Czy „ja” to ja?
i
zdjęcie: archiwum Bruce’a Hooda
Wiedza i niewiedza

Czy „ja” to ja?

Rozmowa z Bruce'em Hoodem
Czyta się 24 minut

Psycholog Bruce Hood tłumaczy Tomaszowi Stawiszyńskiemu, że wszechświaty równoległe albo 23 wymiary rzeczywistości nie są dla naszych ograniczonych mózgów. Za to religia i magia – jak najbardziej.

Powodowany tajemniczym impulsem, wychodzę z hotelu 2 godziny przed zaplanowanym terminem wywiadu. Chociaż pierwotnie wydawało mi się, że odleg­łość od Wydziału Psychologii Eksperymentalnej University of Bristol jest raczej niewielka, Google Maps wskazuje całkiem konkretny kawałek drogi.

Za pośrednictwem komunikacji miejskiej docieram tam 30 minut przed czasem. I zastaję… przepiękne osiedle ceglanych domków jedno­rodzinnych. Słowem – nic, co w jakikolwiek sposób łączyłoby się z psychologią, a tym bardziej psychologią eksperymentalną.

Lekko zaniepokojony zagaduję przechodzącą obok parę. „Czy wiecie może – pytam po angielsku – gdzie tu się mieści Wydział Psychologii? Za pół godziny mam spotkanie z profesorem Bruce’em Hoodem”. Okazuje się, że to Ania i Robert z Poznania, od pięciu lat mieszkający w Bristolu. I że uniwersytet znajduje się w zupełnie innej części miasta. Choć faktycznie przy ulicy o tej samej nazwie.

Kiedy sięgam po telefon, żeby zamówić taksówkę, moi rozmówcy oznajmiają znienacka, że wybierają się akurat samochodem w tamte rejony. I chętnie mnie podwiozą.

Uff.

Na kampusie jestem 10 minut przed spotkaniem. Rozglądam się w poszukiwaniu adresu, kiedy nagle ktoś delikatnie chwyta mnie za ramię. „Zgubiłeś się?” – pyta mężczyzna o aparycji klasycznego brytyjskiego dżentelmena. Usłyszawszy, że szukam Bruce’a Hooda, uśmiecha się szeroko, a potem wskazuje budynek naprzeciw.

Wrażenie, że jakaś niewidzialna siła bardzo się stara, żeby ten wywiad na pewno doszedł do skutku, staje się jeszcze silniejsze, kiedy na schodach, tuż przy wejściu, niby to przypadkowo natykam się na mojego rozmówcę. Wygląda, jakby na mnie czekał, jakby wiedział, że wejdę właśnie w tym, a nie innym momencie.

W gabinecie Hooda czeka na mnie kolejna niespodzianka. Ostatecznie mam do czynienia z zawodowym sceptykiem, psychologiem i neuro­naukowcem, który metodycznie dekonstruuje rozmaite nasze iluzje. Kimś na kształt Morfeusza z pamiętnego Matrixa, który zapewnia dostęp do świata takiego, jakim jest, a nie takiego, jakim się wydaje. W swoich książkach Hood pokazuje, że rozmaite nasze metafizyczne przekonania – np. wiara w istnienie duchów, w przeznaczenie albo jakąś ukrytą strukturę stojącą za pozornie przypadkowymi wydarzeniami – wypływają wprost z budowy naszych mózgów. Innymi słowy, wierzymy w niewidzialne moce, bo tak nas „zaprojektowała” ewolucja, nie zaś dlatego, że one naprawdę istnieją.

Tymczasem jego gabinet jest pełen tych mocy. Cóż za kolekcja plakatów ze starych horrorów! Ze ścian wpatrują się we mnie świdrujące ślepia zielonych potworów, wilkołaków i zjaw. Na półkach pysznią się gipsowe czaszki ozdobione jakimiś dziwacznymi napisami. Na biurku – kartka upstrzona tajemnymi znakami, w oczy rzuca się zwłaszcza częściowo zakryte słowo „magic”.

Moje pierwotne przekonanie co do poglądów Hooda oraz możliwego przebiegu tej rozmowy zaczyna się nieco chwiać…

 

Tomasz Stawiszyński: Jest Pan stuprocentowo pewien, że nie ma duchów?

Bruce Hood: Nigdy niczego nie możemy być pewni na sto procent, to byłoby zdecydowanie nienaukowe (śmiech). Możemy natomiast formułować mniej lub bardziej prawdopodobne hipotezy. Jak dotąd nie ma żadnych dowodów na istnienie fenomenów, których nie można wytłumaczyć, odwołując się do praw przyrody. Są natomiast oczywiście zjawiska, których nie potrafimy jeszcze dobrze wyjaśnić albo które nie do końca rozumiemy.

Na przykład świadomość.

Na przykład. Ale to nie czyni

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Wiedza i niewiedza

Walka sobowtórów

Tomasz Stawiszyński

Naśladownictwo to fundamentalna cecha ludzkiej natury – twierdził zmarły przed trzema laty francuski antropolog René Girard. Nie chodziło mu jednak o proste imitowanie zachowań czy gestów, tylko o sprawę znacznie bardziej subtelną, a mianowicie: naśladownictwo pragnień. Podobnie jak w trakcie procesu socjalizacji uczymy się podstawowych czynności i kodów kulturowych – uważał – tak i uczymy się pożądać. Przy czym nauka pożądania przebiega zawsze w sposób zapośredniczony. W tym sensie nie ma tak naprawdę nic takiego jak „nasze” pragnienia, każde bowiem „nasze” pragnienie jest w istocie cudze. Czy raczej: to zawsze ktoś inny wskazuje nam obiekt pożądania, nigdy nie pożądamy niczego sami z siebie.

Rzecz jasna, dowodził Girard, dynamika tego układu – zwanego trójkątem mimetycznym, bo składają się nań trzy elementy: podmiot, inny podmiot, który tamten naśladuje, oraz obiekt pragnień ich obu – z konieczności opiera się na rywalizacji. Dwóch pragnących tego samego jest już w punkcie wyjścia w stanie antagonizmu. Ten, którego pragnienie naśladuję, jest dla mnie zarówno wzorcem, jak i kimś, z kim konkuruję o to samo.

Czytaj dalej