Powrót do wody
i
Karol Darwin/Rawpixel (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Powrót do wody

Tomasz Sitarz
Czyta się 11 minut

Być albo nie być. A w zasadzie: ruszyć się z miejsca czy pozostać nieruchomo? Bo jeśli ruszyć, to w którą właściwie stronę? Może lepiej poczekać na Darwina?

Na błotnistym przedwiecznym brzegu przycupnęły kiedyś dwa organizmy, a tak się złożyło, że ja sam tam czuwałem, zakopany w błocku, które od lat było moim ulubionym miejscem schładzania się. Wyglądały tak, jakby szykowały się do drogi, a jednocześnie – jakby dopiero co przybyły. Chociaż od tamtej chwili minęły eony, to wydarzenia związane z ich rozmową wpłynęły na moje życie do tego stopnia, że pamiętam wszystko, jakby to było wczoraj.

Nigdy nie poznałem ich imion ani nawet gatunku, do którego należały, więc nazwałem je po prostu A i B, chociaż nie było wtedy żadnych liter alfabetu. Nawet tych pierwszych. A rozmowa przebiegała tak:

A: Nic się nie da zrobić.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

B: Ja także zaczynam się ku temu skłaniać. Chociaż wydaje mi się to dziwne, bo przecież jeszcze chwilę temu wierzyłem, że coś jednak zrobić można.

A: Obawiałem się, że i ty odszedłeś już na zawsze.

B: I ja.

A: Cieszę się, że znów jesteśmy razem.

B: Zwłaszcza w tak wiekopomnej chwili. Skoro już się odnaleźliśmy, to ewoluujmy.

A: Nie możemy.

B: Dlaczego?

A: Bo czekamy na Darwina.

B: A, racja. Jesteś pewien, że to tutaj?

A: Co tutaj?

B: Czy tu się zjawi.

A: Podobno ma przyjść.

B: Słuchaj, może jednak warto się zastanowić, czy to ma sens.

A: Czekanie? Co innego moglibyśmy zrobić?

B: Może wcale nie musimy na nikogo czekać. Może powinniśmy po prostu zrobić swoje?

A: Zrobić swoje. A skąd będziemy wiedzieć, że to, co zrobimy, jest właśnie tym, co mieliśmy zrobić?

B: Inni już od wieków to robią i nie zawracają sobie głowy zastanawianiem się. A nawet jeśli się zastanawiają, to na nikogo nie czekają.

A: To jest wielka decyzja. Nie możemy jej podjąć ot tak, kierowani zachcianką.

B: Jestem głodny. To jest potrzeba, a nie zachcianka.

A: Setka pokoleń twoich przodków też bywała głodna, ale nie ewoluowała bez wcześniejszego namysłu.

B: I wszyscy już nie żyją.

A: Taka jest odwieczna zasada. Najpierw cię nie ma, później jesteś i dążysz do ukojenia zachcianek, a potem znowu cię nie ma.

B: Potrzeb, nie zachcianek.

A: Czepiasz się słów, a co gorsza, traktujesz mnie jak głupca. Przecież dla mnie także jest jasne, że musimy ewoluować.

B: Wiele nam obiecywano i co z tego mamy?

A: Nic się nie zmieniłeś.

B: Wypraszam sobie. Pysk mam o 2 cm dłuższy.

A: Chodziło mi o to, że zawsze próbujesz nadać rozmowie filozoficzny wydźwięk. Wiele nam obiecywano i co? Ty chociaż masz dłuższy pysk. Wyewoluowany bez konsultacji.

B: Na chwilkę się zapomniałem. Ten nowy pysk ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony lepiej się nim grzebie, ale z drugiej – przybrałem na wadze i pobolewa mnie kręgosłup.

A: Brzemię niesiesz słodkie. Rzuca też światło na nasz problem. Gdybyś nie wydłużał bezmyślnie pyska w celu dobrania się do większej ilości pokarmu, a zamiast tego zastanowił się przez chwilę, to może wyewoluowałbyś jakieś sprytniejsze przystosowanie.

B: Mógłbym równolegle wzmocnić mięś­nie stabilizujące kręgosłup.

A: Albo popracować nad płetwami. Trzeba się zastanawiać. Mój dziadek mawiał: zmierzysz dwa razy, będziesz ciąć tylko raz.

B: Jak to rozumieć?

A: Nie jestem pewien. Stolarstwo jeszcze nie istnieje.

