Kopciuchy (jeszcze) legalne
Marzenia o lepszym świecie

Kopciuchy (jeszcze) legalne

Jakub Chełmiński
Czyta się 10 minut

Rześki marcowy poranek między eleganckimi domami w katowickim Giszowcu. Starsze małżeństwo maszeruje z kijkami, młoda dziewczyna rozgrzewa się przed bieganiem, mama, a może opiekunka, spaceruje z niemowlęciem w wózku, dzieci jadą na deskorolkach do szkoły na końcu ulicy Przyjaznej.

W zdecydowanej większości domy są pięknie utrzymane. Czerwone dachówki odnowione, trawniki starannie przystrzyżone, skalniaki wypielęgnowane. Eleganckich ogródków i zaparkowanych na podjazdach dobrych samochodów strzegą labradory, york teriery, owczarki niemieckie i ceramiczne krasnale. Zabytkowa dzielnica, zaprojektowana i pobudowana 100 lat temu jako miasto ogród, tchnie – z perspektywy osiedlowej ulicy – miłym dla oka ładem. Harmonijny krajobraz zakłócają jedynie wysokie bloki na dalszym planie, postawione w czasach PRL-u, z typowym dla tego okresu brakiem dbałości o estetykę i tradycję, za to z pięknym widokiem na „stary” Giszowiec. Jednak w marcowy poranek widok z okien dziesięciopiętrowców piękny nie jest, bo eleganckie posesje, skąpane w promieniach porannego słońca, owiewa bury dym.

Przez cały sezon grzewczy z kominów eleganckich domków unosi się gęsty dym w kolorach od siwego przez brunatny, żółty po czarny – w zależności od „wsadu” do domowego pieca. Wiatr rozwiewa dym po okolicy i niesie wyżej, wprost do okien mieszkańców bloków, którzy wtedy tracą cierpliwość i wzywają straż miejską. Zdarza się to tak często, że straż wytypowała Giszowiec jako jedno z pierwszych miejsc zastosowania nowoczesnej broni w walce ze smogiem. W lutym 2018 roku przypuściła na zabytkowe osiedle inicjalny atak dronów.

Pierwszy nadleciał mały Nawigator. Niepozorny jak dziecięca zabawka, ale za to z kamerą rejestrującą obraz wysokiej rozdzielczości. Wzleciał wysoko nad osiedle, a operator na ziemi, na podstawie przesłanego z drona obrazu, szybko zlokalizował najbardziej podejrzanie dymiące kominy. Pięć, może dziesięć – tyle wystarczy, żeby zasmrodzić całą okolicę. I choć trucicieli jest kilku, odium spada na wszystkich w Giszowcu.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Gdy Nawigator wytypuje cel, do lotu wzbija się Nosacz – główna jednostka uderzeniowa, reklamowana jako superbroń w walce ze smogiem. To już znacznie większy dron z sześcioma wirnikami. Zbliża się do smugi dymu z komina na metr – tyle ma miernik, czyli długa, pozioma rurka, którą Nosacz się zaciąga. Akcja – przylot, pobranie próbki i bezpieczny powrót – zajmuje mu niecałą minutę. W pół godziny może sprawdzić nawet 30 kominów. Tradycyjnemu patrolowi straży miejskiej zajęłoby to kilka godzin.

Urządzenia zamontowane na dronach potrafią wykryć ilości cząsteczek pyłów PM1*, PM2,5, PM10, stężenia formaldehydu, chlorku wodoru, amoniaku, rozpuszczalników organicznych. Dane przesyłane są na bieżąco i wyświetlane na tablecie operatora. Pozwalają wykryć spalanie słabej jakości węgla, mokrego drewna, tworzyw sztucznych PET czy produktów z PVC. Na razie strażnicy miejscy testują drony pod kątem wykrywania spalania śmieci, które już dziś jest zabronione. Na początku 2022 roku śląska uchwała antysmogowa zakaże używania najgorszych pieców pozaklasowych, wówczas drony pomogą też w wykrywaniu kopciuchów.

Gdy Nosacz potwierdzi spalanie odpadów, patrol wchodzi na posesję i przeprowadza szczegółową kontrolę. Szuka śmieci składowanych w pobliżu pieca, może pobrać próbki z paleniska, które wykażą, czy z dymem poszły pieluchy, czy plastikowe butelki. Najczęściej nie musi szukać dowodów.

– Zaskoczeni mieszkańcy, którzy dowiadują się w tym momencie o przeprowadzonych badaniach chemicznych dymu, sami przyznają, co palili. Przyjmują mandat, a my mamy nadzieję, że nie będą już palili śmieciami. Aby to jednak potwierdzić, posesje te są ponownie kontrolowane – mówi Mariusz Sumara, zastępca komendanta straży miejskiej w Katowicach.

