Woda – za dużo i za mało
Ziemia

Woda – za dużo i za mało

Robert Rient
Czyta się 15 minut

Rzeki można porównać do układu krwionośnego człowieka. Tak samo, jak żyły i tętnice, rzeki przenoszą substancje niezbędne do życia i wodę. Dlatego o zasoby wodne powinnyśmy dbać co najmniej tak, jak o własne ciało.

Robert Rient: W jakim stopniu uprawnione i zgodne z nauką jest porównywanie stanu wody w Polsce do stanu wody w Egipcie?

Sebastian Szklarek: Nietrafione. Każdy kraj, a nawet region, ma odmienny charakter. Wyjmowanie pojedynczej informacji lub danych statystycznych, bez szerszego spojrzenia, zakłamuje fakty. Wystarczy porównać polskie Tatry z województwem wielkopolskim i łódzkim. W górach roczny opad jest trzy razy wyższy niż na niżu. Jak spojrzymy w dane GUS za 2018 r., to w Zakopanem mieliśmy opad 1064 mm, czyli 1000 litrów na m2. W Poznaniu czy Kaliszu były to wartości odpowiednio 373 mm i 364 mm. Odnosząc się do porównania – Polska jest zależna od tego, co spadnie na powierzchnię naszego kraju. Dla nas to 97% zasobów wód, bo tylko 3% dopływa rzekami z zagranicy, m.in. źródłowym odcinkiem Odry. A przytoczony Egipt jest zależny od Nilu, którego źródła leżą w strefie równikowej, więc nawet jak w Egipcie nie pada, to woda i tak dopłynie z centralnej Afryki do kraju faraonów. Jeżeli już bym miał porównywać, to nasze warunki są bardziej zbliżone do Hiszpanii, która również zależna jest od opadów. Średni roczny opad Hiszpanii i Polski jest zbliżony – w okolicach 600 mm. Różnica polega na szybkości parowania zasobów wód powierzchniowych, z uwagi na cieplejszy klimat na Półwyspie Iberyjskim proces ten zachodzi szybciej. Około 70% wód powierzchniowych Polski odparowuje z powierzchni, pozostałe 30% odpływa rzekami, głównie do Bałtyku.

W 2019 r. Państwowa Służba Hydrogeologiczna kilkaset razy apelowała o świadome korzystanie z wody i ogłaszała stan zagrożenia hydrogeologicznego praktycznie dla wszystkich województw. Ponad 300 miejscowości apelowało o ograniczenie użycia wody, a w wielu kranach wody po prostu zabrakło.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Mówi pan o kilku wątkach, które faktycznie się łączą. Po pierwsze: ostrzeżenia. Cyklicznie publikowane prognozy Państwowego Instytutu Geologicznego – Państwowego Instytutu Badawczego (PIG-PIB) dotyczyły pierwszego poziomu wodonośnego, czyli najpłytszych zasobów wód podziemnych zazwyczaj od kilku do kilkudziesięciu metrów poniżej gruntu. Dlatego w komunikatach pojawiała się informacja, że zagrożone są indywidualne ujęcia wody w studniach czy płytsze ujęcia w mniejszych miejscowościach. Są to przeważnie zasoby o zmiennym poziomie zależnym głównie od opadów i lokalnych możliwości ich wsiąkania w głąb gleby. Kolejno następujące po sobie suche lata spowodowały, że tej wody zaczęło ubywać, bo zasila ona, między innymi, rzeki i zbiorniki wodne. To są również płytkie ujęcia wód służące nawadnianiu w rolnictwie.

Po drugie: mapa apeli, którą stworzyłem, dotyczyła wykorzystania wody wodociągowej, która jest przeważnie czerpana z głębszych ujęć wód. To drugie i głębsze warstwy wodonośne, które są oddzielone od pierwszych – płytszych – trudno przepuszczalnymi warstwami. Na głębsze zasoby susza ma jedynie taki wpływu, że jeszcze wolniej się odtwarzają i zajmuje to setki lat. W kontekście wspomnianych apeli ważne jest, że chwilowy wzrost zapotrzebowania przerósł możliwości techniczne dostarczenia wody, a nie to, że wody podziemnej zabrakło i że jej poziom obniżył się w wyniku suszy. Susza wpłynęła również na nasze zachowanie: wodą kranową masowo zaczęliśmy podlewać trawniki i uprawy. Dlatego w wielu miejscowościach wystosowano apele lub nawet zakazy, bo pompy nie nadążały z wypompowywaniem wody spod ziemi.