B: No to może poewoluujmy sobie.

A: Nie możemy. Czekamy na Darwina.

B: Racja. A po co?

A: Żeby nam powiedział, co mamy ­zrobić.

B: Mówię ci, chodźmy. Wszyscy idą. Na lądzie zostali tylko naiwniacy.

A: A ty znowu o wodzie. Czemu tak cię tam ciągnie?

B: Widziałeś, ile tam miejsca? Ile pokarmu? Ile nisz? Wygląda na to, że w wodzie konkurencja jest znacznie mniejsza. Mog­libyśmy całymi dniami dryfować i dywagować, poganiani jedynie spokojną siłą prądów. Lubisz przecież sobie poleżeć i pogadać.

A: Lubię, ale ze świadomością, że jestem bezpieczny. Uziemiony. A w wodzie zmyć mnie może każda fala.

B: Lądy wyłoniły się z morza i są zjawis­kiem przejściowym. Podlegają przecież ciągłym zmianom i kataklizmom. Lodowce podkradają się pod sam próg nisz, wulkany sypią pyłem, a płyty tektoniczne fałdują się i trzęsą ziemią. Trzęsienia ziemi, a nie wody.

A: Niech no tylko małpy wejdą w epokę przemysłową i zakwaszą oceany. Najpierw zginą glony, a potem glonojady. Przyczyna i skutek. W efekcie – głód. Wszystko, co sprawia, że życie jest piękne, zostanie unicestwione i zapomniane.

B: W wodzie zmiany mogą być jedynie minimalne. Miejsca i pożywienia nie zabraknie. Życie będzie tam trwać zawsze w doskonałych formach, bez zbędnych przekształceń, dodatków i gadżetów. A nawet jeśli coś się zmieni, to my już tego nie doczekamy. Pożyjemy sobie jak pączki w maśle.

A: Na naszych barkach spoczywa odpowiedzialność za przyszłe pokolenia.

B: Nie mamy nawet jeszcze barków, a ty gdybasz nad katastrofą klimatyczną.

A: Ja gdybam na poważne tematy, ­a tobie w głowie tylko nażreć się i dryfować.

B: Woda daje znacznie więcej możliwości.

A: Niby jakich?

B: Można podróżować w sześciu zamiast czterech kierunkach.

A: Nigdy nie miałem cię za podróżnika. Właściwie to nigdy nie widzieliśmy się w miejscu innym niż to tutaj.

B: Wszystko, czego potrzebuję, jest tu. A przynajmniej zawsze było. Teraz jest inaczej.

A: Czas leci.

B: Czasy się zmieniają.

A: Czas jest wielkim nauczycielem, tyle że zabija swoich uczniów.

B: O, tego nie znałem. Pasuje całkiem nieźle do naszej sytuacji. Może byśmy tak…

A: No co?

B: Nie dali się zabić?

A: Brzmi dobrze. Jakieś propozycje?

B: Ewoluujmy. Ale nie możemy, bo czekamy na Darwina.

A: Podkradasz moje kwestie.

B: Zrobiłeś się przewidywalny. Już nie ma w tobie polotu. Tej iskry, za którą tak goniłem.

A: Zmienię się. Znów będę taki, jakim mnie pokochałeś.

B: Wrócisz do poprzedniej formy? To nie w twoim stylu. Co na to Darwin?

A: Nie wiem. Czekamy przecież.

B: No ale co by powiedział twoim zdaniem?

A: Powiedziałby, że cofanie się nie jest odpowiedzią.

B: Inwolucja.

A: Odwrotność ewolucji?

B: Powrót do stanu poprzedniego.

A: Rozwój wsteczny. Darwin by to potępił.

B: Nie chcę pozować na specjalistę, ale niech każdy robi to, co mu się aktualnie podoba i opłaca.

A: Rozumiesz jednak, że jest to proces niewłaściwy? Rzecz w tym, aby się rozwijać. Stawać się lepszym.

B: Niekoniecznie lepszym. Lepiej przystosowanym.

A: Zatem powrót do wody nie jest w twoim mniemaniu cofaniem się?

B: Według mojego systemu wartości jest raczej dalszym parciem naprzód. Ciągłym poszukiwaniem nisz i smacznych kąsków. Znam o tym wierszyk. Powiedzieć ci?

A: Wolałbym nie.

