Cudowne lata?
i
"Portret dziewczynki w czerwonej sukience (Józefy Oderfeldówny)",1897 r., Józef Pankiewicz/Muzeum Narodowe w Kielcach
Opowieści

Cudowne lata?

Anna Rembowska
Czyta się 15 minut

Przyzwyczajeni jesteśmy do postrzegania dzieci jako postaci centralnych i wybrańców naszej zorientowanej na przyszłość kultury i narracji społecznej. Wielu dorosłych ludzi mierzy sensowność swojego życia i poczucie spełnienia, wiążąc sukces ze swoimi dziećmi: zarówno z ich dobrostanem psychicznym, jak i powodzeniem, jakim cieszą się one po wejściu w dorosłe życie. Również w domenie, która tak silnie opanowała naszą codzienność – konsumpcji – dzieci, jako istotni i podmiotowo traktowani jej uczestnicy, zyskują coraz większą liczebność: rynek produktów i usług zaspokajających ich potrzeby, a także ambicje i wizje rodziców z roku na rok rośnie, rozwijając się tak dynamicznie, jak mało która gałąź światowego biznesu.

Od ponad 50 lat główny nurt badań nad dzieciństwem od urodzenia uznaje dziecko za świadomy podmiot. Pogląd ten w cieszącym się coraz większą popularnością na świecie podejściu pedagogicznym podkreślał m.in. zmarły w zeszłym roku duński psycholog i terapeuta Jesper Juul, przekonując, że od samego zarania swojego istnienia dzieci są pełnoprawnymi, posiadającymi zdolność komunikowania się z otoczeniem i wyrażania swych potrzeb, kompetentnymi ludźmi: „Twierdząc, że dzieci są kompetentne, chcę powiedzieć, że mogą one nauczyć nas tego, co powinniśmy wiedzieć. Dzieci dają nam informację zwrotną, która umożliwia nam odzyskanie utraconych umiejętności i pomaga pozbyć się nieskutecznych, nieczułych i destrukcyjnych wzorców zachowania. Nawet dzieci nieumiejące jeszcze mówić porozumiewają się niewerbalnie i od urodzenia potrafią za pomocą dźwięków i gestów wyznaczać granice własnej integralności i odpowiedzialności, na przykład informować o głodzie i innych potrzebach, czy wyrażać sympatię i antypatię”. Zatem zaznaczony silnie w początkach XX w. przez Janusza Korczaka cel, by dzieciom oddać głos w ich własnej sprawie, można uznać za osiągnięty. Jednak nie zawsze tak było.

Niedawno na łamach „Przekroju” mogliśmy przeczytać artykuł (Dziecko też człowiek) opisujący ewoluującą przez stulecia historię stosunku kultury do dziecka jako osoby dopiero w pewnym momencie swojego życia „awansującej” na człowieka. Przytaczano w nim losy dzieci, które traktowane były, dosłownie, jako własność rodziców na równi z przedmiotami, łącznie z przyznaniem ich biologicznym stwórcom prawa do decydowania o ich życiu lub śmierci. Dzieci długo nie miały wstępu do świata dorosłych, nie miały też ich praw, dziś uważanych za prawa człowieka, traktowano je raczej utylitarnie: jak kapitał, siłę roboczą mającą zapewnić dobrobyt i ciągłość rodzinie, a w niektórych kulturach ich przydatność do życia oceniano tak, jak dziś w sortowniach odrzuca się niekształtne i niespełniające norm warzywa, nie dopuszczając ich do dalszej sprzedaży. O traktowaniu najmłodszych decydowała ich przynależność społeczna i kulturowa, płeć, czas, w którym przyszło im żyć, mody i obyczaje, a na przestrzeni wieków ich status znacząco ewoluował, choć niekoniecznie według schematu stabilnego wzrostu i postępu. Wiele obszarów określanych dziś jako kulturowe tabu czy należących do sfery sacrum było w stosunku do dzieci polem niewyobrażalnych nadużyć. Teksty źródłowe i ikonografia z różnych epok pozwalają nam prześledzić historie tego bezprecedensowego awansu z istoty, której istnienia ani nagłego zniknięcia nie warto było odnotowywać, na najbardziej uprzywilejowanego członka społeczeństwa i jednego z głównych bohaterów jego wyobraźni.

