Rocznica miesiąca: premiera „Metropolis” Fritza Langa
i
ilustracja: Igor Kubik
Przemyślenia

Rocznica miesiąca: premiera „Metropolis” Fritza Langa

Co się zdarzyło 10 stycznia 1927 r.?
Adam Węgłowski
Czyta się 5 minut

W Berlinie odbywa się premiera filmu Metropolis w reżyserii Fritza Langa. To dwuipółgodzinna opowieść science fiction. Gigantyczna produkcja epoki kina niemego.

Akcja rozgrywa się w wielkim mieście przyszłości. Na jego dnie, niczym w najniższym kręgu piekła, dudnią maszyny fabryk. Robotnicy maszerują do pracy jak zombi. Giną z wyczerpania na swych stanowiskach niczym ofiary składane pogańskiemu bóstwu. A życie po drugiej stronie, na szczytach metropolii, jest zgoła odmienne. Tam stoją bogate rezydencje klasy wyższej. Tam „złota młodzież” bawi się na stadionach, bryka z modelkami w rajskich ogrodach i przesyconych erotyką nocnych klubach. Ten stan rzeczy nie może trwać wiecznie. Nowocześni niewolnicy z katakumb metropolii mają dosyć. Szykują krwawy bunt. Słusznie sądząc, że może to się skończyć masakrą, robotników stara się odwieść od rebelii szlachetna, uduchowiona Maria. Dziewczynę przypadkowo poznaje – i zakochuje się w niej – Rotwang, syn miejscowego notabla. Stary bogacz, aby skompromitować Marię, a przy okazji rozprawić się z robotnikami, używa dzieła szalonego naukowca: androida imieniem Futura, który zostaje sobowtórem apostołki proletariatu. Kobieta robot celowo wywołuje bunt w fabrykach. Tragedii zapobiegają dopiero Maria (prawdziwa) oraz Rotwang. W myśl idei, że „mediatorem między rozumem (czyli biznesmenami) a rękami (robotnikami) musi być serce”. Futura zaś kończy w ogniu, w sposób godny terminatora. Kurtyna.

Co na to widzowie? Po początkowym zainteresowaniu superprodukcją kina świecą pustkami. Producent, słynna niemiecka wytwórnia UFA, ociera się o bankructwo. Zaraz zaczyna pracować nad skróconą wersją filmu, stare kopie zostają zniszczone. Reżyser Fritz Lang jest niepocieszony. Recenzenci zarzucają, że jego film jest infantylny, kiczowaty, efekciarski, pompatyczny, sklecony z fabularnych klisz. A jednak… stał się dziełem kultowym!

Odniesień do niego można szukać w dziesiątkach innych późniejszych obrazów, choćby w słynnym Łowcy androidów (1982) Ridleya Scotta. Każdego kinowego fembota porównuje się z Futurą. W historii popkultury na trwałe zapisał się też teledysk superprzeboju Radio Ga Ga (1984) grupy Queen, rozgrywający się wśród obrazów z filmu Langa. Ba, w roku 1949 powstała w Japonii manga Metropolis, której twórca Osamu Tezuka nawet nie widział oryginalnego dzieła, a za natchnienie wystarczyły mu tylko plakaty i fotosy z niemieckiego filmu!

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W roku 2001 Metropolis został wpisany na listę UNESCO Pamięć Świata, obejmującą dzieła kultury o znaczeniu dla całej ludzkości. Kiedy zaś w Argentynie po ośmiu dekadach od premiery odnaleziono przypadkiem zachowaną niemal całą oryginalną wersję filmu Langa, odrestaurowano ją i w 2010 r. z fanfarami zaprezentowano na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie.

Ponadczasowa wizja

Skąd ta popularność dzieła z 1927 r.? Metropolis było wizualnie olśniewające, pełne zdjęć trikowych oraz dopracowanych, zapadających w pamięć scen. Lang twierdził, że wpadł na pomysł filmu, gdy pierwszy raz zobaczył Nowy Jork – migoczący milionem świateł. Był z wykształcenia architektem. Bryły, światło, zniekształcenia – to wszystko odgrywało ważną rolę w jego wizji, w końcu były to czasy filmowego ekspresjonizmu. Dochodziła do tego zrozumiała symbolika operująca odniesieniami do tradycji judeochrześcijańskiej oraz oscylująca wokół sprawiedliwości, winy i zemsty. Lang był przy tym reżyserem doświadczonym. Miał na koncie takie klasyki kina niemego, jak Zmęczona śmierć (1921) i Doktor Mabuse (1922). A także dwie części Nibelungów (1923–1924). Tak opisywał jedną ze scen tego przedwojennego odpowiednika Władcy Pierścieni francuski krytyk Jean Mitry w Encyklopedii ekspresjonizmu: „W »Nibelungach« Fritza Langa Zygfryd na białym koniu przemierza las drzew o potężnych pniach, pociętych ukośnymi wiązkami światła przedzierającymi się przez listowie. Ten las nie jest zwykłym lasem, jakich wiele, lecz tym jedynym, najpełniej oddającym ideę »mrocznego lasu«, syntezą i zobiektywizowaną abstrakcją, wyczerpującą wszystkie wyobrażenia o tym lesie, będąc jednocześnie lasem całkiem konkretnym (mimo że pnie drzew wykonano z żelazobetonu)”.