B: Powiem:

Ewolucja czy inwolucja
Nie tu leży pytanie
Liczy się solucja
Adaptacja i przetrwanie
W sekundkę przywykniesz
Tu jest jak u mamy
Z wody wyszliśmy
Do wody wracamy
.

A: Znakomity. Skąd go znasz?

B: Opowiedział mi taki jeden prawaleń.

A: Nie wiedziałem, że mówisz po prawaleńsku.

B: Możesz wierzyć albo nie, ale w wodzie łatwiej się dogadać. Niby echolokacja jest dopiero w planach, jednak woda to gęsty i klarowny ośrodek, w którym rozmywają się bariery językowe.

A: Rozpływają.

B: Dyfundują.

A: Rozcieńczają się.

B: Sam widzisz, że warto. Echolokacja. Wyobraź to sobie. Nie musiałbyś nawet otwierać oczu, by wiedzieć, że jestem przy tobie. Tylko byśmy sobie mruczeli. Może już nigdy byśmy się nie zgubili.

A: A skąd on się właściwie wziął w tej wodzie? Pamiętam, że jeszcze niedawno szwendał się tu po brzegu i rył w błocie.

B: Wrócił za chlebem. W wodzie mają świetny socjal.

A: Bez pomyślunku. Bez zastanowienia.

B: A jednak uczynił krok. Nie tkwił w miejscu.

A: A gdyby twoi koledzy skoczyli z mostu, to też byś skoczył?

B: Może gdybym został zahipnotyzowany.

A: Trudna sztuka.

B: Dla nielicznych całkiem prosta. Kojarzysz te kamulce z kaszalociej kiszki?

A: Smrodliwa ambra?

B: Mówią, że hipnotyzuje syreny.

A: Syren nie ma. Nawet w wodzie.

B: Może będą? Sam mówiłeś, że ewolucja oferuje niezliczone rozwiązania. A nawet jeśli nie będzie, to mózgi bywają raczej podobne.

A: Podobne, mówisz? Coś mi świta, że „podobne” jest w ewolucji czymś znaczącym. Gdyby tylko był tu Darwin. On by nam podpowiedział.

B: Do czego jest nam właściwie potrzebny ten cały Darwin?

A: On nam powie, w którą stronę iść.

B: A skąd on to wie?

A: Wymyślił ewolucję, więc wie. Jeśli mielibyśmy iść do wody, to warto poczekać na jego instrukcje. Nie wiemy, co tam się może czaić.

B: Chociaż zanurzmy paluszek. Może nas olśni.

A: Zamoczysz paluszek i już inwoluujesz. Z raz wybranej drogi nie można zboczyć.

B: Więc są dobre i złe rozwiązania problemu?

A: Oczywiście.

B: Ale wydaje się, że wszystkie rozwiązania, które obserwujemy, są dobre. Złych jakoś nie widać.

A: Złe rozwiązania utonęły w nurcie wieków.

B: Więc może nie ma co się martwić, że wybierzemy źle, skoro i tak znikniemy w otchłani?

A: Wolę jednak być pamiętany jako ten, który wypracował dobre rozwiązanie.

B: A myślisz, że ci przed nami, ci, którzy wybrali dobre rozwiązania, pytali kogokolwiek o radę czy przyzwolenie?

A: Zaczynasz filozofować. Coś cię trapi?

B: Przepełnia mnie obawa, że zostaniemy pominięci.

A: Jestem pewien, że pod wodą również trzeba się czymś martwić.

B: Tak? A niby czym?

A: W wodzie wszystko się ze sobą miesza. Ciężko o prywatność.

B: Ja bym się nie obraził za odrobinę towarzystwa.

A: Przecież masz mnie.

B: No właśnie. Ciągle ciebie i ciebie, i tylko ciebie. Wyobrażam sobie, że mógłbym dryfować, niesiony prądami, i wpadać raz na tego, a raz na tamtego.

A: A co, jeśli ten lub tamten jest na przykład okrutnikiem?

B: Dryfujesz dalej.

A: Na lądzie też możesz pójść, gdzie tylko ci się podoba. Góry? Można obejść. Pustynia? Poczekaj na deszcz. Drapieżniki? Ukryj się w krzakach. Świat stoi przed tobą otworem.

B: Więc chodźmy.

A: Nie możemy. Czekamy.

B: Może dziś nie przyjdzie.

A: Kto?

B: No Darwin.

A: Mówią, że on jest zawsze i wszędzie.

B: Czuwa nad nami.