Wiek dzieci w najlepszym ze światów

Na przestrzeni lat definicje istoty „dziecka” i „dzieciństwa” ulegały nieustającym zmianom uwarunkowanym wieloma czynnikami. Współczesne dzieciństwo, choć tak inne i pod tyloma względami lepsze od tego sprzed dziesięcioleci i wieków, wymyka się jednoznacznej ocenie. W wielu kategoriach nie sposób odmówić warunkom, w jakich dziś żyją dzieci, ogromnego postępu; rola dziecka w społeczności nigdy w historii nie była tak znacząca jak dziś. Zarówno kulturowo, cywilizacyjnie, jak i pod względem wartości, jaką reprezentują dziś dzieci dla swych rodziców, ubiegły wiek można bez przesady nazwać – zgodnie z postulatem szwedzkiej pisarki i pedagożki Ellen Key – „wiekiem dzieci”, ponowoczesność zaś tylko kontynuuje ten kierunek nadawania dzieciom ważności. Zyskały one trwałe prawa, których nigdy wcześniej nie miały, dostęp do powszechnej edukacji, ochronę przed wyzyskiem i nadużyciami seksualnymi, mają też zapewnioną bezpłatną opiekę medyczną, której poziom zmniejszył w sposób fenomenalny ich śmiertelność podczas porodu i przez cały okres dorastania. Współczynnik dzietności matek w społeczeństwach zachodnich systematycznie spada, a same kobiety decydują się na urodzenie dziecka istotnie później niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu, zapewniając swym potomkom lepszy ekonomicznie i społecznie start przez wcześniejszą akumulację kapitału i doświadczenia.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Rozwój możliwości planowanego rodzicielstwa sprawia, że częściej niż kiedykolwiek wcześniej chciane i wyczekiwane dzieci rodzą się jako cel życia swoich rodziców, zajmując w rodzinach centralne miejsce. Również świadomość rodziców i opiekunów wzrasta: powszechna dostępność instytucjonalnej opieki, doradztwa dotyczącego wychowania, edukacji, profilaktyki zdrowotnej i psychologicznej oraz potrzeb najmłodszych sprawia, że dzieci obserwowane są od początku czujnymi oczyma dorosłych gotowych udzielać im pomocy na każdym etapie ich rozwoju. Współcześni rodzice jako pokolenie, które nie ma już zahamowań w sięganiu po pomoc psychologiczną i terapię, by być lepszymi opiekunami dla swoich dzieci – dostrzegają ważność dbania o relacje w rodzinie i przedkładają je nad autorytatywne sprawowanie kontroli nad najmłodszymi. Jednak współczesne dzieciństwo mimo wszystkich tych zdobyczy ma też, nie zawsze oczywiste, ciemne strony. Obfituje także w paradoksy, które nie pozwalają przestać zadawać pytań o jego pozornie wywalczoną przez wieki szczęśliwość, dalszy status i losy.

Eksperci kontra instynkt

Pomimo zajmowania w kulturze i społeczeństwie coraz ważniejszego miejsca i zyskiwania kolejnych praw podmiotowość dziecka jest wciąż na poły wirtualna, a dzieci traktowane jako istoty, które nie są jeszcze w pełni ludźmi, lecz staną się nimi dopiero w przyszłości. Co prawda w dyskursie naukowym pedagogiki i socjologii dzieciństwa obowiązuje dziś paradygmat konstruktywistyczny, przyznający dziecku jako przedmiotowi badań indywidualne i aktywne miejsce w ich tworzeniu i interpretowaniu, jednak wciąż ogromna liczba struktur społecznych, również tych związanych bezpośrednio z szeroko rozumianą opieką i edukacją, traktuje podmiotowość dzieci w kategoriach przyszłych, odroczonych. Ta niemożność bycia uznanym za podmiot „tu i teraz” i odmowa dorosłych przyznania dzieciństwu czasu teraźniejszego do dziś jest jednym z powodów utrzymywania niskiego statusu społecznego najmłodszych. Taki stan rzeczy – dzieciństwo jako próba generalna dorosłości, czas, który trzeba przeżyć, by móc osiągnąć po latach lepszy status, okres, w którym jest się pozbawionym możliwości mówienia i działania we własnym imieniu, wspierało w przeszłości wiele teorii pedagogicznych tak trwale, że podejście to w praktyce pokutuje do dziś.

