Żart badań wart
Przemyślenia

Żart badań wart

Jan Pelczar
Czyta się 12 minut

Humor to poważna sprawa. O ewolucji i istocie humoru, a także o tym, czy wypada się śmiać, opowiada Janowi Pelczarowi naukowiec Marcin Napiórkowski.

Z Marcinem Napiórkowskim, semiotykiem kultury i znawcą mitologii współczesnej, rozmawiałem przez telefon. Obaj poważnie potraktowaliśmy polecenie „Zostań w domu”, trwała bowiem pandemia koronawirusa. Nie wiedzieliśmy, czy wywiad ukaże się już w świecie spotkań, nocy kabaretowych i żartów przy grillu, czy jeszcze w czasie izolacji, przesyłania memów i dowcipów na komunikatorach, ale zgodziliśmy się, że humor przetrwa, wszak sam bywa wirusem.

Jan Pelczar: Znam zmienne kanony piękna, a jak jest z humorem i jego kanonami kulturowymi?

Marcin Napiórkowski: Ile mamy czasu? Jeżeli mniej niż 60 godzin wykładowych, to krótka wersja brzmi: „I tak, i nie”. Można jej zresztą użyć do niemal wszystkich pytań związanych z humorem. Z jednej strony, kiedy sięgamy po komedię ze starożytnej Grecji, np. Arystofanesa, trzeba naprawdę się wysilić, mieć niezwykłe poczucie humoru i olbrzymią znajomość realiów starożytnych Aten, żeby zaśmiać się w choćby jednym miejscu. Z drugiej strony – możemy taką komedię rozłożyć na części i zobaczyć, że wtedy śmieszyło ludzi to samo, co teraz. Jest satyra z celebrytów, takich jak Sokrates. Są żarty z tych, którzy się przejedli i puszczają bąki. Ktoś leci do nieba na olbrzymim żuku gnojarzu i się nie martwi, że żuk będzie głodny, bo zawsze będzie czym go nakarmić. A więc z jednej strony nic nie zmienia się tak szybko jak komizm, a żarty są jak pieczywo z marketów: następnego dnia zawsze czerstwe…

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Czyli nazwanie już nieśmiesznego dowcipu sucharem jest całkiem trafne?

Brzmi sensownie. Ale wrócę do mojej myśli: …z drugiej strony nic nie jest też tak trwałe jak komizm i podejrzewam, że od ognisk w epoce kamienia łupanego dowcipy miały mniej więcej tę samą strukturę.

Jaką?

U źródeł komizmu zawsze leży ujawnianie niewidzialnych zasad. Tam, gdzie nie ma reguł, trudno też o humor. Jeżeli odkryjemy lub stworzymy zasadę (powtarzalność, zmienność, podobieństwo, różnice…), otworzymy przestrzeń do śmiechu przez jej eksploatowanie lub łamanie. Proszę, oto jeden niezawodny sposób. Każdy mówca czy rozmówca, zwłaszcza ten nieco mniej sprawny retorycznie i gorzej przygotowany, przeplata swoją wypowiedź niekontrolowanymi samogłoskami. Dla wszystkich, którzy nudzą się na uczelni: każdy wykładowca należy do jednej z grup – jest ikaczem, akaczem, ekaczem albo ykaczem. W momencie, gdy przestawiliśmy się na słuchanie tych przerywników, wykład jest już spalony. Dlaczego? Bo ujawniła się idiotyczna powtarzalność, niezwiązana z treścią i nieprzystająca do niej. Wariant zabawniejszy: poinformujmy o tym wykładowcę. Nie będzie w stanie wydusić z siebie zdania, bo im bardziej staramy się kontrolować, tym silniejsza staje się potrzeba iknięcia czy yknięcia. I o to właśnie chodzi w śmiechu. Komizm rodzi się wtedy, gdy relacja między ludźmi i regułami ustala się w nowy, nieoczekiwany sposób.

Humor wyznacza też różnice klasowe?

