Bogini jogi
i
Indra Devi i jej uczennica podczas ćwiczeń w Indra Devi Yoga Studio w Hollywood, około 1952 r.; zdjęcie: Earl Leaf/Michael Ochs Archives/Getty Images
Wiedza i niewiedza

Bogini jogi

Piotr Żelazny
Czyta się 15 minut

Przeżyła cały XX wiek – rewolucję bolszewicką, obie wojny światowe, narodziny nazizmu i ruchów niepodległościowych, a nawet upadek mesjasza. Była imigrantką, aktorką, tańczyła w kabaretach, grała w Bollywoodzie, zyskała nawet uznanie w Hollywood. Jednak przede wszystkim dała światu zachodniemu jogę.

Trudno powiedzieć, kto był najsłynniejszym uczniem Indry Devi. Jedni twierdzą, że to Greta Garbo zapewniła jej sławę, drudzy wskazują, że kluczowa była Gloria Swanson, która pozwoliła się sfotografować w studiu jogi Devi, tuż po premierze Bulwaru Zachodzącego Słońca, kiedy to aktorką zachwycał się cały kraj. Wiadomo, że jogę praktykowała też Marilyn Monroe – istnieje nawet zdjęcie, na którym jakoby ćwiczyła z Devi. W rzeczywistości tamta fotografia przedstawiała inną hol­lywoodzką blondynkę, Evę Gabor. Mimo to utarło się, że Monroe również była uczennicą pierwszej joginki Hollywood. I z pewnością Indrze taka pogłoska nie zaszkodziła.

Gdy na przełomie lat 1947 i 1948 wylądowała w Los Angeles, mieście kochającym młodość, zbliżała się do pięćdziesiątki. W nowym kraju jeszcze nikogo nie znała, stary już nie istniał.

Pierwsze oczarowanie

Urodziła się w 1899 r. jako Eugenia Peterson w Rydze – wtedy ważnym porcie imperium rosyjskiego. Jej ojcem był Wasyl Pawłowicz Peterson, bankier szwedzkiego pochodzenia, który miał zapewnić swojej zaledwie 16-letniej żonie – pochodzącej z wyższych sfer Saszy Zitowicz – dostatnie życie. Tak przynajmniej wyobrażał to sobie ojciec panny młodej, wysoko postawiony urzędnik carskiej policji, gdy zaakceptował konkury bankiera. Małżeństwo rozpadło się jednak jeszcze przed pierwszymi urodzinami ich córki Eugenii, zwanej Żenią. Peterson zniknął z życia ich obu. Sasza wróciła więc z dzieckiem do domu swojego ojca.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wkrótce (wciąż jeszcze nastoletnia) młoda matka postanowiła zostać aktorką, i to pomimo kategorycznego sprzeciwu ojca. Ryga u progu XX w. była kosmopolitycznym miastem, ale w arystokratycznych kręgach aktorstwo nadal traktowano prawie na równi z prostytucją. Jednak Sasza niebawem postawiła na swoim. Od tamtej pory – ku rozpaczy malutkiej Żeni – znikała, czasem na długie lata, lub – ku radości dziewczynki – znów się pojawiała. Dorastająca Eugenia z jednej strony podziwiała Saszę za brak pokory wobec konwenansów, z drugiej zaś nieustannie towarzyszył jej lęk spowodowany nieobecnością matki.

Na początku 1914 r. córka odwiedzała Saszę w Moskwie. To wtedy po raz pierwszy natknęła się na słowo „joga”. Podczas wizyty u aktorów moskiewskiego teatru 15-letnia Żenia wymknęła się do biblioteki. Na biurku leżała otwarta książka Filozofia jogi i okultyzm wschodni. Autorem był Jogi Rama-Czaraka – pod takim pseudonimem napisał ją William Walker Atkinson, prawnik z Chicago, który co prawda nigdy w Indiach nie był, ale po bankructwie i załamaniu nerwowym przeżył duchowe odrodzenie.

