Bój. Znój. Rój.
i
Zdjęcie: Floris Bronkhorst/Unsplash
Ziemia

Bój. Znój. Rój.

Anna Tatarska
Czyta się 7 minut

Charlie Agar od prawie 10 lat zajmuje się przenoszeniem rojów dzikich pszczół. Wyjmuje je ze ścian, podłóg, ściąga z drzew, kosiarek, piaskownic i huśtawek. Jest przekonany, że robi jednocześnie dobrze i dla pszczół, i dla ludzi. Te pierwsze ratuje przed śmiertelnym opryskiem, tych drugich – przed śmiercią z głodu.

Anna Tatarska: Czy powinnam bać się pszczół?

Charlie Agar: Zawsze odpowiadam: „Bój się, i to bardzo”. Pszczoły potrafią być niebezpieczne. Na pewno zawsze należy zachować ostrożność wokół aktywnych kolonii pszczół, czy to mieszkających na drzewie, czy ukrytych wewnątrz ściany domu. Właśnie z takimi rojami pracuję na co dzień. Dla takich pszczół ingerencja człowieka jest atakiem i będą się bronić. Sytuacją szczególną jest żerowanie. Jeśli jesteś w parku i widzisz pszczoły latające wokół kosza na śmieci lub puszki napoju, siedzące na chodniku, to one niczego nie bronią. Idą do sklepu spożywczego. Nie chcą o tobie myśleć, chyba że się na nie zamachniesz, zaczniesz im przeszkadzać. Takie pszczoły można obserwować. Ale zawsze z zachowaniem środków bezpieczeństwa.

Czy są podobieństwa między strukturą naszych światów? 

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Pszczoły są dość wyjątkowe. W końcu to superorganizmy. Bardzo ciekawie mówią o tym m.in. naukowcy z Uniwersytetu Florydy, który ma osobny fakultet poświęcony pszczelarstwu i tematowi ekstynkcji pszczół. Polecam posłuchać, jak prof. Jamie Ellis, doskonały entomolog i też przezabawny człowiek, opowiada o ulu. Ul się sam hoduje, reguluje temperaturę, dozuje składniki odżywcze. Jest odrębnym bytem. W tym sensie nie ma nic wspólnego z człowiekiem, który nie jest w stanie sam kreować i utrzymywać warunków do życia. Pszczoły są eusocjalne, czyli tworzą najdoskonalsze formy trwałych, co najmniej dwupokoleniowych kolonii, ich poziom uspołecznienia jest najwyższy z możliwych, w odróżnieniu od innych, quasi-, semi- czy subsocjalnych gatunków. Tych gatunków eusocjalnych, w których rolę reproduktorek przejmuje tylko część samic, a pozostałe osobniki współopiekują się ich potomstwem, jest dosłownie kilka na świecie. Wśród nich jeszcze termity, chrząszcze i mrówki. Pracują dla innych, są całkowicie bezinteresowne, zatem całkiem niepodobne do ludzi.

Czego nie znalazł Pan w książkach, tylko nauczył się z codziennego obcowania z pszczołami?

Moje doświadczenie czasem określam „pszczelarstwem na sterydach”. Znam wielu pszczelarzy z wiele większym stażem pracy, np. mojego mentora i partnera zawodowego Alfreda „Ala” Friedle’ego, który zajmuje się tematem od 50 lat. Ale jako pszczelarz o specyficznym profilu działania, takim, można powiedzieć „przydomowym”, przeszedłem niezwykle intensywny kurs pszczelarski. Jako że zajmuję się m.in. przenoszeniem rojów i siedlisk, regularnie mam do czynienia z dzikimi ulami w ich naturalnym otoczeniu. Znam nie tylko pszczoły z prowadzonych przez człowieka pasiek, ale też żyjące naturalnie, pozostawione same sobie. Każdy taki ul jest trochę inny. Po latach mam w sobie dla pszczół wiele szacunku i uznania. Ich zdolność do budowania i współpracy pozostaje źródłem niekończącej się fascynacji. 

