Czyszczenie herbatą
Przemyślenia

Czyszczenie herbatą

Mira Michałowska
Czyta się 6 minut

Piszę felietony od wielu lat, ale po raz pierwszy poczułam że trafiłam w sedno rzeczy. Kilka tygodni temu wspomniałam na tym miejscu o granatowych mundurkach szkolnych i nieśmiało zasugerowałam czy nie dałoby się ich zamienić na szare. Okazało się, że ten temat bardziej niż wszystkie inne razem wzięte (z wyjątkiem chyba nieszczęsnych hydraulików, którzy nam wszystkim wiercą przysłowiowe dziury w przysłowiowym brzuchu) trafił w bolące miejsce olbrzymiej ilości rodziców w kraju. Bolących miejsc rodzice w naszym czy jakimkolwiek innym kraju mają wystarczającą ilość, ale jakoś ta sprawa okazała się ważniejsza aniżeli przypuszczałam.

Pisząc o tej sprawie myślałam sobie, że pewnie zranię liczne uczucia ludzi przywiązanych do tradycji, byle jakich tradycji, bo u nas tradycje rodzą się łatwo i nawet kolor granatowy może się stać symbolem i… potem z nim walcz! A tu wprost przeciwnie. Takich ilości oddźwięków, gratulacji, próśb o ponowienie sprawy, żeby nie przyschła — nie pamiętam.

A więc wznawiam ją. Ktokolwiek decyduje o tych sprawach, niechaj spokojnie i bez irytacji siądzie i pomyśli. Czy rzeczywiście nie możemy naszych dzieci i młodzieży uwolnić od tych odświętnych strojów na co dzień? Dopiero wczoraj, bo była niedziela, zastępy matek czyściły przy pomocy herbaty (też tradycja w naszym kraju) plamy na granatowych marynarkach, próbowały nadaremnie pozbyć się wyświeconych „siedzeń” na granatowych portkach swoich synów, aby wreszcie wyłożyć im te wizytowe stroje na poniedziałek rano.

Te same zastępy matek prały owe znienawidzone worki od pantofli szkolnych, wywracając je na lewą stronę, by z nich wydobyć kurz i błoto, które teraz w dżdżyste listopadowe dni zbiera się w nich coraz gęściej. Czy nie można skończyć z procederem wkładania zabłoconych butów do worków, po to, by w kilka godzin później umieścić w nich tak zwane kapcie?

I czy widok młodzieży polskiej dziarsko wymachującej tymi workami po ulicach, jak Polska długa i szeroka należy już do folkloru do tego stopnia, że trzeba by było uchwały najwyższych czynników państwowych, żeby to zmienić. Nie bardzo wiem od kogo takie rzeczy zależą. Być może, że rzeczywiście trzeba by było uderzyć do najważniejszych osób.

A propos, w naszej kamienicy, na przykład, malowano w ubiegłym tygodniu klatką schodową. Obserwowałam to zjawisko z największym zainteresowaniem, bo egzotyki nie trzeba szukać w dalekich krajach, skoro jest pod nosem. Otóż dzielni malarze dziarsko malowali, pogwizdując sobie wesoło, sufit i połowę ścian na owej klatce. Przy tej okazji obryzgali wszystko co popadło pod ręką, a raczej pod pędzel. Słomianki, butelki z mlekiem nieopatrznie tu i ówdzie zostawione pod drzwiami, poręcze, schody, drzwi od mieszkań i wind, gaśnice, których nie ruszyli ze ścian, szyby w oknach, parapety. Pracowali wesoło i ochoczo i szalenie im zazdrościłam. Bo kto z nas od dzieciństwa nie marzył o takiej chwili w życiu, o takiej godzinie, kiedy to z wielkim pędzlem w ręku mógłby zamalowywać wielkie przestrzenie, chlapać, bluzgać na wszystkie strony. W Ameryce daje się takie zajęcia dzieciom o pewnych schorzeniach psychicznych, jako terapię. Wyżywa się takie stworzenie w tej działalności i potem łatwiej mu przyzwoicie zachowywać się przy stole. Ci malarze to chyba najzdrowsi psychicznie ludzie na świecie.

Patrzyłam na nich i po raz pierwszy w życiu zrozumiałam co to jest radosna twórczość.

Ale nie w tym rzecz. Kiedy już przez trzy dni tak działali, a lokatorzy zadeptywali sobie świeżo, na jesieni, wyglancowane posadzki w mieszkaniach, klnąc w żywy kamień, ale pocieszając się, że przecież i to się skończy i będzie można rozpocząć nowe życie — przyszły tak zwane kobiety, które nieuchronnie przychodzą po malarzach i zaczęły po nich zmywać i sprzątać. O ich zdrowiu psychicznym nawet myśleć się nie chce, no ale trudno. Tymczasem dolna część ścian klatki schodowej, niegdyś w zamierzchłych czasach pomalowana na olejno, była nieruszona.

Zapytany, bardzo sympatyczny i wesoły malarz powiedział, że co do farby olejnej „to nie ma jeszcze decyzji czynników”, że on jest tylko ze spółdzielni i robi co mu każą, i że jak będzie decyzja czynników, to on i jego koledzy z największą przyjemnością pomalują i dolną połowę. Że był wczoraj jeden urzędnik i kazał chwilowo ze wszystkim skończyć.

