Bądźże żargonautą!
i
ilustracja: Kazimierz Wiśniak
Opowieści

Bądźże żargonautą!

Maciej Świetlik
Czyta się 10 minut

Nie ma tu ekspertów ani pokonanych, a zamiast konkurencji panują duch współpracy i poczucie zanurzenia w poetyckim oceanie języka.

Ouscrapo to zabawa, którą zaproponował francuski artysta Bertrand Boulanger, bazując na zwykłym zestawie do scrabbli. Gracze, czyli żargonauci, z wylosowanych liter wymyślają nieistniejące dotąd wyrazy, a następnie tworzą ich definicje.

O powstaniu tej gry krąży wiele różnych historii, bo w świecie ouscrapo nie ma jednej opowieści – istnieje opowielość, w której mieści się multum potencjalnych wydarzeń. Wedle jednego ze źródeł mały Bertrand Boulanger porozumiewał się swoistym językiem, który dla nikogo innego nie był zrozumiały. Prawie dla nikogo. Jedynie dziadek przychylnym okiem patrzył na dadaizmy wnuka i tam, gdzie inni widzieli dysleksję, a może też inne społeczne czy medyczne kategorie, on dostrzegał poetycką siłę. Dziadek tłumaczył wnukowi, że jego język ma autonomiczną wartość i że nie powinien przejmować się szkolnymi szykanami. Wyjaśniał mu również, że warto znaleźć jakieś wspólne pole do komunikacji z innymi. Młody mieszkaniec Lille musiał je znaleźć, skoro udało mu się, mimo przeciwnych wiatrów, przepłynąć edukacyjny akwen i znaleźć przystań w École Supérieure d’Art du Nord-Pas de Calais. Po latach wypełnionych współpracą z trupami teatralnymi zajmującymi się tańcem i sztuką ulicy Bertrand powrócił do początków swoich zabaw z językiem, tym razem jako alchemistrator scrabbli à rebours.

Dziedzictwo patafizyczne

Gra, która początkowo była zabawą, szybko objawiła swoją moc tworzenia nowych światów, przestrzeni, w których człowiek mógł zbliżyć się do człowieka (człowiek człowiekowi lupą, a nie lupusem – jak mówił Boulanger). Dzięki uwolnieniu wyobraźni gracze doświadczali przemiany. Biorąc pod uwagę olbrzymi potencjał gry, poszerzono pole rozgrywek – obejmowało ono już nie tylko publiczne place i lokalne biblioteki, lecz także domy opieki, szpitale psychiatryczne, a nawet więzienia. Rozrastający się świat skrzętnie archiwizowanych pojęć został zebrany w Encyklopedii ouscrapo, wydanej niezależnie przez samych twórców w niewielkim nakładzie tysiąca egzemplarzy. Książkę wytłoczył zaprzyjaźniony z Boulangerem artysta Quentin Préaud aka Draw-Draw. W tym bogato ilustrowanym zbiorze można znaleźć m.in. prace Maxa Ernsta czy Fritza Kahna. Ich grafiki ujawniają pokrewieństwo duchowe między surrealistyczną twórczością a światem wyłaniającym się z wymyślonych haseł.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Pełna nazwa gry OUvroir de SCRAbblologie POétique oznacza Warsztat Scrabblologii Poetyckiej. Oczywiście od razu nasuwa się skojarzenie z grupą OuLiPo (Ouvroir de Littérature Potentielle), czyli Pracownią Literatury Potencjalnej. Ten ruch eksperymentu literackiego, założony przez pisarza Raymonda Queneau i matematyka François Le Lionnais był sekcją Kolegium Patafizyki, utworzonego przez Alfreda Jarry’ego, autora Ubu Króla. Zapewne pamiętamy, że dramat ten dzieje się w Polsce, czyli nigdzie, więc – jak widzicie, Drodzy Czytelnicy – jesteśmy już prawie w domu. Bertrand Boulanger, sam będąc członkiem Kolegium dostał, jak solennie zapewnia, pozwolenie od pozostałych patafizyków na ten „mentalny sponsoring”.

Encyklopedia ouscrapo wpadła mi w ręce, które właśnie uwolniły się od sekatora, kończyłem bowiem winobranie w okolicach Die. Od razu zauważyłem na obwolucie rączkę w stylu Daniela Mroza (nieco inną, bo z wyciągniętymi dwoma palcami, między którymi wyrastały szczeble drabiny). Pomyślałem, że poetycka scrabblologia pokrewna jest cywilizacji „Przekroju” i wszystko, łącznie ze znanym palcem autorstwa Mroza, wskazuje na to, że muszę spotkać twórcę tego poetyckiego fermentu.

