Co bokser robi w bobie?
i
Eddie Eagan, zdjęcie: domena publiczna
Wiedza i niewiedza

Co bokser robi w bobie?

Michał Szadkowski
Czyta się 6 minut

Eddie Eagan nigdy nie traktował sportu do końca serio, ale na igrzyskach przebił nawet osiągnięcia fikcyjnego idola z dzieciństwa.

Takich sportowców już nie ma. Trochę nie chciał ich świat, trochę kibice. Atleci mieli coraz wyżej skakać, coraz dalej rzucać i coraz szybciej biegać. W tych ramach zmieścili się tylko profesjonaliści żyjący sportem 24 godziny na dobę. Którzy myślą nawet o tym, jak, ile i gdzie śpią, widzą zależność między ilością owsianki wchłoniętej na śniadanie a formą podczas zawodów, dzielą życie na przygotowania do startów, koncentrowanie się przed startami i starty. Którym bliżej do robotów niż do ludzi.

Eddie Eagan był inny. Sportowcem tylko bywał. Występy na igrzyskach wcisnął gdzieś między służbę wojskową, studia w Yale, Oksfordzie i na Harvardzie oraz praktykę prawniczą.

I został jedynym olimpijczykiem w historii, który zdobywał złote medale na letnich i zimowych igrzyskach. (W najgorszym wypadku jednym z dwóch, zależy jak sklasyfikować Szweda Gillisa Grafströma, który złotym medalistą w łyżwiarstwie figurowym był w 1920 i 1924 r. W Antwerpii ta dyscyplina znajdowała się w programie letnich zawodów, cztery lata później w Chamonix zakwalifikowano ją do zimowych).

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

„Boks jest dla frajerów”

„Zgadnij, co się stało! Dostałem się do amerykańskiej reprezentacji bobslejowej!” – krzyczał od progu Eddie Eagan. Był już po trzydziestce, właśnie zaczął pracować jako prawnik. Czasami myślał o powrocie na ring i występie na igrzyskach w Los Angeles w 1932 r., ale generalnie wydawał się pogodzony z tym, że wyzwania sportowe ma już za sobą. „Za biurkiem gasłem, niemal czułem, jak obchodzę pajęczynami. Zmiana dobrze mi zrobi” – tłumaczył Eddie zaskoczonej żonie, która argumentowała, że nigdy wcześniej nie siedział w bobsleju.

Eddie przeszkód nie widział, szedł drogą bohatera z dzieciństwa. Na przełomie wieków Gilbert Patten opublikował serię opowiadań i powieści o Franku Merriwellu, studencie Yale i wszechstronnie uzdolnionym sportowcu, osiągającym sukcesy w koszykówce, futbolu amerykańskim, lekkoatletyce, każdej dyscyplinie, którą się zainteresował. Merriwell był przy tym szlachetny, uczciwy, rozsądny i świetnie się uczył. W wady twórca go nie wyposażył. Eagan miał w nim idola, dokładniej: „drogowskaz ważniejszy niż 10 przykazań”. Skoro Frank nie palił i nie pił, Eddie nigdy nie wziął papierosa do ust, alkoholu spróbował późno i pił go okazjonalnie.

Urodził się w 1897 r. w Denver. Ojca nie pamiętał, John Eagan zginął w wypadku kolejowym, gdy syn miał rok. Pochodząca z Alzacji matka zarabiała korepetycjami z francuskiego i niemieckiego, lecz przy pięciu synach wystarczało to na niewiele. „Nasze życie polegało na walce o chleb” – wspominał Eddie. Kiedy dorósł, zaczął dokładać się do domowego budżetu. Był gońcem, sprzątaczem, gazeciarzem, w końcu zatrudnił się na ranczu, gdzie spotkał drugiego po Merriwellu nauczyciela życia. Stary kowboj Abe Tobin uświadomił Eaganowi, że lewą ręką może wbijać gwoździe, i zaczął uczyć go boksu. Jednocześnie pilnował, by nastolatek nie odleciał. Powtarzał Eaganowi, by skupił się na nauce, walczył tylko dla zabawy, nie dał się namówić na zawodowstwo. Koniec końców – uważał Tobin – boks jest dla frajerów.

