Narciarstwo poza szlakiem
i
zdjęcie: Johanna Dahlberg/Unsplash
Wiedza i niewiedza

Narciarstwo poza szlakiem

Wojtek Antonów
Czyta się 7 minut

Jedną z najpiękniejszych odmian narciarstwa i snowboardu jest freeriding, czyli jazda poza przygotowanymi trasami. Na odważnych czyhają jednak liczne niebezpieczeństwa, spośród których największym jest lawina – a wtedy życie może uratować… plecak.

Lawina występuje wtedy, gdy śnieg zsuwa się samoistnie ze stoków pod wpływem swojego ciężaru, warunków atmosferycznych lub działalności człowieka. W tym ostatnim przypadku najczęstszą przyczyną jest ludzka nieuwaga, brawura i nieumiejętność rozpoznawania zagrożeń. Wchodząc w nieznaną wysokogórską strefę, narciarz powinien wziąć pod uwagę ukształtowanie terenu i warunki śniegowe. Osoby, które chcą zdobyć wiedzę na ten temat, mogą wziąć udział w jednym z organizowanych kursów lawinowych – tego typu szkolenia odbywają się np. w Tatrach. Podczas weekendowych zajęć licencjonowani instruktorzy, którzy często są doświadczonymi ratownikami wysokogórskimi, wyjaśniają, jak należy się zachować w sytuacji zagrożenia. W czasie ćwiczeń praktycznych kursanci sprawdzają teorię w terenie i uczą się posługiwać sprzętem lawinowym.

Podstawowy ekwipunek

Zsuwający się śnieg szybko nabiera prędkości i objętości, porywając ze sobą wszystko, co napotka, także narciarzy. Każdy, kto zimą wybiera się w góry, powinien być więc wyposażony w sprzęt lawinowy. Podstawowy zestaw, nazywany ABC, składa się ze składanej łopatki, sondy lawinowej i elektronicznego detektora, który umożliwia zlokalizowanie zasypanej osoby. Detektory mają tryb wysyłania lub wyszukiwania sygnałów. Na rynku dostępne są różne modele, jednak wszystkie ze sobą współpracują. Taki ekwipunek jest przydatny wtedy, gdy lawina już runęła i trzeba ruszyć na pomoc poszkodowanym. Do zasypanych można dotrzeć, wykorzystując detektory i odkopując ich łopatami. Lekki puch, który zszedł z lawiną, może się stać twardy jak beton, więc nie ma co liczyć na odkopanie ofiary rękami.

ABS

Nie ma sprzętu, który ochroniłby przed skutkami większej lawiny, ani nawet systemu mogącego takie zagrożenie zlokalizować. Tylko zachowanie najwyższej ostrożności i doświadczenie mogą zminimalizować ryzyko, jednak – jak mówi stare góralskie przysłowie – „lawina nie wie, że jesteś doświadczony”. Od kilku sezonów na rynku narciarskim dostępny jest produkt będący dla niektórych uzupełnieniem lawinowego ABC: plecak z poduszką powietrzną. Airbag Backpack System, czyli plecak ABS, można aktywować w momencie porwania przez lawinę, a balon o objętości ponad 100 litrów, błyskawicznie napełniający się gazem, pozwala narciarzowi utrzymać się na jej powierzchni.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Gaz czy prąd?

Odbywające się co roku w Monachium targi ISPO to najważniejsze tego typu wydarzenie sportowe na świecie. Swoją premierę mają tam najnowsze technologie i produkty. Podczas targów w 1985 r. Peter Aschauer zaprezentował pierwszy model plecaka z autorskim systemem ABS. Dzisiejsze plecaki lawinowe są wyposażone w butlę z gazem albo silniczek elektryczny. Oba rozwiązania mają swoje plusy i minusy.