A: I nad procesem.

B: Którego jesteśmy owocami.

A: No! Ale kiedy już przyjdzie, to się weźmiemy do roboty.

B: Nic nas nie powstrzyma.

A: Ruszymy z kopyta.

B: Z kopyta do wody?

A: Cicho! Idzie.

B: Patrz, jak kroczy!

A: Pełen rozwagi.

B: Balansuje w tańcu stworzenia i zniszczenia.

A: Niezmienny w swojej mądrości.

B: Skinieniem palca pochwalający niekonsekwencję.

A: Wieczny.

B: Wszędobylski.

Oderwałem uwagę od bredzących kreatur i wyjrzałem z jamki. Słusznego już wieku homo sapiens, wymachując laską, kroczył pewnym krokiem w naszą stronę. Z jego sylwetki wręcz promieniała mądrość. W jego oczach widziałem przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Mieszały się tam odmęty pierwotnej zupy, które zagęszczały się w samoreplikujące się protokomórki, a te komplikowały się w coraz to nowe formy, z nich zaś wyłaniały się chaos i porządek.

Oniemiałem, gdyż wśród wszystkich tych emanacji cudu życia dostrzegłem także siebie i niezliczone, podobne do mnie istoty, które musiały być przedstawicielami mojego gatunku, a które jednocześnie różniły się ode mnie drobnymi szczegółami. Zauważyłem tam ponadto możliwe rozwiązania każdego z wyzwań, które mog­ły pojawić się na drodze moich przodków i przyszłego potomstwa. Najwyraźniej nie tylko ja widziałem w jego oczach takie osobliwości, ponieważ gadatliwe bestie również zamilkły i wpatrywały się w horyzont potencjalnych zdarzeń.

D: Witajcie. Czego tu tak sterczycie?

A: Czekamy.

D: A więc do roboty. Ruszajcie i ewoluujcie.

B: Właśnie się zbieraliśmy.

A: Już ruszamy, psze pana. Pytanie tylko malutkie mamy: gdzie i jak?

D: Zagwozdka. O to nikt wcześniej nie pytał. Zróbcie tak, jak się wam wydaje, że będzie najlepiej.

B: A jeśli się pomylimy?

D: Obiecuję, że nikt się nie dowie.

A: Nie napawa mnie to optymizmem. Czy pan naprawdę jest tym, na kogo czekamy?

B: Uspokój się. Widać przecież, że to on.

D: To ja.

A: Czyli kto?

B: Przestaniesz wreszcie? Szanowny panie, czy wesprze pan nas opinią o wodzie?

D: Woda jest mokra i płynna.

A: Mówiłem, że zna się na rzeczy.

B: Oczywiście, że jest. To przecież ciecz. No ale mógłby pan nam poradzić?

D: Tego nie mam w zwyczaju. Ale zrobię dla was wyjątek i szepnę słówko. Woda jest potencjalnością. Roztworem, w którym narodziły się pierwsze potencjalne rozwiązania. To istota bycia i źródło życia.

B: Słyszysz go? Wierszokleta. Panie Darwin, ja też znam wiersz. Powiem go panu. Ewolucja czy inwolucja. Nie tu leży pytanie…

A: Cicho! Zastanawialiśmy się z kolegą nad kierunkiem ewolucji. Ja skłaniam się ku ścieżce lądowej, natomiast kolegę ciąg­nie do wody.

D: Znakomity pomysł! Powodzenia!

B: Zniknął. Przestraszyłeś go.

A: Usłyszał twoje marne wersy i się zniechęcił. A już miał nam podpowiedzieć.

B: Poszedł, bo przerwałeś mi wiersz. No ale przynajmniej wszystko jest teraz jasne.

A: Tak?

B: No pewnie. Trzeba ewoluować.

A: Teraz możemy. Nie ma na co czekać. Idziemy?

B: Idziemy.

I nie ruszyli się z miejsca. Gdy słońce zaszło, wygrzebałem się z błota i zostawiłem nieświadomych niczego kompanów ich czczym dywagacjom. Zrozumiałem to, co im umknęło. Zanurzyłem się w wodzie. Medium tak miękkie, a zdolne do wywarcia tak potężnej presji. Poczułem, że mój kościec ulega przebudowie. Tylne kończyny zlały się w całość i uformowały płetwę. Przednie skurczyły się i już po chwili pływałem biegle, jakbym nigdy nie wychodził z wody.

