Sieci widmo w Bałtyku. Rozmowa z Martą Pilarską z WWF
i
zdjęcie: Pascal Mauerhofer/Unsplash
Marzenia o lepszym świecie

Sieci widmo w Bałtyku. Rozmowa z Martą Pilarską z WWF

Sylwia Niemczyk
Czyta się 7 minut

Możemy obyć się bez wakacji na plaży, ale samo morze jest nam potrzebne do życia jak powietrze. I to dosłownie. Światowe wody w dużym stopniu odpowiadają za produkcję tlenu, zawdzięczamy im co drugi oddech. W Polsce oddychamy dzięki jednemu konkretnemu morzu: Bałtyckiemu – ale jeżeli ono nadal będzie tak eksploatowane, jak do tej pory, wkrótce może stać się dosłownie morzem martwym. 

Sylwia Niemczyk: Co roku WWF Polska skupia się na jednym problemie ekologicznym. Dlaczego w 2021 r. padło na Bałtyk?

Marta Pilarska: Bo bardzo potrzebuje naszej uwagi – jest w tak złym stanie, że aż trudno to sobie wyobrazić. Balansujemy na krawędzi. Wiem, jak to brzmi, wiem, że nikt nie lubi złych wiadomości, ale jeśli chodzi o Bałtyk, to mimo szczerych chęci nie mogę powiedzieć nic innego. 

Co jest jego największym problemem?

Cztery główne przedstawiamy w petycji, którą w ramach tegorocznej kampanii „Godzina dla Ziemi” chcemy złożyć do premiera. Pierwszy to brak zrównoważonego rybołówstwa. To jest coś, co nas boli od lat. Naukowcy już dawno temu bili w dzwony, że jest źle. Przekazywali rekomendacje dotyczące ekologicznego połowu zarówno Unii Europejskiej, jak i rządom krajów nadbałtyckich, ale przy ustalaniu tzw. kwot połowowych, czyli ilości ryb, która może być poławiana przez rybaków z danego kraju, te naukowe zalecenia, oparte na wyliczeniach i twardej wiedzy, nie były brane pod uwagę! 

W Bałtyku jest poławianych komercyjnie siedem stad ryb – aż sześć z nich poławia się nadmiernie. Rabunkowe działania doprowadziły do tego, że np. dorsze z polskiego stada, tzw. wschodniego, coraz bardziej karłowacieją. Jeszcze 10 lat temu statystyczny dorsz miał około 60 cm długości, niektóre osobniki dochodziły do 1,5 m. Dzisiaj osiągają zaledwie 30 cm. Ze względu na tak fatalny stan wschodnie stado dorszy już od dwóch lat nie może być w ogóle celowo poławiane. Ale nadal są prowadzone nielegalne i nieraportowane odłowy, dlatego w naszej petycji oprócz apelu, by wreszcie zacząć brać pod uwagę to, co mówią naukowcy, zamieściliśmy też apel o lepszą kontrolę rybołówstwa, np. o wprowadzenie elektronicznego monitoringu jednostek połowowych. 

Wszystko, co złe, jest przez ludzi?

Prawie wszystko, ale do tego dokłada się też położenie Bałtyku. Nasze morze naprawdę jest wyjątkowe, choćby dlatego, że właściwie z każdej strony otacza je ląd, wymiana wód zachodzi tylko przez Cieśniny Duńskie. Całkowite wymienienie wody w Morzu Bałtyckim zajmuje 30 lat, więc to logiczne, że wszystko, co do niego wpłynie albo wpadnie, zostaje w nim na długo. Bałtyk powoli zaczyna przypominać zupę śmieciową. Jednym z takich najgorszych śmieci są sieci widmo, czyli te zerwane i zagubione przez rybaków. Dryfują i wciąż spełniają swoją funkcję. Łowią dalej. Przez pierwsze sześć miesięcy po zerwaniu się z kutra potrafią mieć nawet 20% swojej normalnej skuteczności. Wpadają w nie ryby, ptaki morskie, foki, morświny. 

Tych ostatnich jest w Bałtyku już tylko pół tysiąca. 

