Człowiek szczęśliwy
Doznania

Człowiek szczęśliwy

Bertrand Russell
Czyta się 10 minut

Natura większości ludzi nie pozwala im zaznawać szczęścia w więzieniu, a namiętności, które zamykają nas w nas samych, stanowią więzienie jedno z najgorszych.

Jest rzeczą oczywistą, że szczęście człowieka zależy częściowo od okoliczności, a częściowo od niego samego. W książce niniejszej zajmowaliśmy się warunkami tego drugiego rodzaju i doszliśmy do wniosku, że jeżeli o nie chodzi, recepta na szczęście jest bardzo prosta. Wielu ludzi wypowiada przekonanie (zaliczyć do nich musimy, jak sądzę, i p. Krutcha, o którym mówiliśmy poprzednio), że szczęście niemożliwe jest bez wiary o charakterze mniej lub bardziej religijnym; z drugiej strony ludzie, którzy nie są szczęśliwi, sądzą często, że zmartwienia ich płyną z bardzo skomplikowanych i nader intelektualnych źródeł. Nie wierzę jednak, aby to, na co wskazuje się w tego rodzaju rozważaniach, było istotnie źródłem szczęścia lub nieszczęścia: jest to jedynie jego objawem. Człowiek, który nie jest szczęśliwy, przyjmuje z reguły nieszczęśliwą wiarę, człowiek szczęśliwy – szczęśliwą; każdy z nich może przypisywać swe szczęście lub brak szczęścia swej wierze, ale właściwy stosunek przyczynowy działa w odwrotnym kierunku. 

Pewne rzeczy są dla większości ludzi niezbędnym warunkiem szczęścia, ale są to rzeczy proste: pożywienie, dach nad głową, zdrowie, miłość, powodzenie w pracy i szacunek otoczenia. Dla niektórych ludzi ważne jest również posiadanie dzieci. Gdy tych rzeczy brak, szczęśliwy może być tylko człowiek wyjątkowy; gdy jednak istnieją, lub mogą być osiągnięte skierowanym w odpowiedni sposób wysiłkiem, a człowiek nie jest mimo to szczęśliwy – przyczyną tego jest jakieś psychiczne nieprzystosowanie, które w wypadkach bardzo poważnych może wymagać pomocy psychjatry, w zwykłych jednak wypadkach może być usunięte przez samego pacjenta, jeżeli zabierze się do tego w odpowiedni sposób. Gdy okoliczności zewnętrzne nie są wyraźnie niepomyślne, człowiek powinien móc osiągnąć szczęście, jeśli tylko jego zainteresowania i namiętności skierowane są ku zewnętrznemu światu, nie nawewnątrz. 

Celem naszym zatem zarówno w wychowywaniu innych, jak i w przystosowywaniu nas samych do świata powinno być zwalczanie w człowieku namiętności, skupiających się dokoła własnej osoby i wytwarzanie takich zainteresowań i uczuć, które nie pozwolą jego myślom zajmować się ustawicznie nim samym. Natura większości ludzi nie pozwala im zaznawać szczęścia w więzieniu, a namiętności, które zamykają nas w nas samych, stanowią więzienie jedno z najgorszych. Jednemi z najbardziej powszechnych z pośród namiętności tego rodzaju są: obawa, zawiść, poczucie grzechu, litowanie się nad samym sobą i uwielbianie samego siebie. We wszystkich tych namiętnościach pragnienia nasze koncentrują się wokół nas samych: nie ma w nich żadnego prawdziwego zainteresowania światem zewnętrznym, a tylko troska o to, abyśmy nie doznawali z jego strony jakiejś krzywdy i aby psychika nasza znajdowała w nim pokarm dla siebie. 

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Obawa jest główną przyczyną tego, że ludzie tak niechętnie godzą się z faktami i tak lubią otulać się ciepłym płaszczem mitu. Ale ciernie rozerwą płaszcz, zimne podmuchy wiatru przedostaną się przez jego otwory i człowiek, który przyzwyczaił się nim okrywać, ucierpi o wiele dotkliwiej od takiego, który zahartowany był od początku na wiatr i niepogodę. Pozatem ludzie, którzy się sami oszukują, wiedzą o tem zwykle w głębi duszy i żyją w stanie ciągłej obawy, aby jakieś niepożądane wydarzenie nie zmusiło ich do uznania przykrej prawdy. 

Jedną z wielkich wad namiętności, skupiających się wokół własnego „ja” jest to, że czynią one życie tak jednostajnem. Człowiekowi, który kocha samego siebie, nie można co prawda zarzucać rozwiązłości i zmienności afektów, musi on jednak w końcu odczuwać nieznośną nudę naskutek niezmiennej tożsamości przedmiotu swych uczuć. Człowiek, opanowany poczuciem grzechu, cierpi na szczególną postać samolubstwa. W całym wielkim świecie najważniejszą rzeczą wydaje mu się to, by on sam zachował cnotę. Jest poważną wadą pewnych form religji tradycyjnej, że wytwarzały one ten specjalny typ zaabsorbowania własną osobą. 