Nastolatka zaczęła czytać: „Dbałość o ciało, pod inteligentnym przewodnictwem umysłu, jest ważną częścią filozofii jogi, znaną jako Hathajoga”. W tym czasie w bibliotece pojawił się gospodarz domu, wyjął książkę z jej rąk i zaczął czytać na głos. W pamiętniku dziewczyna napisała, że gdy słuchała tekstu, czuła, że płoną jej policzki. Powiedziała: „Muszę jechać do Indii”, na co mężczyzna odparł, zamykając książkę: „Jesteś na to zbyt emocjonalna, moja droga”.

Ucieczka do przygód i wyzwolenia

Marzenie o wyjeździe do Indii zakiełkowało w niej i zapuściło korzenie. Rosja początku XX w. była miejscem otwartym na okultyzm, spirytualizm, wschodnią filozofię, kabałę i magię ezoteryczną. Wcześ­niej jednak kilkunastoletnia Żenia postanowiła pójść w ślady matki i zaczęła naukę w szkole aktorskiej. Po kilku latach, jeszcze przed jej ukończeniem, dostała pierwszą pracę w teatrze w Moskwie. Nie krępowały jej już arystokratyczne gorsety, bo przecież na świecie trwała wojna, w Rosji właśnie wybuchła rewolucja.

Po przegranej wierni carowi „biali” Rosjanie masowo emigrowali m.in. do Berlina. W 1922 r. tak też postanowiły zrobić Sasza i Eugenia. Obie znalazły zatrudnienie w działających w stolicy Republiki ­Weimarskiej rosyjskich teatrach i kabaretach.

Nadal jednak Żenia, już ponad 20-letnia, czuła potrzebę duchowości. Kiedy w 1926 r. zobaczyła ogłoszenie reklamujące Obóz Gwiazdy organizowany w holenderskim Ommenie, mocniej zabiło jej serce. Najważniejszym mówcą wydarzenia organizowanego przez Zakon Gwiazdy na Wschodzie miał być sam Jiddu Krishnamurti – wcielenie mesjasza przygotowywanego przez Towarzystwo Teozoficzne do roli Nauczyciela Świata. Eugenia czuła, że wyjazd pozwoli jej wejść na dobre tory. Coraz częściej miała zresztą wrażenie, że zbliżając się do trzydziestki, wyrzeka się życia pełnego przygód na rzecz spokoju i mieszczańskich wygód. A do przygody wciąż ją ciągnęło.

Nigdy wcześniej nie spała pod namiotem, nawet mycie naczyń było jej obce. Wegetariańskie posiłki, które serwowano podczas obozu, uznawała za pozbawione smaku, choć jednocześnie oczarowało i zachwycało ją wszystko wokół.

Nigdy wcześniej też nie medytowała. Tamten pierwszy raz zapamiętała na zawsze. W namiocie przebywało ponad tysiąc osób, ale panowała w nim cisza. Zamknęła oczy i próbowała się skoncentrować. Usadowiony na niewielkim podwyższeniu Krishnamurti zaczął śpiewać mantrę w sanskrycie. Wspominała później, że poczuła się dziwnie. Była przekonana, że zna ten tekst, aczkolwiek zarazem wiedziała, że nigdy wcześniej się z nim nie zetknęła. W gardle dławiło ją wzruszenie, zaczęła się trząść. Napisała potem, że był to rodzaj „wewnętrznego szoku”. Gdy otworzyła oczy, zdała sobie sprawę, że medytacja już się skończyła. Wybiegła z namiotu i rozpłakała się, a kiedy otarła łzy, poczuła się szczęśliwa, spokojna i wyzwolona.

Ku przeznaczeniu

Kiedy Eugenia wróciła z obozu, wiedziała, co powinna zrobić. W Rydze, do której przyjechała latem 1927 r., gdyż posadę w rodzinnym mieście dostała jej matka, poznała Alice Adair. Brytyjska feministka i estetka właśnie po cyklu spotkań w Europie wracała do Indii, gdzie mieszkała w siedzibie Towarzystwa Teozoficznego i gdzie w grudniu miała się odbyć coroczna konferencja, na której znowu spodziewano się Krishnamurtiego. Żenia zaprzyjaźniła się z nią, a nawet znalazła w niej swoją pierwszą przewodniczkę. Adair z kolei zaprosiła ją do Indii.

