Skromna, zielona wyspa
i
Fot.: Aleksandra Kozłowska
Ziemia

Skromna, zielona wyspa

Aleksandra Kozłowska
Czyta się 9 minut

Monotonna flora Islandii to skarb tej wyspy – i całego świata. Trzeba więc dbać, by właśnie taka pozostała jak najdłużej. Jej największym opiekunem jest Polak ze Śląska, botanik dr Paweł Wąsowicz.

Podrzeń zwodniczy (Struthiopteris fallax) to mała, jasnozielona i wymagająca paprotka. Rośnie tylko na ciepłej geotermalnej glebie. Takie warunki zapewnia jej Deildartunguhver, największe w Europie gorące źródło, które w ciągu sekundy wyrzuca z siebie blisko 200 l wrzątku o temperaturze około 100 stopni C, bucha kłębami ciepłej pary. Imponująca cieplica znajduje się w zachodniej Islandii, nad fiordem Borgarfjörður. Służy do ogrzewania miejscowej szklarni, źródlana woda dostarczana jest też do miejskiego basenu w Borgarnes. 

„Deildartunguhver niczym rzeczka wypływa spod pagórka. Cały pagórek jest gorący, w niektórych miejscach tak bardzo, że nic tam nie rośnie. Ale już w części, gdzie przez cały rok temperatura ziemi wynosi około 37 stopni C, żyje nasz podrzeń – opowiada dr Paweł Wąsowicz, botanik, który od 10 lat pracuje w islandzkim Instytucie Historii Naturalnej. – I ten podrzeń występuje tylko tam”.

„Na całej wyspie tylko tam?” – dopytuję.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

„Na całym świecie tylko tam”.

Opowieść z mchu i paproci

Ciepłolubny podrzeń wpisano na islandzką czerwoną listę zagrożonych gatunków; Wąsowicz jest zresztą jej współautorem. Jest też odpowiedzialny za ogromne repozytorium danych o bioróżnorodności i rozmieszczeniu roślin na Islandii. 

„W sprawie podrzenia rozmawiałem już z zarządem Międzynarodowej Unii Ochrony Środowiska, która prowadzi światową czerwoną listę. Trzeba wpisać tę paproć również tam. To zawsze motywuje władze do aktywnej ochrony gatunku” – mówi.

Czemu zachowanie rodzimej roślinności jest tak ważne? 

„Bo tracąc gatunki endemiczne, tracimy bioróżnorodność. A bioróżnorodność w bezpośredni sposób wpływa na jakość naszego życia. Dzięki niej możemy korzystać z tzw. usług ekosystemowych, które można określić jako wkład natury w dobrobyt człowieka. A są to tak podstawowe dla naszego przetrwania sprawy, jak produkcja żywności i wody, jakość powietrza, regulacja klimatu i cykli hydrologicznych, zapewnienie płodności gleb. Poza tym niszczenie gatunków roślin i zwierząt postrzegam jako poważne zło moralne” – podkreśla botanik.

Następnie dodaje: „Podrzeń islandzki rosnący na tym pagórku znany jest od połowy XIX w. Najpierw opisano go jako odmianę, szeroko występującego na półkuli północnej, m.in. w Polsce, podrzenia żebrowca (Struthiopteris spicant), który wyróżnia się tym, że ma dwa rodzaje liści – jedne fotosyntetyzują, drugie produkują zarodniki. U islandzkiego podrzenia jednak ta specjalizacja nie występuje. W 2016 r. został on opisany jako osobny gatunek, brałem udział w badaniach, które o tym przesądziły”.

Dziś tej endemicznej paproci zostało mniej niż 200 osobników. Kiedyś z pewnością występowała też w innych miejscach Islandii, przecież gorących źródeł tutaj nie brakuje. Ale pod wpływem antropopresji, której częścią jest też masowa turystyka, ginie ich naturalna roślinność. Na szczęście stanowisko w Borgarfjörður, które zachowało się w dobrym stanie, obecnie jest objęte ochroną, do czego walnie przyczynia się jeden polski botanik.

Ślązak na Islandii

Paweł Wąsowicz od dziecka interesował się przyrodą. Pod mikroskopem oglądał pierwotniaki z okolicznego jeziorka, z Botaniką szkolną na klasy wyższe Józefa Rostafińskiego, wydaną w 1901 r., poznawał śląską florę. Potem studiował botanikę na Wydziale Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. W 2010 r. obronił tam pracę doktorską. Jego żona, Ewa Przedpełska-Wąsowicz również jest biolożką – zajmuje się aerobiologią, czyli tym, co żyje i unosi się w powietrzu: pyłkami, mikroorganizmami. W 2009 r. zostawił Śląsk i przeniósł się do Warszawy, do żony – gdzie oboje wykładali na uniwersytecie. Ich życie było uporządkowane i przewidywalne. Do czasu. 