Reprezentacja dzieciństwa we współczesnej kulturze zachodniej opiera się wciąż w dużej mierze na postrzeganiu dzieci jako istot dopiero „stających się” i wymagających ukształtowania. Dziecko jest w tym konstrukcie osobą, co do której istnieje pewność, że na każdym etapie swojego rozwoju potrzebuje nadzoru, nie ma bowiem kwalifikacji ani narzędzi, by rozwinąć się samodzielnie. Od momentu przyjścia na świat jego podstawowe potrzeby (takie jak pragnienie przebywania z matką, jedzenia i spania zgodne z jego wewnętrznym rytmem, potrzeba własnej ekspresji) są postrzegane, w najlepszym razie, jako pole do nieustannych korekt – w najgorszym – jako dowody na ustawicznie podejmowane przez dziecko próby manipulowania dorosłym. Chęć podmiotowego istnienia wyrażana przez dzieci bywa interpretowana przez system dominacji dorosłych, będący formą ageizmu, jako bunt, histeria, krnąbrność i niegrzeczność, a przedmiotowe, oparte na władzy przeradzającej się nierzadko w przemoc traktowanie dzieci wynika z faktu, iż nadal nie są one uważane za pełnoprawnych ludzi. Tak jak kobiety, przyszłe matki, latami trenowane w powierzaniu swojego ciała specjalistom, tresowane są do przekonania, że to lekarz wie lepiej niż one same, jak mają urodzić swoje dziecko, tak również dzieci, od pierwszych miesięcy swojego życia uczone są kwestionowania własnych zmysłów, intuicji oraz potrzeb, a także szukania przewodnictwa i aprobaty w dorosłych. Tym samym wytracają w procesie wychowania wewnątrzsterowność i zaufanie do siebie samych jako do tych, którzy wiedzą najlepiej, czego im trzeba. Do dziś powodzeniem cieszą się poradniki ukazujące „prawidłowe zachowanie” dziecka jako stan, który może nastąpić dopiero po wyplenieniu wszystkich aberracji, i roztaczające przed rodzicami szeroki wachlarz tychże. Zalecają one sposoby przeciwstawienia się choćby „buntowi dwulatków”, nakazują pozostawiać samym sobie płaczące noworodki, aż osiągną umiejętność przesypiania całych nocy i ćwiczyć je niczym Pawłow swe doświadczalne psy. Taką tendencję opisywał już ponad 100 lat temu Janusz Korczak, nie wyobrażając sobie zapewne, do jakiego stopnia rodzice pozbędą się własnego instynktu na temat rozwoju swych dzieci na rzecz zdania specjalistów: Książka z jej gotowymi formułami przytępiła wzrok i rozleniwiła myśl. Żyjąc cudzym doświadczeniem, badaniem, poglądem, tak dalece zatracono ufność w siebie, że nie chcą sami patrzeć. […] Chcę, by zrozumiano, że żadna książka, żaden lekarz nie zastąpią własnej czujnej myśli, własnego uważnego spostrzegania”.

Dyskurs ekspercki zawładnął dzieciństwem i wyobraźnią rodziców, a co chyba najważniejsze – ich lękiem. Nigdy nie byli oni tak bardzo zależni od opinii innych, samotni i rozdarci między wpływami oraz opiniami dotyczącymi najbardziej właściwego modelu wychowania, zaś atomizacja rodzin i brak silnego oparcia w doświadczeniu starszych pokoleń sprawiają, że w ich stylu sprawowania opieki nad dziećmi często brakuje równowagi, spokoju, zaufania do siebie samych oraz do postępów, które – każde w swym własnym tempie – bezsprzecznie robią i będą robić ich dzieci.