Zawsze tak było. Bogaci śmieją się z czego innego niż biedni. Teraz chyba bardziej rzuca się w oczy podział humoru wedle linii politycznych. Inaczej śmieją się liberałowie, inaczej konserwatyści. Jedna z najwybitniejszych badaczek humoru politycznego Dannagal Goldthwaite Young w Irony and Outrage (Ironii i wściekłości) zadaje fundamentalne pytanie: „Dlaczego nie ma śmiesznych konserwatywnych komików?”. Satyra, taka jak late night shows, jest przywilejem wyłącznie liberałów. Z drugiej strony pada pytanie: „Dlaczego nie ma dobrych liberalnych gospodarzy programów radiowych?”. W ich bardzo amerykańskim formacie, trudnym do przełożenia na polskie realia, wściekłe tyrady wychodzą dobrze tylko konserwatywnym komentatorom. Liberałom nie udaje się też skopiować przepisu na sukces telewizji FOX. Opierając się na ciekawych badaniach empirycznych, Young pokazuje, jak różni się nasz odbiór tego, co uznajemy za zabawne. Kiedy posadzimy przed telewizorem publiczność o różnych poglądach, to liberałowie i konserwatyści w tym samym programie będą słyszeli i widzieli zupełnie co innego i inne elementy będą uważali za zabawne.

W satyrze dominują liberałowie, ale konserwatyści nie są wyprani z poczucia humoru.

Nie, ale tak się zwykle wydaje części liberalnej. I w drugą stronę też to działa. Liberałowie częściej stosują strategię śmiania się z siebie, ironii, mówienia jednego i myślenia drugiego, co konserwatywnych odbiorców nieraz wprowadza w błąd. Nie ze względu na różnice w inteligencji, bo tych nie potwierdzają żadne badania, ale ze względu na różnicę w założeniach. Liberałowie mówią: „Jesteśmy wyluzowani, mamy duży dystans do siebie, nie uciekamy się do tanich metod, jak humor oparty na pogardzie, deprecjacji słabszych”. Uważniejsze badania pokazują jednak, że taka postawa może również zostać uznana za wyższościową, wszak mówi: „Jesteśmy od was lepsi, bo nie tylko jesteśmy bogatsi, inteligentniejsi i mamy rację, ale też jesteśmy niesamowicie skromni i potrafimy podejść do siebie z dystansem”.

W humorze można mieć rację?

Można szukać racji moralnej. Wracamy do kwestii relacji komizmu i zasad. Czy humor powinien utrwalać istniejące relacje społeczne, oddawać cesarzowi, co cesarskie? A może powinien zawsze być rewolucyjny, podważać status quo? W zależności od podejścia albo nie wolno śmiać się z jego cesarskiej mości, albo warto śmiać się przede wszystkim z władców.

rysunek z archiwum nr 917/1962 r.
rysunek z archiwum nr 917/1962 r.

Tego typu satyra staje się elementem debaty publicznej, ale prowadzonej w formie żartu. Wspomniana Dannagal Goldth­waite Young miała szerokie pole do analizy, bo w Stanach Zjednoczonych komicy weszli w miejsca do tej pory zarezerwowane dla komentatorów politycznych, reporterów i publicystów.

Young często odwołuje się do takich figur, jak Stephen Colbert czy John Oliver. I pokazuje, jak przyrastały polityczna wartość i poważny kapitał komików, którzy – przynajmniej ci liberalni – z jednej strony są coraz bardziej zdystansowani, a z drugiej coraz bardziej traktowani jako autorytety w poważnych sprawach. Śmieszą, ale dają do myślenia.

Czy humor kiedykolwiek łączył ponad podziałami?

