Laboratorium dziczenia
i
Detsky sen, widok ogólny wystawy. Galeria Arsenał elektrownia, Białystok, 01.06 - 17.08.2017. Fot. Maciej Zaniewski
Opowieści

Laboratorium dziczenia

Stach Szabłowski
Czyta się 8 minut

Jak dobrać się do dzieciństwa? Wydawałby się, że sztuka świetnie nadaje się na wehikuł, który zabierze dorosłe ex-dzieci do tej bezpowrotnie utraconej krainy. Sztuka jednak okazuje się generalnie zabawą dla dorosłych, a dobre wystawy na temat dzieciństwa zdarzają się rzadko. Tym głębiej zapadłem w „Detsky sen” w Białymstoku – jeden z najlepszych projektów na ten temat, jakie ostatnio miałem okazję zobaczyć.

Zanim jednak zajrzymy do Białegostoku, wpadnijmy jeszcze na chwilę do Wenecji, na Biennale Sztuki. Reprezentująca tam Polskę amerykańska artystka Sharon Lockhart, zbudowała swoją wystawę na fundamencie „Malego Przeglądu”. I trudno, się dziwić, że się nim zafascynowała; „Mały przegląd” to był rzeczywiście fenomen.

Kto wychował się w Polsce, ten czytał Korczakowego „Króla Maciusia I”. Ciekawe, że o „Małym przeglądzie” mówi się mniej, choć to on wydaje się dziś ważniejszym dziełem Janusza Korczaka, niż wybitna skądinąd powieść.

Korczak stworzył „Mały przegląd” w 1926 roku, jako cotygodniowy dodatek do „Naszego przeglądu”, największej żydowskiej gazety codziennej, która w dwudziestoleciu wychodziła po polsku. Redaktorami i autorami „Małego przeglądu” były dzieci. Pismo ukazywało się przez 13 lat; ostatni numer wyszedł 1 września 1939 roku. Przez ten czas „Mały przegląd” dorobił się gęstej siatki współpracowników z całej Polki, dziecięcych reporterów, felietonistów i komentatorów.

Korczak zbudował „Mały przegląd” na fundamencie swoich teorii i praktyk pedagogicznych. To zaskakujące, że kiedy się dziś do nich wraca, wciąż okazują się świeże, a nawet awangardowe – zwłaszcza na tle konserwatywnego systemu edukacji w Polsce. Od czasu Korczaka ten system niewiele się zmienił; wciąż służy raczej pacyfikowaniu i kolonizowaniu dzieciństwa, niż wyzwalania jego twórczych potencjałów. Ktoś powie: a może ten tradycyjny model traktowania dzieci jest po prostu sprawdzony, niczym stara, dobra ośmioletnia podstawówka z jej porządkiem strzeżonym przez paternalistyczne „ciało pedagogiczne”? Może. Ale to mało prawdopodobne. Postępowi pedagodzy pokroju Korczaka, już w latach międzywojennych postrzegali ten model jako totalnie „anachroniczny”. Od tamtych czasów świat zmienił się nie do poznania. Szkoła nie zmieniła się prawie wcale. Czy coś, co było przestarzałe już 90 lat temu, może być aktualne dziś?     

Korczak postulował, aby dorośli przestali postrzegać dzieci jako poddanych; a dzieciństwo jako terytorium, nad którym trzeba sprawować władzę. „Mały przegląd” – przestrzeń medialna, w której dzieci mogły publicznie zabierać głos – była praktyczną realizacją tego konceptu. Sharon Lockhart zabrała „Mały przegląd” do Wenecji, żeby pokazać go międzynarodowej publiczności, a Korczakowskie koncepty wykorzystała we własnej pracy z dziewczynami z Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii w Rudzienku – ta współpraca jest podstawą jej wystawy. Swoją drogą, ciekawe, że potrzeba było artystki ze Stanów, żeby dostrzec, że idee Korczaka należą do najciekawszych rzeczy, jakie w ciągu ostatniego stulecia narodziły się na gruncie polskiej kultury.

Coś z ducha „Małego przeglądu” jest także w białostockim projekcie „Detsky sen”. Wystawę zorganizowała galeria Arsenał w swojej postindustrialnej lokalizacji – niesamowitej, pachnącej smarem i maszynami hali, w której kiedyś była elektrownia.