Kilka miesięcy później Eugenia wylądowała na pokładzie parowca płynącego do Australii przez Cejlon. Po niemal miesiącu dotarła do Kolombo, gdzie przesiadła się na inny statek – do Madrasu (dziś Ćennaj). W końcu osiągnęła ziemię samej sobie obiecaną. Zachwyciła się nią. Szybko zaczęła nosić sari, przeszła na „mdły” wegetarianizm, napawała się otaczającymi ją kolorami. Czuła się jak w domu.

Po czterech miesiącach musiała jednak wracać do Europy, lecz po powrocie nic – nawet kariera aktorska i rosnąca popularność – już nie sprawiało jej radości. Mówiła tylko o Indiach, a tęsknotę za tym krajem i jego duchowością odczuwała wręcz fizycznie. Zbliżające się małżeństwo z niemieckim bankierem z Łotwy, Hermannem Bolmem, którego oświadczyny przyjęła wcześniej, wydawało jej się pułapką, więc odważyła się zerwać zaręczyny. Miała 30 lat, co na ówczesne standardy czyniło ją „godną pożałowania starą panną”, ale czuła, że podjęła jedyną słuszną decyzję.

Tego lata wróciła do Ommenu na ostatni, jak się miało okazać, obóz Zakonu Gwiazdy na Wschodzie. 3 sierpnia 1929 r. podczas przemówienia do ponad 3 tys. ludzi zgromadzonych na polu Krishnamurti – od dłuższego czasu zmierzający do porzucenia zakonu – oficjalnie wyparł się teozofii. Chociaż większość poczuła się zdradzona i opuszczona, Eugenia podziwiała jego odwagę i bezkompromisowość. Jak twierdzi jej biografka Michelle Goldberg, łączyła ich oboje potrzeba zerwania z przeszłością, rozpoczęcia od nowa.

Żenia poszła za głosem serca: sprzedała resztkę rodowej biżuterii oraz rzeczy, które ocalały z zawieruchy wojny, rewolucji, ciągłych przeprowadzek, pożegnała się z matką i w listopadzie 1929 r. ruszyła w kolejną podróż.

Nowe role

Nie miała planu. Zaczęła od tego, co dobrze znała, czyli od grudniowego zjazdu teozofów w Adyarze. Pojawił się na nim także Krishnamurti, lecz atmosfera była napięta i nieprzyjemna. W lutym 1930 r. dawny Nauczyciel Świata wyruszał z Bombaju do Kalifornii.

Sama Eugenia w środowisku teozofów była już znana jako aktorka i tancerka. Podczas zorganizowanego dla niej w Bombaju recitalu tanecznego zobaczył ją Bhag­wati Prasad Mishra – jeden z najważniejszych reżyserów wczesnego, jeszcze niemego, kina bollywoodzkiego. To on zaproponował jej, by zaczęła występować przed kamerą i przybrała pseudonim Indira Devi – w sanskrycie devi oznacza boginię.

W niemym filmie Arabski rycerz zagrała kochankę głównego bohatera i „najpiękniejszą dziewczynę w Bagdadzie”. Miała zresztą poważne wątpliwości, czy nadaje się do tej roli, ale Mishra ją przekonał. Dała się również namówić na zaaranżowaną randkę z 34-letnim Janem Strakatym, attaché ekonomicznym czeskiej ambasady. Dyplomaty nie zajmowały spirytualizm, teozofia ani joga, jednak mieli pewne wspólne poglądy: tak jak ona wspierał niepodleg­łość Indii oraz emancypację kobiet. Eugenia-Indira Devi czuła, że z Janem wiele ją łączy, a jednocześnie głęboko wierzyła w to, że ich związek nie ograniczy niezależności ich obojga. Rozumiała też, że Strakaty szuka towarzyszki niekończących się dyplomatycznych przyjęć, obiadów i rautów, która jednak miałaby więcej atutów niż wyłącznie atrakcyjna prezencja. Ona zaś pragnęła stabilności finansowej. Gdy więc niedługo później Jan się oświadczył, zgodziła się bez wahania i tym samym po raz drugi w życiu została narzeczoną, a niebawem po raz pierwszy – ale nie ostatni – żoną.

