Cyfrowy prekambr
i
rysunek: Marek Raczkowski
Edukacja

Cyfrowy prekambr

Andrzej Kula
Czyta się 8 minut

Wszystko już było. Internet też już był. I media społecznościowe oraz próby ich kontrolowania przez polityków. Pół wieku temu.

„Kto był pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych? 1) Abraham Lincoln, 2) George Washington, 3) Franklin Roosevelt. Pewnego dnia coś takiego może wyświetlić się uczniowi na elektronicznym panelu […]. Panel, złożony z tysięcy maleńkich światełek umieszczonych między taflami szkła, działa, gdy każde światło świeci niezależnie, tworząc litery, cyfry i wzory, jak żarówki na billboardzie”. To początek tekstu Waltera Tomaszewskiego z „The New York Times” z 6 kwietnia 1969 r. Dalej autor pisze o systemie PLATO (Programmed Logic for Automatic Teaching Operations). Dzięki niemu panele, takie jak ten opisany powyżej, miały być połączone z komputerem centralnym, który zbierałby odpowiedzi przesyłane przez uczniów.

Świat wyglądał wówczas inaczej. Wiosną 1969 r. Bill Gates i Steve Jobs mieli po 14 lat, Apollo 11 dopiero zbierał się do startu, a Władysław Gomułka czekał na odebranie medalu jubileuszowego „W upamiętnieniu 100-lecia urodzin Włodzimierza Iljicza Lenina”. Wynalazek naukowców z University of Illinois wyprzedzał swój czas i przerastał wyobraźnię twórców. Dawał olbrzymie możliwości i rodził wyzwania, z którymi nie radzimy sobie także my, pół wieku później. „Fora, grupy dyskusyjne, blogi – wszystko, ­czego używają dziś dzieci, zaczęło się od PLATO.­ ­Media społecznościowe najpierw były narzędziem edukacyjnym” – wspominał 87-letni dziś prof. Donald Bitzer, nazywany ojcem systemu PLATO.

Komputer na 2800 lamp

Wszystko zaczęło się od boomerów. A dokładniej: od ich rodziców, którzy wracali z drugiej wojny światowej. Stany Zjednoczone przygotowały dla weteranów i weteranek programy, które miały pomóc nadrobić stracony czas. Jak pisze Jill Lepore w książce My, naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych, Karta Praw Żołnierzy „tworzyła państwo opiekuńcze dla weteranów, obejmując 16 milionów Amerykanów, którzy służyli w wojsku, serią korzyści, w tym opłaceniem czteroletnich studiów w col­lege’u, nisko oprocentowanymi kredytami mieszkaniowymi i przedsiębiorczymi bez wkładów własnych oraz »zasiłkiem dostosowawczym« w wysokości 20 dolarów tygodniowo przez okres do 52 tygodni”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jednocześnie zwiększała się liczba ludności: w 1950 r. w USA mieszkało 151 mln ludzi, dekadę później – 179 mln. Wyż demograficzny tylko uwypuklił potrzeby zmian w edukacji. Budowanie szkół i uczelni (w latach 1940–1970 ich liczba zwiększyła się z 1,5 tys. do 2,5 tys.) przychodziło Amerykanom stosunkowo łatwo, zdecydowanie trudniej było o nowe, efektywne sposoby nauczania, które jak najlepiej przygotowałyby pracowników do zmieniających się warunków na rynku.

Na rosnące potrzeby społeczne nałożyła się zimna wojna. Kiedy w październiku 1957 r. ZSRR wystrzelił w górę Sputnika 1, a ten po dotarciu na orbitę wydał przełomowe „beep-beep”, Amerykanie spanikowali. „Stany Zjednoczone nie mogą już głosić wyższości swojej machiny przemysłowej i kapitalizmu opartego na wolnym rynku” – pisał „Washington Post”. „The New York Times” porównywał szok wywołany przez Sputnika do ataku na Pearl Harbor. Mocarstwo nie mogło nie stanąć do wyścigu. „Kongres uznał, że istnieje kryzys edukacyjny wymagający interwencji rządu” – tak zaczynała się ustawa uchwalona wiosną 1958 r., która zapowiadała wpompowanie w edukację około 200 mln dolarów rocznie (uwzględniając inflację, dziś to około 1,8 mld dolarów). W tym samym czasie powstała Narodowa Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej, czyli NASA. W całej Ameryce naukowcy zaczęli szukać rozwiązań, które z jednej strony przydałyby się w edukacji, a z drugiej – mogłyby wesprzeć program kosmiczny.

