Wiatr przemian
i
fot. Pexels, domena publiczna
Ziemia

Wiatr przemian

Dariusz Kuźma
Czyta się 8 minut

Zwalczanie mitów dotyczących energii wiatrowej to walka z wiatrakami. Tymczasem zapotrzebowanie na energię ciągle rośnie, a ta pozyskiwana z węgla jest nieekologiczna i coraz droższa. Dlaczego trzeba postawić na wiatr, tłumaczy Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.

Dariusz Kuźma: Orędownicy energii wiatrowej mówią, że to przyszłość. Co to znaczy?

Janusz Gajowiecki: Rzeczywiście przyszłość jest bogatym w znaczenia słowem, ale w przypadku energii wiatrowej łatwo ją zdefiniować. Nie chodzi tylko o ekologię i „czystość” energii. Żyjemy w konkretnej rzeczywistości, która wymusza działanie – musimy transformować polską energetykę w kierunku niskoemisyjnym, ostatecznie zeroemisyjnym. A przecież zapotrzebowanie na energię rośnie. 

Dzisiaj 70% energii elektrycznej w Polsce pochodzi z paliw kopalnych. To uzależnienie jest kosztowne i będzie coraz mniej opłacalne. Energetyka wiatrowa, lądowa i morska, jest najtańszym źródłem pozyskiwania energii elektrycznej w tej części Europy i nic nie wskazuje, by miało się to zmienić. W tym sensie to dosłownie jest przyszłość. 

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Termin, w którym musimy osiągnąć neutralność klimatyczną i który został przyjęty przez Unię Europejską, to 2050 r.

Nawet jeśli podejrzewamy, że perspektywa roku 2050 jest mało realna i proces prawdopodobnie trochę się opóźni, to i tak musimy od razu zabrać się do działania. W przyszłości światem będą rządziły gospodarki bazujące na zielonym wodorze i energii elektrycznej pozyskiwanej ze źródeł odnawialnych. Pozostałe zostaną w tyle. Zamiast sprzedawać energię i dyktować warunki, będą kupować ją od tych, którzy zechcą im sprzedawać. To naprawdę nie jest kwestia 2050 r., ale bliższych lat.

Wiatr nas uratuje, jeśli mu na to pozwolimy, bo jest w stanie wytwarzać duże ilości energii nieporównywalnie małym kosztem.

Wciąż jednak jest społeczny spory opór wobec tego, co niesie ze sobą energia wiatrowa – nie chodzi tylko o same wiatraki, które psują widok, ale też o koszty budowania tej energetycznej przyszłości. To popularny argument za tym, by pozostać przy dobrze znanym węglu.

Znacząca część polskiej sieci energetycznej ma ponad 40 lat i najwyższy czas ją zmodernizować. To najlepszy pretekst, żeby dostosować ją do wymogów przyszłości. Kosztów nie unikniemy, ale warto pamiętać, że modernizacja jest wykonywana za pieniądze inwestorów. Nie jest projektem społecznym, chociaż społeczeństwo ją odczuje – pozytywnie. Jeśli w systemie będzie dużo wiatraków, obywatel zaoszczędzi pieniądze. Po prostu. Każda wprowadzona do systemu megawatogodzina obniża koszty utrzymywania tego systemu. Tysiąc megawatów z farm wiatrowych obniża rachunek o około 20 zł. To są jak najbardziej wymierne korzyści.

rycina: Don Kichot walczy z wiatrakami, Wikipedia, domena publiczna
rycina: Don Kichot walczy z wiatrakami, Wikipedia, domena publiczna

Może nie jest to w takim wypadku odpowiednio komunikowane?

Z ostatnich badań wynika, że 80% Polaków ma dobre zdanie o energii wiatrowej z farm morskich, a 69% widzi przyszłość w energii pochodzącej z lądowych farm wiatrowych. Są to nieporównywalnie lepsze statystyki od tych sprzed pięciu czy dziesięciu lat, ale racja – należy wciąż pracować nad resztą społeczeństwa. Rozumiemy te wątpliwości, ale one wynikają w większości przypadków nie tyle z kontrowersji zrodzonych wokół energetyki wiatrowej, ile z wieloletnich zaniechań w edukowaniu obywateli, które przerodziły się z czasem w powielane bezrefleksyjnie mity. Próbujemy je obalać wszelkimi dostępnymi nam sposobami, ale nie mamy ani odpowiednich środków, ani możliwości, by robić to na skalę krajową.

Żeby zmienić pokoleniowe spojrzenie na energetykę wiatrową, trzeba chociażby nowych podręczników szkolnych, bo w tych obecnie funkcjonujących cały czas mowa głównie o węglu. Innowacje są jakby wspominane mimochodem. W połączeniu z tym, że część dorosłych też uważa, że wiatraki są drogie, że szkodzą zdrowiu, że nie produkują tak naprawdę żadnej energii, robi się z tego problem.

My z naszej strony przedstawiamy dowody, rzetelne informacje, opracowania Światowej Organizacji Zdrowia, lecz obawy przed energią wiatrową są zbyt głęboko zakorzenione. Łączą się też z typowym dla ludzkości strachem przed nieznanym. Ale pomyślmy: w energetykę wiatrową inwestują największe potęgi świata: od Stanów Zjednoczonych i Chin po Indie, Niemcy czy Francję. Czy naprawdę sądzimy, że narażałyby swoich obywateli na niebezpieczeństwo?