Przez wiele lat prądy rzucały mnie raz tu, raz tam. Chociaż żyło mi się wygodnie i nikt na pierwszy rzut oka nie mógł przypuszczać, że jeszcze chwilę temu byłem ssakiem, a nie rybą, to pozostałem nadal uzależniony od nadwodnego powietrza. By zaczerpnąć tchu, wynurzałem się na powierzchnię i piłem życiodajny tlen.

Pewnego dnia, gdy byłem już stary, a moje potomstwo młode, ruszyłem znów w tamto miejsce, gdzie nad brzegiem przysłuchiwałem się dyskutującym bytom. Siłą rozpędu wyrzuciłem swoje ogromne ciało w powietrze i zobaczyłem ich tkwiących nadal w pułapce niepewności. Chciałem im zasygnalizować, że sęk w tym, by się zbyt wiele nie zastanawiać, tylko kroczyć lub płynąć odważnie w przyszłość. Niestety głusi byli na moje nawoływania, zaabsorbowani ciągle tą samą sprzeczką.

Kątem oka dostrzegłem postać stojącą na nadbrzeżnej skale. Rozpoznałem w niej tego samego mędrca, którego rady umożliwiły mi wkroczenie na nową ścieżkę. Stał tam, samotny, a w ręku trzymał kompas, którego igła szalała jak na biegunie północnym. I chociaż wiele razy zdarzało mi się później rozmyślać nad poprawnością rozwiązania, które wybrałem, zawsze dochodziłem do wniosku, że nie sposób odpowiedzieć na to pytanie.

Na krótką metę może się wydawać, że nasze wybory mają ogromne znaczenie, ale w skali czasowej, w której działa ewolucja, jesteśmy wszyscy jedynie potencjalnymi rozwiązaniami, testowanymi na probierzu zmieniającego się środowiska. Wierzę, że to właśnie chciał przekazać męd­rzec, pokazując mi szalony kompas.

Czytaj również:

Prawieczna zalewajka
i
Malowanie "Panoramy Racławickiej:" Wojciech Kossak z paletą w ręce gotujący obiad (?) na prowizorycznej kuchni w rotundzie, 1893/1894 r./MNW (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Prawieczna zalewajka

Tomasz Sitarz

Możecie mi wierzyć lub nie, ale znalazłem ostatnio księgę, a w niej przepis na pierwotną zupę – tę samą, w której ponoć zaczęło się ziemskie życie. To była leniwa niedziela. Słońce wlewało się przez zasłony, a rozproszone na cząsteczkach kurzu strumienie światła przypominały mleczne kłaczki. Zawieszony w powietrzu dym z papierosa lenił się jak ja. Garnek z wywarem postawiłem na wolnym ogniu, tofu zalałem marynatą i wyszedłem na spacer. Rozmyślałem nad sensem wszystkiego. Gdy już miałem uchwycić myślą rozwiązanie zagadki, gdy już wskazywałem palcem wyobraźni punkt przecięcia wszystkich wektorów przyczynowości, gdy atomy prawdy miały skrystalizować się w ostateczny fraktal istnienia, potknąłem się i wywróciłem. Poirytowany podnosiłem się z ziemi, strzepując pył z kolan, i wtedy kątem oka dostrzegłem dziwny kształt wystający spod korzenia – sprawcy zamachu na moje życie. Kształt okazał się księgą. Na grzbiecie opasłego tomu widniały symbole, których nie rozumiałem. Z drzewa zerwał się ptak. Na sekundkę oderwałem wzrok od książki, a kiedy znów na nią spojrzałem, znaki uporządkowały się w czytelne słowa. Napis głosił: „Tohu wa-Vohu przedstawia sposoby organizacji materii w układy żywe”. Przekartkowałem księgę, która pełna była wzorów związków chemicznych, równań matematycznych i schematów biologicznych poprzeplatanych tekstem. Wrzuciłem tom do plecaka i ruszyłem ku pracowni mojego przyjaciela, którego zazwyczaj prosiłem o pomoc w rozwiązaniu problemów natury okultystyczno-scjentystycznej. Także tym razem nie zawiodłem się na jego wiedzy. To, czego dzięki niemu dowiedziałem się z księgi, spróbuję streścić, byście i wy mogli podjąć próbę stworzenia życia w warunkach domowych.