Klasyczna teoria humoru jako wentylu bezpieczeństwa mówi, że on osłabia potencjał agresji. Bo kiedy się śmiejemy, to nie walczymy. Stąd sugestia, że humor zmniejsza polaryzację. Kiedy psycholodzy jeszcze mogli robić to, co lubią najbardziej, czyli kopać ludzi prądem w ramach eksperymentów, Robert A. Baron całą serią badań chciał pokazać, jak humor rozładowuje napięcie. Studentów zaproszono do poczekalni, gdzie czekał pomocnik eksperymentatora. Jego zadaniem było rozdrażnienie badanego. Ponieważ psycholodzy są zasadniczo mało pomysłowi w swoich narzędziach, rozdrażnienie polegało na rażeniu prądem. Pomocnik strzelił nieszczęśnikowi parę niezasłużonych impulsów, a potem pokazano pokopanym kilka zabawnych obrazków lub kilka niezabawnych obrazków. Na koniec zapowiedziano, że w ramach nowego eksperymentu teraz to oni będą mogli porazić prądem pomocnika. Badania dowiodły, że po pierwsze, psycholodzy są mało kreatywni i lubią kopać prądem, a po drugie, że ci studenci, którym pokazano zabawne obrazki, byli mniej skłonni do wywierania zemsty na pomocniku. Wydawało się, że mamy mocną psychologiczną podbudowę pod bardzo starą teorię wentylu bezpieczeństwa. Zabawa rozładowuje rzeczywiste napięcia. Kiedy się śmiejemy, to się nie bijemy. Ale potem przyszły media społecznościowe i okazało się, że świat nie jest tak prosty, jak się psychologom wydaje.

A jak media społecznościowe wpłynęły na zmiany w humorze?

Niesamowicie. U źródła internetowej kontrkultury leży prosta koncepcja „śmiesznych obrazków” czy „śmiesznych historyjek”. Pokazują to doskonale m.in. polscy badacze memów, np. Magdalena Kamińska. Ale Internet dał nam też zupełnie nowe narzędzia do badania polaryzacji politycznej i tego, jak się rozchodzą różne komunikaty. Ludzie zawsze lubili otaczać się podobnymi sobie, takimi, którzy im przytakiwali, mówili im, jacy oni są fajni itd. Ale dzisiaj możemy puścić w sieć algorytmy i mierzyć to ze znacznie większą dokładnością.

I co się okazuje?

Mimo że zapewne wciąż działają mechanizmy humoru mitygujące agresję, to różnica w tym, co śmieszy wyborców z różnych stron, sprawia, że humor staje się jednym z najważniejszych czynników organizujących bańki internetowe. Śmiejemy się wspólnie albo z jednych rzeczy, albo z drugich. W zasadzie nie ma możliwości, żeby śmieszyło nas i jedno, i drugie. Znów przywołać tu można Young, która twierdzi, że podział polityczny jest tworzony poprzez różne formy estetyki, czyli m.in. przez poczucie humoru. Więc w zasadzie nie jest tak, że konserwatyści mają inne poczucie humoru niż liberałowie. To raczej tak, że bycie konserwatystą jest zbudowane właśnie z określonego poczucia humoru. Nie da się tego oddzielić.

W musicalu Woody’ego Allena Wszyscy mówią: kocham cię determinizm sięgał fizjologii. W liberalnej rodzinie był jeden konserwatysta. Wykryto u niego guza, który uciskał mózg. Gdy narośl wycięto, bohater z republikanina stał się demokratą.

Najwyraźniej nie jestem liberałem, bo nie oglądam komedii Woody’ego Allena.

Teraz nawet liberałowie mówią, że ich nie oglądają.

To kolejna miła rzecz, która zdarzyła się w ostatnich latach i która sprawia, że mogę odetchnąć z ulgą, wyjść do ludzi i przyznać się do tego, że komedie Woody’ego Allena nigdy mnie nie śmieszyły. Nie śmieszyły mnie, zanim to było modne.

Czyli humor też ulega modom, zmienia się i coś, co było powszechnie uważane za śmieszne dekadę czy dwie temu, dziś uznawane jest za wsteczne.

Niektóre formuły dowcipu po prostu się wyczerpały. Tu jeszcze lepszym przykładem od Allena jest familijny humor Billa Cosby’ego. Ale są też nieubłagane prawa przyrody związane z czerstwieniem komizmu. Już Henri Bergson twierdził, że komizm opiera się na przełamywaniu mechanizacji i pojawieniu się czegoś nieoczekiwanego w sytuacji, w której oczekujemy oczekiwanego. Oznacza to, że komizm pasożytuje zawsze na tym, co jest oczywiste w danym momencie. Jeżeli w tym roku wszyscy mówią o koronawirusie, to staje się on punktem wyjścia dla żartów. Za rok, jeżeli dożyjemy, takie żarty będą już nieśmieszne. Żeby je znów docenić, musielibyśmy przywołać stan umysłu z chwili, gdy wszyscy myśleli o X. Czyli na przykład na miesiąc zamknąć się w domu z całą rodziną, zgrzewką makaronu i 80 rolkami papieru toaletowego.