Detsky sen, widok ogólny wystawy. Galeria Arsenał elektrownia, Białystok, 01.06 - 17.08.2017. Fot. Maciej Zaniewski
Detsky sen, widok ogólny wystawy. Galeria Arsenał elektrownia, Białystok, 01.06 – 17.08.2017. Fot. Maciej Zaniewski

Artyści biorący udział w tej wystawie pochodzą z Europy Środkowej, w większości są trzydziestolatkami. Wychowanie jakie odebrali w szkołach dogorywającego realnego socjalizmu to przeciwieństwo Korczakowskiej demokratycznej wizji „republiki dzieci”. Końskie dawki dyscypliny i uśrednienia przyjęte w dzieciństwie, nie ułatwiają powrotu do niego, kiedy jest się dorosłym. Mimo wszystko artyści próbują wrócić. Dlaczego to ważne? Budując wystawę, jej kuratorka Agata Chinowska, wspiera się współczesną neuropsychologią, i neuronauką; badającą niezwykłą plastyczność dziecięcego mózgu. Ta plastyczność trwa krótko, zaledwie kilka decydujących, wczesnych lat; potem umysł zastyga w postaci, którą trudno już zmienić. Artystów ten problem dotyczy w dwójnasób, a w każdym razie jest bardziej widoczny. Mówimy tu w końcu o ludziach, których los zależy od tego, czy są w stanie ocalić i przenieść w dorosłość choć część potencjalnie nieograniczonej dziecięcej kreatywności.

Niektórzy uczestnicy „Detsky’ego snu” odwołują się do niej bezpośrednio. Tomasz Mróz, wystawia swoje prace z dzieciństwa. Podobnie czyni Zofia Gramz; pokazuje rysunki i obrazy, które stworzyła jako kilkuletnia dziewczynka; ten olbrzymi zbiór, jest tym bardziej fascynujący, że został niezwykle starannie skatalogowany przez matkę artystki.

Olaf Brzeski nie sięga po swoje przedszkolne prace; próbuje dotknąć dzieciństwa w inny sposób. Tworzy rzeźbiarski duet ze swoim synem, przedszkolakiem Konstantym. Pokazują „Światowida” – totem o wielu twarzach, którymi są wspólnie wykonane maski; Konstanty używa ich do wcielenia w się w ulubione fantastyczne postacie. W jakimś sensie dziecko jest nową wersją swojego rodzica  – ale jest także kimś innym, potencjalnie – każdym.

Współpraca Konstantego i Olafa Brzeskich znajduje również inny wyraz; w postaci psikusa. Dzieciństwo rozgrywa poza granicami dobrego smaku, w którego gorset wtłoczeni są dorośli. Kiedy robię sobie przerwę w oglądaniu wystawy i idę do toalety, odkrywam, że Brzescy wymienili klamkę od WC na rzeźbię. Jest odlana w brązie, ale nie ma wątpliwości; klamka zmieniła się w przedstawienie kupy. Kto chce siku, musi za tę paskudną klamko-kupę chwycić. Infantylny żart, godny przedszkolaka – i dorosłego artysty, który korzystając ze swobodny syna, stara się odzyskać część własnej, dziecięcej wolności.

Relacja rodzice-dzieci to w ogóle jeden z ciekawszych wątków wplecionych w narrację wystawy. Agata Borowy pokazuje kolekcję pukli włosów, które ojciec obcinał jej w dzieciństwie, opatrywał datą, i starannie przechowywał na pamiątkę – tak jakby chciał zachować choć cząstkę kolejnych wcieleń zmieniającej się z biegiem czasu córki. Jest w tych reliktach melancholia, ale i mroczny rys, kojarzący się z voodoo. Jeszcze więcej mroku kryje się w operacjach, które z dzieciństwem i upływem czasu przeprowadza Aneta Grzeszykowska. Artystka, znana przede wszystkim z projektów fotograficznych, od lat szyje dwie serie lalek. Białe kukły przedstawiają jej córkę Franciszkę w przyszłości. Prawdziwa Franciszka jest jeszcze dzieckiem; wyobrażające ją lalki są jednak podlotkami, nastolatkami, dorosłymi kobietami; tak jakby przedstawienia rosły szybciej niż ich pierwowzór.

Równolegle powstająca seria czarnych kukieł, to z kolei wyobrażenia samej artystki z czasów dzieciństwa. Grzeszykowska zapuszcza się w nie coraz dalej; obraz jej córki wybiega w przyszłość i rośnie, obraz samej autorki zagłębia się w dzieciństwo i maleje. W powietrzu zawisa niewypowiedziane, niepokojące pytanie o teraźniejszość.