Klient nasz pan

W świecie zachodnim dzieci zyskują coraz bardziej znaczącą pozycję. Rodzice, widząc w nich kontynuację i potwierdzenie siebie, swojego stylu życia i obranych przez siebie wartości, często są gotowi płacić bardzo wysoką cenę, byle tylko swym pociechom nie odmawiać niczego, co najlepsze: przestrzeni, edukacji, dóbr materialnych i komfortu. Bywa, że dzieje się to kosztem czasu, który mogliby jako rodzina wspólnie spędzić, jednak w hierarchii wartości rodziców zapewnienie dzieciom odpowiedniego poziomu życia, łącznie ze wszystkimi jego atrybutami, jest jednym z najważniejszych celów. W materialistycznym, konsumpcyjnym systemie jedynym traktowanym serio sposobem na kreowanie przyszłości jest wejście w krąg cyrkulujących pieniędzy i dóbr oraz wychowywanie potomstwa przez nie i dla nich. Ponieważ rodzice wydają nadwyżki finansowe chętniej na dzieci niż na siebie samych, maluchy stały się naturalnie coraz bardziej poważanymi przez rynek klientami, zyskując na tym polu iluzoryczną, lecz jakże mocno podkreślaną sloganami reklamowymi podmiotowość, mierzoną możliwościami podejmowania decyzji zakupowych. Ideę tzw. kid empowerment bardzo chętnie wykorzystują specjaliści od marketingu dziecięcego, choć umacnianie pozycji dziecka poprzez zakupy tylko pozornie buduje jego podmiotowość, sprowadzając w rzeczywistości jego człowieczeństwo do konsumpcji. Dzieciństwo, które jeszcze kilka dekad temu kojarzyło się z prostotą, wyobraźnią, twórczością, bajkami z płyt winylowych i Wieczorynką, dziś stało się linią produkcyjną monetyzującą wszystkie idee i zjawiska, które tylko są w stanie przyciągnąć dzieci, a wraz z nimi portfele ich rodziców. Każdy dziecięcy bohater zostaje obudowany infrastrukturą gadżetów, filmów, książeczek i czasopism, kubków, plecaków, kompletów pościeli, gumek do ścierania i wszystkiego, co tylko da się wcisnąć dzieciom. Na zgliszczach królestwa wyobraźni (czy nie przepowiedziano takiego stanu rzeczy w filmie Niekończąca się opowieść?) urządza się dziś dziki festiwal komercji, a rynek z coraz większą pewnością siebie przemawia do dzieci pozbawionym jakichkolwiek skrupułów i pozorów subtelności językiem. Zabawki mają coraz więcej wspólnego z przedmiotami (będącymi oznakami statusu) posiadanymi przez dorosłych: dzieci stają się klientami profilowanych „pod ich potrzeby” restauracji, kin, sklepów. Również tematyka kierowanych do nich wytworów kultury popularnej zawiera coraz więcej elementów i cech gatunkowych rozrywki przeznaczonej pierwotnie dla dorosłych – konkursy piękności, rywalizacja na marki i popularność wśród rówieśników, kult atrakcyjności ciała, erotyka i przemoc. Mierząc się z mnóstwem problemów oraz wykluczeń społecznych i towarzyskich związanych z posiadaniem dóbr, już we wczesnych latach przedszkola dzieci tracą niewinność, a także bezinteresowność rozwoju i myślenia. Mentalną scenerią ich dorastania jest od początku brutalny świat pozbawiony zasad fair play i równych szans rywalizacji, w którym stawką nie są bynajmniej wartości uznane za istotne dla kształtowania ich zdrowego rozwoju.

