Być jak woda
Wiedza i niewiedza

Być jak woda

Filozofia Bruce'a Lee
Tomasz Stawiszyński
Czyta się 9 minut

Choć Bruce Lee czuł się spadkobiercą myśli i duchowości Dalekiego Wschodu, przede wszystkim był dzieckiem amerykańskiej kontrkultury lat 60. To z niej wyrósł jako gwiazda filmowa oraz ikona sztuk walki.

Bohaterowie filmów z Bruce’em Lee są jak Benia Krzyk ze słynnych Opowiadań odeskich Izaaka Babla. Mówią mało, ale smacznie. Ma to ścisły związek z regułą, którą sami często wygłaszają na ekranie – kiedy już zdarza się im przemówić – i którą poza ekranem wygłaszał wielokrotnie człowiek odtwarzający ich role. Brzmi ona: zasadniczym celem ludzkiego życia jest uczciwa i pełna ekspresja siebie. Mowa to tylko jeden ze środków do jego osiągnięcia. Innym – może nawet najważniejszym – jest ruch, a więc ciało.

Jak tego dokonać? Jak w pełni wyrazić siebie? Dobrze jest zacząć od uświadomienia sobie już na początku, że różne światopoglądy, systemy i style, zwłaszcza style walki, przede wszystkim nas ograniczają. Dlatego należy je odrzucić. I stać się niczym woda, która – sama pozbawiona formy – zawsze przyjmuje kształt naczynia, w którym w danym momencie przebywa. Po to tylko, żeby za chwilę znaleźć się zupełnie gdzie indziej i natychmiast, jak kameleon, upodobnić do jakiegoś kolejnego kształtu. Woda pozostaje w nieustannym ruchu, w wiecznym procesie transformacji. Jest nieuchwytna, nieograniczona, absolutnie wolna. Oto właśnie ostateczny cel egzystencji. Nie ma nic ważniejszego.

Ten nakaz – stań się jak woda! – powraca we wszystkich niemal publicznych wypowiedziach Bruce’a Lee. W wywiadach, scenariuszach filmowych, prywatnych rozmowach, radach, jakich udzielał swoim uczniom, listach do przyjaciół, podręczniku do Jeet Kune Do – „stylu walki bez stylu”, który stworzył. A także w kilkudziesięciu tekstach o tematyce filozoficznej, psychologicznej i duchowej zebranych w tomie Bruce Lee: Artist of Life, który ukazał się w 2001 r. pod redakcją Johna Little, z przedmową wdowy, Lindy Lee Cadwell. Pisze tam ona między innymi, że jej zmarły przedwcześnie mąż „wybrał ścieżkę samowiedzy, zamiast kolekcjonowania faktów, oraz ścieżkę samoekspresji, zamiast pracy nad własnym wizerunkiem, i dlatego właśnie ze spokojem ducha przyjął to, co było mu przeznaczone”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wbrew pozorom tego rodzaju filozofia nie ma wcale aż tak wiele wspólnego z tradycyjnymi daleko­wschodnimi systemami duchowo-myślowymi, których Bruce Lee niewątpliwie czuł się spadkobiercą. Czy raczej: autorska filozofia Bruce’a Lee, człowieka, który zapoczątkował w zachodnim kinie modę na Orient i stał się ikoną mistrza sztuk walki – kogoś, kto walczy nie tyle pięściami, ile doskonale wytrenowanym umysłem – otóż ta filozofia wywodzi się w ogromnej mierze z zachodnich źródeł.

I to wcale nie dlatego, że młody Lee, zanim jeszcze osiągnął status międzynarodowej gwiazdy, studiował jak najbardziej zachodnią filozofię na University of Washington. Bynajmniej. Rzecz nie w tym, co studiował, ale raczej: kiedy i gdzie. Jeśli bowiem mielibyśmy jak najkrócej odpowiedzieć na pytanie o zasadniczy kontekst życiowej drogi twórcy Jeet Kune Do oraz jego przekonań, wskazanie byłoby jednoznaczne. Bruce Lee był przede wszystkim dzieckiem amerykańskiej kontrkultury lat 60. Jej ducha, naczelnych haseł i pragnień.