Makaron po papiesku

Bertrand w kapelusiku zszytym z dwóch różnych wzorzystych materiałów wita mnie w swoim domu, położonym w lesie pod miasteczkiem Soyant. Jesteśmy w środkowej części Doliny Rodanu, w departamencie Drôme, który – jak to ma miejsce we Francji – wziął swoją nazwę od rzeki. Okolica słynie z górzystego krajobrazu, elektrowni atomowej oraz bogatego życia kulturalnego. W tych warunkach rozgrywki ouscrapo dają niezwykłą przestrzeń dla współpracy artystycznej. Zdarza się, że nowo powstałe hasła są wyśpiewywane przez zaprzyjaźniony chór muzyki dawnej na melodię renesansowych chanson czy madrygałów, a same neologizmy bywają obrazowane techniką lasagnografii, która korzysta z metalowej maszyny do makaronu jako prasy drukarskiej.

Nad wypełnionym spaghetti talerzem z podobizną Jana Pawła II, wyciągniętym najwyraźniej na moją cześć, próbuję przełożyć na francuski słowo „odjaniepawlić” wymyślone przez anonimowego polskiego protożargonautę. Równie trudnym translatorskim wyzwaniem okazuje się historia o „człowieku, który został talerzem”. Nasuwa się zatem pytanie o możliwość gry z kimś, kto nie posługuje się na co dzień językiem francuskim, oraz o przekład istniejącego już kosmosu.

Boulanger odpowiada i zapewnia mnie, że poza frankofońskimi krajami istnieją sekcje ouscrapistów w Szwecji i Belgii (po flamandzku). „Małpy, gdy narasta konflikt w grupie, uprawiają miłość, by rozładować napięcie; dostaję listy, w których ouscrapiści piszą do mnie po pięciu latach od naszego plenerowego spotkania, że kontynuują rozgrywkę w rodzinnym gronie, szczególnie gdy pojawia się jakiś problem”.

Uwolnienie

Gra ma tę zaletę, że mogą w niej uczestniczyć zarówno osoby starsze, jak i dzieci. „Ludzie początkowo bywają nieśmiali, zastrzegają, że nie mają wyobraźni albo nie czują się przygotowani intelektualnie, ale… ­– przekonuje mnie Bertrand – podczas gry szybko odnajdują w sobie poetycki głos”. W szpitalu pewna pacjentka uwięziona w ciele mężczyzny, która nie miała klucza, by dotrzeć do swojej kobiecej natury, rozbawiona ułożonym hasłem wybuchła śmiechem o wysokim rejestrze. Była to pierwsza wyraźna ekspresja dotychczas tłumionej strony jej osobowości. „Gdy przyjechałem na następną sesję, weszła do świetlicy lekkim krokiem, co u spowolnionych farmakoterapią pacjentów nie jest codziennym zachowaniem, balansując biodrami, unosząc się niemal nad ziemią”. Lekarze uznali jednak, że jest to zbyt mocna interwencja w osobowość pacjentki. „»A kiedy ostatnio słyszeliście śmiech na oddziale?« – zapytałem” – puentuje Bertrand.

Dla pewnego więźnia gra okazała się katapultą, która pomogła mu uwolnić w sobie poetę, ale pozbawiła też szans na bezpieczne lądowanie. Zainspirowany grą przeniósł poetycki warsztat ze świetlicy do celi. Pisanie w tych warunkach wymaga zgody towarzyszy stacjonarnej podróży, bo w niewielkim pomieszczeniu dźwięk skrobiącego o papier ołówka bywa irytujący. Cela to naturalne środowisko gier z żywym słowem, językowych kalamburów i neologizmów. We francuskim więzieniu, które – nawiasem mówiąc – widziało wielu wybitnych pisarzy, powszechnie używany żargon verlan polegający na tworzeniu słów poprzez inwersję, zyskuje kolejne piętra komplikacji. Femme (kobieta) staje się meuf (verlan 1), a w dalszym kroku feumeu (verlan 2). Praktykuje się te szyfry w szyfrze, by zmylić ewentualnych donosicieli. Inwersja oraz inne zabiegi językowe, choć uskrzydlone inną funkcją, często występują w ouscrapo. Jak gra wpłynęła na wspomnianego więźnia? „Ten wrażliwy chłopak zaczął pisać i ołówkiem doskrobał się do głębokich pokładów swojej wrażliwej osobowości. Gdy przyjechałem na następną sesję, dowiedziałem się, że już niestety go nie ma” – mówi Bertrand.