Fizycy, matematycy, inżynierowie i psycholodzy z University of Illinois postawili sobie za cel stworzenie czegoś wspomagającego nauczanie. Ale po kilku bezowocnych tygodniach uznali, że zadanie jest nie do wykonania. Kiedy o kapitulacji starszych kolegów usłyszał 26-letni Donald Bitzer, poprosił o kilka tygodni na przygotowanie wersji demonstracyjnej swojego pomysłu. „W tamtym czasie porażająco wielu uczniów – zwłaszcza tych spoza centrów miast – kończyło szkoły jako funkcjonalni analfabeci” – tłumaczył Bitzer. Zależało mu na stworzeniu czegoś, co sprawiłoby, że nauka będzie bardziej efektywna. W tym celu chciał połączyć studentów siecią, by mogli zdalnie uczestniczyć w zajęciach.

Bitzer nie zaczynał od zera, od 1952 r. w budynku uczelni stał ILLIAC I – dwutonowe cacko wypchane 2800 lampami elektronowymi. Dziś nazywamy je staroświeckim komputerem, choć nie miało ani monitora, ani klawiatury, a wydanie komendy wymagało zdecydowanie więcej zachodu niż ­dogadanie się z Siri. Tak czy inaczej, ILLIAC I był ówczesnym cudem techniki, a Bitzer nie tylko potrafił się nim posługiwać – umiał wycisnąć z niego tyle, ile się dało.

„Specjalne klawisze umożliwiają uczniowi sterowanie prezentacją materiału przez maszynę. Komunikuje się z nim ona za pomocą zamkniętej telewizji” – wyjaśniał Bitzer w 1962 r. w czasopiśmie „Computers and Automation”, przedstawiając PLATO. W tamtym czasie uczniowie, używając czegoś, co dziś nazwalibyśmy klawiaturą, mog­li reagować na to, co się dzieje na ekranie, komendami „OK” albo „NO”, a jeśli czegoś nie wiedzieli, wybierali komendę „HELP”. Przez kolejne lata powstały programy do nauki informatyki, matematyki, języków obcych i kilkunastu innych przedmiotów na różnych poziomach zaawansowania – zarówno dla dzieci dopiero poznających alfabet, jak i dla studentów szkół wyższych. Jednocześnie PLATO piękniał. Zyskał wyświetlacz plazmowy, ekran dotykowy, program do tworzenia rysunków.

Do pewnego momentu Bitzer i jego współpracownicy poruszali się według planu, panowali nad swoim dziełem. Ale częścią PLATO był także całkiem prosty język programowania, który umożliwiał samodzielne tworzenie aplikacji. Na silniku oferowanym przez PLATO powstały programy pocztowe, komunikatory, grupy dyskusyjne, fora, a przede wszystkim – to też, przyznacie, przewidywalne – gry. Można było grać w nie samemu lub w trybie multiplayer. Spuścizny systemu z Illinois całościowo nie będziemy w stanie ocenić nigdy. Nie wiadomo, ile programów wykasowano i zapomniano, a o kreatywności studentów i wykładowców krążą legendy. Wiadomo natomiast, że na PLATO powstawały strzelanki, pierwsze gry karciane oraz RPG i że ówczesne produkcje inspirowały kolejne pokolenia twórców.

Masakra sobotniej nocy

Dziś wiemy już, że jeśli umożliwisz publikację – powiedzmy – zdjęć, filmów czy nawet przemyśleń ograniczonych do 280 znaków, to użytkownicy z tej możliwości skorzystają. I że trudno ich potem kontrolować. Ale wtedy nie było to oczywiste. „Zwolnienie Coxa, szanse na impeachment, powiązania Watergate z zabójstwami politycznymi. Co o tym wszystkim myślą uczestnicy tej dyskusji?” – napisał 20 października 1973 r. na Dyskutatorze (Discuss) w systemie PLATO Stuart Umpleby. 29-letni naukowiec skończył już inżynierię i politologię, właśnie pisał doktorat z nowoczes­nych metod komunikacji. Jednocześnie wymyślał sposoby korzystania z PLATO niezwiązane z edukacją, udało mu się nawet wystarać na ten cel o grant z National Science Foundation (NSF).

W latach 70. napędzane federalnymi pieniędzmi uczelnie były już podpięte do stworzonej przez Pentagon sieci ARPANET, uznawanej dziś za przodka Internetu. Systemy i – tak je nazwijmy – aplikacje nie były jednak w żaden sposób kompatybilne. Dyskutator należał do programów służących wymianie poglądów w systemie PLATO, użytkownicy ARPANET-u wykorzystywali w tym celu program Forum. Jedni nie widzieli drugich, choć komputery, na których działały oba programy, stały często obok siebie (albo raczej zajmowały sąsiadujące pomieszczenia). Umpleby w wolnych chwilach podejmował się syzyfowej pracy: przepisywał posty z jednej platformy na drugą. To mogłaby być tylko anegdota pokazująca prehistorię Internetu, ale ciąg dalszy anegdotyczny już nie był.

