rzecz zmniejszenia ubóstwa na świecie.

Tuż po tym, jak Duflo dowiedziała się, że została nie tylko drugą nagrodzoną kobietą, lecz także najmłodszą laureatką ekonomicznego Nobla, oddała telefon mężowi. Kiedy otrząsnęła się z szoku, poszła za radą tego, kto dzwonił ze Sztokholmu – wypiła herbatę i ubrała się, bo 45 minut później cała trójka wyróżnionych profesorów miała wziąć udział w pierwszej konferencji prasowej. Wtedy, ale też w kolejnych wywiadach powtarzali, że nagroda jest uhonorowaniem całego środowiska naukowców, którzy próbują zmienić sposób, w jaki ekonomia opisuje świat.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Duflo, Banerjee i Kremer dostali Nagrodę Nobla za prowadzone od początku XXI w. szczegółowe pomiary ubóstwa oraz za publikacje na ten temat, w tym książkę Poor Economics (2011). Wkrótce po otrzymaniu przez nich tego szczególnego wyróżnienia, w listopadzie 2019 r., ukazała się druga popularnonaukowa publikacja małżeństwa – Good Economics for Hard Times (Good Economics. Nowe rozwiązania globalnych problemów, wyd. Agora, 2022). Duflo i Banerjee dowodzą w niej, że opracowane przez nich metody badawcze pozwalają znaleźć rozwiązania współczes­nych problemów: migracji, kryzysu demokracji, wzrostu populizmu, dominacji supermocarstw. W swoich badaniach – prowadzonych w wielu krajach i wśród różnych grup społecznych – dbają o poszanowanie ludzkiej godności i przywracanie podmiotowości tym osobom, które w tradycyjnych ekonomicznych opracowaniach są sprowadzane jedynie do liczby w tabelce (a nierzadko tylko ułamków).

Chociaż Nobla otrzymali za badania nad biedą, ich praca ma znacznie szersze konsekwencje. Duflo i Banerjee przypominają, że ekonomia to nauka społeczna, a więc jej zadaniem jest opisywanie i próba rozwiązywania problemów ludzi. Ekonomista nie może widzieć tylko cyfr i wykresów – przede wszystkim powinien zobaczyć pojedynczego człowieka, który ma swoje motywacje, podejmuje życiowe decyzje pod wpływem wielu czynników.

Ustalenia Abhijita V. Banerjee i Esther Duflo szalenie komplikują nam świat. Dzieje się tak, ponieważ zadają kłam myś­leniu, które od lat 90. stoi za właściwie każdą decyzją podejmowaną na szczytach władzy. Nobliści pokazali szefom wielkich banków, prezydentom współczesnych mocarstw, a także przewodniczącym światowych funduszy i organizacji pomocowych, którzy lubią rozwiązania uniwersalne, że wszyscy oni myślą w błędny sposób. Dowodzą, że w dziedzinie nauk społecznych zawsze trzeba wziąć pod uwagę pojedynczą sytuację. Nie istnieją powszechne zasady walki z globalnymi problemami. Zanim więc zakaszemy rękawy i weźmiemy się za eliminowanie biedy, wzmacnianie demokracji czy naprawę gospodarki, najpierw musimy uczciwie zbadać konkretny przypadek i uwzględnić rea­lia w danym miejscu i danym czasie.

Tę niewygodną prawdę – wymagającą bowiem nieporównywalnie większych nakładów pracy – noblowski duet jednak osłodził. Udowodnił, że ustalenia ekonomii behawioralnej (czyli badającej m.in. ludzkie zachowania) można zastosować w modelowaniu rozwoju globalnego. Naukowcy wskazali ścieżki, którymi decydenci, w tym przede wszystkim rządy państw, mogą podążyć, by opracować rozwiązania zróżnicowanych, ale precyzyjnie określonych problemów. Otworzyli tym samym drzwi do polityki przyszłości: takiej, która opiera się na badaniach ekonomicznych i dzięki temu pozwala odpowiedzieć na nowe, wcześniej nieznane wyzwania. Zdaniem Esther Duflo i Abhijita Banerjee świat stawiał dotąd znaki zapytania w nieodpowiednich miejscach.