Negocjacje z czasem

„Trzeba zachować dystans między grą a rzeczywistością, dlatego ouscrapo na mapie dołączonej do encyklopedii jest wyspą otoczoną oceanem. Tworzymy świat, który czerpie z realności, ale musi być chroniony i oddzielony od niej. Zawsze też podczas gry możemy się cofnąć, ołówek musi mieć z drugiej strony gumkę, jak w słowie oksymoron, które zawiera oxys, czyli ostry, bystry, i moros, czyli tępy”. Gra nawiązuje do zastanej rzeczywistości języka, wiele haseł korzysta z etymologii słów. Bertrand podczas rozgrywki zawsze wspiera się historycznym słownikiem języka francuskiego autorstwa Alaina Reya. W ten sposób buduje pomost między etymologią a intymologią. To ostatnie hasło – jak objaśnia encyklopedia ouscrapistów – oznacza kwiat słowa, który oddycha przez swój korzeń. Gra jest zatem skoncentrowana na aromatach języka, bardzo subiektywnym odczuciu, które jednak trzeba objaśnić pozostałym graczom, by karmić wspólnotę wyobraźni. W tym objawia się również przywołana wcześniej lupa, która zastąpiła wilka, ponieważ gra przybliża wewnętrzny świat uczestnika, by potem oddalić perspektywę i objąć pejzaż zsynchronizowanych intymologii graczy.

Zabawa słowami, czerpiąca z podobieństwa ich brzmienia, szukająca nieoczywistych skojarzeń, stwarza pole do zadawania pytań o język, na które nie ma zazwyczaj czasu. Ouscrapo to nie tyle rozrywka, ile eksplorywka. Negocjacje z językiem, a nawet językowym qui pro quo wymagają czasu wolnego. Łacińskie słowo negotium oznaczające zajęcie, pracę składa się z zaprzeczającej partykuły i słowa otium określającego czas wolny. „Ouscrapo jest możliwe tylko w otium” – przekonuje mnie Bertrand. Pobrzmiewa w tych rozważaniach o rozrywce, pracy i czasie wolnym radykalna krytyka społeczna spod znaku sytuacjonistów – ruchu powołanego pod koniec lat 50., który mówił ustami Guya Deborda o społeczeństwie spektaklu. Oddaleni od realnych, bezpośrednich przeżyć ludzie stają się biernymi odbiorcami przedstawienia maskującego realne stosunki władzy. Raoul Vanei­­gem, członek Międzynarodówki ­Sytuacjonistycznej, postulował ­rewolucję dnia codziennego, która miałaby się odbywać poprzez tworzenie sytuacji umożliwiających doświadczenie czegoś autentycznego. Celem było rozbicie wszechotaczającej, projektowanej przez media i inne teksty kultury symulacji życia. Zawierał się w tym wszystkim atak na „rozrywkę”, która z czasem stała się jednym z głównych filarów „spektaklu”. Bertrand przyznaje się do tych inspiracji, zastrzegając, że zawsze było mu bliżej do poznanego osobiście poetyckiego Vaneigema niż do Deborda, który swój manifest ubrał­ w surowy język tez. Jako inspiratora­­­­­­­ ­gry Bertrand wymienia też surrealistę Henriego Michaux, który pod wpływem meskalinowych podróży tworzył poezję w nieznanym wcześniej języku. „Nie mógłbym sobie jednak wyobrazić współpracy z Andrém Bretonem, który biurokratycznym ruchem wykreślał towarzyszy ze społeczności surrealistów”.

Pierwsza kropla języka

W świecie powołanym przez alchemistratora oraz wszystkich dotychczasowych graczy, którzy byli niechętni wobec sztywnych form powiększających dystans, ceni się uważność i wzajemność. Nie tylko wobec ludzi. Jak możemy wyczytać w encyklopedii, ważna jest tu również „gąbka” umożliwiająca zbieranie oraz wchłanianie zmywanych doświadczeń minionego dnia. Pozostając przy zabiegach higienicznych: ślimydło – wedle definicji jednego z haseł – to ślimak, który pomaga człowiekowi w goleniu. Nawilża twarz śluzem i skrobie ostrą krawędzią muszli, by następnie pożywić się zarostem i mydlinami pozostałymi z golenia. Te stanowią budulec jego spiralnego domostwa wyobraźni. Symbiozę między naturą a światem języka symbolizuje też przywołany w Encyklopedii ouscrapo Sekwoja – autor czirokeskiego sylabariusza (to już historia prawdziwa), który litery alfabetu łacińskiego nazywał „mówiącymi liśćmi”, a swego imienia post mortem użyczył drzewu.