Są jednak komedie, które wytrzymują próbę czasu. Przychodzi mi do głowy Monty Python. Czy to ze względu na absurd?

Oczywiście, taki ekstremalny, absurdalny humor starzeje się najwolniej, bo najsilniej zrywa z naszymi oczekiwaniami. Jest zatem szansa, że zerwie także z tym, czego oczekujemy po dziesiątkach lat. Monty Python ma też tę magię, że uchodzi za probierz inteligencji. W dobrym towarzystwie nie wypada się nie śmiać z hiszpańskiej inkwizycji. Aczkolwiek nie lekceważyłbym jeszcze jednego bardzo ważnego elementu – komponentu slapstickowego, o którym bardzo często się zapomina, opisując Monty Pythona. Nie jest to może Benny Hill, ale komizm polegający na tym, że ktoś robi dziwne kroki, głupie miny albo przewraca się w najmniej oczekiwanym momencie, starzeje się stosunkowo nieźle. Maczugi znoszą próbę czasu lepiej niż iPhone’y. Długofalowo toporność okazuje się lepszą inwestycją niż subtelność. Jeżeli coś naprawdę się nie zmienia przez tysiąclecia, to to, że ludzie jedzą, czkają, bekają i robią kupę, jak również że niezbyt chętnie się do tego przyznają.

Monty Python nie bał się ani tego, co ludzkie, ani żartów z różnych grup – z kleru, liberałów, a nawet filozofów. Dziś honor egalitarnego brytyjskiego komika podtrzymuje Ricky Gervais. Wyjaśniając swoją strategię na galę Złotych Globów, opowiadał, że w Anglii na imprezach integracyjnych pracownicy śmieją się z szefów i to ma być rodowód jego kreacji błazna wyśmiewającego się z uprzywilejowanych.

Co innego ceniony komik śmiejący się z gwiazd, a co innego rzeczywisty angielski pracownik typowego biura – by odnieść się do Ricky’ego. Ten może nie mieć odwagi, by śmiać się ze swojego szefa. Tradycja słabych, którzy wyśmiewają silnych, wywodzi się z europejskiego karnawału. W dawnych dobrych czasach hierarchie były bardzo wyraźne. Śmianie się z króla było fajne, ale król, jak skończył się śmiać, ścinał głowę i był koniec zabawy. W ogóle w mocno hierarchicznych czasach pozwalano sobie na wiele. Świetnym przykładem jest średniowieczny tekst Uczta Cypriana, który pokazuje, że można było śmiać się absolutnie ze wszystkiego: z Matki Boskiej, proroków, apostołów… Na naprawdę grube żarty pozwala sobie Rabelais w Gargantui i Pantagruelu. Co to ma wspólnego z Rickym Gervaisem i jego odwagą śmiania się z możnych? Otóż w społeczeństwie brytyjskim hierarchiczność jest bardzo mocna. Status społeczny i majątek dziedziczy się często przez wiele pokoleń. Monty Python mógł robić skecze nie tylko o głupich krokach, ale także o filozofach, bo pozostawał zakorzeniony w świecie wywodzącej się z Cambridge i Oksfordu koterii rządzącej na Wyspach od stuleci. To druga strona tego samego medalu. Łatwo być wspaniałomyślnym szefem, z którego wolno się pośmiać, gdy swoją pozycję zawdzięcza się 20 pokoleniom dobrze urodzonych przodków, którzy umocnili swoją władzę, uciskając i kolonizując 20 pokoleń prababek oraz pradziadków obecnych szerego­wych pracowników.

W Polsce nie mieliśmy takiej ciągłości, ale może coś się dało zaznaczyć i w dziejach naszego humoru?