Szczegół, nie ogół

Urodzona w 1972 r. na przedmieściach Paryża Esther Duflo jest córką profesora matematyki i pediatrki. Twierdzi, że jej dzieciństwo było zwyczajne, także ona sama nie wyróżniała się niczym wyjątkowym, poza być może większym niż przeciętne zorganizowaniem. Jej matka działała charytatywnie, pomagając dzieciom, które padły ofiarą ówczesnych wojen. Esther wcześnie zdała sobie sprawę ze swoich przywilejów – zamożności, wykształcenia. Jedzenia i domu.

Tytuł doktorski obroniła w amerykańskim Massachusetts Institute of Technology w 1999 r. Pracowała tam naukowo m.in. pod okiem wybitnego hinduskiego ekonomisty – swojego przyszłego męża – starszego od niej o 11 lat. Abhijit Banerjee do MIT trafił z Harvard University, na którym uzyskał stopień doktora. Wcześniej ukończył studia w Kalkucie i Delhi, idąc w ślady rodziców, również ekonomistów.

Pisząc doktorat, Duflo skupiła się na badaniu szkół w Indonezji. Jej eksperymenty terenowe potwierdziły tezę, że w krajach rozwijających się poprawa jakości edukacji skutkuje wyższymi zarobkami uczniów w przyszłości. Już po otrzymaniu Nobla, pytana o swoje metody, mówiła w oficjalnej rozmowie z Królewską Szwedzką Akademią Nauk: „To bardzo ważne, by zadawać pytania, na które da się odpowiedzieć – i to w sposób jak najbardziej rygorystyczny i naukowy. Pytanie może być szersze albo węższe, ale musi być konkretne. Można stawiać pytania i przeprowadzać szeroko zakrojone eksperymenty, choćby takie, które sprawdzają, czy edukacja prywatna jest lepsza niż publiczna. To nie jest wąskie zagadnienie, lecz zostało dobrze ujęte. Pozwala zaplanować badanie, które obejmie wioski, gdzie uczniowie otrzymują zapomogę na prywatną edukację, i takie, gdzie go nie otrzymują. A więc nawet szerokie pytanie można zadać tak, by problem dało się zbadać”.

Ta wypowiedź obrazuje przełomowe podejście naukowczyni. Na efektowne pytanie: „Jak wygrać z ubóstwem?” nie można odpowiedzieć skutecznie przeprowadzonym eksperymentem naukowym. Dlatego odpowiedzi, których dotąd udzielano, ze względu na swoją ogólnikowość były zbyt oderwane od prawdziwych doświadczeń osób ubogich, aby mogły przynieść realne rozwiązania. Nieprawdą jest choćby znane twierdzenie, że „lepiej dawać ubogim wędkę, a nie rybę”. I przeciwnie – tak samo fałszywe będzie powiedzenie, że od wędki zawsze lepsza jest ryba. Zarówno wędki, jak i ryby mogą być różne i różnie działać: jednej rodzinie pomoże dopłata do nawozów rolniczych, innej – program odrobaczania dzieci w szkołach, a jeszcze innej – bankowość telefoniczna czy mikrokredyt. Ile ubogich istnień, tyle możliwych rozwiązań. Jednak żeby wdrożyć konkretne programy pomocowe, najpierw trzeba poznać odpowiedzi na precyzyjnie zadane pytania.

Aby pokazać, jak myślą i działają nobliści, pozostańmy przy temacie szkoły. W jednym z rozdziałów Poor Economics Banerjee i Duflo badają związek edukacji z ubóstwem, ukazując rozmaite ujęcia problemu. Książka jest pełna konkretnych historii z badań przeprowadzanych w wios­kach, rodzinach oraz domostwach w krajach znacznie różniących się od siebie – od Indii przez Maroko po Brazylię. Czyta się to jak reportaż połączony z praktyczną analizą socjologiczną, narracja ekonomiczna zmienia się w opowieść o ludziach, którzy na tysiące sposobów szukają poprawy swojego losu.