Gdy pytam go, jak trafił na Islandię, parska śmiechem: „W 2011 r. mój promotor, dr hab. Adam Rostański, przysłał mi maila z informacją, że w Islandzkim Instytucie Historii Naturalnej szukają botanika. Dla żartu pokazałem to żonie. Ale ona dokładnie przeczytała całe ogłoszenie i ku mojemu zaskoczeniu oznajmiła: »Powinieneś spróbować. Oni szukają ciebie«. Rzeczywiście, spełniałem wszystkie wymagania. Ale w ogóle nie planowałem emigracji! A jeśli już to może do Niemiec czy Francji, nie na jakieś zimne rubieże, do niedźwiedzi polarnych”. 

Ostatniego dnia składania wniosków Ewa zmobilizowała Pawła, by wysłał odpowiedź. „Mój list motywacyjny składał się z dwóch zdań: że jestem botanikiem i wykładowcą akademickim, ale nie lubię uczyć. I że chciałbym w stu procentach zająć się pracą naukową. Koniec”. 

Kilka miesięcy później dostał odpowiedź z Islandii, że zgłosiło się 39 osób z całego świata, a on jest w finałowej dziesiątce. „Potem przyszedł kolejny mail: że jestem w finałowej trójce. I wtedy zacząłem się martwić. Co ja teraz zrobię? – opowiada naukowiec. – Skończyło się tak, że zostałem zaproszony na rozmowę kwalifikacyjną do Reykjavíku. Pod koniec rozmowy usłyszałem, że jeśli ja się zdecyduję, to oni też. No to się zdecydowałem”.

W ten sposób znalazł się na wyspie wulkanów i gejzerów. Razem z żoną i córkami mieszka w Akureyri na północy Islandii. Pracuje tak, jak zawsze chciał – prowadząc własne badania i obserwacje. 

Skromnie, czyli dobrze

Flora wyspy jest uboga. Występuje tu około 400 gatunków roślin (w Polsce ponad trzy i pół tysiąca). „Dwadzieścia kilka tysięcy lat temu całą Islandię pokrywał lądolód. Kiedy zaczął ustępować, rozpoczęła się kolonizacja przez florę i faunę. Nie była to łatwa sprawa. Najbliższy stały ląd, Norwegia, znajduje się o tysiąc kilometrów stąd. Na wyspę docierała więc ograniczona ilość nasion, w tym np. brzoza” – opowiada Wąsowicz.

Do dziś naukowcy odkrywają tu nowe gatunki, które dotarły na wyspę w ciekawy sposób. „Niedaleko Akuteyri jest dolina Fnjóskadalur, gdzie kilka lat temu w starym brzozowym lesie znaleźliśmy pszeńca zwyczajnego (Melampyrum pratense). To gatunek w Europie dość pospolity, ale na Islandii do tej pory nieznany. Pszeniec ma dość duże i ciężkie nasiona, rozprzestrzenia się dzięki mrówkom, które je przenoszą. Ale na Islandii nie ma mrówek!”. 

Jak zatem tu trafił? 

„Nie wiemy – przyznaje botanik. – Za pomocą komputerowego modelu obliczyliśmy wiek tutejszej populacji pszeńca. Chcieliśmy wiedzieć, ile czasu zajęło mu rozrośnięcie się od pierwszego nasiona? Wyszło, że kilka tysięcy lat. Dużo dłużej niż trwa obecność człowieka na Islandii. Przecież pierwsi osadnicy  przybyli tu dopiero w IX w., to całkiem niedawno”.

Innym znaleziskiem Wąsowicza jest wiciokrzew pomorski (Lonicera periclymenum) naturalnie niewystępujący na wyspie. „Kilka lat temu spędziłem trochę czasu na południu, niedaleko lodowca Vatnajökull. Tuż nad brzegiem morza są tam urwiska skalne. I właśnie na nich podczas projektu badawczego z Adamem Rostańskim wypatrzyliśmy pierwszą z tych roślin. W Polsce wiciokrzew ten występuje m.in. nad brzegiem Bałtyku. Na Islandię przyniosły go najprawdopodobniej ptaki”. 

Dla Wąsowicza nie istnieje coś takiego jak zwykły dzień pracy. 