Człowiek szczęśliwy – to człowiek, który żyje objektywnie, który ma swobodne wzruszenia i szerokie zainteresowania, który osiąga szczęście dzięki nim właśnie i dzięki temu, że one z kolei czynią go przedmiotem uczuć i zainteresowań wielu innych ludzi. Jeśli ktoś jest przedmiotem uczucia – znaczy to, że szczęście jest dlań możliwe; człowiek jednak, który wymaga uczucia nie jest tym, który go doznaje. Doznaje go, naogół mówiąc, taki, który sam je daje; ale jest rzeczą bezcelową usiłować dawać je z wyrachowania, jak się pożycza pieniądze na procent, gdyż uczucie wyrachowane nie jest szczere i nie jest jako takie odczuwane przez osobę, ku której się zwraca. 

Co więc uczynić może człowiek, który nie jest szczęśliwy, ponieważ zamknięty jest w sobie samym? Dopóki myśli o przyczynach swych zmartwień, pozostaje w zamknięciu i wobec tego nie może wydostać się poza swe błędne koło; aby się zeń wydostać, musi to uczynić przy pomocy szczerych zainteresowań – nie zainteresowań pozornych, nabytych tak, jak się przyjmuje lekarstwo. Chociaż jest to trudność istotna, człowiek może jednak wiele w tej sprawie zrobić, jeśli postawi trafną djagnozę własnego cierpienia. Jeżeli naprzykład źródłem jego jest świadome lub nieświadome poczucie grzechu, może najprzód wytłumaczyć sobie w świadomych myślach, że nie ma powodu uważać się za grzesznika, potem zaś starać się – przy pomocy metod, o których mówiliśmy w poprzednich rozdziałach – wpoić to przekonanie swej podświadomości, narazie zaś zająć się czemś obojętnem. Jeżeli uda mu się pokonać poczucie grzechu, jest rzeczą prawdopodobną, że szczere objektywne zainteresowania powstaną w nim same przez się. 

Jeśli jest prześladowany poczuciem doznawanych krzywd, może postępować w sposób podobny, wytłumaczywszy sobie najprzód, że nie spotkało go w życiu nic wyjątkowo niepomyślnego. Jeśli cierpieniem jego jest strach, niech ćwiczy swą odwagę. Odwaga na wojnie uważana jest od niepamiętnych czasów za wielką cnotę, i wychowanie chłopców i młodych ludzi poświęcone jest w znacznym stopniu wytworzeniu charakteru, który okazywać będzie nieustraszoność w bitwie. Na odwagę moralną i odwagę myślową zwracano o wiele mniej uwagi, ale i one mają swą technikę. Przyznawaj się wobec siebie samego codziennie do jednej przynajmniej przykrej prawdy; będzie to zupełnie tak samo pożyteczne, jak codzienny „szlachetny uczynek” skauta. Przyzwyczajaj się do myśli, że życie miałoby wartość nawet wówczas, gdybyś nie był istotą – jaką oczywiście jesteś – nieskończenie wyższą od wszystkich Twoich przyjaciół pod względem charakteru i inteligencji. Ćwiczenia tego rodzaju, uprawiane w ciągu kilku lat, pozwolą Ci nie cofać się przed uznawaniem faktów i w wielkim stopniu oswobodzą Cię z pod panowania strachu. 

Jakiego rodzaju będą zainteresowania objektywne, które pojawią się, gdy przestaniesz być chorobliwie pochłonięty samym sobą – to należy pozostawić spontanicznemu działaniu Twojej natury i okoliczności zewnętrznych. Nie mów sobie zgóry: „Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł zająć się kolekcjonowaniem marek pocztowych”, i nie zabieraj się odrazu, pod wpływem tej myśli, do tego zajęcia – gdyż może się łatwo zdarzyć, że zbieranie marek będzie dla Ciebie zupełnie nieinteresujące. Tylko to, co Cię rzeczywiście interesuje, może mieć dla Ciebie jakikolwiek pożytek; możesz być jednak pewien, że rzeczywiste zainteresowania powstaną w Tobie, skoro tylko nauczysz się nie być pochłonięty własną osobą. 

Życie szczęśliwe jest w niezwykłym stopniu identyczne z życiem wartościowem. Zawodowi moraliści zajmowali się zbyt wiele wyrzeczeniem się własnego „ja”, i w ten sposób kładli nacisk w niewłaściwym kierunku. Świadome wyrzeczenie czyni człowieka w dalszym ciągu pochłoniętym własną osobą i uświadamiającym sobie żywo wszystko, co poświęcił; dlatego często nie osiąga ono nawet doraźnego skutku, a prawie nigdy – ostatecznego celu. Potrzebne jest nie poświęcenie, lecz takie skierowanie zainteresowań nazewnątrz, które w sposób spontaniczny i naturalny doprowadzi do tego samego postępowania, jakie osoba, pochłonięta własną cnotą, mogłaby przyjąć tylko przy pomocy świadomego poświęcenia. 