Morświny świetnie orientują się w naturalnym środowisku za pomocą echolokacji. Są w stanie „zobaczyć” prawie każdą przeszkodę, tyle że sieci są zbudowane z bardzo cienkich żyłek, praktycznie niemożliwych do zlokalizowania. Morświny zaplątują się w nie i umierają, często po długich cierpieniach. To jest ogromny dramat, pęka mi serce, gdy o tym mówię, bo utrata nawet jednego morświna dzisiaj jest realnym zagrożeniem dla całego gatunku.

Kiedyś w Morzu Bałtyckim pływało ich wiele tysięcy, nasze wody były dla nich bezpiecznym domem. Dzisiaj rzeczywiście pozostało ich już tylko około 500 sztuk. To jedyny gatunek waleni w naszym morzu, nasz bałtycki kuzyn delfina. Piękne, tajemnicze, spokojne i delikatne zwierzę – dobry duch Bałtyku. Żeby żyć, morświny potrzebują czystej wody i ciszy. Starają się unikać ludzi, co dzisiaj jest dla nich coraz trudniejsze, bo ich przestrzeń do życia jest coraz bardziej ograniczana. Bałtyk figuruje w światowej czołówce, jeśli chodzi o zatłoczenie akwenu. Transport przemysłowy, rybołówstwo i turystyka – wszelki ruch na morzu sprawia, że zarówno morświny, jak i inne morskie zwierzęta mają coraz mniej miejsca, żeby się rozmnażać. Apelujemy więc o utworzenie morskich obszarów chronionych. Na lądzie mamy projekt Natura 2000, parki narodowe, Bałtyk też potrzebuje takich rezerwatów. 

Do tej pory ich nie było? 

Były, ale tylko na papierze. W praktyce nie funkcjonują. My dobrze wiemy, gdzie dzisiaj bytują morświny i powinniśmy ten obszar objąć ochroną, tak się jednak nie dzieje. Nikt nie wprowadza tam np. zmniejszonego ruchu statków, odbywa się normalny połów ryb. 

W naszej petycji nie prosimy o żadne rewolucyjne zmiany, zależy nam tylko na wdrożeniu tego, co już dawno zostało przyjęte i w teorii istnieje. Czasem tak po ludzku się dziwię, dlaczego robimy tak mało? Jak wytłumaczymy kolejnym pokoleniom, że dobrze wiedzieliśmy, co możemy zrobić, że mogliśmy to wcielić w życie, a jednak z jakichś powodów się na to nie zdecydowaliśmy? 

Ale właściwie co my, pojedynczy ludzie, możemy zrobić? Z jednej strony mamy ciągłe poczucie winy, z drugiej – czujemy bezradność. 

Nasza kampania jest właśnie po to, by zachęcić do działania. Po pierwsze każdy z nas może podpisać petycję WWF na stronie godzinadlaziemi.pl, presja społeczna ma przecież sens, nieraz była sprężyną wydarzeń. Po drugie możemy brać udział w wyborach lokalnych oraz centralnych, i głosować w nich na tych polityków, dla których ochrona środowiska jest ważna. Poza tym ja jednak wierzę, że codzienne, prywatne wybory każdego z nas składają się na coś większego. To nie jest pusty slogan, że kupując, sterujemy tym, jak wygląda rolnictwo czy produkcja żywności. Możemy wybierać produkty regionalne, które nie wymagają morskiego transportu, albo unikać jednorazowych, plastikowych rzeczy, które potem wpadają do morza. 

I raz w roku zgasić na godzinę światło.

Co roku w ostatnią sobotę marca miliony ludzi na świecie w geście solidarności z planetą i z dziką przyrodą gaszą światło na godzinę. Data „Godziny dla Ziemi” nie jest przypadkowa, zmiana czasu, która w wielu krajach tego dnia ma miejsce, też przecież została wprowadzona po to, żeby wykorzystać lepiej światło dzienne i zaoszczędzić energię. Przez tę godzinę możemy zastanowić się, jak wygląda nasza relacja z dziką przyrodą i co możemy zrobić, żeby była lepsza. 

Co się stanie z Bałtykiem, jeśli dalej nie będziemy o niego dbać?

