Te piękne pingwiny
i
zdjęcie: Antarctica Bound
Wiedza i niewiedza

Te piękne pingwiny

Mikołaj Golachowski
Czyta się 4 minuty

Przyroda pełna jest dziwaków. Niektórzy są przerażający, inni surrealni, ale wiele zwierząt po prostu nic na to nie poradzi i zawsze wywołuje nasz uśmiech. Ja tak mam z pingwinami.

Widziałem ich w życiu miliony, bo bywałem w koloniach liczących po kilkaset tysięcy osobników, a do tej pory, po niemal 16 latach pracy w Antarktyce, gdy widzę pingwina, muszę się uśmiechnąć. Jestem pewien, że Darwin też się uśmiechał, kiedy je wymyślał. Pingwiny mają tak dopracowany image, że spośród wszystkich mieszkańców planety chyba tylko pandy wzbudzają równie uniwersalną sympatię.

Określa się je jako najlepszych komediantów przyrody i pewnie wynika to z ich narzucającego się skojarzenia z Charliem Chaplinem odzianym w elegancki frak. Jednak mimo pociesznego wyglądu pingwiny są prawdziwymi twardzielami, a w dodatku pod względem łącznej biomasy należą do ptasich rzędów, które odniosły największy sukces ewolucyjny. Innymi słowy, na naszej ulubionej planecie jest więcej kilogramów żywej „pingwininy” niż niemal jakiejkolwiek innej „ptasiny”.

Zdania badaczy na temat liczebności pingwinów są podzielone, dlatego wyróżnia się 17 do 19 gatunków. Wszystkie żyją na półkuli południowej (więc nie, nie ma ich na dalekiej północy wśród Inuitów, morsów i niedźwiedzi polarnych), bo odkąd wiele milionów lat temu wyewoluowały w okolicach Nowej Zelandii, równik był dla nich za ciepłą barierą do przekroczenia. Jest jednak jeden gatunek – pingwin równikowy – żyjący na wyspach Galapagos, niemal na równiku. Ale życie umożliwia mu tam zimny Prąd Humboldta omywający archipelag od południa, pełen pożywienia i wody o przyzwoitej temperaturze. Kilka innych gatunków zamieszkuje też południowe krańce Ameryki Południowej, Afryki, Australii i Nowej Zelandii, jednak większość preferuje „żyzne” i zimne wody dalekiego południa, czyli Antarktykę i okolice.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wszystkie doskonale pływają i to nieprawda, że nie potrafią latać (nie mówię tu o nieszczęśnikach okazyjnie porywanych przez antarktyczne wichury, w trakcie których latają nie tylko pingwiny, ale też elementy geologii i architektury). One po prostu latają pod wodą, co łatwo stwierdzić, obserwując jakiekolwiek nagrania. Ich skrzydłami poruszają potężne mięśnie piersiowe, które w kombinacji z izolacyjną warstwą tłuszczu i bardzo sztywnymi piórami gęsto pokrywającymi ich ciała sprawiają, że pingwiny są również bardzo odporne. To dlatego, kiedy wśród szalejących fal południowego oceanu próbują wyskoczyć na ostre skały i odbijają się od nich z impetem, choć strasznie to wygląda, rzadko robią sobie krzywdę. A jak już znajdą jakąś szczelinę, której mogą się uczepić mocnymi pazurami, potrafią wspiąć się po śliskiej i stromej powierzchni, posługując się tylko umięśnionymi nogami (tak, mają kolana), pomimo zalewających je fal. Nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek człowiek potrafił coś takiego.