Hatha joga maharadży

Małżeńska stabilizacja nie trwała długo. Na początku 1936 r. czeski rząd postanowił wywrócić życie Eugenii do góry nogami – Jana przeniesiono do Szanghaju. Wyjechał od razu, ona została, aby dopilnować przeprowadzki. Zanim jednak do niego dołączyła, dowiedziała się, że w pięknym pałacu maharadży Mysuru i pod patronatem władcy działa – być może najważniejsza w tamtych czasach – szkoła hatha jogi. Nauczał w niej Tirumalai Krishnamacharya, który twierdził, że opracował i doprowadził do perfekcji 3 tys. asan. Utrzymywał też, że potrafi kontrolować swoje ciało do tego stopnia, iż jest w stanie wstrzymywać bicie własnego serca.

Jeszcze na przełomie lat 20. i 30. poprzedniego wieku joga jako forma ćwiczeń fizycznych nie funkcjonowała powszechnie nawet w Indiach, była systemem filozofii hinduskiej, która mówiła, że poprzez medytację i przestrzeganie zasad etycznych jogin może osiągnąć wyzwolenie z kręgu wcieleń (sansara). Jako że medytując, jogini spędzali długie godziny nieruchomo, opracowali hatha jogę – ćwiczenia rozciągające, czyli asany. Trwają dyskusje, jak bardzo rozwinięta była ta gałąź w czasach starożytnych. Badacz jogi Mark Singleton dowodzi, że hatha joga to w znacznej mierze twór XX w., i wskazuje, że opisowe nazwy asan w sanskrycie w rzeczywistości były nadawane w latach 20. i 30. Pokazuje podobieństwa między ćwiczeniami jogi a systemem stworzonym przez duńskiego nauczyciela wychowania fizycznego Nielsa Bukha, który stosowała armia brytyjska stacjonująca w Indiach. Według Singletona to właśnie w pałacu maharadży Mysuru powstał znany nam współcześnie, synkretyczny system ćwiczeń łączący praktyki nowoczesne ze starożytnymi.

Wiele lat później Eugenia – jako Indra Devi (po kilku latach, już będąc nauczycielką hatha jogi, skróciła imię ze swojego pseudonimu) – będzie nauczała Amerykanów, że hatha joga jest zakorzeniona głęboko w starożytności. Zanim jednak doszło do jej wyjazdu do Ameryki i otwarcia szkoły, niewiele brakowało, aby niczego się od swojego guru nie nauczyła. Ten – choć spotkał się z nią i dość chętnie odpowiadał na pytania – zdecydowanie odmówił szkolenia, argumentując, że nie naucza ani obcokrajowców, ani tym bardziej kobiet. Aby Krishnamacharya wziął Europejkę pod swoje skrzydła, musiał interweniować sam maharadża.

Nauczyciel miał nadzieję, że jego nowa podopieczna szybko się zniechęci. Zaczął od narzucenia jej niezwykle surowego rygoru. Nie miał jednak pojęcia, że – jak pisze jej biografka – taki rygor był dokładnie tym, czego szukała i czego pragnęła znudzona życiem żona dyplomaty.

Pobudka przed wschodem słońca, następnie asany, medytacja i nauka nowych pozycji. Kolacja dwie godziny przed zachodem słońca. W łóżku musiała być o 21.30, co oznaczało, że nie mogła brać udziału w wydarzeniach towarzyskich odbywających się w pałacu. Kolejnym etapem szkolenia była pranajama – ćwiczenia oddechowe. Nauka przychodziła jej zaskakująco łatwo, o czym zresztą powiedziała swojemu mistrzowi. W odpowiedzi miała usłyszeć, że „pranajama może się zdawać prosta, ale jest w niej niezwykła moc i gdy zostanie źle użyta, może doprowadzić do poważnych problemów fizycznych oraz psychicznych”.

