Wszystkie tajemnice Wojnicza
i
ilustracja: Igor Kubik
Wiedza i niewiedza

Wszystkie tajemnice Wojnicza

Adam Węgłowski
Czyta się 5 minut

Jaka jest najcenniejsza księga na świecie?

Dla jednych będzie to Kodeks Leicester Leonarda da Vinci, czyli manuskrypt z notatkami i rysunkami renesansowego geniusza, za który Bill Gates zapłacił na aukcji w 1994 r. rekordowe 30 802 500 dolarów. Inni woleliby tańsze, ale bardziej zrozumiałe Ptaki Ameryki Johna Jamesa Audubona. To przepiękne czterotomowe dzieło z rysunkami i opisami ptactwa wydrukowane niemal 200 lat temu. Do dziś przetrwało tylko około 120 egzemplarzy tej wyjątkowej książki. Jeśli zaś dla kogoś to lektura zbyt przyziemna, za kilka milionów euro może postarać się o pierwszą Biblię wydrukowaną przez Gutenberga.

Miłośników literatury na pewno zainteresowałoby też tzw. First folio Williama Szekspira (czyli najstarsze wydanie zbioru 36 dzieł „łabędzia ze Stratfordu”) czy pierwsze wydrukowane egzemplarze Opowieści kanterberyjskich Geoffreya Chaucera. Z żadną z powyższych ksiąg nie wiąże się jednak tyle tajemnic i hipotez, co z rękopisem, który kupił pewien Polak.

Bez artyzmu i bez sensu?

Składa się z 240 pergaminowych stron, formatu 15 cm na 22,5 cm. Trudno powiedzieć, czy jest piękny. Ilustracje, poświęcone astronomii, biologii i zielarstwu, wydają się niedbałe, a nawet pozbawione sensu. Gdzie im do bogactwa miniatur ze średniowiecznej Księgi z Kells czy Ewangeliarza Henryka Lwa będących dziełami – odpowiednio – celtyckich i niemieckich mnichów. Gdzie jej do rozmachu pełnej drzeworytów Kroniki norymberskiej, zwanej nie bez kozery Kroniką świata. Gdzie jej do kolorów i precyzji z Modlitewnika RothschildówRomansu o róży, zilustrowanych 500 lat temu przez anonimowego flamandzkiego mistrza!

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Nie koniec na tym. Do owych niezbyt zręcznych rysunków z naszego manuskryptu dochodzi osobliwy tekst – kompletnie niezrozumiały. Nikt nie mógł rozpoznać języka, w jakim powstał. Być może więc zapisany został szyfrem?

I to pewnie właśnie ta aura tajemnicy spowodowała, że w 1912 r. ów zagadkowy manuskrypt, będący wtedy w posiadaniu jezuitów z włoskiego Frascati, kupił londyński antykwariusz Wilfrid Michael Voynich. A właściwie Michał Wojnicz, pseudonim „Wilfryd”.

Rewolucjonista i bibliofil

Ten polski szlachcic ze zubożałej rodziny zamierzał zostać farmaceutą, lecz jako nastolatek zaangażował się w Warszawie w rewolucyjną konspirację. W rezultacie już w wieku 20 lat rozpoczął odsiadkę w carskim więzieniu. Zesłany na Syberię, zwiał stamtąd w roku 1890 i trafił do Anglii. Tam rozpoczął nowe życie. Postanowił zostać antykwariuszem.

Pytanie, skąd brał pieniądze na cenne księgi? Wyjaśnieniem może być fakt, że Wojnicz na Syberii poznał innego zesłańca – Józefa Piłsudskiego i przez kolejne lata był zaufanym człowiekiem Polskiej Partii Socjalistycznej. Pomagał m.in. w negocjacjach władz PPS z wywiadem Japonii, zmierzających do wywołania w Polsce powstania – czemu sprzyjały wojna rosyjsko-japońska oraz rewolucyjne nastroje w carskim imperium w 1905 r. Niewykluczone więc, że działalność antykwaryczna Wojnicza była przykrywką do prania pieniędzy pozyskiwanych przez rewolucjonistów!

Nie wiemy, czy w 1912 r. za tajemniczy rękopis ze zbiorów włoskich jezuitów – wyglądający na pisany szyfrem, a więc na pewno interesujący dla dawnego konspiratora – polski bibliofil zapłacił pieniędzmi własnymi czy PPS. Jakkolwiek było, księgę tę nazywa się odtąd Manuskryptem Wojnicza.

Dzieło średniowiecznego geniusza?

Dopiero kiedy trafiła w ręce Polaka, zdobyła prawdziwą sławę. Trafiła m.in. na wystawę zbiorów Wojnicza w Chicago jesienią roku 1915. Rękopis zaprezentowano tam z przytupem. Stwierdzono, że pochodzi z XIII w., a jego autorem był średniowieczny geniusz Roger Bacon, angielski filozof, badacz i erudyta. Ba, podkreślano, że to jeden z nielicznych tak wiekowych rękopisów napisanych szyfrem.