Na jeszcze inny aspekt wpływu konsumpcjonizmu na status dziecka zwraca uwagę w swoich pracach teoretyk płynnej nowoczesności Zygmunt Bauman, który podkreślał, że dziecko obecnie nie jest jedynie konsumentem, ale również przedmiotem uczuciowej konsumpcji – służy ono bowiem, tak jak jemu kolejne nowe przedmioty i zabawki, do zaspokojenia potrzeb swoich rodziców, z których część pragnie mieć dzieci właśnie dlatego, że dostarczają im one radości, wrażeń i prestiżu, których żaden inny przedmiot konsumpcji nie potrafi zapewnić. Według Baumana takie przedmiotowe podejście do drugiego człowieka cechuje zresztą wszystkie ponowoczesne relacje międzyludzkie.

Najistotniejszą jednak raną zadawaną przez komercjalizację dzieciństwu i dorastaniu jest uniformizacja doświadczeń dzieci i dostępnych im narracji oraz skrajne zawężenie pól, na których swobodnie, bez udziału mechanizmów marketingu, a kierując się jedynie własną intuicją, mogłyby szukać swojej tożsamości, upodobań, identyfikujących je w przyszłości zainteresowań i pasji. Przestrzeń, która powinna być tajemnicą, laboratorium wyobraźni, terenem inicjacji i samodzielnych poszukiwań, bezdrożem, którego odkrywanie naznaczy indywidualną drogę młodych ludzi, dziś zawężana i zawłaszczana jest przez zglobalizowany mainstream kultury popularnej napędzanej intencją sprzedaży.

Ciężar wielkich nadziei

Mimo że dzieciństwo jako okres w życiu człowieka podniesione zostało na wyżyny specjalizacji w każdym możliwym aspekcie, jednocześnie granice między okresem dzieciństwa a dorosłości coraz bardziej się zacierają. Z wczesnej młodości pamiętamy wszyscy zdanie, które każdy z nas niejeden raz wypowiedział, można było też usłyszeć je z ust wielu małych bohaterów literackich i filmowych: „Ach, jak chciałbym już być dorosły!”. Wtedy sens tych słów był dla nas jednoznaczny: bycie dorosłym oznaczało wyrwanie się spod władzy rodziny i możliwość samodzielnego decydowania o sobie. Często granicznym momentem w tym dążeniu było osiągnięcie pełnoletności lub uzyskanie matury. Dziś długo przed nastąpieniem tych momentów dzieciom pozwala się, by decydowały o swojej przyszłości, zainteresowaniach, ambicjach. O wiele częściej niż kiedyś w młodym wieku uczestniczą one w procesach, które dają im poczucie bycia partnerami dorosłych w dokonywaniu wyborów dotyczących ważnych aspektów ich życia. Paradygmaty wychowawcze stawiające w miejscu niegdysiejszego posłuszeństwa i podległości wolność wyborów i partnerstwo oraz możliwości dostępne dzieciom oferowane przez postęp cywilizacyjny i technologiczny (zdobywanie wiedzy, dostępność dóbr materialnych, możliwości komunikacji, rozwijanie zainteresowań, zdobywanie sławy i rozpoznawalności) dają im dziś pole, na którym mogą poczuć się jak dorośli znacznie wcześniej, niż uzyskają ku temu emocjonalną, intelektualną i społeczną gotowość. Nie brakuje dzieci, które z pomocą rodziców, rozpoczynają działalność, która przynosi im popularność i wysokie dochody w bardzo młodym wieku, a one same na mocy swych sukcesów zyskują upragniony status dorosłych, którymi jednak wciąż nie są. Jeśli takim sukcesom nie towarzyszy mądre przewodnictwo najbliższych, dzieci odnoszące je częstokroć nie unoszą emocjonalnie swojego awansu na niezależnych w swych decyzjach ludzi.