Trening trwał osiem miesięcy, do grudnia 1936 r., kiedy to według planów Eugenia miała dołączyć do swojego czeskiego męża w Szanghaju. Jednak dzień przed zakończeniem nauk Krishnamacharya wezwał ją do siebie i obwieścił, że ma wobec niej plany. „Będziesz teraz jeździć po świecie, zwiedzać inne kraje. Chcę, byś nauczała jogi” – usłyszała. Początkowo protestowała; mówiła, że nie jest w stanie przekazać tego, czego dopiero sama się nauczyła. Jednak guru nie można było odmówić. W podróż do męża wyruszyła już jako nauczycielka hatha jogi.

Wędrowna nauczycielka

Szanghaj był wielokulturowym miastem. Dwa lata po przyjeździe Indry, gdy w Europie wybuchła druga wojna światowa, masowo zaczęli zjeżdżać do niego uchodźcy. Kilkanaście lat wcześniej pojawili się w nim uciekający przed rewolucją „biali” Rosjanie. Stanowili drugą największą po Japończykach mniejszość, liczoną w dziesiątkach tysięcy. Istniało tam również towarzystwo teozoficzne – w środowisku rosyjskich emigrantów nadal panowało zainteresowanie okultyzmem, ale joga pozostawała nieznana. Pierwsza osoba, która odpowiedziała na ogłoszenie Indry – w 1939 r. otworzyła ona szkołę jogi – chciała wiedzieć, czy ta będzie potrafiła wywołać ducha. Po miesiącu od wynajęcia lokum wciąż nie miała żadnego ucznia. W końcu ktoś podsunął jej pomysł zorganizowania pokazu jogi dla dyplomatycznej śmietanki. Dzięki temu mogła opowiedzieć, czym joga w ogóle jest. Przyszło sporo osób, głównie z ambasady amerykańskiej, w tym żona konsula. I faktycznie – zaskoczyło.

Lekcje zaczynała od ćwiczeń oddechowych, kolejnym punktem były ćwiczenia szyi, oczu i „wibracje dźwiękowe” – sylaba utrzymywana na wydechu jak najdłużej. Zanim przechodziła do asan, następowała głęboka relaksacja – savasana, dziś stały punkt programu na zakończenie zajęć jogi pod każdą szerokością geograficzną. Po 20 minutach zaczynały się asany. Indra Devi przedstawiała jogę jako sposób na wieczną młodość, zachowanie zdrowia i sił witalnych. Zresztą sama okazała się najlepszą reklamą swoich praktyk – zmarła w 2002 r., w wieku 103 lat.

W Szanghaju spędziła siedem lat. Sprowadziła tam matkę. Chociaż miała niemieckie obywatelstwo i paszport – pozostałość po czasach, gdy Łotwa została zajęta przez Niemców podczas pierwszej wojny światowej – to we wrześniu 1945 r. pozbyła się tych dokumentów i wyrobiła papiery czechosłowackie. Nie zrobiła tego jednak z miłości do męża. Małżeństwo ze Strakatym było praktycznie skończone. Gdy tylko po wojnie znów pozwolono swobodnie podróżować, Indra wsiadła na statek do Bombaju. Jan z kolei popłynął do Europy na brytyjskim okręcie repatrianckim. Nigdy więcej go nie spotkała.