W których województwach jest najwięcej, a w których najmniej wody? 

Odpowiedź na to, w których województwach wody podziemnej jest mniej, a w których więcej nie jest taka prosta, bo to zależy od tego, z jakiej głębokości chcemy ją czerpać. Raczej bym zapytał, gdzie jest ona głębiej, a gdzie płycej. Płycej oczywiście bliżej zbiorników wodnych, rzek czy bagien i torfowisk. Im dalej od nich, tym można się spodziewać, że woda będzie głębiej. W przypadku wód podziemnych duży wpływ ma górnictwo i powstające leje depresyjne, które lokalnie znacząco obniżają poziom wód podziemnych.

Czy realne jest zagrożenie suszą dla Polski? Pustynnieniem? Brakiem wody dla upraw, zwierząt, a w końcu ludzi?

Zagrożenie jest realne, a zmiany klimatu jeszcze je zwiększają. Jak wynika z realizowanego przez Wody Polskie projektu Stop Suszy – 82% kraju zagrożone jest suszą atmosferyczną w dwóch największych kategoriach zagrożenia: obszary silnie zagrożone i bardzo zagrożone. Zatem praktycznie w każdym regionie kraju można się spodziewać niedoborów opadu, które będą początkiem rozwoju kolejnych typów suszy: rolniczej, hydrologicznej, dotyczącej wody powierzchniowej i hydrogeologicznej, dotyczącej wody podziemnej. Deficyt opadów powoduje najpierw suszę rolniczą, dlatego w pierwszej kolejności słyszymy o rosnącym zagrożeniu pożarowym lasów czy szacowaniu strat przez rolników. Następna w kolejności rozwija się susza hydrologiczna, czego w ostatnich latach też doświadczyliśmy, a jej punktem odniesienia w wielu mediach stał się stan Wisły w Warszawie. Ostatnia rozwija się susza hydrogeologiczna, co jak widzimy w komunikatach PIG-PIB, w zeszłym roku rozpoczęło się na większą skalę. Najgorsze jest to, że z tego ostatniego typu suszy wychodzi się najdłużej. Pustynnienie Polski, szczególnie centralnej, i tak by miało zapewne miejsce, ale w perspektywie setek, jak nie tysięcy lat, a nie w przeciągu życia jednego pokolenia. Do tego przyczyniły się zmiany klimatu.

To może wytłumaczy pan, krok po kroku, skąd pochodzi woda w kranie?

To jest dobre pytanie. Woda w kranie tak naprawdę pochodzi z deszczu. Może być z wczorajszego, sprzed tygodnia czy nawet sprzed setek lat – wszystko zależy od tego, z jakiego ujęcia wód korzystamy. Ale to od niego wszystko się zaczyna. Większość w naszym kraju stanowią ujęcia wód podziemnych, przeważnie głębszych niż 50 m. Gdyby nad ujęciem znajdowały się materiały bardzo dobrze przepuszczające wodę, jak żwir, gruby piasek to na głębokość tych 50 m deszcz mógłby dotrzeć po niecałych 14 godzinach. Ale tak nie jest. Już grunt o średniej przepuszczalności, jak piasek drobnoziarnisty lub lessy, powoduje, że woda dotrze na głębokość 50 m po okresie od 6 do 60 dni. A wiele tych ujęć, jak już wspomniałem, jest z drugiego lub głębszego z poziomów wodonośnych, czyli oddzielonych od pierwszego słabo przepuszczalnymi lub nieprzepuszczalnymi materiałami. Gdyby całe 50 m składało się z tych materiałów, to opad docierałby na tę głębokość o wiele dłużej: od miesięcy do kilku lat. A to tylko 50 m. Łódź np. ma studnie głębinowe od 120 do ponad 900 m. A wiek wody z tych najgłębszych ujęć jest szacowany na 12 tys. lat! Drugim źródłem wody wodociągowej są wody powierzchniowe, np. z Wisły, dla Warszawy, czy z Warty dla Poznania. W ich przypadku woda też pochodzi z deszczu, ale głównie tego, co spadł w górach kilkanaście dni wcześniej i tego historycznego, który przedostał się do wód podziemnych, a teraz w postaci źródeł wydostaje się na powierzchnię. Jak już mamy zbudowane ujęcie wody (a studnie głębinowe są oczywiście droższe), to później woda trafia na stację uzdatniania, aby zapewnić jej jakość bezpieczną dla naszego zdrowia. W przypadku wód podziemnych usuwa się zazwyczaj nadmiar minerałów, takich jak żelazo czy mangan. W przypadku wód powierzchniowych system oczyszczania jest już bardziej złożony, bo ilość zanieczyszczeń jest znacznie większa, a przez to system jest droższy i równoważy niższe koszty budowy ujęcia.