Naloty dronów dają efekt psychologiczny, choć rzadko prowadzą do wykrycia truciciela, o ile on sam się nie przyzna. Chodzę po Giszowcu i pytam, jak uchwała antysmogowa zmieni życie mieszkańców. Najbardziej uderza to, że nikt nie odpowiada pytaniem: „Jaka uchwała?”, co np. na Mazowszu jest powszechne – o przepisach antysmogowych słyszało tam niewielu. Na Śląsku już chyba każdy wie. I każdy ma sprawę przemyślaną i przygotowaną odpowiedź. Choć nie każdy taką samą.

Pan Henryk z ulicy Sputników twierdzi, że pali w piecu sporadycznie, tylko trochę wieczorami.

– Oczywiście węgiel, nie żaden miał. Kupuję w kopalni Staszic w sąsiednich Murckach – mówi i nerwowo zerka na komin sąsiada, który właśnie coś dorzucił do pieca, i sądząc po kolorze dymu, na pewno nie jest to zwykły węgiel.

Pan Henryk zamierza wymienić kopciuch na ekopiec, czyli zgodny z najnowszymi normami. Czy będzie go stać? To koszt kilku tysięcy złotych.

– Na piec musi się znaleźć, podobno mają być dopłaty. Nie stać mnie na ogrzewanie się droższym gazem. Ważne, żeby później koszty ogrzewania były niskie. Do nowego pieca będę musiał kupować ekogroszek, więc i tak koszty mi wzrosną – mówi.

Pan Roman z ulicy Kosmicznej zamiata przed posesją. Już zdecydował – podłączy się do centralnego ogrzewania.

– Podobno mają tutaj montować – trochę stwierdza, trochę pyta.

W okolicy jest sieć ciepłownicza, ale do tej pory zainteresowanie przyłączeniem było niewielkie, bo przecież był niedrogi węgiel. No i centralne ogrzewanie wcale nie jest tu tak tanie jak w innych rejonach Polski. Przynajmniej porównując do cen kiepskiej jakości węgla. Pan Roman, pytany o koszty, nie waha się ani chwili:

– Drogo? Za wygodę trzeba płacić – mówi z akcentem, który nie pozostawia wątpliwości, że gospodarz jest urodzonym Ślązakiem. – Trzy czwarte Polski ma centralne ogrzewanie i jakoś żyją. Do piwnicy nie muszą ciągle schodzić po węgiel, nie brudzą się, nie machają łopatą – przekonuje jakby sam siebie.

Do tej pory na zimę zużywał pięć ton węgla. Kupował po 800 złotych za tonę.

– To centralne dużo droższe nie byndzie, ale panie, jaka wygoda! – mówi.

Straż zbroi się do walki ze smogiem 

Zanim zaczęli testować drony, w 2017 roku strażnicy miejscy w Katowicach wykonali prawie 5 tysięcy kontroli. Sprawdzali całe ulice, dom po domu. W takie akcje zaangażowanych było 20 funkcjonariuszy przez cały dzień. Ze słabym efektem. Gdy wchodzili do pierwszego domu, wieść niosła się po ulicy i jeśli ktoś kilka domów dalej palił śmieci, miał czas wygasić palenisko i pozbyć się dowodów. Drony zmieniły sposób pracy. Atakują punktowo i dają efekt propagandowy.

– Na Giszowcu zdarzyło się już, że niektórzy, gdy dowiedzieli się o naszych „lotniczych działaniach”, wygaszali swoje piece w obawie przed kontrolą – nawet wtedy, gdy palili dobrym węglem – mówi komendant Sumara.

Inna ważna zaleta dronów, z punktu widzenia strażników, to duże zainteresowanie mediów. Po każdym reportażu w gazecie czy w telewizji coraz więcej mieszkańców dowiaduje się, że nie można już palić byle czym. A za 3 lata nie będzie można palić w kopciuchach, czyli piecach bez żadnych certyfikatów. To też da się wykryć za pomocą drona.

Straż miejska w Katowicach przygotowuje się już na wejście w życie kolejnych przepisów uchwały antysmogowej. Kontrole przeprowadza według specjalnie przygotowanego protokołu. Strażnicy odnotowują, czy mieszkaniec ma regulaminowy pojemnik na odpady i co w nim gromadzi, czy nie składuje odpadów niebezpiecznych, czy ma szambo, a jeśli tak, czy jest szczelne. Przeprowadza też kontrolę paleniska. Na wyposażeniu strażnika jest specjalna szufla i słoik do pobrania popiołu. W laboratorium można się z niego dowiedzieć, czy w piecu palony był np. plastik.