zdjęcie: Antarctica Bound
zdjęcie: Antarctica Bound

Na lądzie rzeczywiście wydają się nieporadne, drepcąc na pozornie krótkich nóżkach. Ale to też tylko wrażenie. Przede wszystkim ich nogi wcale nie są takie krótkie, jak się wydaje. To, co wystaje na dole, to tylko ich końcówka ze stopami, cała reszta pingwiniej nogi skrywa się pod wielkim fałdem skóry, tłuszczu i piór okrywającym je jak gruba wełniana spódnica. To w tym fałdzie ukrywane są i ogrzewane jaja, a następnie pisklęta pingwinów, przy czym dwa największe gatunki, pingwiny cesarskie i królewskie, noszą swój przychówek na stopach, podczas gdy pozostałe budują z kamyków i innych drobiazgów proste bieda-gniazda albo kopią nory ziemne pozwalające im wytrzymać ciepło słonecznych promieni i dające dodatkową ochronę przed drapieżnikami, takimi jak lisy. Tych ostatnich nie ma oczywiście w samej Antarktyce, ale w innych strefach występowania pingwinów owszem są. Zresztą dorosłe i zdrowe pingwiny na lądzie, choć nie mogą się zerwać do lotu, wcale nie są takie bezbronne, na jakie wyglądają. Są na tyle silne, a ich skrzydła tak twarde, że wielu potencjalnych drapieżników woli z nimi nie zadzierać, skupiając się na próbach kradzieży jaj lub piskląt. Cios skrzydłem nawet niewielkiego pingwina boli jak solidne uderzenie deską i może z łatwością połamać ptasie kości, a na ludzkiej nodze pozostawić imponujące siniaki. Wiem, co mówię, bo kiedyś podszedł do mnie pingwin maskowy, zwany policjantem (ale nie ze względu na skłonność do przyczepiania się, tylko przez pasek pod brodą sprawiający, że wygląda, jakby chodził w kasku) i całkiem bez powodu spuścił mi łomot, choć go w ogóle nie zaczepiałem. A sięgał mi ledwie do kolan. Pingwiny Adeli potrafią z kolei zabijać swoich powietrznych prześladowców, wydrzyki, i są na tyle mądre, że znane są nawet przypadki zabijania wydrzykowych pisklaków, które przecież na razie niebezpieczne nie są. Mnie to imponuje.

Jednak chyba najbardziej imponujący z pingwinich talentów został szczegółowo zbadany dopiero przez Pierwszą Jamajską Ekspedycję Antarktyczną (nie wiem, czy były następne), a wyniki opublikowano w roku 2003 na łamach prestiżowego czasopisma „Polar Biology”. Naukowcy skupili się na zmierzeniu ciśnienia, pod jakim pingwin potrafi wystrzelić z siebie kupę. Okazuje się, że nawet ludzkie niemowlęta słabo przy nich wypadają, bo ciśnienie w pingwinim zadku może sięgnąć 60 hPa! Dzięki temu ich guano wylatuje na odległość metra, co jest o tyle ważne, że przecież do gniazda nie można, bo brudno, a na stronę też nie bardzo, bo dzieci zamarzną lub ktoś je zje. Świat naukowy docenił wysiłki badaczy, którzy symulowali loty pingwiniego guana, strzelając do siebie różnymi lepkimi cieczami za pomocą strzykawek, i nagrodził ich odkrycie tzw. Antynoblem, ale na mnie ogromne wrażenie robi świadomość, że pingwin jest jedynym ptakiem na świecie, który lata gorzej niż jego własna kupa. I właśnie z Antarktyki, krainy latających kup, serdecznie Was pozdrawiam. 

 

 

Czytaj również:

Pająk z dobrego snu
i
Pająk pawi/ Creative Commons
Ziemia

Pająk z dobrego snu

Mikołaj Golachowski

Myśląc o niektórych zwierzętach, czasem trudno oprzeć się wrażeniu, że kiedy Darwin je stwarzał, nie był do końca trzeźwy. Przynajmniej ja mam z tym problem. Przy niektórych musiał być pobudzony, przy innych miał halucynacje, jeszcze inne powstawały w stanach szczęśliwego wyluzowania, ale są też takie, przy których musiał być strasznie na coś wkurzony i efekt jego działań przypomina wcielone zło z męczącego koszmaru. Nie będę dociekał, jakie substancje mogły na niego wpływać, ale sądzę, że różnych rzeczy możemy się domyślać. Czasem bowiem łatwo zgadnąć, o co chodzi. Pomyślmy o leniwcu. Wystarczy spojrzeć na jego twarz i porośnięte glonami ciało, żeby pomysł na to, co palił jego twórca, był dosyć banalny.

To oczywiście tylko takie tanie metafory. Jestem pewien, że Darwin zawsze był przytomny i sumienny, a inspiracje pojawiały się u niego wyłącznie legalnie. Na przykład stwarzając kota, musiał być niewątpliwie u szczytu swych możliwości. Kot stanowi ewolucyjne arcydzieło, połączenie niezwykłej gracji i urody ze śmiertelną skutecznością zabójcy. Albo inaczej – ciepła i mrucząca kula futra rozkosznie uniemożliwiająca mi teraz sprawne operowanie klawiaturą potrafi w jednej chwili zmienić się we wcielenie furii najeżone pazurami, zębami i kto wie czym jeszcze. Koty są zdumiewające i choć nie wszyscy doceniamy ich doskonałość, każdy zdaje sobie sprawę z ich istnienia. W tym cyklu chciałbym jednak pisać o zwierzołkach, w których egzystencję czasem ciężko uwierzyć. Tymczasem one istnieją i wiele z nich ma się całkiem nieźle, choć zdają się pochodzić z dziwacznych snów czy koszmarów.

Czytaj dalej