i
Karyna Piwowarska
Promienne zdrowie

Dlaczego on ciągle się spóźnia?

Katarzyna Sroczyńska
Czyta się 2 minuty

Można na niego liczyć. Daje nawet pewne poczucie bezpieczeństwa. Cokolwiek by się działo, wiadomo, że będzie co najmniej kwadrans później, niż się umówiliście.

Nie wiedzieć czemu, chroniczne spóźnialstwo na tyle denerwuje psychologów, że ciągle na nowo badają jego przyczyny. Uwiedzeni przez Freuda i jego teorię dostrzegają w tej skłonności tendencje autodestrukcyjne. Alfie Kohn, badacz wewnętrznej motywacji, na stronach „Psychology Today” podrzuca takie m.in. powody spóźniania się: niewykluczone, że spóźnialscy lubią skupiać na sobie uwagę dzięki spektakularnym wejściom albo tak bardzo koncentrują się na swoich emocjach i potrzebach, że nie są w stanie troszczyć się o uczucia i stan zdrowia osób, które na nich czekają (zgrzytając zębami z wściekłości lub drżąc z niepokoju). A może tak zapamiętują się w tym, co robią, że zapominają o reszcie świata?

Emily Waldun i Mark McDaniel z Washington University przekonują, że mamy różną umiejętność szacowania tego, ile czasu potrzeba na wykonanie jakiejś czynności. Nie mówiąc już o tym, że poczucie czasu bywa po prostu względne. Tym, którzy nie mieli szczęścia do nauczycieli fizyki, warto przypomnieć, jak tłumaczył to pojęcie Albert Einstein: „Kiedy zalecasz się do pięknej dziewczyny, godzina wydaje się sekundą. Gdy siedzisz na piecu rozpalonym do czerwoności, sekunda wydaje się godziną. To jest właśnie względność”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Część psychologów wiąże jednak niepowstrzymywalną skłonność do spóźniania się z nieokiełznanym optymizmem. Przecież w kwadrans na pewno zdążę odkurzyć mieszkanie, skończyć artykulik o naturze czasu i jeszcze skoczę po kawę, którą w sklepiku na dole mielą na zamówienie w staroświeckim, ręcznym młynku!

Optymizm niewątpliwie się przydaje. Psycholog Daniel Goleman uważa, że to jedna z trzech podstawowych cech – obok nadziei i pogody ducha – zdrowego życia emocjonalnego. No przecież życzycie zdrowia swoim bliskim, prawda? Nawet tym, na których właśnie – już od godziny – czekacie. Wam z kolei wypada teraz poćwiczyć optymizm tragiczny, czyli – jak radził filozof Peter J. Vernezze, autor książki Don’t Worry, Be Stoic – „brnąć przez trudy życia i uważać, że mimo wszystko wszystko idzie dobrze”.

 

Czytaj również:

Królestwo za orzechy
i
zdjęcie: Wouter Supardi Salari/Unsplash
Dobra strawa

Królestwo za orzechy

Dominika Bok

Przypominają kształtem ludzki mózg i znakomicie wpływają na pamięć, koncentrację oraz nastrój. Żeby były lepiej przyswajalne, warto namoczyć je przed spożyciem albo – w wersji dla zaawansowanych smakoszy – wytłoczyć z nich olej.

Sama nazwa orzecha włoskiego sugeruje, że ta roślina szczególnie lubi ciepło – typowe dla południowej Europy. Rzeczywiście w wyjaśnieniach etymologicznych jest trochę prawdy, gatunek ten można było spotkać w naszej – całkiem słonecznej wówczas – strefie klimatycznej, zanim nastała epoka lodowcowa, a wraz z nią doszło do wymarcia dużej części flory. Kiedy jednak orzech na dobre zadomowił się po raz wtóry na naszych terenach, doszło do zabawnej pomyłki. Tak naprawdę przywędrował on bowiem nie z Półwyspu Apenińskiego, lecz z Bałkanów przez Wołoszczyznę (górzystą krainę w Rumunii). Nie bez powodu w starych książkach kucharskich do dziś wśród wielu innych ingrediencji znaleźć można w przepisach „orzechy wołoskie”. Dolejmy jeszcze trochę oliwy do ognia tej językoznawczej historii: w Anglii orzechy włoskie nazywane są English walnut, Persian walnut, a czasami – kamień z serca – tylko walnut. Tyle określeń na jednego niepozornego orzeszka! Chociaż czy rzeczywiście tak niepozornego?

Czytaj dalej