W komendzie przy ulicy Żelaznej na biurkach stoją podpisane słoiki z zawartością: miał węglowy, flotokoncentrat, węgiel brunatny. Strażnicy w większości są ze Śląska, więc potrafią odróżnić dobry węgiel od złego. W razie wątpliwości mogą też sięgnąć po próbki w słoikach i się upewnić.

Podczas kontroli zbierają dane o rodzaju ogrzewania w lokalu, sprawdzają datę produkcji pieca i w zależności od niej naklejają karteczkę z datą, do kiedy piec musi zostać wymieniony. W 2014 roku weszła w życie unijna norma PN-EN 303–5:2012 wprowadzająca trzy klasy pieców, później rozszerzona o jeszcze nowszą kategorię ecodesign (ekoprojekt). Kopciuchami nazywamy piece starego typu, niezgodne z żadną normą, tym bardziej z ekoprojektem, tzw. piece pozaklasowe. Poszczególne samorządy w uchwałach antysmogowych decydują, do kiedy można używać kopciuchów, na Śląsku 1 stycznia 2022 roku muszą zniknąć wszystkie kopciuchy starsze niż 10 lat. Nowsze mogą działać 2 lata dłużej.

Smog Śląski

Strażnicy miejscy w Katowicach z czasem stali się ekspertami od zanieczyszczenia powietrza, bo to oni są na pierwszej linii frontu walki o lepszą atmosferę. Komendant Mariusz Sumara podaje najważniejsze, według niego, przyczyny smogu na Śląsku:

– Niewłaściwy sposób palenia w piecach. Idąc do pracy, mieszkańcy zasypują żar i zamykają drzwiczki. Węgiel zamiast się spalać, tylko koksuje. Na zewnątrz przez cały czas wydobywają się sadza i pył. Palić powinno się od góry, dzięki czemu spalin jest znacznie mniej.

– Niewłaściwy piec, tzw. kopciuch z drzwiczkami, umożliwia palenie wszystkiego, także śmieci. Ludzie, nawet jeśli nie z biedy, to ze zwykłego lenistwa wrzucają śmieci do pieca, żeby nie wynosić ich do kontenera przed budynkiem.

– Fatalne paliwo: mokry węgiel, miały, muły, flotokoncentraty. Teoretycznie ich sprzedaż do gospodarstw domowych jest zakazana, ale prawo sobie, a życie sobie. Jeszcze kilka lat temu nawet w Katowicach był problem biedaszybów, czyli nielegalnego wydobycia. Ludzie kopali płytkie jamy, z których wybierali węgiel bardzo kiepskiej jakości. Na własny użytek lub na czarny rynek. Ostatni przypadek w Katowicach wykryto cztery lata temu, ale możemy być pewni, że poza miastem wciąż jest to praktykowane.

Drobni ciułacze fedrujący na własne potrzeby to tylko margines. Zdarzają się więksi gracze, którzy prowadzą nielegalne wydobycie maszynami bez odpowiednich koncesji. W 2016 roku Główny Geolog Kraju Mariusz Orion Jędrysek szacował wartość nielegalnie wydobywanych kopalin w Polsce na miliard złotych. To głównie kruszywo, piasek, żwir i torf, ale wykrywane są też przypadki wydobycia węgla. W 2015 roku w Rudzie Śląskiej ujawniono dwa duże wyrobiska – większe miało 18 metrów głębokości i 180 metrów długości. Koparki wybierały leżący bardzo płytko węgiel i ładowały na podjeżdżające ciężarówki. Organizatorzy procederu dobrze znali okolicę, bo wiedzieli, że przed laty działała tam kopalnia. Mieszkańcy nic nie podejrzewali, bo w sąsiedztwie budowana była droga, więc myśleli, że to prace towarzyszące inwestycji. Ci sami sprawcy na innym nielegalnym wyrobisku zmienili nawet bieg koryta rzeki, bo przeszkadzało im w wydobyciu.

Podobnie proceder usypki, czyli kradzieży węgla z transportu kolejowego, odbywa się zarówno z „prywatnej inicjatywy”, jak i w sposób zorganizowany. Złodzieje atakują pociągi na bocznicach i mniej uczęszczanych szlakach. Otwierają drzwi wagonów na zakrętach, gdy pociągi zwalniają, albo próbują je po prostu zatrzymać. Smarują w tym celu szyny olejem lub układają na nich ciężkie przedmioty, były też przypadki położenia manekina udającego człowieka. Wszystko po to, żeby zatrzymać maszynistę. Gdy to się udaje, miał czy flotokoncentrat ląduje na torach, gdzie szybko jest przesypywany do worków i wywożony. Potem trafia do domowych kopciuchów zamiast do elektrowni, gdzie spalanie słabej jakości paliwa jest bezpieczne, bo duże zakłady mają odpowiednie filtry.

