Rocznica miesiąca – 18 marca 1314 r.
i
ilustracja: Igor Kubik
Wiedza i niewiedza

Rocznica miesiąca – 18 marca 1314 r.

Adam Węgłowski
Czyta się 7 minut

W 1291 r. padła Akka, ostatnia twierdza krzyżowców w Ziemi Świętej. To oznaczało wielkie problemy dla założonego w 1118 r. w Jerozolimie zgromadzenia templariuszy – a właściwie Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona jak głosiła ich pełna nazwa.

Mieli być rodzajem rycerskiej milicji strzegącej chrześcijańskich pielgrzymów. W praktyce walczyli, budowali twierdze, spiskowali, tworzyli własne państwo w państwie. Wielcy mistrzowie mieli tysiące rycerzy, sług i najemników. Aktywni byli nie tylko na Bliskim Wschodzie, lecz także w Europie, gdzie powstało kilkaset ich zamków i domów zakonnych. Posiadali ziemię, flotę, zbierali darowizny, zajmowali się nawet bankowością. Stali się potęgą. Ale bez Ziemi Świętej, bez walki o Jerozolimę podważona była sama racja istnienia templariuszy. Ktoś w Europie mógłby pomyśleć, że nie są już potrzebni!

Miał to zmienić wybrany w 1293 r. na nowego wielkiego mistrza Jacques de Molay, 50-letni templariusz pochodzący ze średniozamożnego rodu z Burgundii. Człowiek energiczny, prawdziwy wojownik. A jednak okazał się ostatnim wielkim mistrzem w historii templariuszy, bo 18 marca 1314 r. spłonął na stosie. Co poszło nie tak?

Wielka krucjata

Zaraz po dojściu do władzy de Molay zaczął planować wyprawę, która pozwoliłaby europejskiemu rycerstwu odzyskać tereny w Ziemi Świętej. Punktem wyjścia była twierdza krzyżowców na wyspie Ruad oraz chrześcijańskie Królestwo Cypru. Pomóc mieli też Ormianie z pobliskiego Królestwa Cylicji, zwanego Armenią Małą. Ba, krzyżowcy rozważali nawet wejście w sojusz z Mongołami.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jednocześnie w Europie toczyła się dyskusja, czy nie należałoby połączyć zakonów templariuszy oraz joannitów (szpitalników św. Jana), by zyskały jeszcze większą wartość bojową (Krzyżaków niespecjalnie brano pod uwagę, bo szaleli już na wschodzie Europy). Jednak po prawdzie chcieli takiego rozwiązania uniknąć zarówno mistrzowie obu zgromadzeń, jak i chrześcijańscy monarchowie. Ci pierwsi nie zamierzali dzielić się władzą, drudzy lękali się powstania wojskowo-zakonnej superpotęgi. Wyjątkiem był król Francji Filip IV Piękny, lecz tylko dlatego, że… widział się na czele tak scalonego zakonu!

Targi się wydłużały, a Zachód tracił kolejne tereny i sojuszników. Dopiero w 1306 r. krucjata de Molaya zaczęła przybierać bardziej realny kształt. Spierano się jednak co do jej szczegółów technicznych: trasy, strategii, finansowania. Te ambitne plany legły w gruzach za sprawą jednego człowieka – wspomnianego króla Francji.

Filip niepiękny

Francuski król z jednej strony czuł się niedoceniony w planach krucjatowych, bo przecież pierwotnie widział siebie w roli przywódcy wojsk chrześcijańskich, a z drugiej marzyły mu się bogactwa – tymczasem jego skarbiec świecił pustkami. By go zapełnić, wymyślił prostą i bezczelną metodę: wypędzał swoich wierzycieli i zajmował ich majątki. Postąpił tak z bankierami z Italii oraz Żydami. Potem opodatkował duchownych, nic nie robiąc sobie z protestów papieża. W tym momencie poddani Filipa jeszcze nie protestowali. Wściekli się dopiero, gdy zaczął podnosić podatki i psuć pieniądz. W 1306 r. w stolicy Francji doszło do buntu i pod koniec roku Filip musiał szukać schronienia w murach paryskiej siedziby templariuszy.

Ci doskonale wiedzieli, jak opłakany jest stan finansów króla, bo ów powierzał im pieniądze. Monarcha zaś z zazdrością patrzył na skarbiec zakonu, który wypełniały zarówno lokaty prywatne, jak i fundusze zbierane na krucjatę. Zażądał pomocy pieniężnej. Dostał ją bez problemów. Chyba nawet za łatwo. Mógł sobie pomyśleć, że templariusze śpią na pieniądzach i łatwo dają się zastraszyć. Właśnie wtedy mógł przyjść mu do głowy pomysł na zbrodnię doskonałą: wystarczyło zniszczyć zakon, by położyć łapę na jego niezmierzonych bogactwach.

Filip zaczął podważać dobre imię zakonu. Rozsiewał plotki o herezjach, czarnej magii i sodomii kwitnących wśród rycerzy w habitach. Interweniował w tej sprawie u papieża. Miał blisko, bo ów rezydował w Awinionie na południu Francji. Opuścił Rzym po wojnie domowej i stał się de facto marionetką francuskiego monarchy.

Klemens nieświęty

Papieżowi Klemensowi V brakowało odwagi, by sprzeciwić się planom Filipa. Król zaś w piątek 13 [sic!] października 1307 r. w ciągu jednego dnia aresztował 2 tys. osób, w tym całą wierchuszkę zakonu, łącznie z de Molayem. Operacja przebiegła nad wyraz sprawnie – ani chybi dlatego, że kilka lat wcześniej Francuzi przeprowadzili podobną wobec bankierów i Żydów.

