Rocznica miesiąca – 20 września 1519
i
ilustracja: Igor Kubik
Wiedza i niewiedza

Rocznica miesiąca – 20 września 1519

Adam Węgłowski
Czyta się 8 minut

Największa wyprawa w historii, aż do czasu lotu człowieka na Księżyc, wyruszyła niepozornie: o świcie, bez fanfar. Z hiszpańskiego portu Sanlúcar, z którego wcześniej w pechową (bo zakończoną w kajdanach) trzecią podróż do Nowego Świata wypłynął Kolumb. Czas pokazał, że była to zła wróżba. Kto jednak mógł wtedy podejrzewać…

A może byli i tacy sceptycy: hiszpańscy marynarze. Wyprawą dowodził bowiem człowiek, który nie budził zaufania swojej załogi. Nazywał się Ferdynand Magellan i był Portugalczykiem – czyli przedstawicielem konkurencyjnego kolonialnego mocarstwa. Wcześniej usiłował przekonać do swoich pomysłów portugalskiego władcę, ale ten wyrzucił go za drzwi. Lepiej poszło Ferdynandowi w Madrycie. Młody król Karol I Habsburg oraz jego doradcy pamiętali, że Kolumb też był obcokrajowcem, a przyczynił się do chwały i bogactwa Hiszpanii. Zaufali więc i Magellanowi, chociaż nie bez wahania. Żeglarz otrzymał do dyspozycji pięć statków i 270-osobową załogę. Aż nadto dużą, by podczas długiej podróży pojawiło się w niej zarzewie buntu.

Po sławę i pieniądze

A podróż zapowiadała się bardzo długa. Z Andaluzji, z ujścia rzeki Gwadalkiwir do Atlantyku żaglowce miały popłynąć daleko na zachód. Tak daleko, by wrócić do ojczyzny od wschodu. Magellan planował ni mniej, ni więcej, tylko opłynąć kulę ziemską. Jedynie najbardziej zażarci konserwatyści i obskuranci upierali się jeszcze, że ziemia jest płaska. Poważni badacze nie mieli już wątpliwości. Magellan zaś jako pierwszy człowiek w historii miał to potwierdzić.

Po prawdzie jednak w jego wyprawie nie chodziło tylko o prestiż i naukę. Gra toczyła się też o wielkie pieniądze! Od roku 1494 Hiszpanię i Portugalię obowiązywał traktat z Tordesillas. Podczas ustalania jego warunków papież Aleksander VI Borgia, będący rozjemcą zwaśnionych chrześcijańskich mocarstw kolonialnych, narysował linię na Atlantyku mającą dzielić wpływy Madrytu i Lizbony na nowo odkrywanych ziemiach. Tereny na wschód od niej, a więc Afryka i Azja, znajdowałyby się w orbicie wpływów Portugalii. Tereny na zachód od wyznaczonej linii – czyli Ameryka, Indie Zachodnie – podlegałyby Hiszpanii.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Pomysł prosty. Lecz Hiszpanie czuli się niedowartościowani. Bo po portugalskiej stronie znalazły się m.in. Moluki (leżące między dzisiejszymi Indonezją i Filipinami), skąd sprowadzano do Europy najdroższe przyprawy: gałkę muszkatołową, cynamon, pieprz. Rządzącym w Madrycie było to bardzo nie w smak. I wtedy właśnie pojawił się u nich Magellan. Zasugerował, że do Wysp Korzennych można dotrzeć nie tylko od wschodu, „portugalską” stroną, ale też od zachodu! Udałoby się zaanektować te, które nie zostały jeszcze odkryte, właściwie nie łamiąc przy tym postanowień traktatu z Tordesillas.

Bunt, smród i przyprawy

Pomysł wart był ryzyka. Magellan znalazł sponsorów i dostał pięć okrętów. Cztery karaki – „Trinidad” (okręt flagowy), „San Antonio”, „Victorię” i „Concepción” oraz jedną karawelę „Santiago”. Statki wyruszyły. Na wieść o misji Magellana Portugalczycy wysłali flotyllę pościgową. Ferdynandowi udało się jednak umknąć rodakom. Przez Wyspy Kanaryjskie i Wyspy Zielonego Przylądka na początku grudnia dotarł do wybrzeży Brazylii, jeszcze po portugalskiej stronie linii demarkacyjnej. Po miesiącu statki dobiły nad Rio de la Plata, już w części hiszpańskiej. Zimę załoga spędziła w mroźnej Patagonii. Tam wybuchła rewolta niezadowolonych marynarzy, którą Magellanowi udało się jednak stłumić.

Dalej nie było wcale łatwiej. Podczas szukania i badania przesmyku (zwanego dziś Cieśniną Magellana) łączącego Atlantyk z Pacyfikiem (tę nazwę, oznaczającą „spokojny”, też wymyślił portugalski kapitan) rozbił się statek „Santiago”, a „San Antonio” zbuntował się i zawrócił do Hiszpanii. Trzy pozostałe okręty się przedarły.