W lipidowym domku

Wstęp głosił: „Jesteś przedwiecznym bóstwem, ale w twoim trwaniu czegoś brakuje? Ciągle tylko eksperymenty myślowe i figurki z gliny, a marzą ci się organiczne zabawki, których nie trzeba nakręcać? Czujesz, że twoje istnienie mogłoby zostać wzbogacone jakąś formą kultu? Ta książka może zaspokoić te potrzeby. Pamiętaj, że proces ciężko zatrzymać, a raz zasiane życie jest bardzo trudne do eradykacji. Abyś mógł wytworzyć życie, musisz wpierw zrozumieć, czym życie jest. Definicji mamy wiele. Najważniejsze to zdolność układu do replikacji, metabolizmu i ewolucji. Formy życia, które najchętniej sięgają po religię, mają budowę komórkową. Ciało z mózgiem zdolnym do wiary jest bardzo skomplikowane i niejedno bóstwo poleg­nie przy próbie zbudowania go od zera. Najlepiej więc upichcić życie jednokomórkowe i pozwolić mu na kilka miliardów lat ewolucji. Jak to się mawia w naszych kręgach: siódmego dnia się odpoczywa! Przed użyciem któregokolwiek z przepisów zapoznaj się z treścią ustępu Charakterystyka komórki dołączonego do instrukcji bądź skonsultuj się z wyrocznią lub alchemikiem, gdyż każde życie niewłaściwie zgotowane zagraża twojemu bytowi lub zdrowiu psychicznemu”. Pierwszy ustęp głosił: „Komórkowa budowa ma to do siebie, że oddziela wnętrze żyjątka od środowiska. Dzięki temu środek nie wylewa się do zupy. Gdyby się wylał, wszystko diabli by wzięli, ponieważ klocki budulcowe rozpłynęłyby się po bulionie i już nigdy nie uporządkowały. A życie jest uporządkowaniem. Potrzebujesz więc błony komórkowej, która będzie odgrywać rolę opakowania. Z doświadczenia olbrzymiej liczby iteracji wiem, że całkiem dobrze sprawdza się dwuwarstwa lipidowa. Lipid składa się z lubiącej wodę główki i wodowstrętnego ogonka. Dzięki temu w roztworze wodnym będą one dążyły do specyficznego ułożenia, w którym ogonki chronią się przed wodą, stykając się, a główki budują ścianki błony. Pary takie układają się obok siebie, aż utworzą warstwę, a po chwili złożą się w kulę, której środek to szczelnie odseparowana od świata zewnętrznego kiszka komórki. Tako tworzy się komórki kształt”. Drugi ustęp głosił: „By życie mogło funkcjonować, mnożyć się i przekazywać potomstwu swoją wiedzę, potrzebny jest ­nośnik informacji. Niestety nie możesz posłużyć się prostą pamięcią USB, ponieważ nie jest ona wystarczająco pojemna oraz zostanie wynaleziona znacznie później. Świetnym nośnikiem okazują się kwasy nukleinowe, czyli DNA i RNA. Życie składa się w dużej mierze z polimerów, czyli długich ciągów posklejanych ze sobą małych klocków. Klocki kwasów to nukleotydy. Do zbudowania DNA i RNA wystarczy ich łącznie osiem. Instrukcje potrzebne do wyprodukowania wszystkich elementów wszystkich uczestników świata ożywionego zapisane są w kolejności ułożenia jedynie ośmiu elementów. Tako komórka zapisuje wiedzę”. Trzeci ustęp głosił: „Kluczową rolę w działaniu komórki odgrywają białka. Są one materiałem, produktami, a nawet pracownikami, maszynami i budulcem komórkowej manufaktury. Niektóre z nich odgrywają rolę strukturalną i można je porównać do rusztowania, które nadaje komórce kształt, a także zapewnia możliwość ruchu i podziału. W komórce występują też białka transportowe. Ich zadanie to przenoszenie ładunku z miejsca na miejsce. Jest to kluczowe dla działania komórki, ponieważ ciężko wyobrazić sobie efektywną fabrykę, w której materiały i powstające z nich dobra są porozrzucane w losowych miejscach, maszyny postawiono na chybił trafił, a ściany zbudowano gdziekolwiek. Enzymy również są białkami które przeprowadzają, przyśpieszają i nadzorują reakcje chemiczne. Jak wyspecjalizowany rękodzielnik, który wyszkolony jest w niewielu czynnościach, ale wykonuje je szybko i dokładnie. Enzymy porządkują się w szlaki