Nieprzypadkowo na liście jego ulubionych lektur znajdowali się od wczesnych lat studenckich tacy klasycy ówczesnej „nowej duchowości”, jak Alan Watts, amerykański myśliciel i pisarz propagujący zachodnią wersję taoizmu. Albo hinduski nauczyciel Jiddu Krishnamurti – jako dziecko ogłoszony nową inkarnacją Chrystusa przez C.W. Leadbeatera i Annie Besant, następczynię Heleny Bławatskiej w Towarzystwie Teozoficznym, później jednak działający już wyłącznie na własną rękę i głoszący radykalną wolność od wszelkich społecznych, religijnych i pojęciowych ograniczeń. A także Fritz Perls, twórca psychoterapii Gestalt, oraz Abraham Maslow, prekursor psychologii i psychoterapii humanistycznej. Badacze kontrkultury nie mają dziś wątpliwości, że to między innymi ci właśnie autorzy najpełniej zdefiniowali – a może raczej wyrazili – przesłanie określające specyfikę tamtej epoki.

Co było w nim najważniejsze? Po pierwsze, budzenie „ukrytego potencjału”, jakkolwiek go rozumieć. Po drugie, zwrot do wewnątrz, czyli zainteresowanie raczej sferą duchowo-psychiczną niż badaniem i eksploatacją świata zewnętrznego. Po trzecie, sięganie po egzotyczne, najchętniej wschodnie koncepcje duchowości i odwrót od chrześcijaństwa jako religii opresyjnej i skoncentrowanej na poczuciu winy. I wreszcie – po czwarte – pełna (samo)realizacja własnego self, czyli jaźni, spętanej przez społeczne, moralne i religijne konwencje, jako naczelny cel każdej ścieżki duchowego i psychologicznego rozwoju. Oto esencja tego przesłania. Bruce Lee przyjął je i uzupełnił o pewne elementy filozofii taoistycznej i zen. A wehikułem do realizacji tego duchowo-filozoficznego konglomeratu uczynił chińskie sztuki walki, które trenował od dziecka i w których osiągnął stopień absolutnego mistrzostwa.

Istotę swojego podejścia zawarł w wydanej staraniem Lindy Lee Cadwell książce Tao of Jeet Kune Do, która ukazała się dwa lata po jego śmierci. Pracę nad tym dziełem, stanowiącym pełny wykład jego koncepcji i wizji sztuk walki, Lee zaczął na początku lat 70. Zmagając się z dotkliwą kontuzją pleców – skutek zbyt intensywnego treningu – przez kilka miesięcy większą część dnia spędzał w specjalnie do tego przystosowanym ortopedycznym łóżku. Właśnie wtedy zaczął systematycznie spisywać swoje przemyślenia dotyczące kung-fu oraz „techniki bez techniki”, jak często określał stworzony przez siebie styl.

Lektura tej książki przypomina poruszanie się po doskonale znanym terenie. Wiele zdań brzmi znajomo, zresztą spora część z nich – co dziś już wiemy bez najmniejszych wątpliwości – została wprost przepisana z książek autorów wspominanych wyżej, a także z Prawdziwej Księgi Południowego Kwiatu Zhuangzi, klasycznego dzieła będącego jednym z fundamentów chińskiego taoizmu. Wątkiem zasadniczym i dominującym jest tu jednak dążenie do osiąg­nięcia takiego pułapu umiejętności, który pozwoli walczącemu na ruch całkowicie swobodny i niewymuszony, a zatem również nieograniczony żadnym skodyfikowanym zestawem technik.

Wojownik podążający ścieżką Jeet Kune Do jest w każdym momencie doskonale zintegrowany z własną najgłębszą naturą. Działa z poziomu najwyższej wolności. Nie odczuwa lęku, bo wskutek intensywnego treningu fizycznego jego ciało i umysł są idealnie zsynchronizowane. A także dostrojone do przepływu energii we wszechświecie. W walce nie stara się on ani wygrać, ani przegrać. Po prostu porusza się zgodnie z własną wewnętrzną dynamiką i w ten sposób bezwiednie i bez wysiłku prowadzi do zakończenia starcia. Cechują go prostota, bezpośredni wgląd, intuicyjna, pozbawiona kalkulacji reakcja na działanie przeciwnika. W ten sposób – jak mówi Tang Lung, główny bohater filmu Droga smoka, który Bruce Lee wyreżyserował – „nawet poprzez najbardziej agresywne ruchy adekwatnie wyraża siebie”.