„Wszystko zależy od tego, jaki temat trzeba zgłębić. Moja praca wymaga tu nie tylko umiejętności i fachowej wiedzy, ale też dobrych nóg – uśmiecha się Wąsowicz. – Na Islandii jest jedna główna droga wiodąca wokół wyspy, tzw. jedynka, trochę dróg szutrowych, a poza tym bezdroża. Dlatego kiedy ruszam w teren, maszeruję po 15–20 km w jedną stronę. Jestem kuratorem dwóch zielników naukowych na Islandii, jednym z moich zadań jest monitorowanie roślin zagrożonych wyginięciem. Takich gatunków jest tu kilkanaście, ich stanowiska są w miejscach raczej odległych od ludzkich osiedli. Stąd m.in. moje piesze wędrówki”. 

Przemierzając samotnie islandzkie bezdroża, Wąsowicz ubrany jest w jaskrawą odzież. Chodzi o to, by w razie wypadku można go było namierzyć z helikoptera; zawsze ma też GPS z zapasem baterii. „Idąc przez tundrę krzewinkową, łatwo się zgubić. Po horyzont krajobraz jest taki sam: niska roślinność, wulkaniczna ziemia i tyle. Ale za to latem słońce świeci całą dobę. Nie muszę się więc spieszyć, gdy przychodzi godzina 21.00. Wtedy w terenie często zdarza mi się być w pracy po 15–16 godzin”. 

„Dlaczego dość uboga roślinność Islandii jest warta badania?” – pytam.

„Z kilku przyczyn. Jedną z najważniejszych są globalne zmiany zachodzące w klimacie. Pociągną one za sobą zmiany w występowaniu roślin i zwierząt. Islandia jest jednym z niewielu miejsc w Europie, a może i na świecie, gdzie można obserwować, jak te zmiany zachodzą. Tu już roztapiają się lodowce. Największy z nich, Vatnajökull, jeszcze na początku XX w. kończył się głęboko w morzu. Dziś między nim a wybrzeżem biegnie »jedynka«”.

Występująca na wyspie flora przystosowana jest do klimatu podbiegunowego. Na całej Islandii średnia temperatura najcieplejszego miesiąca, lipca, to mniej niż 10 stopni C. Możliwości dostosowania się roślin do cieplejszego środowiska będą marne, bo ocieplenie następuje zbyt szybko. Rośliny zwyczajnie za nim nie nadążą. 

„To doprowadzi do zmian wielkoskalowych. W jednych miejscach gatunki będą wymierać, gdzie indziej bardziej się rozwiną. Już teraz Arktyka się zazielenia – zwraca uwagę Wąsowicz. – Zmiany klimatu wpłyną na funkcjonowanie całego ekosystemu. A my przecież jesteśmy jego częścią. Instynkt samozachowawczy powinien nas motywować, by do tych zmian nie dopuścić”.

Błękitna konkwista

Obserwacja zmian stanu tundry krzewinkowej oraz tundry mszysto-porostowej w obliczu ocieplenia klimatu była jednym z celów polsko-islandzkiego projektu: „Zarządzanie różnorodnością biologiczną w aspekcie zmian klimatycznych oraz zagrożenia inwazją gatunków geograficznie obcych”. Badania odbyły się w latach 2016–2018 na półwyspie Melrakkaslétta oraz w górach północnej Islandii. Naukowcy założyli tam kilkadziesiąt poletek, każde o powierzchni jednego metra kwadratowego, i szczegółowo opisali występujące tam gatunki roślin naczyniowych, mszaków i porostów oraz ich udział ilościowy w pokrywie roślinnej.

„Praca na tym północnym półwyspie sprawiła mi dużą przyjemność – mówi Wąsowicz. – To rozległe tereny polodowcowe, z wieloma jeziorami. Mieszka tam niewiele osób, sporo jest opustoszałych farm. Turyści też tu nie docierają, bo wolą bardziej spektakularne atrakcje niż tundra. A dzięki temu, że działalność człowieka była tu niewielka, ostała się piękna natura”.

Czy naukowcy biorący udział w tamtym projekcie zauważyli wpływ ocieplenia klimatu na tamtejszą florę?

„Tego nie da się wyraźnie uchwycić w ciągu dwóch, trzech lat – odpowiada dr hab. Adam Rostański z Zespołu Botaniki i Ochrony Przyrody Wydziału Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Śląskiego, kierownik badania. – Ale obraz składu gatunkowego roślin umożliwi zaobserwowanie tendencji do pionowej migracji gatunków górskich w jeszcze wyższe partie oraz ekspansję gatunków ciepłolubnych w górę. Dlatego badania warto powtórzyć po kilku latach, wówczas wpływ globalnego ocieplenia może być bardziej widoczny. Drugim naszym zadaniem była obserwacja, jak rozprzestrzeniają się gatunki obcego pochodzenia. Chcieliśmy sprawdzić stanowiska roślin inwazyjnych, zorientować się, czy ich liczebność rośnie”. 