Atmosfera na pokładzie robiła się już jednak, dosłownie, zatęchła. Jak zanotował kronikarz wyprawy Antonio Pigafetta, woda prześmiardła i z trudem nadawała się do picia, a suchary były mieszaniną kurzu i mysich odchodów. Za przysmak uchodziły latające ryby, przypadkiem spadające na pokład, a nawet szczury.

Wpadka na Mactan

W lutym 1521 r. statki dotarły do archipelagu Marianów, potem na Filipiny. Na szczęście Magellan miał na pokładzie tajną broń: rozumiejącego miejscowe języki malajskiego tłumacza Henryka. Wychował się on w Azji, ale został porwany przez handlarzy niewolników. Magellan kupił go podczas jednej z wcześniejszych wypraw, jeszcze pod ojczystą banderą, w będącej portugalską kolonią Malakce, leżącej w Malezji. Teraz to dzięki Henrykowi udało mu się dogadać m.in. z władcą filipińskiej wyspy Cebu. Kapitan ochrzcił go i podpisał traktat handlowy w imieniu Hiszpanii. Egzotyczny władca był mężczyzną cywilizowanym i sprytnym. Nie chciał ryzykować konfliktu z człowiekiem uzbrojonym w broń palną, która wywoływała panikę wśród miejscowej ludności. Wręcz przeciwnie, poprosił Magellana, by w ramach tak pięknie rozpoczętej współpracy stłumił bunt Silarupu – kacyka wyspy Mactan.

Ferdynand zgodził się. Rankiem 27 kwietnia 1521 r. dopłynął na Mactan i przystąpił do pacyfikacji buntowników. Sprawę miał rozstrzygnąć szybki, sprawny desant. Magellan miał jednak pecha. Łodzie z jego ludźmi nie mogły dobić do brzegu z powodu skał, trzeba było wysiąść do wody. Ostrzeliwali się z arkebuzów, lecz z tej odległości ich pociski nie potrafiły przebić drewnianych tarcz filipińskich wojowników. Kiedy ci zorientowali się, że broń przybyszów nie jest w stanie zrobić im krzywdy, zaczęli się zbliżać. Zasypali ludzi Magellana gradem strzał. Celowali w nieosłonięte pancerzem nogi. Strzałą oberwał także sam Magellan. Uznał, że czas się wycofać. Lecz było już za późno. Pigafetta zapisał:

„Tubylec cisnął bambusową włócznię w twarz kapitana, ale ten zabił go natychmiast swoją piką, która utknęła jednak w ciele. Próbując wyciągnąć miecz, zdołał to uczynić jedynie do połowy, gdyż został ranny w rękę bambusową włócznią. Gdy tubylcy to zobaczyli, rzucili się wszyscy na niego. Jeden ranił go w lewą nogę długim nożem przypominającym szablę, ale jeszcze większym. Spowodowało to, że kapitan upadł na twarz, a ci rzucili się na niego z żelaznymi i bambusowymi włóczniami i nożami, aż zabili […]”.

I kto pierwszy opłynął Ziemię?

Za Magellana podróż dookoła świata dokończył baskijski żeglarz Juan Sebastián Elcano – notabene jeden z tych, którzy wcześniej zbuntowali się w Patagonii. 6 września 1522 r. po długich perypetiach wrócił do Hiszpanii. Tylko jednym statkiem, „Victorią”, z zaledwie osiemnastoma żeglarzami, ale ładunek i tak zwrócił koszty wyprawy.

Mało kto dziś pamięta o Elcano. A jeszcze mniej osób wspomina człowieka, który naprawdę pierwszy opłynął świat – choć na raty i wbrew własnej woli. Był to niewolnik Magellana Henryk. To on najpierw został porwany z Malajów, trasą wiodącą wokół Afryki trafił do Portugalii, a potem wrócił do ojczyzny drogą zachodnią!

ilustracja: Igor Kubik
ilustracja: Igor Kubik

 

Czytaj również:

Nieśmiertelny Latający Holender
i
"Latający Holender", 1860 r., Charles Temple Dix; źródło: WikiArt (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Nieśmiertelny Latający Holender

Adam Węgłowski

Tragiczne w skutkach spotkanie z morskim monstrum, którego nie było, opisywały przez wieki setki żeglarzy. Strach się bać!

„Nocą widziałem raz przepływający wielki okręt z rozpiętymi, krwawymi żaglami, podobny do mrocznego olbrzyma w szerokim szkarłatnym płaszczu. Byłże to Latający Holender?” – pisał w XIX w. niemiecki poeta Heinrich Heine. Mniej romantyczne mniemanie o złowrogim morskim upiorze mieli ludzie morza. Marynarze przez wieki przekazywali sobie mrożące krew w żyłach opowieści. Oto statek widmo wypatrzyła na morzu załoga klipera „Texada” opływającego przylądek Horn. Efekt? Na pokładzie wybucha panika. Niebawem kilku marynarzy woda zmywa z pokładu, potem jeden zabija się, spadając z masztu, przerażony kapitan popełnia samobójstwo, a reszta załogi zapada na żółtą febrę. Ani chybi, klątwa! Cóż z tego, że samo istnienie „Texady” nie jest pewne…

Czytaj dalej