Zajmuje się Pan zawodowo „uwalnianiem” ludzi od niechcianych pszczół. Pana mottem jest „nie zabijaj – chroń”. Klienci na pewno często oczekują, że pomoc będzie polegała na spryskaniu roju i zabiciu pszczół. Jak tłumaczy im Pan powody, dla których chroni pszczoły?

Zawsze miałem duszę ekologa, więc praca bez sztucznych oprysków, z szacunkiem podchodząca do pszczół i środowiska, była dla mnie oczywistym wyborem. Pszczoły miodne są jednym z tysięcy gatunków zapylaczy, do których należą także m.in. kolibry i motyle, pszczoły samotnice i trzmiele. Potrzebujemy pszczół miodnych, bo są jedynym typem pszczół, którym człowiek może zarządzać i kontrolować go, do tego uzyskując jeszcze produkt w postaci miodu. Jednak bez odpowiedniego siedliska nie będziemy mieli zapylaczy. A bez zapylaczy zniknie co trzeci kęs jedzenia, jakie wkładamy do ust. W narracji wokół zmian klimatycznych czy świadomości ekologicznej koncentrujemy się często na pszczołach, ale one są częścią większego obrazu, którego najważniejszym elementem jest zachowanie różnorodności. Jeśli mamy siedlisko, w którym działają zapylacze i inne gatunki, to miejsce ma wszelkie szanse zachować różnorodność roślin i zwierząt, na którą tak negatywnie wpływa urbanizacja, zanieczyszczenie środowiska i rosnąca populacja. Myślę, że ludzie stają się coraz bardziej tego świadomi.

Jak udaje się realizować tę ekologiczną misję w – uwaga, uruchamiam stereotypy! – położonym na pasie biblijnym, republikańskim, wielbiącym broń i niecierpiącym tematów ekologicznych Teksasie?

Ja dla Teksańczyków jestem Jankesem. Pochodzę ze Wschodniego Wybrzeża Stanów Zjednoczonych, zakochałem się w Teksasie i się tu przeniosłem, ale dla lokalsów jestem jak przeszczepiony organ. Może mnie uznają za swojego za 40 lat… Teksas to ogromny obszar i jego mieszkańcy nie wpisują się w jeden typ, są zróżnicowani. Sam miałem błędne przekonanie, że skoro Teksas jest klamrą pasa biblijnego, to Teksańczycy są kowbojami z gnatem. I rzeczywiście, to kraina libertarianizmu, czczenia prawa do posiadania broni palnej. Ale w tej historii jest coś więcej. Kiedy się tu przeprowadzałem z Kolorado, postawiłem przed domem znak, że jadę do Teksasu i sprzedaję większość rzeczy. Chwilę później pod moimi drzwiami stało pięć osób: „Jesteśmy z Teksasu, jak możemy ci pomóc?”. I tak też wygląda Teksas. Przeprowadziłem się do małego domku, dzień po wprowadzce na drzwiach wisiały pomidory, na schodach czekał tort. Słyszę pukanie do drzwi – sąsiad pyta, gdzie chodzę do kościoła, może mnie podrzucić i w ogóle jak można mi pomóc. Teksańczycy mają wielkie serca i wielką różnorodność, nie da się ich zamknąć w jednej szufladce. Ja i moje życiowe szaleństwo wpasowaliśmy się tu idealnie.

Mieszkańcy miast na pewno często myślą sobie, że ich możliwości działania są ograniczone, skoro nie mają ogródka, w którym można postawić ul, albo łąki. Czy takie inicjatywy, jak wysiewanie łąk kwietnych w balkonowych skrzynkach albo ustawienie uli na dachach centrów handlowych ma sens?

Pszczoły miodne żerują w promieniu trzech mil, więc jeśli nie masz wokół takiego ula tysięcy akrów do zagospodarowania, to nie da się posadzić na tyle dużo roślin, by wywrzeć na środowisko duży wpływ. Ale każda mała rzecz, nawet jeśli nie działa na 100%, wykorzystując tylko ułamek możliwości pszczół, będzie miała wpływ na otoczenie, choćby na poziomie symbolicznym. Konstruowanie w ten sposób komunikacji z obywatelami pokazuje, co jest ważne, i wspiera zieloną edukację.