Najważniejsze: po równo

Badacze ustalili, że w badanych przez nich państwach szkoły są dostępne, na ogół za darmo. Nie ma więc problemu z deficytem samych placówek, a jednak od 14% do 50% uczniów przestaje się uczyć – i to wcale nie dlatego, że nie ma czym dojechać, ani dlatego, że ubodzy rodzice zmuszają dzieci do pracy lub nie uznają wykształcenia za ważne. Wszystko to są tylko stereotypy, które często przypisuje się osobom ubogim. Tymczasem badania pokazały co innego: niską jakość edukacji i brak nauczycieli. Właśnie raczej z tych powodów np. w Pakistanie aż 80% trzecioklasistów nie umie przeczytać tekstu z programu klasy pierwszej, a w Indiach nie potrafi tego zrobić co trzeci piątoklasista. To, że dzieci przestają chodzić do szkół, wynika więc z racjonalnej decyzji – ani one, ani ich rodzice nie widzą sensu w edukacji, która niczego im nie daje.

Na ruinach edukacji publicznej wyrasta rynek szkolnictwa prywatnego. W krajach rozwijających się wielu rodziców za ciężko zarobione pieniądze posyła dzieci do płatnych placówek. Małżeństwo noblistów przeanalizowało więc programy państwowych dofinansowań, np. w Ameryce Łacińskiej, by ustalić, czy faktycznie edukacja płatna jest lepsza. Okazało się, że jej adepci rzeczywiście wiedzą i umieją więcej. Jednocześnie badacze wykazali, iż programy nauczania w szkołach prywatnych są skrojone pod potrzeby najzamożniejszych, a placówki te eliminują uczniów uboższych lub mających trudności w nauce. Prywatna szkoła – jak każda firma – potrzebuje świetnych wyników, aby konkurować na rynku. Istnienie tego typu placówek służy więc umacnianiu wadliwego systemu szkolnictwa, w gruncie rzeczy szkodząc i dzieciom, i społeczeństwu.

Dodatkowo badacze zauważyli, że ubożsi rodzice wysyłają swoje dzieci do płatnych szkół tylko na kilka lat, sądząc, że to wystarczy, by miały one dobrą przyszłość. Są przekonani, że finansowanie nauki w kolejnych latach będzie już mniej opłacalne i niewiele zmieni. Myśląc tak, popełniają błąd: każdy dodatkowy rok spędzony w szkole – bez względu na etap nauki – proporcjonalnie podnosi przyszłe zarobki ucznia i jego status materialny. Czyli ukończenie kolejnych klas opłaca się tak samo i procentuje przez lata.

Z przytaczanych w książce badań wynika, że każdy semestr nauki szkolnej poprawia perspektywy zawodowe (i szerzej – życiowe) dziecka, ale nie tylko ze względu na zdobywane w szkole umiejętności i wiedzę. Również z tego powodu, że uczniowie są włączani w programy leczenia i żywienia. Duflo badała m.in. dzieci w Kenii. Te z nich, które przez dwa lata chodziły do szkoły i dzięki temu dłużej otrzymywały leki na pasożyty, po latach zarabiały znacznie więcej od rówieśników niemających takiej możliwości. Naukowczyni wyciąg­nęła nieoczywisty wniosek: jeśli chcecie, drodzy rządzący, zwiększyć szanse ubogich dzieci na lepszą przyszłość, zadbajcie też o ich odrobaczenie. Takie precyzyjne podpowiedzi są charakterystyczne dla pracy francusko-amerykańskiej badaczki.