Ale czy to w ogóle możliwe? Na pewno jest to piękna idea. Choć dziś już mniej aktualna niż w czasach Bruce’a Lee. Marzenie o pełnej realizacji ukrytego potencjału, zintegrowania umysłu z ciałem, uczynienia z życia czegoś w rodzaju niczym niezakłóconego przepływu mentalnej i fizycznej energii – słowem wszystkie marzenia i ideały lat 60. oraz późniejszego o dekadę ruchu New Age, który z nich wyrósł, przynależą dziś już raczej do przeszłości. Tak w każdym razie twierdzą socjolodzy uważnie przyglądający się współczesnej kulturze, między innymi Eva Illouz i Anthony Giddens. Zarówno psychologia humanistyczna, jak i rozmaite zainspirowane wschodnią duchowością filozofie operują teraz znacznie skromniejszym językiem. I obiecują przede wszystkim lepszą adaptację do korporacyjnej rzeczywistości późnego kapitalizmu. Zamiast „pełnej realizacji ukrytego potencjału” częściej oferują sprawniejsze funkcjonowanie w pracy oraz bardziej satysfakcjonujące życie uczuciowe.

Nie znaczy to jednak wcale, że przesłanie Bruce’a Lee kompletnie się zdezaktualizowało albo że nie przyniosło bardzo konkretnych owoców. Dana White, prezydent Ultimate Fighting Championship, największej na świecie organizacji MMA (mieszanych sztuk walki), nie ma najmniejszych wątpliwości, że to właśnie Bruce Lee jest właściwym ojcem tej dyscypliny. Odejście od tradycyjnych podziałów, stosowanie technik nieograniczonych do żadnej konkretnej szkoły oraz aktywna, praktyczna praca nad stworzeniem stylu będącego połączeniem co najmniej kilku klasycznych sztuk walki – wszystko to zawdzięczamy właśnie Bruce’owi Lee.

Ale również w głębszym sensie jego dorobek jest po prostu imponujący. Konsekwencja, z jaką Lee pracował nad osiągnięciem biegłości w życiu i w sztukach walki, jest naprawdę unikatowa. Lektura jego zapisków i krótkich filozoficznych esejów pokazuje, że był to człowiek bez reszty ogarnięty pragnieniem samopoznania i samodoskonalenia, a co najważniejsze – starający się postępować w całkowitej zgodzie z własnymi przekonaniami. Stąd jego systematyczne dążenie do pełnego zintegrowania życia, sztuki i sportu. Stąd gra aktorska bez gry aktorskiej, którą uprawiał mniej więcej od czasu nakręconego w Hongkongu Wielkiego szefa. Idea przyświecająca temu szczególnemu przeniesieniu taoistycznej zasady wu-wei – czyli działania przez niedziałanie – do sfery filmu polegała na dążeniu do pozostawania wciąż tą samą osobą, w życiu i na ekranie. Żadnego udawania, żadnego kreo­wania fikcyjnych postaci. Integralność wizerunku z jaźnią, jej „pełna, uczciwa ekspresja” zarówno w codzienności, jak i w sferze fikcji.

I to się chyba Bruce’owi Lee udało. Bo przecież kiedy dziś o nim myślimy, natychmiast staje nam przed oczami ten niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju ikoniczny wojownik. Równie przekonujący, kiedy z charakterystyczną miną i towarzyszącym temu okrzykiem nokautuje gromadę przeciwników w Wejściu smoka, i wtedy, gdy w ostatnim wywiadzie, który niedługo przed śmiercią przeprowadził z nim Pierre Berton, powiada z właściwą sobie emfazą: „Być jak woda to jest naprawdę trudna sprawa, mój przyjacielu”.

Podziel się tym tekstem ze znajomymi z zagranicy lub przeczytaj go po angielsku na naszej anglojęzycznej stronie Przekroj.pl/en!

 

Czytaj również:

Dziesięć milionów i wewnętrzna harmonia
Wiedza i niewiedza

Dziesięć milionów i wewnętrzna harmonia

Piotr Żelazny

Był drogowskazem dla tych, którzy wierzą, że mogą odmienić swój los; symbolem zwycięstwa słabych i wykluczonych nad możnymi tego świata. Był kasowym aktorem i celebrytą; chodzącą (a może raczej skaczącą?) ambicją; chińskim wcieleniem amerykańskiego snu o sukcesie. Był Bruce’em Lee.

 

Czytaj dalej