Wodogrzmoty Mickiewicza/ fotografia Chevre (Wikimedia Commons)
Wodogrzmoty Mickiewicza/ fotografia Chevre (Wikimedia Commons)

Piję wodę z kranu, a pan? To zdrowe?

Ja również od kilku lat piję wodę z kranu, a wraz ze mną żona i dzieci. Czy to zdrowe? Woda wysyłana do nas z wodociągów spełnia bardzo wysokie standardy jakości, jest to jedna z najbardziej kontrolowanych branż w kraju, nie tylko pod względem jakości wody, ale i pod względem zapewnienia ciągłości jej dostaw. W wielu przypadkach woda z kranu jest tej samej jakości co woda butelkowa, która przecież też jest zazwyczaj czerpana spod ziemi. A jak dodamy do tego aspekt ekonomiczny, to cenowo kranówka wychodzi dużo lepiej.

Na swoim blogu „Świat wody” napisał pan, że proekologiczna energia rzeki może zmniejszać emisje gazów cieplarnianych, ale obniża wartość przyrodniczą ekosystemu rzecznego. Dlaczego ekosystem rzeczny powinien być w dobrej kondycji?

Przytacza pan artykuł profesora Czerniawskiego z Uniwersytetu Szczecińskiego, od którego dostałem zgodę na publikację. Energia rzeki jest mniejszym emitentem gazów cieplarnianych od spalania paliw kopalnych, ale właśnie ze względu na duże oddziaływanie na środowisko potencjał jej rozwoju w naszym kraju jest niewielki. Do tego dochodzą niewielkie spadki naszych rzek. Jak spojrzymy na zależność wielkości obszaru zalanego do wielkości wyprodukowanej energii, to w wielu przypadkach jest to mało korzystna proporcja. Nie mamy takich warunków jak Norwegia czy inny górzysty kraj, aby produkować dużo energii z wody bez zalewania dużych obszarów. Ponadto, każda zapora jest barierą dla organizmów. Ingeruje w obie strony rzeki i zmienia lokalnie warunki środowiskowe: utrudnia przemieszczanie się ryb w stronę źródeł, gdzie te składają ikrę. Młode osobniki, które żyją w odcinkach źródłowych nie mogą natomiast swobodnie poruszać się z nurtem rzeki; podobnie jak zawiesina niesiona z wodą. Skutkuje to zmianą jakości środowiska wodnego. Woda w zbiornikach jest bardziej podatna na zakwity wody, w tym te sinicowe. Dobra kondycja środowiska zwiększa jego odporność na niekorzystne zjawiska, w tym na suszę. To tak jak z człowiekiem. Jeśli mamy przewlekłą i poważną chorobę, z którą ciało cały czas walczy, to jesteśmy bardziej podatni na różne infekcje. Ponadto, jak wykazano kilka lat temu, elektrownie wodne również emitują gazy cieplarniane, a dokładnie metan, który pochodzi z beztlenowego rozkładu materii organicznej na dnie zbiorników.

W wyniku działań wielkopolskich kopalni wysycha Pojezierze Gnieźnieńskie i umiera rzeka Noteć. Jak należy traktować rzeki?

Wielokrotnie rzeki są porównywane do układu krwionośnego człowieka. Tak samo, jak żyły i tętnice przenoszą w organizmie substancje niezbędne do życia, tak samo rzeki, a właściwie woda, daje życie, bo bez wody go nie ma. To dzięki wodzie połączonej ze słońcem rozwijają się rośliny, które stanowią bazę pokarmową dla wszystkich zwierząt, w tym i człowieka. Dlatego powinnyśmy dbać o zasoby wody, tak samo, a może nawet i lepiej, niż dbamy o własne ciała.