enzymatyczne i odpowiadają za metabolizm komórki. Podaj pierwszemu z nich cząsteczkę cukru. Odprawi on na niej swoje czary i poda dalej – w ręce kolejnego pracownika, który zna inne zaklęcia. Po kilku krokach szlak enzymatyczny wypluje produkty w postaci wody, dwutlenku węgla i drogocennej energii lub wręcz przeciwnie – złoży pojedyncze klocki w skomplikowaną konstrukcję. Ról, w które wcielają się białka, jest więcej. Kontrolują one kopiowanie, interpretowanie i korekcję informacji zawartej w kwasach nukleinowych. Są czujnikami, przekaźnikami i efektorami. Każde białko jest polimerem złożonym z aminokwasów, których do zbudowania życia będziesz potrzebować 20. Kolejność ich ułożenia w łańcuchu białkowym jest zapisana w DNA, które zostaje przepisane na RNA – na jego podstawie powstaje białko. Tako komórka organizuje się, czyta wiedzę w sobie zawartą, bada otoczenie i odżywia się”. Czwarty ustęp głosił: „Cechą żywej komórki, bez której nie doczekasz się wyznawców, jest umiejętność ewolucji. Na krótką metę organizm potrafi przystosować się do zmiany warunków, ale niekoniecznie będzie to zmiana, która zostanie przekazana potomstwu. Tym, co stanowi o umiejętności adaptacji, jest zmienność genetyczna. Gdy komórka pęka na dwoje, materiał genetyczny ulega replikacji i zostaje rozdzielony po równo do komórek potomnych. W teorii proces ten mógłby zachodzić w nieskończoność, a potomstwo byłoby wierną kopią komórki matki. Wówczas życie nie mogłoby dostosować się do zmieniającego się środowiska. Tak się jednak składa, że białkowi współpracownicy popełniają czasem błędy. Zdarza się, że kopia DNA różni się od oryginału o kilka literek. Efektem tego będzie wytwarzanie odrobinę innych białek. Zmutowany pracownik zazwyczaj działa tak samo lub gorzej niż oryginał albo nie działa wcale. Czasem jednak mutant jest skuteczniejszy. Komórka zatrudniająca takiego wybrańca będzie więc lepiej przystosowana, a jej bycie-w-świecie okaże się wydajniejsze. Wraz ze zmianami środowiska, które wywierają na żyjątka presję selekcyjną, wymierać będą komórki gorzej przystosowane, a te, które niosą w sobie przydatne mutacje, zaczną dominować. Pokolenie za pokoleniem, zmiana za zmianą, mutacja za mutacją komórki będą zdobywać nowe umiejętności i ani się obejrzysz, a zaczną one – ku uciesze tłumów – wywijać twoimi podobiznami wymalowanymi na drewnie. Tako z form prostych ewoluują formy coraz to bardziej skomplikowane. Wiesz już więc, czym życie jest i jaką formę najlepiej mu nadać, by się nie napracować. Rozumiesz też, że komórka składa się z plejady polimerów uporządkowanych podług swojej roli. Zbudowane z aminokwasów białka przekazują i wykonują rozkazy oraz układają się w szlaki metaboliczne, które przeprowadzają alchemiczne przemiany materii i energii. Zbudowane z cukrów oraz kilku dodatków DNA i RNA układają się w kod genetyczny – instrukcję, dzięki której można zbudować każdy element komórki. Wszystko to zamknięte jest w pęcherzyku z tłuszczu, który oddziela kiszkę komórki od zewnętrznego świata. Może się to wydawać skomplikowane, ale nie przejmuj się. Cały ten układ jest całkiem samowystarczalny, a gdy poddasz go odpowiedniej presji, większość pracy wykona proces ewolucji. W twojej antropomorficznej głowie może pojawić się teraz pytanie: w jaki sposób mam wytworzyć te wszystkie skomplikowane podzespoły? Skąd wziąć klocki budulcowe do ich złożenia? Przecież mam do dyspozycji jedynie sterylną, zalaną ognistym deszczem meteorów planetę o nieprzyjaznej atmosferze. Wszędzie tylko cyjanki, dwutlenek węgla i drażniące oczy siarczany. Ta wątpliwość pojawia się u każdego Pierwszego Nieporuszonego Poruszyciela. Nic się nie martw. Poniżej znajdziesz multum przepisów na ożywienie martwej materii”.

Czytaj dalej