Joga w Mieście Aniołów

Resztę życia chciała spędzić w Indiach. Została więc uczennicą innego sławnego guru hatha jogi, swamiego Sivanandy, o którym mówiło się, że osiągnął stan trans­cendencji – najwyższy stopień wtajemniczenia i cel każdego jogina. Jednak po kilku miesiącach wróciła do Szanghaju. W Chinach trwała właśnie wojna domowa między nacjonalistami a komunistami i generał armii zażyczył sobie domu, w którym cały czas mieszkała matka Indry. Joginka przyjechała tylko po to, by rozwiązać problem, ale już po jej przybyciu Sasza zaczęła ją błagać, by nie wracała do Indii. Bała się o córkę – wiele wtedy mówiło się o przemocy na subkontynencie i dążeniach muzułmanów do utworzenia swojego państwa. Namawiała Indrę, by pojechała razem z nią do Ameryki, do słonecznej Kalifornii. Od jednej ze swoich przyjaciółek, Soni, usłyszała, że w Hollywood zostanie otwarta szkoła jogi, w której Żenia (dla matki Indra na zawsze pozostała Żenią) z pewnością mogłaby dostać pracę.

Indra była rozdarta. Opowiadała później, że zarezerwowała w Szanghaju dwa bilety: jeden do Indii, drugi do USA. Planowała zdać się na los i wsiąść na ten statek, który pierwszy zawinie do portu. Jej biografka jednak nie ma wątpliwości, że historyjka ta została wymyślona na potrzeby mediów. Skoro ojczyzną duchową Devi były Indie, co miało jej do zaoferowania Hollywood? Łatwiej było opowiadać, że tak chciał przypadek. W rzeczywistości o wizę amerykańską wystąpiła znacznie wcześniej.

W Los Angeles nie czekała na nią jednak praca w szkole jogi, takiego przybytku bowiem w Hollywood jeszcze nie było. Ale za to szczęśliwym trafem okazało się, że Indra ma wspólnych przyjaciół z Bernardine Fritz, która prowadziła tam znany salon towarzyski. Fritz wyprawiła przyjęcie powitalne na jej cześć i – jak pisze Michelle Goldberg – goście byli zachwyceni postacią w szafranowym sari, mówiącą po angielsku z silnym wschodnioeuropejskim akcentem, a przedstawiającą się hinduskim imieniem. Devi po raz kolejny w życiu odnalazła swoje miejsce w liczącym się towarzystwie.

Za namową nowych przyjaciół wynajęła posiadłość przy Bulwarze Zachodzącego Słońca, kilka przecznic od kultowych klubów Mocambo oraz Ciro, i sama otworzyła pierwszą szkołę jogi w Los Angeles. Podobno sesje nie były zbyt wyczerpujące – nauczycielka dużo mówiła o korzyściach zdrowotnych, ale w kwestii warstwy duchowej radziła zwracać się do prawdziwych guru (można przypuszczać, że jej nauczanie wyglądało tak, jak odbywa się dzisiaj w wielu zachodnich szkołach jogi).

Szalone wręcz powodzenie

Drugim mężem Devi został znany w hollywoodzkich kręgach niekonwencjonalny lekarz homeopata Siegrid Knauer. Przebył on bardzo podobną drogę jak Eugenia – zarówno duchową, jak i tę mierzoną w kilometrach. Urodził się w Kijowie, w niemieckiej rodzinie. Był uczniem Rudolfa Steinera, teozofa, który jednak po ogłoszeniu Krishnamurtiego Nauczycielem Świata porzucił ten ruch i założył własne Towarzystwo Antropozoficzne. Po emigracji do USA, jeszcze przed drugą wojną światową, Knauer osiadł w Los Angeles i zasłynął jako lekarz gwiazd Hollywoodu. Ślub Knauera z 54-letnią Devi uczynił ich jedną z najbardziej wpływowych par w środowisku alternatywnej medycyny. Ponieważ lekarz w tamtym czasie miał już obywatelstwo amerykańskie, Żenia również – jako jego żona – dostała paszport USA i w majestacie prawa oficjalnie została Indrą Devi. Jednak jak zaznacza Goldberg, nigdzie nie ma śladu tego, by Eugenia kiedykolwiek rozwiodła się ze Strakatym.