Susza jest częścią naturalnych procesów. Kiedy susze powinny nas niepokoić?

Tak, susza, podobnie jak powódź, to zjawisko naturalne. Ale człowiek poprzez przekształcanie krajobrazu i antropogeniczne zmiany klimatu doprowadził do intensyfikacji tych zjawisk. A przyroda, również w związku z działalnością człowieka, stała się na nie mniej odporna. W warunkach stopniowych i naturalnych zmian klimatu zadziałałby mechanizm ewolucji. Natomiast działalność człowieka spowodowała, że proces zmian klimatu został wielokrotnie przyspieszony, przez co znacznie mniej żywych organizmów jest w stanie się do nich przystosować. Niepokoić powinniśmy się bardziej o dramatyczne tempo zmian klimatu, bo to jest czynnik wpływający na długość i intensywność przyszłych susz.

Z powodu niedoboru wody cierpi prawie 50 mln ludzi w 14 krajach Afryki. W minionym roku tysiące farmerów w Indiach popełniło samobójstwo, gdy temperatura przekroczyła 50ºC. Jak wygląda sytuacja wody na świecie?

To, co obserwujemy w Polsce, dzieje się również na świecie, tylko w innej skali. Można by przytoczyć słowa polskich naukowców Kundzewicza i Kowalczaka z czasopisma „Nature” z 2009 r. Globalnie mamy trzy problemy z zasobami wody: jest jej za dużo, za mało lub jest zbyt zanieczyszczona. Antropogeniczne zmiany klimatu i inne skutki działalności człowieka coraz bardziej nasilają te problemy. Bo jak w jednym miejscu słyszymy o katastrofalnej suszy, to w tym samy czasie lub niezbyt odległym usłyszymy o katastrofalnej powodzi w innym regionie. I daleko przykładów nie musimy szukać. Wystarczy spojrzeć na to, co działo się u nas w zeszłym roku. W trwającej od początku wiosny suszy, trafił nam się mały przerywnik majowej fali powodziowej na Wiśle, a od czerwca dalszy rozwój suszy, przeplatany gdzieniegdzie lokalnymi powodziami spowodowanymi silnym opadem burzowym, jak np. w Katowicach.

Międzyrządowa Platforma ds. Różnorodności Biologicznej i Funkcji Ekosystemu poinformowała, że 40% ludzi na Ziemi cierpi z powodu braku dostępu do czystej i zdatnej do picia wody. A my w Europie używamy czystej wody w toaletach! Dlaczego nie spłukujemy fekaliów zużytą wodą? Dlaczego pana zdaniem rządzący nie interesują się tym tematem?

I to jest stojące przed nami wyzwanie. Dotychczas traktowaliśmy dostęp do wody jak coś tak pewnego, jak to, że po nocy przychodzi dzień. Zatem po co myśleć o tym, jaką wodą spłukujemy toaletę. Cena wody i odprowadzania ścieków jest za niska, żeby zmotywować społeczeństwo do zmian. Jakiś czas temu usłyszałem nawet informację, że w nowo wybudowanych mieszkaniach narzekano, że w toalecie leci szara woda, bo nie po to płacili tyle za nowe mieszkania, żeby woda do spłukiwania nie była krystalicznie czysta. Problem jest też technologiczny, bo na tę chwilę na rynku nie ma rozwiązań do już istniejących mieszkań, a gdy są, to koszty przewyższają korzyści dla pojedynczych jednostek. Recykling zużytej wody najbardziej rozwija się w przemyśle i branży usługowej właśnie ze względów ekonomicznych, bo takie rozwiązania szybko się zwracają i w dłuższej perspektywie przynoszą oszczędności. Niestety, kadencyjność władzy często powoduje, że wiele długofalowych projektów nie jest realizowanych przez rządzących. Problemu braku wody do tej pory właściwie nie odczuwaliśmy, więc temat ten leży nisko na liście politycznych priorytetów.