Językiem w owym świecie wyobraźni i poetyki snu zajmujemy się na różne sposoby. Jedna z teorii śledzi kluczowy moment, w którym od alfabetu przechodzimy do słownika. Proszę zapiąć pasy i wziąć głęboki oddech, to już będzie pełne zanurzenie w akwenie otaczającym poetycką wyspę. Posłużymy się tu oczywiście intymologią, zwracając uwagę na semicki źródłosłów słowa alfabet, w którym zawarty jest alefbet. Następnie przeskoczymy do historii, by przypomnieć, że pierwszy alfabet przypisywany jest protosynajskiemu pismu języka semickiego. W tych literach mieści się dźwięk bef, a bœuf to po francusku „wół”. W ouscrapo myślimy także o niebiańskiej krowie do pary. W wyniku tego spotkania jedna kropla mleka tworzy słońce, druga spada do oceanu, tworząc plusk i fale, następnie odbija się od dna, by na powierzchni pojawić się już jako cielak, który chce zaczerpnąć powietrza (veau qui bois l’air) – co przeczytane razem składa się po francusku na słownik (vocabulaire).

Nie sposób przetłumaczyć tego mitu na język polski w sposób ścisły, ale też nie trzeba, bo w ouscrapo nie ma przecież jednej historii, lecz jest szeroko rozlana estuaria. Może więc w polskiej wersji słownik powstałby z talentu natchnionego Słownikifora, dzięki ruchom jego szalonej abecadłoni? Pozostawimy tę sprawę wyobraźni Czytelników.

Punktów nie liczymy

Jeśli odpowiada Państwu aromat tych opowieści, nie pozostaje nic innego, jak wyposażyć się w planszę do scrabbli, podzielić na drużyny (najlepiej dwu- lub trzyosobowe), wylosować po siedem liter i stworzyć pierwsze słowo nowej rzeczywistości. Dobrze jest powołać alchemistratora, który będzie trzymał ten świat nieograniczonych możliwości języka (uwolnionego z więzów ortografii, ziemskiej logiki i prozaicznej zasady przyczynowości) w jakichkolwiek ryzach. Należy archiwizować wymyślone hasła i ich definicje, a tym samym tworzyć własne opowielości czy też estuarie, by zachować ducha rozgrywki przed kolejnymi partiami. Trzeba słuchać uważnie wszystkich propozycji, bo w grze nie ma ekspertów, nie ma lepszych i gorszych graczy, każdy ma wyobraźnię, czasem tylko nie potrafi znaleźć odpowiedniego klucza do drzwi ku innym światom. Jeżeli osoba czy drużyna powoła hasło dla samej urody jego brzmienia, ale nie będzie miała pomysłu na skrywające się za nim znaczenie czy historię, wtedy uczestnicy z innych drużyn mogą pomóc w stworzeniu definicji. Dobrze jest wizualizować hasła ze szczegółami, byśmy pracowali z mikroskopem albo lupą – to ułatwia odnalezienie podpowierzchniowych światów języka.

Na odchodnym Bertrand Boulanger wręcza mi rączkę Mroza odbitą w lasagnografie. „Miałem w dzieciństwie taką dłoń na suficie, wpatrywałem się w nią, leżąc w łóżeczku. Tę możesz zawiesić na sznurku i używać, gdy masz jakiś problem, nie wiesz, w którą pójść stronę. Ona wskaże ci drogę, tylko musisz nią mocno zakręcić”.

Czytaj również:

Armia mikołajów
i
Kadr z filmu dokumentalnego „Dejlig er den himmel blå”, reż. Jon Bang Carlsen, 1975 r. / The Danish Film Institute
Opowieści

Armia mikołajów

Stach Szabłowski

Dorośli są przekonani, że Świętego Mikołaja nie ma. Dobra wiadomość jest taka, że owszem, jest. Zła – że tuż przed świętami Bożego Narodzenia 1974 r. został aresztowany w Kopenhadze. Na dodatek urwano mu brodę.

Zmęczeni prekariusze, którzy w brzydkich kostiumach mikołajów błąkają się po centrach handlowych na gwiazdkowych promocjach, wyglądają jak blade, a zarazem upiorne widma świątecznego mitu. Popularna diagnoza jest taka, że ów mit zhakowali marketingowcy; Mikołaj już dawno temu został porwany, skorumpowany i zepsuty. A może to w ogóle nie żaden mit, tylko zwykła bajęda, w której nigdy nie było choćby ziarnka prawdy?

Czytaj dalej