Już będąc w Stanach, Devi zaczęła pisać. Wydała kilka książek – pierwsza ukazała się w 1953 r. pod wszystko mówiącym tytułem Forever Young, Forever Healthy: Simplified Yoga for Modern Living [Na zawsze młodzi, na zawsze zdrowi: uproszczona joga dla nowoczesnych czasów]. Z kolei w 1959 r. pojawiła się kultowa do dziś Yoga for Americans [Joga dla Amerykanów]. Trafiła w czasy, umiała przekonująco wyjaśniać. Obie książki natychmiast po opublikowaniu osiągnęły status bestsellerów i wyniosły Indrę do pozycji gwiazdy. Już nie musiała się martwić brakiem uczniów.

Od sukcesów w latach 50. przez kolejne dekady była w zasadzie w ciągłych rozjazdach: konferencje, wywiady, pokazy, treningi, trasy promocyjne książek, spotkania z czytelnikami, z uczniami aspirującymi do roli nauczycieli jogi. W 1963 r. niezmordowana promotorka hatha jogi wydała kolejną książkę, która także zyskała popularność – Renew Your Life Through Yoga [Odmień swoje życie dzięki jodze].

Michelle Goldberg pisze, że Eugenia Peterson – Indra Devi – większość swojego życia poświęciła jednemu celowi: propagowaniu jogi na Zachodzie. Gdy w latach 90. jogiczne ćwiczenia stały się nieodłączną częścią kosmopolitycznej kultury miejskiej, wyznacznikiem stylu życia jednocześ­nie zdrowego i atrakcyjnego, marzenie Indry spełniło się z nawiązką. Joga dotarła do samego centrum amerykańskiej kultury popularnej.

To Devi w głównej mierze sprawiła, że joga stała się ulubionym sportem kobiet: dziś stanowią one 82% wszystkich adeptów tego systemu. A przecież na początku – przypomnijmy – to właśnie z uwagi na płeć odmawiano jej przywileju, jaki stanowił dostęp do nauki asan. Joga w Indiach była przede wszystkim męskim zajęciem. Jednak pod wpływem estońskiej nauczycielki i jej sławnych amerykańskich uczennic stała się niemal symbolem ruchu feministycznego.

W 1985 r. Indra Devi po raz kolejny, w wieku 86 lat, postanowiła zacząć wszystko od nowa. Tym razem w Buenos Aires. Tam również dożyła swoich dni. Odeszła we śnie. Urodziła się w XIX stuleciu, zmarła w wieku XXI.


Korzystałem z książek: The Goddess Pose: The Audacious Life of Indra Devi, the Woman Who Helped Bring Yoga to the West Michelle Goldberg oraz Yoga Body: The Origins of Modern Posture Practice Marka Singletona.

Czytaj również:

Joga snu
i
zdjęcie: Chris Thompson/Unsplash
Złap oddech

Joga snu

Maria Górz

Joga nidra to starożytna praktyka dobra na współczesne, wymagające czasy. Jest dostępna dla każdego, niezależnie od wieku i kondycji fizycznej. Głęboko relaksuje ciało i wzmacnia naszą odporność na stres. Pomaga na bezsenność, a nawet poprawia pamięć. I nie są to jej jedyne korzyści – tak naprawdę daje nam o wiele więcej.

Nasze pierwsze spotkanie nastąpiło w 2015 r. Mieszkałam wtedy we wspólnocie jogi oraz medytacji hridaja na południu Meksyku i mimo że miałam już za sobą około 10 lat praktyki jogi, nigdy wcześniej nie zetknęłam się z nidrą. Po zajęciach poczułam się jak nowo narodzona. Ta krótka sesja przyniosła mi poczucie głębokiego uspokojenia, dystans do otaczającego świata i lekkość ducha, których wcześniej nie doświadczyłam. Wtedy jeszcze nie znałam teorii i nie wiedziałam, że przez ostatnie pół godziny mój mózg swobodnie pływał na falach alfa – charakterystycznych dla fazy relaksu tuż przed zaśnięciem. Sporo później dowiedziałam się też, że klasyczne teksty określają stan po jodze nidrze jako „pokój nie do określenia słowami”. Dlatego w kolejnych latach po powrocie do Polski z radością obserwowałam, jak z roku na rok coraz więcej szkół i nauczycieli jogi proponowało tę praktykę swoim uczniom.

Czytaj dalej