W skali makro małżeństwo ekonomistów proponuje po pierwsze zmianę priorytetów: ambicją każdego rządu powinno być nie produkowanie elit, ale jak najlepsze wykształcenie podstawowe wszystkich dzieci. Bez wyjątków. To postulat, który jest możliwy do zrealizowania właściwie wszędzie. Wyszkolenie dobrych nauczycieli edukacji podstawowej nie jest ani trudne, ani kosztowne (dowodem na powodzenie tej inicjatywy są programy edukacji realizowane m.in. w USA). Kształcenie młodych ludzi można także wesprzeć technologią. Choć zaangażowanego nauczyciela nic nie zastąpi, to jednak – jeśli o takiego trudno – część jego pracy może wykonać komputer wyposażony w programy edukacyjne i, jeszcze lepiej, z dostępem do Internetu.

Po drugie naukowcy apelują o opracowywanie takich programów nauczania, które zapewnią dzieciom większą swobodę i pozwolą im uczyć się w ich własnym tempie. Wiele z nich mierzy się z uprzedzeniami czy hamującą rozwój dyskryminacją, jeśli mają np. ciemną skórę, pochodzą z ubogiego domu albo niższej kasty. Duflo i Banerjee apelują o reorganizację szkolnictwa na świecie tak, by naprawdę służyło – choćby w podstawowym wymiarze – wszystkim uczniom znajdującym się w systemie edukacyjnym, a nie tylko tym, których rodziców stać na lepszą szkołę.

Wszyscy mają inaczej

W podobny sposób – stawiając szczegółowe pytania i szukając na nie odpowiedzi – małżeństwo noblistów podchodzi do innych aspektów życia w ubóstwie. Ich praca polega na demontowaniu stereotypów, przez które wszystkich ubogich wrzuca się do jednego worka. Wśród popularnych przekłamań są np. negatywne sądy, że nie umieją oni zarządzać pieniędzmi ani oszczędzać. Z drugiej strony pokutują przekonania nadmiernie pozytywne – że człowiek z powodu biedy chętnie podejmie każdą pracę, choćby była oddalona 2000 km od rodzinnej wsi. Albo inny szablon: że ubodzy mają szczególne talenty przedsiębiorcze i z powodzeniem samodzielnie wydobywają się z niedoli, wystarczy tylko usunąć im z drogi formalne czy podatkowe ograniczenia. Duflo i Banerjee rozkładają takie stwierdzenia na czynniki pierwsze. Każde z ustaleń poddają kolejnym testom. Benerjee, zapytany kiedyś o największe talenty żony, powiedział, że umie żonglować setkami piłeczek naraz, przewidywać, która z nich spadnie na ziemię, a potem podnosić ją i wprowadzać do gry na nowo – tyle że inaczej. To dobra metafora tego, co oboje robią. Ich badania są wielo­elementowe, nieraz metody zmieniają się w trakcie pracy, bo przecież przedmiotem eksperymentów nie są abstrakcyjne wskaźniki, ale żywi ludzie. Zawsze trzeba brać pod uwagę warunki ich egzystencji, zdarzenia losowe, tradycje, choroby, istnienie lub brak kanalizacji albo nawet… nadmiar pomocy społecznej – wszystkie te komponenty są ważne, jeżeli szukamy odpowiedzi na pytanie, czy naprawdę istnieje coś takiego jak pułapka biedy. Czy faktem jest, że pewien poziom ubóstwa może uwięzić człowieka – albo cały kraj – już na zawsze? Czy istnieją drabiny, po których z takich pułapek można wyjść? A jeśli tak, to gdzie dokładnie powinny zostać ustawione?