Film z 1927 r. miał nie ustępować Nibelungom. Niemiecka krytyczka Lotte H. Eisner tak zapamiętała gęstą atmosferę wykreowaną przez reżysera w Metropolis: „Podświetlony dym unoszący się ze stosu, opary snujące się nad zniszczonymi maszynami, wytryski gejzerów i kaskady wodne zmieszane ze światłem sączącym się spod żelaznych rumowisk, mgliste wyziewy wypełniające wnętrze fabryki otulające szczelnie robotników, kopeć świec płonących wokół krzyży w półmroku podziemnego kościoła, mroczna otchłań katakumb, w której elektryczna latarka wynalazcy na próżno usiłuje wykryć umykającą postać Marii, natrafiając tu i ówdzie na białą czaszkę, szczerzącą zęby w kręgu światła”.

To musiało robić wrażenie. A że scenariusz miał słabości? Wyszedł spod pióra pisarki Thei von Harbou, żony i muzy reżysera. Pomagała mu także przy poprzednich filmach. Naiwności jej scenariusza – w którym Biblia miesza się z industrializmem, Marks z chrześcijaństwem, okultyzm z romantyzmem, a horror z komedią – mogły razić, ale nie zabiły wizji Langa.

Diabelska alternatywa

Dlatego, mimo słów krytyki i finansowego fiaska, nie wszyscy potępiali film w czambuł. „»Metropolis« zrobił w Niemczech wielkie wrażenie – podkreślał po latach, jakby wbrew recenzjom z epoki, filmoznawca Siegfried Kracauer w słynnej książce Od Caligariego do Hitlera. – W Ameryce podziwiano jego techniczną doskonałość. Anglicy pozostali obojętni, Francuzów natomiast wstrząsnął film, który wydawał im się mieszaniną Wagnera i Kruppa, a przede wszystkim alarmującym sygnałem żywotności Niemiec”.

Coś w tym musiało być, bo nagle okazało się, że dzieło science fiction zachwyciło… nazistów. Jeszcze przed dojściem do władzy Hitler oglądał Metropolis razem z Goebbelsem w jakimś prowincjonalnym niemieckim kinie. Marzył, by Lang realizował kiedyś dla nich filmy propagandowe. To nic, że matka reżysera była przechrzczoną Żydówką. W Trzeciej Rzeszy to władza miała decydować, kto jest „swój”, a kto „obcy”. Na dodatek Lang, z pochodzenia wiedeńczyk, był weteranem pierwszej wojny światowej, czterokrotnie rannym na froncie. Hitler, sam Austriak i żołnierz wielkiej wojny, potrafił to docenić.

Dlatego po dojściu do władzy naziści zaproponowali Langowi kierowanie niemiecką kinematografią. Ten nie dał się jednak skusić. Nakręcił kryminał Testament doktora Mabuse (1933), który był tak ewidentną krytyką hitlerowców, że ci zabronili jego rozpowszechniania. Lang wyemigrował do Ameryki, gdzie z powodzeniem kręcił m.in. filmy noir. Tylko jego ukochana Thea von Harbou została w Trzeciej Rzeszy i wstąpiła do NSDAP. Przyłożyła rękę do powstania świata, przy którym jej dystopijny Metropolis wygląda tylko na bajeczkę. Gdyby Lang też to zrobił, pewnie dziś nikt by o 10 stycznia 1927 r. nie pamiętał…

ilustracja: Igor Kubik
ilustracja: Igor Kubik
 
 

 

 

Czytaj również:

Przodownik
i
ilustracja: Igor Kubik
Opowieści

Przodownik

Artur Kornel

Warszawa, bliżej nieokreślona przyszłość. Praca stała się przywilejem nielicznych, a za ludzi wszystko robią inteligentne roboty. Wili, podobnie jak inni mieszkańcy miasta, przez całe dnie oddaje się więc niewybrednej zabawie. Ale właśnie dzisiaj los się do niego uśmiechnie.

Choć poszedł spać nad ranem, obudził się jak zwykle przed siódmą. Otworzył oczy i dobrą chwilę wpatrywał się w biel sufitu, próbując przypomnieć sobie szczegóły wczorajszego wieczoru. Chciało mu się pić, lecz nie na tyle, aby wstać i ruszyć po szklankę wody. Leżał więc na materacu, przewracając się z boku na bok. Gdy kilka minut później, śmiertelnie znudzony leżeniem, stanął przed lustrem zawieszonym nad umywalką, zląkł się swojego odbicia. Notoryczne niewyspanie związane z nocnym życiem coraz bardziej dawało mu się we znaki. Opuchnięte i podkrążone oczy nie robiłyby już na nim wrażenia, gdyby nie siwiejąca broda i szarawa, pełna zmarszczek skóra. „Niedobrze, panie Wili, zamieniasz się pan w zombi” – powiedział do siebie.

Czytaj dalej