W książce tej występowałem jako hedonista, to znaczy jako taki, który uważa szczęście za dobro; ale czyny godne polecenia z punktu widzenia hedonisty są naogół te same, jakie zaleca rozumny moralista. Moralista jednak zbyt jest skłonny – choć nie jest to oczywiście zjawisko powszechne – kłaść nacisk na czyny raczej niż na stany psychiczne. Wpływ czynu na tego, kto go dokonywa, może być bardzo rozmaity w zależności od stanu jego umysłu w danej chwili. Jeśli zobaczysz tonące dziecko i uratujesz je, idąc za bezpośrednim impulsem niesienia pomocy, nie staniesz się przez to moralnie gorszy. Jeżeli jednak uczynisz to, powiedziawszy sobie uprzednio: „Pomaganie słabym jest częścią cnoty, a ponieważ chcę być człowiekiem cnotliwym, muszę uratować dziecko” – wtedy po dokonaniu czynu będziesz człowiekiem jeszcze gorszym, niż byłeś przedtem. Co jest prawdą w tym jaskrawym wypadku, ma zastosowanie i do innych, w których jest mniej widoczne. 

Istnieje jeszcze inna różnica, nieco bardziej złożona, między postawą życiową, jaką zalecałem w tej książce, a tą, jaką zalecają tradycyjni moraliści. Moralista tradycyjny powie naprzykład, że miłość powinna być bezinteresowna. W pewnym sensie ma rację: istotnie nie powinna ona być samolubna poza pewną granicę, ale powinna być niewątpliwie czemś, z czem szczęście własne danego człowieka jest związane. Jeśli ktoś zaproponowałby kobiecie małżeństwo na tej zasadzie, że pożąda gorąco jej szczęścia i jednocześnie uważa, że przy niej będzie miał idealną okazję przejawiania swego poświęcenia – wątpię, czy kobiecie podobałyby się bardzo takie oświadczyny. Powinniśmy niewątpliwie pragnąć szczęścia tych, których kochamy, ale nie jako alternatywy wobec naszego własnego szczęścia. W gruncie rzeczy całe przeciwstawienie własnej osoby pozostałemu światu, zawarte w doktrynie o wyrzeczeniu, znika z chwilą, gdy interesujemy się szczerze innemi osobami czy przedmiotami. Dzięki takim zainteresowaniom człowiek ma poczucie, że jest częścią strumienia życia, a nie izolowaną jednostką, która – jak kula bilardowa – nie ma z innemi podobnemi jednostkami niczego wspólnego poza tem, że się z niemi zderza. 

Wszelki brak szczęścia polega na jakimś rozdźwięku, czy braku scalenia: istnieje rozdźwięk we własnej jaźni, gdy nie ma współdziałania świadomości i podświadomości; istnieje rozdźwięk między jednostką i społeczeństwem, jeśli nie stapiają się one w jedno poprzez objektywne zainteresowania i uczucia. Człowiek szczęśliwy – to człowiek, który nie jest ofiarą żadnego z tych rozdźwięków, którego jaźń nie jest ani sama rozszczepiona, ani okopana przeciw światu. Człowiek taki czuje się obywatelem wszechświata, rozkoszując się swobodnie widowiskiem, jakie życie ukazuje i radością, jaką darzy; nie zakłóca mu spokoju myśl o śmierci, ponieważ nie czuje się istotnie odseparowany od tych, którzy przyjdą po nim. W tem właśnie głębokiem, instynktownem zespoleniu się ze strumieniem życia znaleźć można najwyższą radość. 

Tekst jest ostatnim rozdziałem książki Bertranda Russella Podbój szczęścia. Tekst został przetłumaczony w 1925 r.

 

Czytaj również:

Lukrowanie 
doświadczeń
i
"La Orana Maria", 1891, Paul Gauguin; źródło: zbiory Met Museum
Pogoda ducha

Lukrowanie 
doświadczeń

Katarzyna de Lazari-Radek

Sprawa, zdawałoby się, oczywista: człowiek chce być szczęśliwy. A jednak temat dla filozofów niejednokrotnie okazywał się krępujący, niemal wstydliwy. Bo czy przyzwoity człowiek może stawiać za cel swoich działań szczęście? Sprawiedliwość, wolność czy posłuszeństwo prawu moralnemu to rozumiem, ale szczęście?

Nawet ci, jak Arystoteles i inni starożytni Grecy, którzy głosili, że ostatecznym celem ludzkiego działania jest właśnie szczęście, zastrzegali, że prawdziwie zadowolonym z życia może być tylko człowiek cnotliwy, który używa rozumu i nie ulega prostym żądzom „odpowiednim dla bydła”. Podobnie hedonista John Stuart Mill, który definiował szczęście w kategoriach przyjemności, dzielił te ostatnie na niższe i wyższe, implikując, że każdy dżentelmen zazna więcej szczęścia, słuchając opery, niż wstawiając się z kolegami w pubie. Od kilkudziesięciu lat psychologia pozytywna, a wraz z nią neurobiologia, robi wiele, by pomóc filozofom pozbyć się kompleksów przyziemności, i wskazuje, że gdyby nie odczuwane przez nas szczęście, życie nasze byłoby nie do zniesienia i ani o sprawiedliwość, ani o wolność walczyć nie byłoby komu.

Czytaj dalej