Jednym z przekonań najsilniej towarzyszących biedzie jest to, że ubodzy są niedożywieni i często zbyt słabi, aby efektywnie pracować. I gdyby mieli więcej pieniędzy, wydaliby je na lepszej jakości jedzenie. Błąd. Duflo i Banerjee sprawdzili to – badani przez nich ubodzy dodatkowe pieniądze wydawali na produkty nie tyle zdrowsze, ile smaczniejsze. A część naddatku przeznaczali na używki i małe przyjemności, np. szampon czy papierosy. Fundowali sobie odrobinę luksusu, najwyraźniej dla nich ważną. Inny stereotyp z żywnościowego podwórka: powszechnie panuje przekonanie, że od czasu wolnorynkowych przemian w Indiach w latach 90. mieszkańcy tego kraju, bogacąc się, więcej jedzą i tyją. Błąd. Nauka potwierdza, że zamożność rośnie, ale ludzie spożywają coraz mniej kalorii, i to we wszystkich grupach ekonomicznych. Pożywne jedzenie jest tam wciąż dostępne nawet dla najuboższych. Zatem jeśli ubodzy mieszkańcy Indii tkwią w pułapce biedy, to nie z powodu niedostatku jedzenia.

Trzyma ich coś innego. Na przykład brak świadomości, że mikroelementy przyjmowane w dzieciństwie decydują o późniejszym dobrobycie. Albo niewiedza, że woda jodowana tanimi kapsułkami dostępnymi w wiejskich aptekach czy rozdawanymi przy studniach ratuje życie matek i noworodków. Aby decydować dobrze, trzeba wiedzieć. Brak informacji to miejsce, w którym warto przystawić drabinę. Ale ta jedna jedyna drabina nie wystarczy. Innym czynnikiem, o którym pisze małżeństwo ekonomistów, jest… nuda. Tymczasem każdy człowiek potrzebuje odrobiny rozrywki; to naturalna potrzeba, taka sama jak potrzeba jedzenia czy picia. Dlatego niektóre ubogie rodziny zamiast lepiej jeść albo wykupić ubezpieczenie zdrowotne, wybierają telewizor na raty. Jeśli nie zdążą ich spłacić, lądują w spirali długu, tracą ziemię i… osuwają się w jeszcze większe ubóstwo. To nie jest wina ich niegospodarności, bezmyślności – jak chcieliby niektórzy – lecz efekt złożonych mechanizmów społecznych.

Ciekawych obserwacji badacze dokonali także w sferze opieki zdrowotnej. Sprawdzali przykładowo, jak wspierać profilaktykę antymalaryczną w Afryce i Azji oraz zapobiegać śmiertelnym biegunkom u dzieci. Ustalali, czy lepiej rozdawać moskitiery za darmo, dotować zakup czy po prostu zapewnić ich odpłatny dostęp na wolnym rynku. Sprawdzali, dlaczego ludzie nie chcą korzystać z rozdawanych leków; czemu nie przychodzą na badania, nawet jeśli klinika jest we wsi; dlaczego chodzą do lekarzy, mając drobne dolegliwości, ale nie zgłaszają się w przypadku poważnych chorób. Ekonomiści odkryli złożone przyczyny pokazujące, że np. trudno jest wydawać pieniądze na leki, których korzyść da się odczuć dopiero za kilka lat, albo że samemu ciężko zdecydować o tym, czy należy zaszczepić dziecko. Takie decyzje wymagają niekiedy determinacji, wiedzy i konsekwencji, o których my – mieszkańcy krajów z systemem opieki zdrowotnej rozwiązującym te dylematy za nas – nawet nie myślimy. Pandemia pokazała, jak różne i czasem niekonsekwentne postawy wobec ochrony swojego zdrowia przyjmujemy, gdy decyzja należy do nas. Biednych nic od zamożnych nie różni – za ich wyborami zwykle stoi jakieś uzasadnienie.