Jezioro Żabinek w Borach Tucholskich/ fotografia Przykuta (Wikimedia Commons)
Jezioro Żabinek w Borach Tucholskich/ fotografia Przykuta (Wikimedia Commons)

Jaki związek mają pożary w Australii, Amazonii czy tajgi z wodą, suszą oraz wydobywaniem paliw kopalnych?

Spalanie paliw kopalnych drastycznie przyspiesza zmiany klimatu, które przyczyniają się do większej intensywności naturalnych zjawisk, w tym suszy. Jak jest susza spowodowana niedoborem wody, to rośnie ryzyko pożarowe, stąd pożarów jest coraz więcej. Do tego dochodzi celowe wypalanie lasów pod hodowle zwierząt i uprawy na pasze, czyli rozwój branży mięsnej, która po paliwach kopalnych jest drugą przyczyną przyspieszenia zmian klimatu. Oprócz tego, że pożary są częstsze, to jeszcze trwają dłużej, przez wzgląd na rzadsze deszcze i bardziej wysuszoną roślinność.

Ile Polska straciła w wyniku suszy w minionym roku?

Niestety, nie da się tego dokładnie oszacować. Najczęściej jedyną miarą strat w wyniku suszy są straty w uprawach rolnych. Według danych Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi w 2018 r. straty w rolnictwie spowodowane suszą wyniosły 3,6 mld złotych, a szacunki za rok 2019 r. to 3 mld złotych. To są tylko straty rolników, które z drugiej strony są częściowo rekompensowane przez wyższe ceny produktów rolnych. Wszyscy chyba pamiętamy drogą pietruszkę z początku 2019 r. Już pojawiają się komentarze dotyczące, większej niż przewidywano, inflacji w 2019 r. Dyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego Piotr Arak, komentując GUS-owskie dane o inflacji, stwierdził, że przyczyną obserwowanego wzrostu inflacji jest, m.in., ubiegłoroczna susza, która nakręciła wzrost cen żywności. Natomiast brakuje szerszych analiz i szacunków, które uwzględniłyby wiele aspektów skutków suszy – jak np. ograniczenie turystyki wodnej, straty w produkcji przemysłowej w wyniku niskich stanów wody czy straty w uprawach i lasach z powodu pożarów. To są bardzo złożone i czasochłonne szacunki, inaczej niż w przypadku powodzi, kiedy wiemy, jaki obszar zalało i jakie są straty oraz koszty akcji ratunkowej. Straty spowodowane suszą są rozciągnięte w czasie, podobnie jak samo zjawisko suszy, przez co nakładają się na nie różne czynniki i trudniej jest uchwycić, co spowodowała susza, a co te właśnie czynniki.

Łapanie deszczówki, na które stawia m.in. Bydgoszcz i Wrocław, to dobry kierunek?

Jak najbardziej! To jedno z wielu rozwiązań, które powinniśmy zacząć stosować na masową skalę, bo przy dużej skali będą realnie odczuwane efekty dla społeczeństwa. Powinniśmy wrócić do korzeni i w pierwszej kolejności zagospodarować wodę deszczową. I jak najszybciej odejść od dotychczas stosowanego podejścia, czyli jak najszybszego wyprowadzania wód opadowych poza granice miasta. To zresztą i tak nie przynosiło efektów. Bo mieliśmy powodzie i potopienia po opadach, a później wodą wodociągową podlewano zieleń miejską. Absurd.

Jakie indywidualne wybory poza oszczędzaniem wody mają sens i warto je podjąć?

Wszystko zaczyna się od indywidualnych wyborów. Od oczywistych nawyków oszczędzania wody jak zakręcanie kranu w trakcie mycia zębów, przez nawyki konsumenckie czy ograniczenie spożycia mięsa, po decyzje przy urnach i manifestowanie swoich potrzeb politykom. Tym bardziej że wiele z tych wyborów nie dotyczy tylko zasobów wodnych. Przecież w przypadku pokarmu istnieje piramida zdrowego żywienia, która pokazuje, w jakich ilościach i proporcjach powinniśmy jeść, abyśmy byli zdrowi. Już dostosowanie spożycia mięsa do zaleceń z tej piramidy nie tylko ograniczy wpływ na klimat, ale też na zasoby wody, bo trzeba pamiętać, że obok śladu węglowego każdy produkt i działanie zostawiają też ślad wodny. Energia elektryczna i woda to dwa elementy, bez których nie moglibyśmy żyć, mimo że kiedyś wystarczyła nam sama woda.