Jakie było najdziwniejsze lub najtrudniejsze wyzwanie, z jakim musiał się Pan zmierzyć w pracy?

Proszę sobie wyobrazić, że ludzie bardzo często zastanawiają się, dlaczego pobieram opłaty za moją usługę. „Przecież te pszczoły w mojej ścianie są cenne, sprzedasz je za 150 dolarów! Za co ja mam tobie płacić?”. Wraz z żoną prowadzimy wiele tego typu rozmów z bardzo zdenerwowanymi i zmartwionymi właścicielami domów. 

Jeśli chodzi o samą pracę z pszczołami, to największym wyzwaniem są dla mnie roje, np. roje pszczół w ruchu. Pszczoły się tak replikują, tworzą nową kolumnę. Mają królową i żeby mogły ewoluować, to rój się gdzieś postanawia przyczepić, zawisnąć. I po prostu będą tam przez jakiś czas wisieć. Nazywa się to chmarą lub biwakiem. Ludzie zwykle reagują paniką na ich nagłe pojawienie się, chcą od razu je opryskać. Dlatego za usuwanie takich rojów nie pobieram opłat, dużo też mówię o nich w mediach społecznościowych. Dosłownie wczoraj usuwałem taką chmarę. Pod koniec właścicielka domu podeszła do mnie. „To było niewiarygodne. Teraz wiem, że nie muszę od razu biec po spray, można te pszczoły uratować. Umieszczę cię na liście zaufanych kontraktorów naszego stowarzyszenia właścicieli domów, żeby inni też to wiedzieli”. Każda interakcja z kimś nowym to szansa.

Dziś dużo mówi się o wellness, o zdrowej diecie. Jedną z opcji jest weganizm, a weganie nie jedzą pokarmów pochodzenia zwierzęcego, w tym miodu. Czy jedzenie miodu przez ludzi wyrządza pszczołom krzywdę?

Można się spierać o to, czy zabieranie miodu pszczołom jest okej, czy nie, ale według mnie to kwestia proporcji i szacunku. Ja z moimi pszczołami mam symbiotyczną relację. Wykorzystuję je, biorąc ich miód i sztucznie rozmnażam, ale moim głównym celem jest dbanie o zdrowie kolonii, dobra genetyka, ogólny dobrostan. Kupowanie matek i dbanie o ule może w tym pomóc. Szczęście pszczół to mój priorytet.

Jak rozpoznać szczęśliwą pszczołę?

W przeciwieństwie do ssaków pszczoły nie mają emocji. Nie uśmiechną się, nie powiedzą: „Dobra robota, Charlie”. Zdrowie kolonii zasadza się na posiadaniu wystarczającej ilości jedzenia, czystym ulu, nieobecności pasożytów, np. roztoczy varroa destructor (pol. dręcz pszczeli, wywołuje werrozę). Jeśli pszczoły są produktywne, mają dużo dzieci, a potem mogę je podzielić i przenieść w nowe miejsce, to wiem, że ul jest szczęśliwy. Gdyby tylko z ludźmi było tak prosto.

 

Czytaj również:

Królowej się nie rusza
i
Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 485/1954 r.
Ziemia

Królowej się nie rusza

Berenika Steinberg

Czym się kończy zabranie królowej z ula? Dlaczego powinniśmy dać szansę dzikim zapylaczom? Jak telefony komórkowe wpływają na pszczoły? O podglądaniu najważniejszych owadów na świecie i badaniu ich, opowiada dr hab. Bartosz Piechowicz.

Spotykamy się w pracowni Zakładu Chemii Analitycznej Uniwersytetu Rzeszowskiego. To tutaj stoi chromatograf gazowy, maszyna, do której trafiają próbki roślin, gleby, miodu, pyłku oraz pszczół. Buczy i dmucha powietrzem jak klimatyzator. Informacje przesyła do komputera, który podaje wynik końcowy – stężenie pestycydów w badanych próbkach.

Czytaj dalej