Populistyczne uogólnienia

W książce Good Economics. Nowe rozwiązania globalnych problemów Duflo i Banerjee badają procesy międzynarodowe, np. migrację i związany z nią – wzbudzany nieraz przez polityków – lęk przed przybyszami. Argumenty populistów bazują na dwóch założeniach. Pierwsze z nich: trwa „bezprecedensowy napór” migrantów na zamożne kraje. Drugie: ich przyjazd zuboży miejscowych, przyjezdni odbiorą im pracę i wpłyną na zmniejszenie zarobków. Oba te stwierdzenia nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Badacze wykazali, że migranci w roku 2017 stanowili 3% globalnej populacji, czyli mniej więcej tyle, ile w latach 1960–1990. Do UE przyjeżdża około 1,2–1,5 mln imigrantów rocznie (co składa się na niewielki odsetek populacji kontynentu), przy czym większość z nich podejmuje legalną pracę. Wzmożona migracja, np. ta z 2015 r., po kilku latach staje się mniej zauważalna. Rynek i społeczeństwa „wchłaniają” przyjezdnych. I nie, społeczeństwa w ten sposób nie ubożeją – przeciwnie: migranci pozwalają ich członkom awansować na lepsze pozycje, bo zazwyczaj podejmują się prac mniej chcianych i gorzej wynagradzanych. W ten sposób napędzają rozwój całego społeczeństwa, a nie go wstrzymują.

Nieprawdziwe jest również przekonanie, że ubodzy chcą wyjeżdżać ze swoich miejsc zamieszkania, by bogacić się w lepszym świecie. Otóż badania pokazują, że większość ludzi wcale nie chce migrować i w istocie tego nie robi. Z punktu widzenia potrzeb globalnej ekonomii mamy wręcz do czynienia z deficytem migracji.

Duflo i Banerjee zbadali też, czego biedniejsi naprawdę chcą. Ustalili, że poczucia godności i więzi z innymi. Dlatego wizja lepszych zarobków rzadko motywuje do wyjazdu. Jeśli nie ona, w takim razie co zazwyczaj wymusza migrację? Wydarzenia kryzysowe, konflikty militarne, zapaść państwa oraz instytucji, a także szeroko pojęta nieprzewidywalność jutra. To, czego ludzie potrzebują do poczucia spełnienia, jest więc bardziej złożone i nie dotyczy tylko pieniędzy. Migracja – zarówno ta wewnętrzna, np. ze wsi do wielkiego miasta, jak i ta do obcego kraju – oznacza zerwanie więzi i potencjalny brak oparcia w społeczności. A w kruchym i labilnym życiu ubogich to sąsiedzi i krewni stanowią jedyną polisę ubezpieczeniową; to ich obecność pozwala zdefiniować tożsamość. Bogatsi mają system opieki społecznej, ubezpieczenia, oszczędności w bankach. Ubodzy są tego pozbawieni – polegają na pożyczkach od krewnych, na ich opiece w czasie choroby. Poza tym wyjazd wiąże się też z ryzykiem porażki, a strach przed nią łączy wszystkich ludzi, bez względu na zasobność portfela. Migracja to również wyzwanie dla psychiki – wymaga siły, determinacji. Jest więc ścieżką dla nielicznych. Zdecydowana większość wybiera zatem to, co zna. Choćby biedę.

Nobliści przedstawiają tu zaskakujące zalecenia: państwa nie powinny ograniczać migracji, ale wręcz do niej aktywnie zachęcać. Zarówno do tej wewnątrzkrajowej, jak i w wymiarze międzynarodowym. Przemieszczanie się ludzi najlepiej niweluje różnice ekonomiczne, jest antidotum na nierówną dystrybucję zasobów i dóbr. Według ekonomistów ludziom należy wskazywać korzyści wynikające z przeprowadzki, potrzebują oni zachęt i wsparcia, np. dopłaty do czynszów lub ubezpieczeń czy programów ułatwiających integrację z nowym środowiskiem życia.

Do bardzo podobnych wniosków Duflo i Banerjee dochodzą po przebadaniu handlu międzynarodowego. Okazuje się, że daje on znacznie niższy dochód i ma zdecydowanie mniejszy wpływ na wskaźniki PKB wielu państw, niż dotąd myślano. O ile dobra łatwo przesyłać, o tyle ludzie nie są aż tak mobilni, jak przypuszczano, tworząc plany handlu międzynarodowego. Narracja przekonująca, że pracownicy wszędzie pójdą za lepszą płacą, doprowadziła więc z jednej strony do błędnych założeń ekonomicznych na skalę światową, a z drugiej – tych, którzy migrować zarobkowo nie chcą, naznaczyła jako przegranych, uderzając w ich poczucie godności. Tymczasem każdy – jak dowiedli ekonomiści – ma ważny powód, by zostać u siebie.