Eddie posłuchał. Sport zawsze był dodatkiem. Ważnym, ale dodatkiem. Nigdy celem samym w sobie. Co nie znaczy, że Eagan coś stracił, przeciwnie: przeżył więcej niż niejeden profesjonalista.

Ilu pięściarzy wyszło na ring z jednym z najwybitniejszych zawodników w historii? A Eddie wyszedł – trafił na Jacka Dempseya, który dziś plasuje się gdzieś niedaleko Muhammada Alego i Sugara Raya Robinsona. Owszem, chodziło tylko o walkę pokazową, zabawę, która miała pomóc w zebraniu pieniędzy na Czerwony Krzyż, ale obaj się nie oszczędzali, chcieli dać jak najwięcej frajdy publiczności („Kiedy mnie uderzył, czułem, jakby dachówka spadła mi na głowę” – wspominał Eagan).

Eddie Eagan, zdjęcie: domena publiczna

Eddie Eagan, zdjęcie: domena publiczna

Na amatorskich ringach Eddie osiągał sukcesy. Tuż po pierwszej wojnie światowej zdobył złoto na igrzyskach krajów sprzymierzonych. Na zorganizowane w Paryżu zawody wpuszczani byli tylko żołnierze i pracownicy armii. Eagan nie walczył na froncie, bo nie zdążył, wojna skończyła się, zanim wyszedł ze szkoły artyleryjskiej. W Paryżu nie dość, że obił rywali, to jeszcze zachwycił króla Czarnogóry Mikołaja I Petrowicia-Niegosza. Władca udekorował go nawet państwowym Orderem Daniły I, choć nic nie wiadomo, by Amerykanin zasłużył się dla tego bałkańskiego narodu. W trakcie tych quasi-igrzysk Eagan wystarał się o akredytację, a potem z pierwszego rzędu obserwował podpisanie traktatu wersalskiego.

Rok później pojechał na pełnoprawne igrzyska olimpijskie w Antwerpii. Żeby zdobyć złoto, musiał pokonać trzech rywali. Thomasa Holdstocka znokautował, Harolda Franksa pokonał na punkty, choć pierwszą rundę zdecydowanie przegrał. Sverre Sørsdal znakomicie walczył w finale, ale zatrzymać Eagana nie potrafił. To był dzień, w którym los odpłacił się Eddiemu – pięściarz latami odrzucający propozycje przejścia na zawodowstwo (tuż przed igrzyskami dostał ofertę walki o mistrzostwo świata za gigantyczne wówczas 1,5 tys. dolarów) uzyskał tytuł mistrza olimpijskiego.

Później Eagan został – jak sam mówił – „nieoficjalnym mistrzem świata”. Jako dowód przedstawiał wyniki osiągnięte podczas tournée, w czasie którego odwiedził pięć kontynentów i kilkanaście krajów. W każdym mierzył się z najlepszym lokalnym pięściarzem. Przez dwa lata nie przegrał ani razu.

Powtórzmy: to wszystko działo się przy okazji. Eagan nigdy nie pozwolił, by boks znalazł się w centrum jego życia. Nie był nawet przyczynkiem do wspomnianego tournée. Biznesmen John Pirie wynajął Eddiego, by robił za przyzwoitkę jego synów podczas podróży dookoła świata, a ten po prostu zabrał ze sobą rękawice bokserskie.

Nie miałem żadnego poczucia bezpieczeństwa

Kiedy Billy Fiske spytał Eddiego, czy ten nie chciałby zostać bobsleistą, mógł usłyszeć tylko jedną odpowiedź. Raz, że zgoda oznaczała dalsze podążanie ścieżką Merriwella. Dwa, że wyjazd na igrzyska w Lake Placid w 1932 r. doskonale mieścił się w podejściu Eagana do sportu. On pewnie wystartowałby także w skokach narciarskich i łyżwiarstwie figurowym. Nie kalkulował, dostał szansę, więc chciał ją wykorzystać.