W Wielkiej Brytanii morska energetyka wiatrowa rozwija się najszybciej w całej Europie. Mówimy natomiast tu o pojęciach nieco abstrakcyjnych: dla nas wciąż są nieznane np. ogromne turbiny wiatrowe. Te montowane na lądzie sięgają wysokości 220 m, te na morzu – 240 m. Absolutne giganty, które są w stanie onieśmielać swą wielkością i wyglądem.

I hałasem.

To kolejny mit wynikający z niewiedzy. Sporo urządzeń domowych, takich jak sprzęt AGD czy powszechnie używane elektronarzędzia, emituje o wiele większy poziom hałasu niż elektrownie wiatrowe. Z dużo większym natężeniem hałasu mamy do czynienia, słuchając przejeżdżających ulicą pojazdów. Badania naukowe jednoznacznie potwierdzają, że obawy co do wpływu dźwięków emitowanych przez turbiny wiatrowe na zdrowie człowieka są nieuzasadnione. Elektrownie wiatrowe muszą spełniać restrykcyjne normy uregulowane w prawie krajowym i międzynarodowym, a inwestorzy są zobligowani do prowadzenia monitoringu akustycznego nie tylko przed zbudowaniem elektrowni, ale też później, już po jej postawieniu.

Nie ma rozwiązań idealnych, nigdy takich nie było i nigdy nie będzie, natomiast jednym z najgroźniejszych wrogów przemian jest często przesadny pośpiech.

Wydaje się, że w wypadku Polski nie można mówić o takiej sytuacji. Wprowadzamy energetykę wiatrową bardzo ostrożnie, na tyle ostrożnie, że znajdujemy się obecnie w tym zakresie w ogonie Europy. A prawda jest taka, że inne kraje mogą nam zazdrościć potencjału do lokalizowania farm wiatrowych, ogólnej wietrzności, stabilnych wiatrów na wysokich poziomach. Powie pan, że przecież nie zawsze wieje. Co jest oczywiście prawdą. Ale jeżeli system będzie działał sprawnie, nie będzie to miało większego znaczenia.

Gdy nie będzie wiało, z ratunkiem przyjdzie choćby fotowoltaika. Innym elementem, który warto brać pod uwagę, są magazyny energii – składujemy zielony wodór, który następnie można spalać ekologicznie w turbinach gazowych i generować energię elektryczną w dni bez wiatru. Lub nawet bez wiatru i bez słońca. Ta technologia została mimo wszelkich społecznych lęków okiełznana i wciąż ewoluuje. Jeszcze pięć lat temu farma 30 MWe wymagała aż 15 turbin wiatrowych – dzisiaj jest ich potrzebne pięć. Mniej masztów, mniej wiatraków. Mniej znaczy również lepiej, wyżej, mocniej. Więcej radości z czystej energii.

Czy pandemia i osłabienie gospodarki nie sprawi, że będzie się wracać do tego, co sprawdzone?

Wydaje się, że jest wręcz odwrotnie. Okazuje się, że energetyka odnawialna w tych trudnych czasach wręcz zyskała. Stała się bowiem ważnym instrumentem do pobudzania gospodarki w Unii Europejskiej, zarówno na lądzie, jak i na morzu. Pandemia zakłóciła globalne łańcuchy dostaw, ale za to wzmocniła regionalne. W Polsce mocno wsparły nas lokalne firmy budowlane. Tak samo firmy instalacyjne i te od budowy fundamentów. Pandemia trwa i jeszcze zdąży dać nam się we znaki, ale energetyki wiatrowej nie powstrzyma.

Czytaj również:

Słomiaki i samogrzeje
Marzenia o lepszym świecie

Słomiaki i samogrzeje

Jak budować (prawie) bez betonu?
Aleksandra Kozłowska

Domy ze słomy, chociaż kojarzą się ze skansenem, to mogą okazać się naszą przyszłością. O budownictwie naturalnym i jego wpływie na naszą planetę z trenerem Budownictwa Słomianego, Przemkiem Rajem – rozmawia Aleksandra Kozłowska.

Koniec grudnia. Ziemia śpi oprószona śniegiem niczym racuch cukrem pudrem. Cisza. Na Eksperymentalnej Farmie Stoczki pod Sieradzem nie drgnie nawet jedna brzozowa gałązka. Wszystko się zmienia, gdy zaraz po śniadaniu wychodzimy z „samogrzeja”, wtulonego w pagórek domku z gliny i słomy. Ruszamy do warsztatu, gdzie pachnie latem: drewnem i słomą. Zrobione z niej bloki piętrzą się w stertach nastroszone kłującymi źdźbłami. Bloki trzeba ciasno ubić, po czym gęsto upakować w drewnianych ramach – w ten sposób powstają panele (192 na 200 cm), które potem posłużą za budulec ścian „słomiaków”. Przyjechałam tu nie tylko porozmawiać, ale też popracować jako wolontariuszka. Przemek Raj, właściciel Farmy zarządza: „Skończymy ten panel i zrobimy kolejny. Do obiadu powinniśmy się z tym uwinąć”.

Czytaj dalej