„Kobieta” rozcierała na szybach grube warstwy klejówki, mokrą ścierką rozmazywała ją na owej olejnej połowie. — Jak dadzą rozkaz i farbę olejną — dodał malarz — to my w tej chwili zabierzemy się do roboty. Wyraźnie miał ochotę na tę olejną farbę, bo oczy mu zabłysły na samą myśl. Rozumiałam go!

Wracam do tematu:

Być może, że i w sprawach mundurków, wszyscy się zgadzają. I rodzice i nauczyciele i dyrektorzy szkół i same dzieci, i że trzeba tylko, by była „decyzja czynników wyższych”. Należy mieć nadzieję, że czynniki wyższe też są albo były kiedyś rodzicami dzieci w wieku szkolnym, że też czyściły portki herbatą, że też martwiły się, że ich potomstwo ma platfusy z powodu wieloletniego szurania po lśniących posadzkach szkolnych w bamboszach czy kapciach.

Należy przypuszczać, że i czynniki bez większego entuzjazmu przyglądają się dzieciom, które chodzą po ulicach z torbami, okładając się nimi, jak by ćwiczyły się do zawodów olimpijskich na worki z pantoflami. Jeżeli tak jest, a chyba jest tak na pewno, to czynniki kochane zróbcie coś!

Podszedł do mnie niedawno jeden bardzo sympatycznie wyglądający mężczyzna w średnim wieku i powiedział mi, że jak to dobrze, iż napisałam o tych granatowych ubraniach i nawet się śmiał, że rzeczywiście te nasze chłopaki wyglądają, jak by wracały z jakiegoś wytwornego pogrzebu, na którym padało. Byłam bardzo zadowolona i jak odszedł pomyślałam, że on dziwnie sam wygląda na „czynnik”. (Miał zresztą na sobie granatowe ubranie). Im dłużej o nim myślę, tym bardziej wydaje mi się, że miałam rację. Facet wygląda na czynnika i pewnie nim jest i zgadza się ze mną. Może coś zrobi! Może!

Odsyłacz

Żeby to wszystko nie brzmiało jak kaprys, pozwolę sobie powtórzyć raz jeszcze argumenty, które podałam kilka tygodni temu. Ci czytelnicy, którzy je czytali są niniejszym zwolnieni od dalszego ciągu. A więc. Proponuję, aby zamiast koloru granatowego lub czarnego, który w tej chwili obowiązuje naszą młodzież szkolną wprowadzić (powoli) kolor szary.

Przeciwko kolorowi granatowemu jestem dlatego, że daje dzieciom wygląd groteskowy, nie pozostawia na okazje odświętne nic innego, brudzi się, a szczególnie kurzy najłatwiej ze wszystkich kolorów i że widać na nim łupież. Proponuję, ażeby dzieci i młodzież nie zmieniały obuwia w szkole i ażeby posadzki nakryć linoleum, a w nowo budujących się szkołach nie kłaść w ogóle posadzek, ale dawać bądź podłogi ze zwykłych desek i w miarę możności pokrywać je linoleum lub dawać podłogi z tworzyw sztucznych. Propozycja ta jest poważna. Chodzenie w miękkim obuwiu przez czas dłuższy fatalnie działa na stopy rosnących dzieci. Stopy deformują się, a łuk opada. Działa to źle na kręgosłup.

Posadzka dębowa, jaką widujemy w naszych szkołach, sklepach i urzędach jest jedną z najdroższych podłóg jakie sobie można wymyślić. Klepka dębowa ma wysoką cenę na rynkach zagranicznych i należałoby ją raczej eksportować, a nie zużywać na robienie ze sklepów i szkół salonów. Nasz przemysł chemiczny rozwija się imponująco i w tempie niezwykłym i wytwarza wspaniałe masy i tworzywa, które są bez porównania tańsze i niezwykle łatwo dają się myć i czyścić.

Apeluję więc do dyrektorów szkół, pediatrów, do rodziców i do owych miłych czynników, żeby pomyślały i zaczęły działać. Dziękuję!


Tekst pochodzi z numeru 816/1960 r., (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.

 

Czytaj również:

Jeśli szkoła jest dzisiaj do czegoś potrzebna – rozmowa z nauczycielem Mirosławem Skrzypczykiem
i
Mirosław Skrzypczyk, fot. Magda Starowieyska
Edukacja

Jeśli szkoła jest dzisiaj do czegoś potrzebna – rozmowa z nauczycielem Mirosławem Skrzypczykiem

Maciej Stroiński

Motto: „O, rodzice dzieci polskich! Wrześniowych, październikowych, listopadowych poranków! Kiedy budzenie dziecka do szkoły nosi znamiona znęcania się! Ale przecież trzeba! O, szkoło polska, co rok w rok zaczynasz się wojną – rok w rok światową!” (Paweł Demirski, Rok z życia w Europie Środkowo-Wschodniej)

Z okazji 1 września porozmawialiśmy z przyjaźniejszą twarzą edukacji polskiej, z „dobrym policjantem”, z nauczycielem – ale takim z powołania, aktywistą, polonistą, dialogistą (od dialogu polsko-żydowskiego). Mirosław Skrzypczyk uczy języka polskiego i działa w Szczekocinach, w Lelowie i na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Podczas epidemii napisał książkę wyłącznie dla swoich uczniów! Za osiągnięcia pedagogiczno-kulturalne uhonorowany nagrodami im. Stanisława Musiała i im. Ireny Sendlerowej.

Czytaj dalej