Najbardziej widocznym gatunkiem obcym na Islandii jest łubin alaskański (Lupinus nootkatensis). Jego rozległe fioletowobłękitne łany, które ciągną się już od lotniska w Keflavíku, wyglądają bardzo malowniczo, ale jest to piękność zwodnicza i niebezpieczna. „Sprowadzony na wyspę w latach 60–70. łubin miał być rozwiązaniem ogromnego problemu z erozją gleby” – tłumaczy Wąsowicz. 

Wiele osób przylatując na Islandię, myśli, że to teren dziewiczy, w stu procentach naturalny. A prawda jest taka, że od początku miała tu miejsce jedna wielka dewastacja przeprowadzona przez człowieka. Sagi mówią, że gdy dotarli tu pierwsi wikingowie, wyspę porastał gęsty brzozowy las. Niestety poszedł pod topór, ludzie wycinali drzewa na opał, na domy, na budowę łodzi. Później, gdy wyspiarzy przybywało, więcej też było owiec, tu wypuszcza się je luzem, chodzą, gdzie chcą. Wygryzły więc pozostałą szatę roślinną. Stopniowo ogromne ilości lekkiej, wulkanicznej gleby pozbawionej roślinności, zaczęły wietrzeć. Sadzono więc łubin. Ale to roślina motylkowata, której masowy rozwój powoduje ciężko odwracalną zmianę w ekosystemie: poprzez bakterie korzeniowe wiąże azot z atmosfery, użyźniając ziemię. Tymczasem na obszarach północnych dominują rośliny, które wolą gleby ubogie w azot. Rodzime gatunki zatem zanikają, a łubin podbija kolejne rejony.

W tej konkwiście wciąż pomagają mu ludzie. Rostański mówi, że na Islandii działają nawet stowarzyszenia, które rozsiewają łubinowe nasiona. „Rozumiem, że w tym surowym krajobrazie brakuje ludziom kwiatów, ale akurat ten gatunek przynosi więcej złego niż dobrego” – zauważa botanik.

Innym roślinnym najeźdźcą jest barszcz kaukaski (Heracleum mantegazzianum) przywieziony z Europy. „Pojawia się wzdłuż potoków, w dolinach rzecznych. Jest go coraz więcej, a to gatunek trudny do wyplenienia” – mówi Rostański. 

Przed Islandzkim Instytutem Historii Naturalnej i polskim botanikiem, Pawłem Wąsowiczem stoją zatem poważne zadania: „Jestem przekonany, że w nadchodzących latach zagrożenia naturalne staną się najpoważniejszymi, z jakimi ludzkość będzie się mierzyć. Tylko solidna wiedza o naturze i prawach, jakie nią rządzą, może nam pomóc wybrnąć z tych kłopotów. Trzeba sobie uświadomić, że o przyrodzie wiemy wciąż bardzo niewiele”. 

Zapytany o to, co radzi kandydatom na studia i studentom, którzy wkrótce wejdą na rynek pracy, odpowiada: „Nie należy bać się zmian. Nie planować za wiele i nie trzymać się kurczowo z góry zaplanowanej drogi”. 

Mnie zapewnia, że w najmniejszym stopniu nie żałuje przeprowadzki na północną wyspę. „Mieliśmy przyjechać tu na krótko, ale okazało się, że jest nam tu bardzo miło, że mamy czyste powietrze, czystą wodę i niezwykły spokój. W Akureyri (drugim co do wielkości mieście Islandii) wszędzie jest blisko. Nasze dzieci idąc do szkoły, muszą przejść tylko przez ulicę, na piechotę chodzimy do pracy. A w Warszawie jechałem godzinę w jedną stronę”.

Czytaj również:

Co po potopie?
i
ilustracja: Daniel De Latour
Przemyślenia

Co po potopie?

Łukasz Kaniewski

O walce ze ściemą, ekologicznym podróżowaniu, profesorze Szymonie Malinowskim i świecie, który może nadejść, mówi Marcin Popkiewicz, współtwórca portalu Nauka o Klimaciei współautor książki pod tym samym tytułem.

Łukasz Kaniewski: Jak to się stało, że z fizyka jądrowego stał się Pan działaczem klimatycznym?

Czytaj dalej