Rycerzy zakonnych torturowano, by wydusić z nich kompromitujące zeznania. Potem na ich podstawie wytoczono templariuszom sfingowany proces. Klemens V mógł jeszcze ratować zakonników przed najgorszym. Po pierwsze formalnie podlegali władzy papieskiej, a nie świeckiej. Po drugie wiedział, że zarzuty są wyolbrzymione i nawet dawał templariuszom swoje rozgrzeszenie, jednak nie ogłaszał tego publicznie i nie krytykował Filipa. Klemensowi nie dodał śmiałości nawet przykład templariuszy, którzy odważnie, mimo tortur, odrzucali oskarżenia. Papież pozwolił działać – i zabijać – królowi.

W maju 1310 r. na stosie w stolicy Francji spłonęło 54 templariuszy. Dwa lata później Klemens V oficjalnie rozwiązał zakon. Jego majątek przekazał, jakby na złość Filipowi, joannitom. Król umiał jednak o siebie zadbać: zaraz wyciągnął od szpitalników św. Jana stosowną rekompensatę.

Wielki mistrz jak męczennik

Po kolejnych dwóch latach, 18 marca 1314 r. na stosie spłonął Jacques de Molay. Egzekucję wykonano na nieistniejącej już dziś wysepce na Sekwanie (na zachód od katedry Notre Dame), zwanej Ile-des-Javiaux. Wielki mistrz, co odnotowali kronikarze, jak przystało na tradycję templariuszy, w obliczu śmierci imponował spokojem i odwagą.

De Molay zginął, ale – niczym Obi-Wan Kenobi w Gwiezdnych wojnach – po śmierci stał się potężniejszy niż kiedykolwiek. Tak się złożyło, że król Filip zmarł w tym samym roku co templariusz. Podobnie papież Klemens V. Nic dziwnego, że powstała plotka, jakoby de Molay rzucił ze stosu klątwę na oprawców: „Papieżu Klemensie, królu Filipie! Zanim rok minie, powołuję was na sąd Boży po sprawiedliwą karę. Przeklęci! Aż po trzynaste pokolenie waszego rodu”.

Do tego doszły kolejne legendy. Czy aby templariusze zniknęli? A może działali w ukryciu, maczając palce w powstaniu masonerii, różokrzyżowców, iluminatów? A także w rewolucji francuskiej i śmierci na szafocie Ludwika XVI w 1793 r.? Ktoś z tłumu gapiów krzyknął podobno podczas egzekucji monarchy: „Jacques’u de Molay, zostałeś pomszczony!”.

Prawda jest jednak taka, że w większości Europy templariusze nie musieli się ukrywać. Represjonowano ich w zasadzie tylko we Francji i na terenach pod bezpośrednią kontrolą papieską. Nic nie wiadomo np. o prześladowaniach na ziemiach polskich. W Niemczech i w Anglii prowadzono przeciw templariuszom mocno okrojone działania. Podobnie na Półwyspie Iberyjskim. Pod egidą aragońskich władców utworzono tam z nich Zakon Rycerzy z Montesy, w Portugalii zaś dzięki templariuszom i ich zasobom powstał Zakon Rycerzy Chrystusa. Organizacja, której członkowie (m.in. Henryk Żeglarz i Vasco da Gama) znaleźli się później w awangardzie odkryć geograficznych. Docierali do nowych światów, o których nie śniło się królom i papieżom. Gdyby jeszcze potrafili przynieść tym ziemiom pokój, a nie niewolę i ogień…

ilustracja: Igor Kubik
ilustracja: Igor Kubik

Czytaj również:

Rocznica miesiąca: premiera „Metropolis” Fritza Langa
i
ilustracja: Igor Kubik
Przemyślenia

Rocznica miesiąca: premiera „Metropolis” Fritza Langa

Co się zdarzyło 10 stycznia 1927 r.?
Adam Węgłowski

W Berlinie odbywa się premiera filmu Metropolis w reżyserii Fritza Langa. To dwuipółgodzinna opowieść science fiction. Gigantyczna produkcja epoki kina niemego.

Akcja rozgrywa się w wielkim mieście przyszłości. Na jego dnie, niczym w najniższym kręgu piekła, dudnią maszyny fabryk. Robotnicy maszerują do pracy jak zombi. Giną z wyczerpania na swych stanowiskach niczym ofiary składane pogańskiemu bóstwu. A życie po drugiej stronie, na szczytach metropolii, jest zgoła odmienne. Tam stoją bogate rezydencje klasy wyższej. Tam „złota młodzież” bawi się na stadionach, bryka z modelkami w rajskich ogrodach i przesyconych erotyką nocnych klubach. Ten stan rzeczy nie może trwać wiecznie. Nowocześni niewolnicy z katakumb metropolii mają dosyć. Szykują krwawy bunt. Słusznie sądząc, że może to się skończyć masakrą, robotników stara się odwieść od rebelii szlachetna, uduchowiona Maria. Dziewczynę przypadkowo poznaje – i zakochuje się w niej – Rotwang, syn miejscowego notabla. Stary bogacz, aby skompromitować Marię, a przy okazji rozprawić się z robotnikami, używa dzieła szalonego naukowca: androida imieniem Futura, który zostaje sobowtórem apostołki proletariatu. Kobieta robot celowo wywołuje bunt w fabrykach. Tragedii zapobiegają dopiero Maria (prawdziwa) oraz Rotwang. W myśl idei, że „mediatorem między rozumem (czyli biznesmenami) a rękami (robotnikami) musi być serce”. Futura zaś kończy w ogniu, w sposób godny terminatora. Kurtyna.

Czytaj dalej