Indywidualne wybory wystarczą, by zatrzymać kryzys klimatyczny? Co jest potrzebne? Jakie konkretne rozwiązania?

Wszystko zależy od efektu skali. Proszę zrobić szybkie badanie w swoim otoczeniu dotyczące oczekiwania ludzi. Ile osób wymieni: dostępność do wody w odpowiedniej ilości i jakości w pierwszej 10 oczekiwań do polityków? Zagadnienie kryzysu klimatycznego i wodnego trafiło na te listy w ostatnich kilku latach, dopiero gdy już mocno zaczęliśmy odczuwać skutki kryzysu klimatycznego. Moją równolatką jest idea zrównoważonego rozwoju. Widać jej efekty w naszym otoczeniu. My nadal żyjemy chwilą, nie planując, nie przewidując i nie przygotowując się na przyszłość. A jeśli dziś będę nadmiernie korzystał z wody czerpanej z ujęć głębinowych, to może jej zabraknąć moim dzieciom.

Najważniejsze to zacząć działać co najmniej w swojej małej skali. Jeśli mieszkasz w mieszkaniu, oszczędzaj wodę i energię, kupuj tylko rzeczy potrzebne. A może idź do właściciela budynku i porozmawiaj o zainstalowaniu urządzeń do retencjonowania deszczówki, energooszczędnego oświetlania lub paneli słonecznych na dachu. Jeśli już to robisz, to mów o tym i przekazuj zdobytą wiedzę i doświadczenie dalej, aby powstał efekt skali. Jedyny problem leży w tym, że większość tych działań powinniśmy byli realizować już od kilku, kilkunastu lat. Teraz, aby nadrobić zaległości, potrzebujemy konkretnych rozwiązań systemowych. Np. obowiązek zagospodarowania deszczówki i szarych ścieków w każdym nowo wybudowanym budynku, czy wprowadzenie dopłat dla rolników za oddanie części swoich terenów pod odtwarzanie mokradeł lub renaturyzację rzek. Dobrym wodnym przykładem jest nowelizacja Prawa wodnego w 2017 r., która wprowadziła opłaty za odprowadzanie wód opadowych do wód lub ziemi czy za uszczelnienie powierzchni, skuktujące zmniejszeniem naturalnej retencji. Pamiętam, jak kilka lat wcześniej przez polskie miasta przetaczała się ta sama tematyka, błędnie nazwana przez media „podatkiem od deszczu”, która w wielu z nich zahamowała wprowadzanie opłat za brak retencji opadów na terenie działek. Dobrym przykładem jest też tegoroczna podwyżka kosztów odbioru odpadów, którą połączono z intensywną kampanią edukacyjną – ja już widzę efekty w selekcji odpadów w przyblokowych pojemnikach na śmieci. W zeszłym roku znacząco mniej osób zwracało na to uwagę, a jedno systemowe rozwiązanie od razu zmieniło nawyki.

Dr Sebastian Szklarek:

 Autor bloga Świat Wody (www.swiatwody.wordpress.com). W 2011 r. ukończył studia magisterskie z ochrony środowiska na Uniwersytecie Łódzkim, a w 2016 r. doktorat z ekologii, specjalizacja ekologia i ochrona wód. Od 2011 r. zaangażowany w realizacje licznych projektów badawczo-wdrożeniowych związanych z ochroną wód przed biogenami. Od 2014 r. członek zespołów opracowujących projekty planów przeciwdziałania skutkom suszy.

Czytaj również:

Plastik w brzuchu śledzia
i
Eugenia Loli, Czyszczenie chemiczne, kolaż
Ziemia

Plastik w brzuchu śledzia

Łukasz Kaniewski

„Morze, nasze morze, wiernie ciebie będziem strzec!”– nucę sobie, wysiadając z pociągu w Gdyni. Ta stara piosenka stała się znów aktualna – tylko teraz musimy strzec Bałtyku przed nami samymi.

Człowiek jest taki mało przewidujący. Nagle po tylu latach zorientował się, że śmieci – mówi dr Barbara Urban-Malinga. Siedzimy w jej gabinecie w Morskim Instytucie Rybackim w Gdyni.

Czytaj dalej