Innym aspektem wcześniejszego uzyskiwania przez dzieci statusu współodpowiedzialnej za swoje sukcesy jednostki jest przeżywanie dzieciństwa zorientowanego na cele, zamiast swobodnego i niespętanego konsekwencjami poszukiwania swojej drogi przez niezobowiązujące do ciągłych postępów zabawę i eksplorację. W tym modelu szybsze doroślenie dzieci odbywa się poprzez nakładanie na nie obowiązków, związanych najczęściej z ich edukacją i rozwijaniem talentów dostrzeżonych przez rodziców i nauczycieli. Jak pokazuje Free Time Report dla Center Parcs z 2017 r., dla wielu dzieci nauka szkolna, odrabianie lekcji oraz zajęcia dodatkowe przypominają pracę w korporacji, zajmując dziennie po kilkanaście godzin, nie zostawiając wystarczająco dużo miejsca na odpoczynek inny niż sen, nie wspominając o czasie wolnym przeznaczonym na nudzenie się, spotykanie z kolegami lub inne działania nieskupione na realizacji jakiegoś rodzaju zadania. W kulturze, która panicznie boi się zwykłości i przeciętności, pęd ku osiągnięciu mistrzostwa i sukcesu w wybranych dziedzinach postrzegany jest jako inwestycja w przyszłość dziecka. Rodzice przeznaczają na nią niebagatelne sumy pieniędzy – trudno, by dzieci nie czuły się tym faktem zobowiązane. Paradoksalnie, droga ta, zamiast przyspieszać osiągnięcie satysfakcjonującej młodych niezależności, często przedłuża się znacznie poza granice czasowe okresu uznawanego kiedyś za właściwy na wkroczenie w dorosłość. Dzieci skupione na stawianych przed nimi zadaniach i pokonywaniu kolejnych poprzeczek stają się młodzieżą, a potem młodymi dorosłymi, którzy tak przywykli do drogi do celu (w której ich skupienie osłaniają zabezpieczający ich materialnie rodzice), że stała się ona ich stylem życia, nie pozwalając im jednocześnie łączyć tego rodzaju skupionej na wyznaczonych planach i ambicjach aktywności z dojrzewaniem społecznym i mierzeniem się z normalnymi dla ich wieku życiowymi problemami i kryzysami rozwojowymi. Zajęci szlifowaniem kolejnych kompetencji i kariery młodzi ludzie coraz później osiągają samodzielność i niezależność od rodziców, rozumianą jako rozpoczęcie życia na własną rękę ze wszystkimi tego implikacjami. Samo życie, przestając być wystarczająco dobrym celem, „wraca” do nich niekiedy po kilku lub kilkunastu latach takiego trybu egzystencji, kiedy samotność, poczucie wyzucia z własnej tożsamości i wyobcowanie ze świata oraz grupy rówieśniczej skłania ich do poszukiwania pomocy psychoterapeutycznej.

Psychologia zatacza koło

Na przełomie XIX i XX w. teoria psychoanalityczna Zygmunta Freuda (którą on sam uważał za trzeci wstrząs dla miłości własnej ludzkiego gatunku, obok odkrycia Mikołaja Kopernika i teorii Charlesa Darwina) zapoczątkowała również nowy rodzaj wglądu w procesy zachodzące w dzieciństwie i świadomość ich kolosalnego wpływu na to, kim stajemy się w dorosłości. Freudyzm przyczynił się nie tylko do przyznania racji bytu seksualności dziecięcej, lecz także stał się pierwszą teorią, która podsyciła zainteresowanie psychologii dzieciństwem i doprowadziła do wyodrębnienia się nowych dyscyplin, takich jak psychoanaliza i psychologia dziecięca, generujących na przestrzeni ostatniego stulecia wiele nowych teorii dotyczących faz rozwoju dzieci, ich potrzeb i trybów funkcjonowania na różnych etapach dorastania. Dziś to wiedza psychologiczna ma decydujący wpływ na to, co uważamy za istotne i właściwe dla emocjonalnego oraz poznawczego dobrostanu dzieci, dyscyplina ta pomogła również odkryć wiele prawidłowości i mechanizmów, które pozwalają nam bardziej świadomie zaopiekować się najmłodszymi, jak również wymazywać z kultury szkodzące im stereotypy oraz uznawać ich prawa.