Trudno było o lepszą reklamę. Nic dziwnego, że rozmaici entuzjaści rzucili się do łamania kodu Manuskryptu Wojnicza. Jak pisała „Rzeczpospolita” w 1921 r.: „pan Wojnicz nabywszy manuskrypt‚ przedłożył go uczonym kryptografom angielskim i francuskim, ale żaden z nich tajemniczego pisma odczytać nie umiał. I w Ameryce daremnie biedzono się nad rozwiązaniem zagadki. Dopiero w najnowszym czasie udało się profesorowi Newbold z uniwersytetu w Pensylwanii, z zawodu filozofowi”. Potwierdził on, że faktycznie manuskrypt wyszedł spod ręki Bacona. A opowiadał m.in. o obserwacjach nieba (mgławica Andromedy, komety, zaćmienia) oraz o „sporach między klerykami a szlachtą na Uniwersytecie w Oksfordzie”.

Jednak już 10 lat później ta hipoteza padła. Newbold najwyraźniej widział w rękopisie, co chciał widzieć. Kiedy umarł w 1926 r., nie mógł już bronić swojej wersji. Klęski teorii dotyczącej autorstwa Bacona nie widział też sam Wojnicz, zmarły w roku 1930. Manuskrypt odziedziczyła jego żona Ethel Lilian Boole, notabene autorka bestsellerowej powieści Szerszeń o walce rewolucjonistów o zjednoczenie Włoch. Po jej śmierci księga kilkakrotnie zmieniała właściciela, aż w 1969 r. trafiła do zbiorów Yale University.

Przez wszystkie te lata namnożyło się teorii na temat rękopisu, wyjaśniono też co nieco z jego przeszłości.

Poradnik dla dam

Badanie pergaminu z księgi za pomocą metody datowania radiowęglowego wskazało, że pochodzi z pierwszej połowy XV w., a więc rzeczywiście nie mógł być to rękopis Bacona. Udało się ustalić, że manuskrypt sporo czasu spędził w Pradze. Miał go w swojej biblioteczce praski alchemik z XVI–XVII stulecia Georgius Barschius, a być może również rezydujący na Hradczanach cesarz dziwak Rudolf II Habsburg. Następnie księga trafiła prawdopodobnie do Włoch, do słynnego jezuity, wynalazcy i językoznawcy Athanasiusa Kirchera (zm. 1680). Po nim odziedziczyli manuskrypt jego bracia jezuici. Oni też nie odcyfrowali jego sensu.

Nic dziwnego, bo nawet dziś, w epoce komputerów, mamy z tym problem. W Manuskrypcie Wojnicza widziano już heretycką księgę, dzieło gnostyków lub alchemików, eksperyment parapsychologiczny sprzed wieków, a nawet zwykły literacki żart.

Ostatnimi czasy brytyjski lingwista Gerard Cheshire stwierdził, że jego zdaniem księga nie jest napisana szyfrem, lecz powstała w wymarłym języku protoromańskim. Zawiera zaś porady medyczne dla kobiet i astrologiczne dywagacje na temat narodzin dzieci. Co ciekawe, zdaniem Brytyjczyka, księga powstała w XV stuleciu na dworze królowej Aragonii Marii Kastylijskiej. Byłoby to kolejne, drobne polonicum w historii Manuskryptu Wojnicza. Mężem tej władczyni był bowiem Alfons V Aragoński, którego kochanka Giraldona Carlino to… praprababka królowej Bony.

ilustracja: Igor Kubik
ilustracja: Igor Kubik

Czytaj również:

Necronomicon, czyli księgi, przy których cierpnie skóra
i
ilustracja: Igor Kubik
Wiedza i niewiedza

Necronomicon, czyli księgi, przy których cierpnie skóra

Adam Węgłowski

„Wszędzie tam, gdzie urywa się ludzka działalność, wszędzie tam, gdzie pojawia się biała plama na mapie, czyhają dawni bogowie, gotowi znów zająć swe miejsce. Jak na owej strasznej pustyni Arabii, Rub-Al-Khalid, skąd w 731 roku powraca po dziesięciu latach zupełnej samotności mahometański poeta Abdul Al-Hazred. Zobojętniały na praktyki islamu, poświęcił kolejne lata na pisanie bezbożnej i bluźnierczej księgi, plugawego Necronomiconu, którego kilka egzemplarzy uniknęło stosu i przetrwało wieki” – pisze słynny francuski skandalista Michel Houellebecq w eseju biograficznym H.P. Lovecraft. Przeciw światu, przeciw życiu. Poświęcił go tworzącemu 100 lat temu amerykańskiemu pisarzowi s.f., równie rozczarowanemu współczesnym światem, co sam Houellebecq. Lovecraft był twórcą popularnej wśród fanów fantastyki mitologii Cthulhu: historii bóstw zwanych Wielkimi Przedwiecznymi, kluczem do przywołania których miał być wspomniany Necronomicon.

Rzecz jasna owa bezbożna, bluźniercza i plugawa (ulubione słowa z Lovecraftowskiego arsenału) księga, której nazwę tłumaczyć można jako „Znak prawa umarłych”, nigdy nie istniała. Co nie przeszkadza pisarzom i wydawcom publikować rozmaite jej wersje, mniej lub bardziej poważne. Trafiła też na ekrany. W filmowej serii Martwe zło (ang. The Evil Dead) owa magiczna księga umarłych pojawia się jako budzący grozę tom w okładce z ludzkiej skóry, co później podchwycili inni filmowcy i pisarze.

Czytaj dalej