Nie wiadomo, nawet najwięksi znawcy nie są w stanie oszacować, co się stanie, jeśli wymrą dorsze albo morświny, a Bałtyk zmieni się w toksyczne morze. Wiemy, że to dotknęłoby nas wszystkich, pytanie tylko brzmi: jak bardzo? Oceany i morza w dużym stopniu odpowiadają za produkcję tlenu na świecie, można powiedzieć, że co drugi oddech, który zaczerpujemy do płuc, pochodzi z wody. Ile tlenu będzie produkował Bałtyk, gdy wymrą w nim ryby i zaniknie podwodna flora? Naprawdę lepiej tego nie sprawdzać. Każdy ekosystem jest zbudowany na zasadzie kostek domina – wystarczy, że wyjmiemy jeden element, a reszta też przestaje prawidłowo funkcjonować. 

Na razie gołym okiem widać zieloną wodę i zamknięte plaże. 

Sinice, które tak nam doskwierają podczas urlopu, są związane z eutrofizacją, czy inaczej mówiąc, nadmiernym użyźnieniem Bałtyku. To kolejny poważny problem. Z roku na rok trafia z rzek do naszego morza coraz więcej fosforu i azotu, które są świetnym pokarmem dla sinic. Sprzyja im też coraz wyższa temperatura wody. Z każdym rokiem epizody kwitnienia się wydłużają, dotyczą też coraz większej liczby kąpielisk. Kiedy sinice obumrą, opadają na dno, gdzie się rozkładają i pozostawiają po sobie beztlenowe, pozbawione życia miejsca, w których potem nie rosną już morskie rośliny, nie rozmnażają się ryby. I takie martwe strefy zajmują już około 17% Bałtyku.

Kiedyś w bibliotece WWF-u znalazłam stare nagrania Bałtyku, jeszcze czarno-białe, na których woda aż buzowała od ryb! Morze było pełne życia. I chociaż na razie na to się nie zapowiada, znowu może takie być. 

Na nic nie jest jeszcze za późno?

Jestem przekonana, że nie jest. Chociaż dobrze wiemy, że nawet jeśli zaczniemy działać od dzisiaj, to walkę ze skutkami naszej beztroski będą musiały też toczyć kolejne pokolenia. Ale wciąż nie jest za późno ani dla dorszy, ani dla morświnów – bo one ciągle są, żyją w tych wodach! Trzeba tylko otoczyć je ochroną. Wiemy, co i jak możemy robić. Mamy rozwiązania dotyczące plastiku i mikroplastiku. Jest bardzo źle – nie boję się powiedzieć, że Bałtyk umiera – ale wciąż możemy go reanimować. Po prostu zacznijmy to robić. 

Czytaj również:

Ekodzieci z wolnego wybiegu
i
ilustracja: Tomek Kozlowski
Ziemia

Ekodzieci z wolnego wybiegu

Ewa Pawlik

Czy dorośli zdążą zniszczyć planetę, zanim dorośniemy? – zastanawiają się dzieci zaproszone przez nas do dyskusji. I radzą: „Od uśmiechu się nie dymi, a od palenia z ust się dymi! Śmiech jest lepszy dla planety!”.

W ostatnich miesiącach nie tylko dorośli spoglądają krytycznie na narracje mające źródła w antropocentryzmie. Zakłada on bowiem, iż człowiek jest centrum wszechświata, ten zaś skonstruowany jest tak, by egzystencję człowieka, rozumianego jako najdoskonalsze dzieło ewolucji, umożliwić. Tymczasem stajemy w obliczu niewygodnej prawdy. Planeta została przez ludzkość wyeksploatowana do tego stopnia, że coraz więcej gatunków roślin i zwierząt nie jest w stanie utrzymać się na niej przy życiu. Jeżeli ta tendencja się nie zmieni, za jakiś czas ten sam problem dotknie nas wszystkich. Niektórzy ludzie mierzą się z nim już od pewnego czasu: tu i ówdzie brakuje czystej wody, jedzenia, a nawet miejsca. Jest coraz duszniej i ciaśniej.

Czytaj dalej