Człowiek w centrum

Przyznanie człowiekowi, biedniejszemu czy bogatszemu, centralnej pozycji w badaniach ekonomicznych może pomóc nam wszystkim zobaczyć świat na nowo. A rządom – lepiej kierować społeczeństwami i odpowiadać na faktyczne potrzeby ludzi. Ale najpierw ma szansę przyczynić się do zwiększenia szacunku do samych ekonomistów, którzy ze względu na imponujący dorobek nietrafnych oraz ignorujących ludzką złożoność przewidywań mają najsłabszy, tuż po politykach, autorytet. Bardziej ufamy prognozom pogody niż tym gospodarczym. Duflo i Banerjee są pozbawieni pychy. Porównują swoją profesję do pracy hydraulika, który rozwiązuje napotkany problem, łącząc intuicję z wiedzą, zgadywanie z doświadczeniem, a także podejmując wiele prób i ponosząc sporo porażek. Gdy zdarzy się błąd, proponują wzorować się na procedurach medycznych: wrócić do analizy faktów, uznać pomyłkę i ruszać naprzód. Esther Duflo pytana, co powinno cechować badacza ekonomistę, wymienia sceptycyzm, uważność, krytyczny stosunek do uzyskanych dowodów, szczerość na temat własnej wiedzy i niewiedzy. A ponad wszystko opór przed stosowaniem szybkich rozwiązań. Zanim naprawisz jakąkolwiek rurę, przyjrzyj się uważnie wszystkim wyciekom i uszczelkom. A potem pomyśl jeszcze raz. I jeszcze raz.

Czytaj również:

O ćmoku
i
„Szkoła wieczorowa”, Gerrit Dou, ok. 1655–57 r./MET (domena publiczna)
Opowieści

O ćmoku

Andrzej Muszyński

Czy tkwiąc w ciemnościach, jesteśmy pozbawieni nadziei na światło? A może to właśnie w mroku jest nadzieja.

W zasadzie sam nie wiem, dlaczego zasłaniam okno na noc. Jest tu przecież ciemno jak na dnie studni. Pewnie z przyzwyczajenia albo żeby nie zbudził nas świt. Od września cień Powroźnikowej Skały wydłuża się i wygląda to tak, jakby z góry wychodziła góra. Odkąd pamiętam, cykle światła i ciemności, a więc pór roku, dyktują mój kalendarz. Planowałem wiosnę, lato, a gdy spartaczyłem sprawy, wierzyłem, że wszystko odmieni solidna jesień. Może to tylko kwestia układu rzeczy, bo mój dom stoi na pustkowiu, wystawiony na słońce jak przynęta. Chcąc nie chcąc, trzeba się dostosować, szczególnie w pracy na roli. Zboże należy zmłócić, kiedy dojrzeje, ale nie za późno, bo się wysypie. Zanim pojedziemy do młyna, ziarno musi wyschnąć, ale trzymane zbyt długo nabierze wilgoci. W końcu sierpnia mam już dość. Robót, perzu, krzątaniny. Na podwórku jest kiepsko z cieniem i żar łupie niemiłosiernie. Rozprasza i nie pozwala czytać ani pisać. Czasem widzę ten znój końca lata na twarzach ludzi. Ileż można kosić trawę? Jadę przez wieś. Narzędzia porzucone przy płocie. Mężczyzna siedzi na kamieniu z rękami wspartymi na kolanach. Opuchnięta, czerwona twarz i długie, tłuste włosy. Jesteśmy u kresu. Pragniemy już tylko świętego spokoju i ciszy. Zaraz wróci chłód, skuje cienie w mrok i ocali umysł.

Czytaj dalej