Odkrycia psychologii i rosnąca możliwość korzystania z jej dobrodziejstw, oprócz poznania dziecka, uruchomiły jeszcze jeden mechanizm, którego znaczenie towarzyszy psychologii od zarania: kontrolowanego przez specjalistów powrotu dorosłych do czasu dzieciństwa w poszukiwaniu rozwiązań trapiących ich problemów. Każdy niemal praktykowany dziś nurt terapeutyczny podkreśla znaczenie wczesnych przeżyć w konstytuowaniu się schematów funkcjonowania neuroprzekaźników warunkujących nastrój, mechanizmów reakcji wpływających na nasze emocje, zachowanie, wybory, myśli i obraz siebie oraz świata w dorosłości. Wielu z nas, zyskując świadomość tak przemożnego wpływu wczesnych doświadczeń na swoje życie, czuje się przytłoczona żalem, postrzegając siebie jako ofiarę emocjonalnej niekompetencji własnych bliskich, którzy nie wykazawszy dostatecznej uwagi, empatii, konsekwencji lub odpowiedzialności, skazali swoje dzieci na trudną dorosłość w cieniu następstw przepracowywanych latami na kozetce rodzinnych dysfunkcji. To poczucie własnej wadliwości, którego źródła upatrujemy w dzieciństwie, i konieczność ciągłego powracania do niego, by znaleźć dla siebie właściwą, mniej bolesną drogę, to dla wielu z nas szansa na prawdziwe uleczenie i wzrost, dla innych jednak perspektywa obciążająca, matnia predestynacji i przekleństwa dzieciństwa, które warunkuje cały dalszy los człowieka. Przyznanie podmiotowości okresowi „wiosny życia” – ta wielka zdobycz współczesności – w gabinetach psychologów odsłania dziś swoją ukrytą twarz, pozwalając każdemu, kto się na to odważy, poznawać swoje drugie ja: drzemiące w każdym z nas wewnętrzne dziecko, którego pozycja w nauce o psychice człowieka wciąż rośnie. Archetyp dzieciństwa postrzegany dotychczas jako miejsce mentalnego azylu zyskał drugie oblicze – trudnego do opuszczenia więzienia, a ci z nas, którzy decydują się odbyć terapeutyczną podróż do niego w nadziei na lepsze jutro, muszą przygotować się na odkrywanie, pośród szczęśliwych wspomnień, również wypartych kręgów piekła, które kryją się w dalekiej przeszłości każdego z nas.

Czytaj również:

Dziecko też człowiek
i
Pieter Bruegel starszy, "Zabawy dziecięce", 1560 r., Kunsthistorisches Museum w Wiedniu; zdjęcie: domena publiczna
Edukacja

Dziecko też człowiek

Andrzej Krajewski

Trzeba było kilku tysięcy lat, by w naszym kręgu kulturowym dostrzeżono, że dziecko nie jest przedmiotem. Nauka traktowania go humanitarnie trwa do dziś.

„Natura chce, żeby dzieci były dziećmi, zanim zostaną ludźmi” – pisał Jean-Jacques Rousseau w książce Emil, czyli o wychowaniu. Rousseau wprawdzie nie dostrzegał w dziecku człowieka, ale apelował do rodziców, by troszczyli się o swoje potomstwo. „Czy znajdziecie na świecie istotę słabszą, biedniejszą, więcej zdaną na łaskę otoczenia, bardziej potrzebującą litości, serca i opieki niż dziecko?” – pytał czytelników. W czasach, gdy powszechnie powierzano dzieci innym osobom na czas dorastania lub pozostawiano je w przytułku, postulaty Rousseau zdawały się rewolucyjne. Otwierały drogę ku przełomowemu odkryciu, że dziecko także jest człowiekiem, zdolnym do uczuć, mającym swoje potrzeby, a przede wszystkim odczuwającym cierpienie. Ale sam filozof nie brał sobie tych idei do serca. Ilekroć jego kochanka, a później żona Teresa Levasseur wydawała na świat potomka, Rousseau natychmiast oddawał go do sierocińca, w którym zaledwie co setny noworodek miał szansę dożyć dorosłości.

Czytaj dalej