Butla ze sprężonym gazem, który wypełnia balon po zerwaniu rączki umieszczonej na ramieniu, to pomysł właśnie Aschauera. Plecaki te były duże i ciężkie, a butli można było użyć tylko raz. Ponowne napełnienie wymagało odesłania jej do fabryki. Dziś butle są dużo lżejsze, doładować je można w serwisach narciarskich, a także w klubach dla płetwonurków i paintballowców. Pozostaje jednak problem transportu takich plecaków samolotem – niektóre linie lotnicze nie życzą sobie ich na pokładzie.

Drugim rodzajem ABS-ów – jak dziś nazywa się wszystkie tego typu produkty – są plecaki, w których balon pompowany jest przez wentylator zasilany baterią. Takie rozwiązanie pozwala na ich wielokrotne użycie w ciągu jednego dnia. Wprawdzie wciąż są one cięższe niż te z butlą, ale z czasem produkowane ogniwa będą prawdopodobnie coraz mniejsze i pojemniejsze, co pozwoli wyrównać tę różnicę. Ciekawym patentem jest zastosowanie wentylatora, który działa w dwie strony. Po kilku minutach od aktywowania spuszcza on powietrze, tworząc przestrzeń, w której zasypana osoba będzie mogła dłużej oddychać.

Wybór

Przedstawione plecaki różnią się nie tylko sposobem, w jaki uruchamiana jest poduszka lawinowa, mają też różne pojemności i inne rozmieszczenie balonów. Każda firma stosuje własne rozwiązania, które sprawdzają się lepiej lub gorzej, i zawsze warto zapoznać się z ofertą konkurencji. Diabeł tkwi w szczegółach – mogą to być wygodne zapięcia na narty, kieszenie na drobiazgi czy komfortowy pas piersiowy. Różnią się także uchwyty aktywacyjne i ich rozmieszczenie.

Wybierając sprzęt, powinniśmy wziąć pod uwagę swoje oczekiwania, wygodę i bezpieczeństwo. Dobrze skonsultować się z kimś, kto z takiego sprzętu korzysta. Decyzja o zakupie własnego ABS-u może również wiązać się ze sporym wydatkiem – koszt plecaka lawinowego to kilka tysięcy złotych.

Warto też pamiętać, że plecak lawinowy nie uchroni nikogo przed lawiną. Jest to sprzęt, który pozwala reagować na niebezpieczną sytua­cję i utrzymać się na powierzchni zsuwu, co znacznie zwiększa szansę na przeżycie, ale nie zmniejsza ryzyka innych poważnych obrażeń. Najlepiej więc wyposażyć się w ABS, ABC i unikać miejsc zagrożonych lawiną. Czego wszystkim amatorom freeridingu życzymy.

rys. Zbigniew Lengren
rys. Zbigniew Lengren

Czytaj również:

Lot nad zamarzniętym jeziorem
i
Zalew Zegrzyński, zima 2017/2018, zdjęcia: Wojtek Antonów
Wiedza i niewiedza

Lot nad zamarzniętym jeziorem

Wojtek Antonów

Kiedyś to były zimy. W latach 20. XX w. mazurskie jeziora od listopada do kwietnia skuwał lód. Po grubej skorupie można było podróżować saniami zaprzężonymi w konie, a rybacy siekierami wycinali przeręble wielkości chałupy. Co jakiś czas na lodzie pojawiały się też białe żagle: bojery.

Położona nad jeziorem Święcajty wieś Ogonki w latach międzywojennych (kiedy nazywała się Schwenten) była europejską stolicą lodowego żeglarstwa. Na rozegranych tam w latach 30. międzynarodowych regatach wystartowało prawie 120 ślizgów. Z tamtych czasów zachował się film Tanzende Kufen (Tańczące płozy), który pokazuje, jak bardzo popularny i rozwinięty był sport bojerowy. Czarno-białe zdjęcia Wilhelma Siema przenoszą widzów na zamarznięte tafle mazurskich jezior – 80 lat temu goszczące najlepszych lodowych żeglarzy z Niemiec, ZSRR, Polski i krajów bałtyckich.

Czytaj dalej