Nie jestem historykiem kultury polskiej, więc trudno mi się wypowiedzieć. Roboczo zaryzykowałbym stwierdzenie, że czasy najostrzejszej PRL-owskiej cenzury są w najnowszej historii humoru polskiego szczególnie ciekawym punktem. Mogliśmy wówczas obserwować różne strategie dowcipu, które łączyły się z odmiennym stosunkiem do władzy i różnymi formami odwagi. Ale wiemy z dokumentów, że wśród ówczesnych rządzących też istniał podział w kwestii humoru. Część z nich wierzyła w teorię wentylu bezpieczeństwa, na zasadzie: „Musimy dać ludziom się wyszaleć i wybawić, żeby osłabić wrogie tendencje”. Ale wśród wysoko postawionych funkcjonariuszy byli również skłonni do tropienia i karania za żarty, bo postrzegali humor jako most zwodzony, poprzez który można sforsować polityczną twierdzę. Znów mamy więc fundamentalne pytanie o stosunek humoru i reguł. Czy obala dyktatorów, czy też wzmacnia ich, czyniąc życie w niewoli znośnym?

Pytanie: „Czy wypada się śmiać?” przetrwało i jest zadawane do dzisiaj.

Zawsze istnieli tacy jak Platon, który w Państwie pisał, że jeżeli ktoś przedstawia ludzi godnych szacunku jako pokładających się ze śmiechu, to nie można się z tym zgodzić, a jeszcze gorszą zbrodnią jest przedstawianie bogów jako tych, którzy się śmieją i robią głupie rzeczy. Platon uwielbiał zaznaczać tematy tabu i mówić: z tego nie wolno się śmiać i z tego nie wolno się śmiać, a właściwie to z niczego nie wolno się śmiać. Swoją drogą nie ma nic śmieszniejszego niż żarty z takich postaci i Platon był absolutnie ulubionym obiektem szyderstw swoich współczesnych. Na szczyt łakomstwa mówiono wtedy w Atenach: „jeść oliwki jak Platon”, na szczyt nudy – „gwarzyć na osobności z Platonem”. Cynik Diogenes oskubał kurczaka i wrzucił go do Akademii ze słowami: „Oto zwierzę dwunożne, nieopierzone, czyli człowiek Platona”. Ten, kto mówi, z czego nie wolno się śmiać, może być niemal pewien, że wkrótce będą śmiać się z niego.

Jak się domyślam, uważa Pan, że wolno się śmiać. Ale kto Pana bawi?

Niestety jestem kompletnie pozbawiony poczucia humoru. Staram się w miarę możliwości obserwować reakcje innych i śmiać mniej więcej wtedy, co wszyscy. Wydaje mi się zresztą, że nie jestem w tej przypadłości osamotniony. Znam sporo ludzi, którzy namiętnie oglądają amerykańskich komików. Po każdym żarcie pauzują, żeby sprawdzić w Wikipedii, co było w nim zabawnego, potem wracają do programu, cofają o 10 sekund i wybuchają rechotem. Następnego dnia chwalą się wszystkim, jak to czekają na każdy kolejny stand-up, żeby się śmiać wspólnie ze swoimi liberalnymi amerykańskimi kolegami.

Mnie, przed rozmową, odesłał Pan do Poetyki Arystotelesa.

Do drugiego tomu.

Dlaczego to jest takie ważne źródło?

Każdy, kto przeczyta, nie będzie miał wątpliwości, że to absolutnie podstawowe dzieło w tym zakresie. Zainteresowanych czytelników odsyłam do najbliższej biblioteki, w której będą w stanie odnaleźć i wypożyczyć drugi tom Poetyki Arystotelesa. Proszę koniecznie pozdrowić ode mnie bibliotekarzy!

Czytaj również:

Śmiej się śmiało!
i
ilustracja: Michał Loba
Przemyślenia

Śmiej się śmiało!

Maria Hawranek

Z Sebastianem Gendrym, cha cha charyzmatycznym propagatorem pewnej arcypoważnej metody wzmacniającej układ odpornościowy, zupełnie serio rozmawia Maria Hawranek.

Maria Hawranek: Podobno nie jesteś zabawny.

Czytaj dalej