*

Tymczasem Eva Kotatkova wraca do szkoły. Dosłownie; słynna czeska artystka po latach wróciła do swojej podstawówki, aby rozliczyć się ze spędzonym w niej czasem. To bardzo rozbudowany projekt; w jego ramach Kotatkova rekonstruowała akcesoria i całe przestrzenie ze swojej dawnej szkoły, ubrana w mundurek z tornistrem na plecach chodziła do niej, współpracowała też z jej obecnymi uczniami. W Białymstoku znajdziemy tylko fragment tych działań. W serii filmów oglądamy skonstruowane przez artystkę specjalne ławki szkolne, które przypominają trochę narzędzia tortur. To stelaże do „siedzenia prosto”. Wtłoczone w nie dzieci, rzeczywiście „siedzą prosto’, prawdę mówiąc w ogóle nie bardzo mogą się ruszyć; przed oczyma mają umieszczone podręczniki, które zasłaniają im świat. Te opresyjne machiny, wymuszające przyjmowanie przez dzieci „prawidłowej postawy” odsyłają do kolejnego wątku wystawy – tzw. czarnej pedagogiki. Termin wymyśliła w latach 70. XX wieku niemiecka dydaktyczka Katharina Rutschky, która opisuje „czarną pedagogikę” jako „działania mające na celu złamanie woli dziecka i bezwarunkowe podporządkowanie jej rodzicom”. Złotą epoką „czarnej pedagogiki” był przełom XIX i XX wieku, z ówczesną szkoła napędzaną wiarą w dyscyplinę, uniform i zbawienny wpływ kar cielesnych; wielu badaczy uważa że ten model edukacji ułatwił drogę do władzy XX-wiecznym systemom totalitarnym. Współczesna szkoła w mniejszym stopniu przypomina „ośrodek tresury obywateli”, ale zupełnie z tamtą tradycją nie zerwała, wciąż ma ją w genach. Powrót Kotatkovej do szkoły służy nie tyle przeżyciu jeszcze raz spędzonego w niej dzieciństwa, ile, przeciwnie, oduczeniu się tego, co jej tam wpojono.

Myśl o oduczaniu powraca w niezwykłej pracy Anny Panek, realizacji, która jest nieoficjalną puentą wystawy. Artystka pokazuje własną wersję „Dzikiego dziecka”, pięknego, czarno-białego filmu Francois Truffauta z 1970 roku. W oryginale francuskiego reżysera jest to oparta na faktach opowieść o lekarzu, który wychowuje znalezionego w lesie chłopca. Dziecko przez 11 lat żyło samotnie w kniei, nie zna mowy, cywilizacji ani moralności, wydaje się być bardziej zwierzęciem niż istotą ludzką. Bohater filmu krok po kroku uczy „dzikie dziecko” jak być człowiekiem. Anna Panek przemontowuje jednak fragmenty obrazu Truffauta tak, że bieg opowieści zaczyna toczyć się w odwrotnym kierunku. Chłopiec wtłoczony już dokumentnie w ramy cywilizacji, dziczeje, opada z powrotem na czworaki, odzyskuje łączność z naturą, staje się z powrotem (dzikim) dzieckiem. I cała wystawa, na której artyści szukają dróg powrotu do dzieciństwa, jest podobną opowieścią, swoistym laboratorium „dziczenia”, w którym odwraca się bieg czasu, by odnaleźć samego siebie. 

Detsky sen

Galeria Arsenał – elektrownia

Białystok, do 17 sierpnia

www.galeria-arsenal.pl

Czytaj również:

Jak czytać fotografie?
i
Wystawa Bruno Barbeya, MNW 2024, fot. Wojciech Wieteska
Doznania

Jak czytać fotografie?

Wojtek Wieteska

Bruno Barbey swoimi zdjęciami przenosi nas w czasy, kiedy wierzyliśmy jeszcze w siłę i prawdę fotografii.

Wystawy monograficzne, zwłaszcza tego typu, nie należą do stałego elementu programu warszawskiego Muzeum Narodowego. Retrospektywa fotograficzna Bruno Barbey. Zawsze w ruchu okazała się szczególna – także z innych powodów: społecznych, ekonomicznych, politycznych, kulturowych. Wszystkie te aspekty mają swoje odzwierciedlenie w twórczości fotografa i wszystkie zbiegają się w jednym punkcie: opowiadają o kondycji człowieka. Dzieła tego artysty zamykają jeden z najważniejszych rozdziałów w historii fotografii. Ten, kiedy wierzyliśmy, że wydarzenie przedstawione naprawdę się wydarzyło.

Czytaj dalej