W USA wówczas wrzało. Amerykańscy żołnierze jeszcze nie wyjechali z Wietnamu, Bob Woodward i Carl Bernstein pisali kolejne artykuły w „Washington Post”, notowania Richarda Nixona spadały, coraz więcej wskazywało na to, że Biały Dom maczał palce w aferze Watergate. Tego jesiennego wieczoru doszło do przesilenia – na polecenie Nixona zajmujący się wyjaśnieniem afery prokurator Archibald Cox został zwolniony, a razem z nim odeszło kilku jego przełożonych. „Masakra sobotniej nocy” – tak nazywają te zwolnienia historycy – rozpaliłaby emocje w każdej epoce, lecz nie każda epoka umożliwiała podzielenie się nimi ze znajomymi i nieznajomymi.

Post Umpleby’ego wywołał gorącą dyskusję. Jej uczestnicy zastanawiali się, czy Nixon powinien zostać pozbawiony stanowiska, rozważali, czy można w jakikolwiek sposób łączyć Watergate z zabójstwem Johna F. Kennedy’ego. Umpleby nie tylko przepisywał posty z PLATO na ARPANET, używał też obu systemów, by zorganizować demonstrację studentów uważających, że Kongres powinien przeprowadzić impeachment prezydenta.

„Właśnie dostaliśmy telefon od ludzi Nixona. Biały Dom powiedział nam, że pieniądze się skończą, jeśli tego nie powstrzymamy” – usłyszał kilka dni później prof. Bitzer od szefów National Science Foundation. Nawet nie zdążył zareagować, gdy odezwały się osoby odpowiedzialne za ARPANET i oznajmiły, że Bitzer może mieć kłopoty. Zagrożony był nie tylko Dyskutator, lecz także cały projekt PLATO, uzależniony przecież od funduszy agencji rządowych. Zimna wojna zimną wojną, nauka nauką, ale Nixon walczył o przetrwanie. A jego administracja działała już wówczas po omacku – na żądanie prezydenta szukała m.in. sposobu, by telewizjom należącym do „Washington Post” odebrać zgodę na nadawanie.

Przez kolejne dni Bitzer i Umpleby próbowali wstawić do dyskusji bezpieczniki. Zaczęli od planszy, która informowała, że wymiana poglądów na Dyskutatorze, owszem, jest dozwolona, jednak polityczna agitacja już nie. Nic to nie dało, Pentagon zamknął program Forum i odebrał Umpleby’emu dostęp do ARPANETU. Jednocześnie naukowiec stał się persona non grata dla obawiających się utraty finansowania twórców PLATO. Na rozmowę o wolności słowa, o tym, co mogą władze w sieci, co wolno, a czego nie wolno w trakcie dyskusji, było za wcześnie. Przełomem nie okazał się również tekst Żadnych komputerowych rozmów o impeachmencie opublikowany w „Businessweeku” wiosną 1974 r. (kilka miesięcy przed usunięciem Nixona). Umpleby wciąż był obciążeniem, niedługo później przeniósł się na George Washington University.

PLATO wyłączono w 2006 r., ale zastosowane w nim rozwiązania przetrwały próbę czasu. Przecież w wymuszonej przez pandemię nauce zdalnej znajdziemy także pomysły młodego naukowca z University of Illinois. Nie wspominając już nawet o tym, że twórcom systemu udało się pokazać mechanizmy i zagrożenia, z którymi ludzkości przyszło się zmagać pięć dekad później.


Korzystałem z książki The Friendly Orange Glow: The Untold Story of the PLATO System and the Dawn of Cyberculture Briana Deara.

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi z zagranicy lub przeczytaj go po angielsku na naszej anglojęzycznej stronie Przekroj.pl/en!

Czytaj również:

Lematrix
i
Illustration by Joanna Grochocka
Opowieści

Lematrix

Piotr Paziński

A jeśli świat, który nas otacza, jest tylko złudzeniem? Z okazji 101. rocznicy urodzin Stanisława Lema przypominamy kilka niepokojących wizji z książek genialnego pisarza.

Co może przeżywać człowiek podłączony do fantomatycznego generatora? Wszystko. Może wspinać się na ściany alpejskie, wędrować bez skafandra i maski tlenowej po Księżycu, zdobywać na czele oddanej drużyny, w dzwoniącej zbroi, średniowieczne grody lub biegun północny…”. Pisząc te słowa (w opublikowanym w 1964 r. pękatym tomie esejów naukowych Summa technologiae) i fantazjując na temat kierunków rozwoju techniki, która pozwoli człowiekowi przenieść się niezauważenie w świat fikcji, Stanisław Lem miał w dorobku kilka powieści i opowiadań, w których z powodzeniem eksplorował problemy fantomologii, a parę kolejnych jeszcze napisze. Bynajmniej nie wszystkie jego wizje przypominają poczciwe gry RPG. Rzeczywistość wirtualna u Lema ma zazwyczaj o wiele mroczniejsze oblicze.

Czytaj dalej