Nie miał unikatowych kompetencji, czegoś, dzięki czemu bob jechałby szybciej. Wystarczyło, że świetnie odnajdował się w grupie i że Fiske go lubił. No i to, że nigdy się nie bał – wówczas do boba mógł wsiąść tylko ktoś albo odważny, albo pozbawiony układu nerwowego. Podczas zawodów zdarzały się wypadki śmiertelne, w trakcie igrzysk w 1932 r. trzy załogi wypadły z toru, sześciu bobsleistów wylądowało w szpitalu. Nie chodziło tylko o prędkość – boby rozpędzały się do 110 km/h, dziś osiągają ponad 150 km/h – największym zagrożeniem były tory. Dokładniej to, że nikt nie wiedział, jak one mają wyglądać. Ten w Lake Placid powstał niedługo przed igrzyskami, projektanci postawili sobie za cel zbudowanie najszybszego toru na świecie. „Pierwszy zjazd zapamiętam do końca życia. Trwał 2 minuty, ale wydawał mi się wiecznością. Nie miałem żadnego poczucia bezpieczeństwa. Najpierw głowa przechylała się w prawą, a później w lewą stronę. Przez cały zjazd kurczowo się trzymałem” – wspominał Eagan. Siedział w bobie jako drugi, za przyszłym pilotem RAF-u Fiskem. Jako trzeci wskakiwał aktor i autor piosenek Clifford Gray, funkcję hamulcowego pełnił wówczas już 48-letni Jay O’Brien. On jako jedyny wiedział, o co w tym sporcie chodzi, cztery lata wcześniej przywiózł srebro z igrzysk w St. Moritz.

Eddie nie nasiedział się w bobsleju. Załoga zaczęła treningi kilka tygodni przed igrzyskami, zawody w Lake Placid składały się z czterech przejazdów. Ekipa Fiskego wygrała trzy, w czwartym minimalnie szybsza była druga załoga z USA – ale nie na tyle, by pozbawić kolegów złota. Biorąc pod uwagę, że po igrzyskach Eagan nigdy już nie wszedł do bobsleja, może być sportowcem najkrócej uprawiającym dyscyplinę, w której zdobył medal.

Kiedy Eddie wyjeżdżał z Lake Placid, nie mógł wiedzieć, że wzniósł sobie pomnik. I że przez następne dziewięć dekad nikt jego osiągnięcia nie powtórzy. Że przetrwa ono nawet w czasach, gdy sportowcy zaczną traktować organizmy jak mechanicy bolidy Formuły 1.

Czytaj również:

Rozmaitości sportowe – 4/2019
Rozmaitości

Rozmaitości sportowe – 4/2019

Michał Szadkowski

Piłkarski globus. Pełen kantów

Sensacji nie było – ani Japonia, ani Katar nie zostały piłkarskimi mistrzami Ameryki Południowej. Ale mogły. Organizatorzy Copa América od lat zapraszają na turniej zespoły spoza kontynentu, zazwyczaj ograniczali się jednak do bliskiego sąsiedztwa: Jamajki, Panamy, Haiti, USA, Meksyku (zdobył nawet dwa srebrne i trzy brązowe medale). Teraz sięg­nęli na drugą półkulę. I tak Katar – aktualny mistrz Azji – mógł walczyć na dwóch kontynentach (przy Brazyliach, Argentynach i Urugwajach szanse miał minimalne, ostatecznie zdobył tylko punkt i nie wyszedł z grupy, podobnie jak Japonia). Dotychczas udało się to tylko Australii, która przez dziesięciolecia tłukła okoliczne wysepki i zdobywała złote medale w Oceanii, aż uznała, że musi zmienić otoczenie, by się rozwijać. W 2006 r. przeniosła się do Azji, dziewięć lat później wygrała mistrzostwa tego kontynentu. Szansę na powtórzenie tego wyczynu ma Izrael, który w 1964 r. został mistrzem Azji, ale teraz startuje w Europie (w eliminacjach Euro 2020 mierzy się z Polską).

Czytaj dalej