Bywa, że kradzieże prowadzą do poważnych utrudnień, a nawet wykolejenia pociągów. W styczniu 2017 roku w Piekarach Śląskich złodzieje doprowadzili do wypadnięcia z szyn aż siedmiu wagonów. Ukradli miał węglowy z miejscowej kopalni Julian, który jechał do elektrowni w Warszawie. Tam spalany byłby w wysokiej temperaturze przy zastosowaniu filtrów. Zamiast tego trafił do śląskich domów. Tor w Piekarach zablokowany był przez kilka dni, objazdami musiały jeździć także pociągi osobowe. Do podobnych wykolejeń dochodzi kilka razy w roku, ale zwykłych kradzieży jest znacznie więcej. Na Śląsku utrzymują się z nich całe rodziny. W razie wpadki wyroki są niewielkie, więc złodzieje szybko wracają do procederu. Straty sięgają dziesiątków milionów złotych.

Usypka przestałaby się opłacać, gdyby wprowadzono obowiązek udokumentowania pochodzenia paliwa. Samo składowanie miału węglowego nie jest zakazane. Nie wolno dopiero palić takim paliwem w piecu. Zwykły obywatel może sobie kupić np. 20 ton, ale twierdzić, że tym nie pali. Komendant Sumara opowiada o konkretnym przypadku z jednej z katowickich dzielnic. Mężczyzna składował na placu ogromne ilości miału. Po pierwszej kontroli kupił też jeden worek porządnego węgla i twierdził, że to nim opala piec.

Strażnicy trafiają też na inne problemy. Właściciel zakładu stolarskiego produkującego meble palił w piecu resztkami z produkcji, jednak kontrola nie była możliwa. Stolarz przekonywał strażników, że nie może otworzyć pieca do pobrania próbek popiołu, bo straci gwarancję.

Kłopotliwe są częste zgłoszenia z tych samych miejsc. Wciąż powtarzają się te same adresy, które strażnicy kontrolowali już wielokrotnie. Bez skutku, bo mieszkańcy ogrzewają się legalnym paliwem.

– Niektórzy twierdzą, że każdy dym to smog. To prawda, ale na razie palić węglem można i mimo kolejnych kontroli nie możemy takich osób ukarać. A nie chcemy przekroczyć granicy między kontrolowaniem a nękaniem – mówi komendant.

O podobnych sytuacjach słyszę też od urzędnika z Dolnego Śląska.

– Dzwonią i mówią, że widzą czarny dym. Odpowiadam, że dziś papieża nie wybieramy – mówi z irytacją.

Obecnie w Katowicach nawet 90% kontroli straży miejskiej kończy się niczym, bo zadymienie powoduje stary kopciuch, który na Śląsku jest legalny jeszcze do końca 2022 roku.


Fragment książki SMOG. Diesle, kopciuchy, kominy, czyli dlaczego w Polsce nie da się oddychać? Jakuba Chełmińskiego, wydanej nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.

Czytaj również:

Polityczna prognoza pogody
i
ilustracja: Igor Kubik
Ziemia

Polityczna prognoza pogody

Andrzej Krajewski

Duże wahania temperatury, susze i mrozy zmieniały bieg dziejów Europy. Nawet wówczas, gdy miały miejsce w zupełnie innej części świata, bo taki mamy klimat.

Długoterminowa prognoza pogody nigdy nie jest do końca wiarygodna. Mimo to każdego mieszkańca Europy i tak powinno interesować, jak się ona zapowiada na przyszłość. Zwłaszcza na południu Starego Kontynentu, ponieważ za Morzem Śródziemnym rozciąga się Afryka. Każdy tamtejszy kraj może się pochwalić tym, że bije rekordy w tempie przyrostu naturalnego. Z pierwszej dziesiątki państw świata z największą nadwyżką narodzin nad liczbą zgonów aż osiem leży na Czarnym Lądzie. A gdy w latach 2015–2017 ankieterzy Gallup World Poll przeprowadzili rozmowy z 453 tys. ludzi w 152 krajach, to z odpowiedzi wynikało, że najwięcej potencjalnych emigrantów mieszka w Afryce. Ponad połowa ankietowanych z Konga, Ghany czy Nigerii marzy o przeniesieniu się na drugą stronę Morza Śródziemnego. Podsumowanie statystyczne badań Gallup World Poll wykazuje, że szacunkowo około 200 mln młodych Afrykanów myśli o emigrowaniu do Europy.

Czytaj dalej